20. Kotek!
Kiedy budzę się, Krzyśka nie ma obok mnie.
Tak mnie głowa boli... Umieram, serio. Jeszcze pić mi się chce...
Powoli wstaję z łóżka. Kieruję swoje kroki do kuchni.
Tam jest już Krzysiek. Siedzi sobie przy stole i je ... barszcz? Co do?...
-Hej-uśmiecha się.
-Emm... Cześć?-łapię się za głowę.-Masz jakieś tabletki przeciwbólowe?
-Oczywiście-wstaje od stołu i podchodzi do szafki. Wyjmuje z niej opakowanie tabletek i rzuca mi je.-Proszę bardzo.
-Dzięki.
Biorę stojącą obok na blacie butelkę wody i połykam dwie tabletki. Wypijam od razu pół butelki.
-Coo? Pić się chce?-pyta złośliwym tonem.
-Zamknij się-warczę.-Dlaczego ty jesz barszcz?
-Został z wczoraj-wzrusza ramionami i siada przy stole.
Siadam koło niego.
-A coś jeszcze zostało?-patrzę na niego.
-Pierogi.
-Podgrzejesz mi na patelni?*-proszę.
-Co najwyżej w mikrofalówce mogę-mówi.
Wstaje i robi to, o co go prosiłam.
Po chwili stawia przede mną talerz z pierogami.
-Dzięki-zaczynam jeść.-Odwieziesz mnie do domu?
-Przecież mówiłem ci wczoraj, że cię odwiozę.
Patrzę na niego, marszcząc brwi.
-Nie pamiętasz?-pyta, a ja przytakuję skinięciem głowy.-A dalej chcesz grać w łapki?
Najpierw dławię się pierogiem, a po chwili proszę go, żeby mi wytłumaczył.
-Byliśmy bardzo pijani. Znaczy ty byłaś bardzo, bardzo pijana. Ja trochę mniej. Kiedy już poszliśmy spać, ty chciałaś grać w łapki.
-O cholercia...-szepczę.-Przepraszam?
-Nie masz za co. Chociaż zabawnie było.
Kończę śniadanie, po czym się przebieram w sukienkę z wczoraj i Krzysiek mnie odwozi.
-To pa-całuję go w policzek.
-Paa...
Uśmiecham się i wychodzę z samochodu. Od razu idę do mieszkania.
Zdejmuję płaszcz, szalik, buty i od razu biegnę wziąć prysznic.
Po umyciu się i ubraniu, zmęczona kładę się na kanapie. Ból głowy jeszcze nie przeszedł. Jak łatwo się domyśleć, kacyk męczy.
Po chwili zasypiam. Budzę się po godzinie, kiedy Natalia do mnie dzwoni.
-Czego ona chce?-szepczę sama do siebie i odbieram.-Halo?
-Hej! Co robisz?-pyta.
-Śpię. Znaczy, spałam-przecieram twarz dłonią.-A co?
-Może się spotkamy? Wpadniesz do mnie na herbatkę, hmm?
-W sumie, dawno się widziałyśmy... Mogę. Będę gdzieś za pół godziny, dobra?
-Dobra, będę czekać. Pa.
-No cześć-rozłączam się.
Wstaję z kanapy. Biegnę do sypialni po najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak portfel i tak dalej. Idę do przedpokoju, gdzie ubieram buty i płaszcz i wychodzę.
Kieruję się na przystanek autobusowy. Czekam dziesięć minut i przyjeżdża mój autobus.
Jadę do Natalii kwadrans, więc jestem dziesięć minut przed czasem.
Dzwonię domofonem i już po chwili jestem w jej mieszkaniu.
-Brzuch ci już rośnie!-mówię na powitanie.-Ale jazda...
-Ciebie też miło widzieć-przewraca oczami.-Herbaty?
-Poproszę.
Idziemy do kuchni, gdzie Natalka przygotowuje nasze napoje.
-Może ci pomogę?-proponuję, podchodząc do niej.
-Siadaj-wskazuje na stół.-Ciąża to nie choroba.
-No wiem, ale...
-Siadaj i mnie nie denerwuj!
-Dobra, dobra...-unoszę dłonie do góry w geście poddania się i znajduję sobie miejsce przy stole.
Po chwili Natalia siada na przeciwko mnie z dwoma kubkami herbaty.
-Co tam u ciebie? Opowiadaj-zaczyna.
-A dobrze wszystko. Ostanio kupiłam prezenty na Święta . I tak, wiem, że późno za to się wzięłam. Na Święta przyjeżdżacie do naszych rodziców, czy do domu Wojtka?
-Do nas-uśmiecha się.
-A jak ty się czujesz w ogóle?-pytam.
-Jak na razie jest dobrze. Nie kopie, nie mam mdłości, ani zachcianek. Jeszcze żyję-śmieje się. Nagle jej wzrok pada na mój prezent od Zalewskiego, którego od wczoraj nie zdjełam ani razu, poza myciem się.-Od kogo taki ładny wisiorek?
-Od Krzyśka-odpowiadam bez namysłu. Po chwili zaczynam uświadamiać sobie, co właśnie zrobiłam.
-Od kogo?! Tego Krzyśka?!-krzyczy.
-Zależy jakiego masz na myśli...
-Oj ty wiesz jakiego...-uśmiecha się.-Opowiadaj!
-Ale co tu jest do opowiadania-spuszczam głowę i bawię się palcami.-Spotkaliśmy się, a że się przyjaźnimy to daliśmy sobie prezenty na Święta. On właśnie mi dał wisiorek. I tyle. Cała historia.
-Ulaaa...-Natalka podnosi mój podbródek dwoma palcami i patrzy mi w oczy.-Chcesz mi coś powiedzieć?
Jejku, jak ona mnie zna! Zaczynam się bać! To się robi przerażające.
-Podoba mi się...-szepczę cicho, ale ona jednak to słyszy.
-O mój Boże! Ale super! Miałam rację, jak zawsze! Aaa!-krzyczy. Wstaje od stołu i podchodzi do mnie i mnie strasznie mocno przytula.
-Natalka... Natalka.-klepie ją lekko w plecy, ale ona dalej jest zachwycona tym, że Krzysiek mi się podoba i nie zwraca na mnie uwagi.-Natalka!
Na reszcie puszcza mnie i patrzy na mnie zdziwiona.
-Co?-pyta, marszcząc brwi.
-Jemu podoba się inna dziewczyna-mówię cicho.
-Ale... jak to? Skąd ty to...? Powiedział ci?-wraca na swoje poprzednie miejsce.
-Tak, powiedział. Dokładnie zaśpiewał. Zaśpiewał piosenkę o miłości i powiedział, że to jest o jakiejś dziewczynie. I że kiedyś mi ją przedstawi. No więc... nie ma z czego się cieszyć.
-Ale... mi nic nie mówił, że się zakochał...-mruga kilka razy.-Podpytam go.
-Coo?!-ożywiam się od razu.-Nie! Nie zgadzam się!
-Spokojnie, zrobię to delikatnie.
-Ale Natalia!...-brakuje mi argumentów. Nie wiem, co powiedzieć.-Nie możesz tego zrobić!
-Chcesz się założyć?-unosi brwi do góry.
Jęczę tylko i chowam twarz w dłoniach.
Rozmawiam z Natalią jeszcze godzinę, po czym wychodzę od niej. Natalka postanawia mnie odprowadzić kawałek.
Kiedy tylko wychodzimy z bloku, dzwoni do Natalii jej telefon.
-Krzysiek-mówi, patrząc na mnie, po czym odbiera.-Halo?
Nagle słyszę pisk, jakby miauczenie małego kota.
-Natalia-szepczę. I znowu ten sam dźwięk.-Słyszysz?
-Krzysiek, poczekaj-mówi do telefonu i przygląda mi się bacznie. Znów słyszymy ten sam pisk.
-To stamtąd!-pokazuję na kontener, stojący kilka metrów od nas.-Chodź.
Idziemy do miejsca, z którego dochodzi dźwięk.
Wyjmuję telefon i włączam latarkę.
Po chwili odnajdujemy małego, przemarźniętego kotka. Leży koło śmietnika. Kicia jest cały czarny. Przynajmniej takie mam wrażenie.
-O mój Boże!-krzyczę i delikatnie biorę go na ręce. Czuję wszystkie kostki. Maluszek prawie nic nie waży. Patrząc na niego w oczach stają mi łzy.
-Jak ktoś mógł go wyrzucić!?-krzyczy Natalia.
-Albo matka nie mogła go wykarmić czy coś.
-Znalazłyśmy kotka-mówi do telefonu.-Przyjedź, będziemy u mnie-dodaje po chwili.
-Zabierzmy go do weterynarza-proszę.
-Krzysiek zaraz będzie to nas zawiezie. Chodź, pójdziemy z nim do mieszkania. Zimno mu jest. Potem pojedziemy do weterynarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro