Uciekinier w głębi lasu
Zanim powiem wam dlaczego aktualnie wszyscy przeszukujemy niemagiczny las po naszej stronie bramy, pozwólcie mi na szybko wyjaśnić co się wydarzyło od spotkania przez nas Ann Marii i przyłączenia jej do mojego parostwa.
Kiedy pojawiliśmy się w naszej jaskini, Ann Maria zaczęła się rozglądać i po zobaczeniu portalu zaniemówiła. Jak się okazuje, miała już kiedyś styczność z podobną konstrukcją i dowiedziała się od matki, że jest do brama do innego świata. Zastawnia mnie skąd jej matka o tym wiedziała, ale będzie czas się jeszcze tego dowiedzieć.
Tak czy inaczej sukkub szybko połączył fakty i zrozumiała, że podchodzimy zza drugiej strony bramy. O dziwo, wydawała się być tym szczerze zainteresowana, czego się nie spodziewałem po kimś... jej pokroju.
Chciała zobaczyć co jest po drugiej stronie, ale wcześniej postanowiłem zorganizować jej spotkanie z Gabi. Kiedy Garion dowiedział się z komu ma zostać przedstawiona jego córka, postanowił jej towarzyszyć. I tak spotkaliśmy się u podróży naszej góry.
Garion od początku był nieufny, Ann Maria przybrała dumną i nieco chłodną postawę, próbując jednocześnie filtrować z Garionem, a Gabi nieco chowała się za ojcem, lekko speszona nową osobą.
Trwało to do momentu, kiedy podziałem jak właściwie doszło do naszego spotkania. Garion nie wytrzymał i wybuchł tubalnym śmiechem, twarz Ann Marii zrobiła się cała czerwona, jej sylwetka śpieła się ze wstydu i ukryła twarz w dłoniach, a Gabi lekko chichocąc, zbliżyła się do Ann Marii i delikatnie potarła ją po plecach.
I tak przełamliśmy pierwsze lody, a Ann Maria zdaje się lekko polubiła Gabi, za tę małą chwilę wsparcia, ale nie okazuje tego przesadnie.
Później pokazaliśmy jej bibliotekę i na chwilę wyszliśmy do niemagicznego lasu, ale ze wzgeldu na dość... skąpy strój Ann Marii, musieliśmy przełożyć zwiedzanie na okres po zakupieniu dla niej jakiś cywilnych ubrań.
Ale wracając do rzeczywistości, minęło ledwie parę dni od tamtego spotkania i obecnie mieliśmy tu zbiega z Magicznegi Wymiaru.
Siedzieliśmy sobie w Bibliotece, Ann Maria i Gabi opisywały pewne bliżej położone miejsca Magicznego Wymiaru i staraliśmy się nanieść je na naszą mapę, kiedy nagle Luna wykryła gwałtowne wtargnięcie magicznej istoty w nasz wymiar.
Prawda, spodziewaliśmy się, że zaczną się pojawiać, ale problemem było to, że magia którą wyczuła Luna była bardzo silna i dość stara. To wzbudziło nas niepokój i całą grupą udaliśmy się na powierzchnię, po drodze sprowadzając do nas Lene, która wzięła ze sobą krótkofalówki. Spędziliśmy chwilę tłumacząc ich działanie Ann Marii, Gabi, a nawet Lunie i Domino. Tak, rozdzieliliśmy się.
Na samym początku znaleźliśmy jednak przejście, którym dostał się tu nasz zbieg. Była to spora dziupla, między korzeniami starego dębu, połączona z Magicznym Wymiarem. Luna nałożyła na nią zaklęcie kontrolne, więc będziemy wiedzieć co i z której strony tędy przechodzi. Luna ma pomysł jak to jeszcze udoskonalić, ale odkładamy ten pomysł na później, po znalezieniu poszukiwanego.
Wiemy, że szukamy czegoś małego, starego i z wielką mocą magiczną. Teraz każdy przeszukuje las na własną rękę. A między drzewami rozbrzmiewało wycie wiatru.
***
Gabi szła ścieżką niosąc koszyk dla niepoznaki. Za pomocą prostego zaklęcia iluzji ukryto jej zielony kolor skóry i szpiczaste uszy, więc wyglądała jak zwykła 14-latka zbierająca grzyby czy inne poziomki.
Przydzielono jej bardziej widoczną trasę, żeby łatwo było ją odnaleźć w razie czego. Szła ostrożnie, patrząc uważnie na otaczające ją zarośla.
Wędrował już parę minut, kiedy usłyszała dziwne piszczenie z pobliskiej kępy trawy. Kiedy podeszła sprawdzić co to za stworzenie, zobaczyła małego, nieopierzonego ptaszka, który leżał na ziemi.
- Ojej, biedaczek... - powiedziała goblinka przeglądając się po pobliskich drzewach. Udało jej się dostrzec ptasie gniazdo na gałęzi najbliższego drzewa.
Odłożyła na bok koszyk i ostrożnie, uważając, żeby nie dotknąć pisklęcia ustawiła po jego bokach ręce i stworzyła mały magiczny krąg, który uniósł pisklę w powietrze. Następnie rozłożyła swoje skrzydła i powoli, zaczęła się wznosić.
Gabi nie była mistrzem lotów, dopiero się uczyła używać skrzydeł, ale bardzo się starała i potrafiła już wznieść się w powietrze, ale powoli i bez szaleństw. W opanowaniu tej trudnej sztuki postanowiła poprosić o pomoc Ann Marie, z którą stara się nawiązać przyjacielską relację, a która skrzydła ma od urodzenia.
Poza tym, ma spore wsparcie ojca, który chodź o lataniu nie ma zielonego pojęcia, dalej trzyma się postanowienia, że jego córka jest najlepsza i będzie umieć wszytsko, czego tylko zapragnie.
Tak więc, kiedy niebieskowłosa w końcu znalazła się na odpowiedniej wysokości zobaczyła skorupki trzech jaj i dwa inne pisklęta w gnieździe. Delikatnie, uważając żeby nic nie dotknąć odłożyła przyniesione piskle w gnieździe i po chwilowej obserwacji ptaszków zleciała na ziemię.
- Uff... Udało się! - zadowolona z siebie chwyciła koszyk, który wcześniej dołożyła i zamierzała ruszyć w dalszą drogę, kiedy nagle coś z niego wypadło.
Zaskoczona goblinka obejrzała się i zobaczyła dorodnego grzyba, po czym zdała sobie sprawę, że cały jej koszyk jest pełny grzybów.
- Co? - podniosła grzyba, który jej wypadł i obejrzała go uważnie, po czym wzruszyła ramionami i włożyła go na powrót do koszyka z zamiarem zapytania Luny i Daniela, czy są to zwyczajne grzyby. I ruszyła dalej.
***
Baby przechodziła lasem, unikając głównych dróg i ścierzek. Nie była Luną, ale potrafiła wyczuć magiczną istotę przebywającą w niedalekiej odległości. I właśnie złapała trop.
Czuła wyraźny, świeży ślad tuż przed sobą, poszukiwana istota musiałaś być niewiele przed nią, więc puściła się w pogoń między krzaki. Na szczęście, żadne ciernie i inne patyki nie robiły krzywdy jej skórze, ale kilka razy skończyła oblepiona pajęczyną.
Biegła już tak koło 2 minut i kilka razy zdawało jej się, że widzi coś przed sobą, wbiegające za drzewo lub wskakujące w krzaki. Biegła nieubłaganie, zmniejszając dystans, a magiczna woń istoty nasilała się z każdym jej krokiem.
W końcu dostrzegła prześwit między drzewami, co oznaczało, że jest przed nią kawałek otwartego terenu. Teraz miała szansę złapać uciekającego, więc przyspieszyła kroku ile mogła, wskakując z krzaków na mini-polanę, gdzie... magia istoty gwałtownie osłabła, a po niej samej nie było śladu.
Jedynym stworzeniem na łączce był skupiący trawę jeleń, który w relacji na pojawienie się Baby podniósł głowe, spojrzał na nia i błyskawicznie uciekł w przeciwnym kierunku.
Baby była mocno skołowana, czuła te istotę, goniła ją, a ta nagle znikła, cała jej magia, tak dobrze wyczuwalna, nagle się rozpłyneła, chociaż... znów ją poczuła, ale w innej części lasu.
Komórka westchneła, po czym zwiesiła głowę i ruszyła w owym kierunku. Będzie musiała poprosić Lunę o lekcje topnienia magicznej energii i innych magicznych śladów. A teraz pora spróbować jeszcze raz.
***
Ann Maria przeszukiwała ogrodzoną część lasu. Nie miała pojęcia po co ludzie otaczają las siatką, ale już zdążyła się zorientować, że świat po tej stronie rządzi się własnymi, niezrozumiałymi przez nią prawami.
Z drugiej strony jednak, była tym światem lekko oczarowana, te technologie, światła, zabawki seksualne, portale randkowe... Świat którego nie rozumiała, a który chciała poznać, zupełnie inny niż z czasów opowieści jej matki, ale nadal pełny ludzkich, łatwych w wyruchaniu istnień.
Jako sukkub, czuła wielką potrzebę pójścia do najbliższego dużego miasta i rozpoczęcia poszukiwania łatwych prawiczków na... przystawkę... ale czy na pewno?
Wie, że jako przedstawicielka swego gatunku, powinna tak właśnie teraz czuć, ale... nie było tak, a przynajmniej nie do końca. Z chęcią by poszła do miasta i wyrywała każdego, kogo tam spotka, ale jakoś nie potrafiła się skupić na dalszej części tej zabawy.
To było dziwne, jeszcze tydzień temu by się nawet nie wachała i czym prędzej by się wymkneła do miasta, nawet jeśli by ją za to miano ukarać, ale teraz chodziła po lesie szukając jakiegoś krasnoludka z małym ptaszkiem czy innego chochlika, bo kazał jej tak jakiś randomowy, uroczy blondynek, który przemienił ją w diabła podobnego do siebie.
Hm... a może to przez to? Może jego rozkazy, nie pozwalają jej na spełnianie własnych zachcianek i tłumią jej sukkubie instynkty. Tak, to brzmi logicznie, to przez to, że ten chłoptaś z niebieskimi jak morze oczami, jest teraz jej Królem, nie może się w pełni skupić na sukkubich instynktach.
Fioletowowłosa szła dalej z tymi myślami, nie za bardzo skupiając się na otoczeniu, kiedy nagle usłyszał znajomy sobie odgłos z pobliskich krzaków. Zaintrygowana zajrzała tam i zobaczyła dwa, kopulujące ze sobą zajączki.
- Ooo, jakie urocze! - zachwyciła, bo chociaż nie rozpoznała do końca zwierząt (kiedyś widziała chyba posobne), to jednak były małe i puchate, no i robiły to, co sukkuby lubią najbardziej.
Chciała się nieco zbliżyć, ale nadepneła na gałąź, przez co spłoszone zwierzątka uciekły.
- Ej nie, wracać tutaj, chciałam popatrzeć! Kurna! - w złości wydłużyła swoje paznokcie, po czym szybkim ruchem, ścieła trzy, niewysokie drzwa, gdzie z jednego spadła wiewiórka, którą Ann Maria w pierwszej chwili odkopneła, zanim zdała sobie sprawę, że raczej niw była ona niczym groźnym - Ups. Ech, porażka... dobra, gdzie może być ten Krasnoludek?
Sukkub odwrócił się w stronę w którą podążała, tylko po to, żeby przekonać się, że stoi przed nią... niedźwiedź?! Ale zaraz, przecież w tym lesie, miało nie być nic groźniejszego od lisów i dzików! Ale faktycznie, przed nią stał spory miś i to ewidentnie zły.
Kiedy niedźwiadek ruszył z rykiem w jej stronę, stając na tylnych łapach, nie pozostało jej nic innego jak ponownie wydłużyć swoje szpony.
***
Lena patrolowała las zataczając coraz większe kręgi od miejsca zwanego Biblioteką. Nadal było jej trudno uwierzyć w to, że pracuje dla człowieka będącego hybrydą diabła i anioła. To nie jest tak, że nie była religijna, ojciec nauczył ją się modlić, ale traktowała to bardziej jak zasady, jakimi należy się kierować w życiu.
Tymczasem, jednego dnia potwierdziło się istnienie diabłów, aniołów, zaklętych mieczy, magicznych ksiąg i małych zielonych dziewczynek, która akurat jednak nie była kosmitką. A dziś poznała sukkuba i teraz szuka nieznanego sobie stworzenia z, jak to nazwał Daniel, Magicznego Wymiaru (który zobowiązał się jej później pokazać).
Powiedzieć, że jej światopogląd obrócił się o 180° to nic nie powiedzieć. Poza tym, jej zespół będzie zadawać masę pytań, kiedy wróci do bazy, a ona sama chce poznać odpowiedzi.
No i, obiecała tatusiowi, że przyprowadzi dziewczyny do domu. Oczywiście, każdy w jej kwaterze wie, kim jest ojciec Lary, więc nie to jest problemem, po prostu... jej tatko potrafi być z lekka za natto podekscytowany. I musi sprowadzić Alison z Francji, żeby także była wtedy obecna.
Ech, za dużo myśli, trzeba się skupić na zadaniu. Lena wie, jakie są obecne priorytety, dlatego śmiało dąży do celu, bacznie przeszukując las w poszukiwaniu śladów. Ale mimo to...
Ech, naprawdę się zastanawiała jak będzie wyglądać jej życie w przyszłości. Daniel mówi, że dostanie u niego pracę na długi etat, co prawda nie była to jej wolna wola, ale i tak lesze to, niż śmiertelna katastrofa lotnicza. Mimo to, Daniel jest niewiele straszy od niej, ale nie sprawia to, że wydaje się nienadawać na kogoś, kto będzie jej przewodził. Po prostu, puki co musi się oswoić z tą myślą. No dobra, trzeba wrócić do pracy, pora na kolejny obszar.
***
Szedłem na równi przez środek lasu z Domino u boku. Ona jedyna zdecydowała się nie rozdzielać, ponieważ jak mówi, broń jest prawdziwie użyteczna tylko w rękach osoby nią władającą.
Tak więc szłem przed siebie z ręką na rękojeści katany, więc mogliśmy się łatwo komunikować.
- Jak myślisz, co to może być za istota? Może mały smok? - zapytała.
- Czemu od razu smok?
- Widziałeś te pęknięcia na mojej skórze? To efekt smoczego jadu. Nie opowiadałam ci jak zostałam Zaklętą w Broń?
- Jeszcze nie miałaś okazji - odpowiedziałem przechodząc na małym strumykiem.
- Więc powiem na szybko, to było ponad 1000 lat temu w skromnej japońskiej wiosce z której pochodziłam, podczas ataku Smoka Zła.
- Smok Zła?
- Niektóre Smoki są przesiąknięte Złą energią, która spycha je na złą drogę. Takie Smoki czują naturalną potrzebę do czynienia szkód. Niektóre dokonują takich rzeczy, że przechodzą historii w mitach i innych opowieściach. Czasem też Smoki o wielkiej mocy mogą stać się Smokami Zła, kiedy ich kompas moralny przekręca się nie do odwrócenia i tak dalej.
- No rozumiem. Więc co się działo podczas ataku tego Smoka Zła na twoją wioskę? - zapytałem, przechodząc między pniami syjamskiego drzewa.
- Ten był wyjątkowo twardy, jego skóry nie dało się przebić tradycyjnym sposobem. Ukryłam się w kuźni, gdzie pomagałam przy pracy przyjacielowi swojej rodziny, to był dość ubogi kowal. A tak przynajmniej myślałam.
- A jak było na prawdę?
- W naszej wiosce czasem pojawiał się tajemniczy wojownik, który pomagał nam w czasach kryzu. Nazywaliśmy go Zamaskowanym Samurajem. Pojawił się również podczas ataku Smoka Zła.
- I niech zgadnę, to był ten kowal, u którego pracowałaś? - dokończyłem przeglądając się. Chyba wyczuwam czyjąś obecność w pobliżu.
- Dokładnie, jak się słucha z boku, to łatwo zgadnąć, prawda. Tak czy inaczej, ukrywałam się w tej kuźni, kiedy nagle do środka wszedł właśnie Zamaskowany Samuraj ze złamanym mieczem. Patrzyłam na niego jak rozpala piec i ściąga chełm, a potem odwrócił się w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały.
- I co było dalej? - przechodziłem powoli naprzód rozglądając się uważnie.
- Zrozumiał, że już mnie nie oszuka, więc powiedział mi prawdę, a potem poprosił o pomoc. Jego miecz się złamał, a i tak był zbyt słaby, żeby przebić skórę bestii. Więc zapytał, czy stanę się jego orężem. Powiedział, że tylko broń z prawdziwą i naprawdę silną duszą, może pokonać te bestie. Widziałam szkody jakie działy się na obrzeżu wioski i wiedziałam, że jeśli ten Smok nie zostanie pokonany, to zniszczy i zabije wszystkich, więc zgodziłam się pomóc.
- I co się dokładnie stało?
- Trudno to opisać... to był pewien rytuał, bardzo skomplikowany, który umieją wykonać tylko najlepsi Mistrzowie Miecza. Dosłownie i w przenośni przekuł mnie w ten miecz, ale nie tak, jak można to sobie wyobrazić. A później ruszył ze mną w bój i pokonaliśmy Smoka Zła, a po nim, wielu następnych.
- Mhm. Ciekawa historia, chętnie później usłyszę więcej na ten temat i z chęcią też bym chciał usłyszeć co myśli o tym Luna, ale puki co, czy tylko ja mam wrażenie, że ktoś nas obserwuję?
- Czuję to odkąd zgadłeś tożsamość Zamaskowanego Samuraja.
- Czyli jesteśmy dobrze zsynchronizowani. To chyba z tamtąd... - ruszyłem w stronę z której to wyczuwałem czyjeś spojrzenie i faktycznie się na kogoś natknąłem.
A był to nieco starszy mężczyzna o nieco bladej twarzy w mundurze leśniczego z... pałką w ręku.
Kiedy się zbliżyłem, zdawał się sprawiać wrażenie, jakby dopiero mnie spostrzegł.
- Dzień dobry chłopcze, co tu robisz? - zapytał starszym głosem z naciąganą nutą sympatii, jakby mnie oceniał.
- A spaceruje sobie po lesie, czy jest jakiś problem? - postanowiłem zagrać w tę grę.
- Jesteś poza ścieżką.
- Patrzę czy grzyby rosną.
- O tej porze?
- A dlaczego nie, może jakieś miejsce znajdę, gdzie ich dużo bedzie na jesień.
- Wydaje mi się, że coś tu knujesz. Proszę, żebyś opuścił ten las i się tu nie pokazywał, a na pewno nie poza szlakiem i nie uzbrojony - powiedział, co upewniło mnie, że jednak coś tu nie gra.
- Wie Pan, nie widziałem tu wcześniej leśniczego, a dużo po tym lesie chodzę. Kto Pana przysłał tutaj? - zapytałem i jak się spodziewałem, mężczyna się zmieszał.
- Em... to nie istotne. Muszę iść uzupełnić pasieki, a ty wyjdź z lasu, już - powiedział i próbował się oddalić, ale na drodze stanęła mu Luna, która wyszła zza drzwa.
- Nie tak szybko drogi Panie, teraz mi nie uciekniesz. Chyba w końcu mamy naszego poszukiwanego, mam rację, Panie Leszy? - zapytała, na co mężczyna opuścił ręce.
- Dobrze macie mnie. Ale pozwólcie mi wyjaśnić, mam powód, żeby tu być.
- Jasne, ale może chodźmy do bardziej ustronnego miejsca? - zapytałem i podniosłem krótkofalówkę - Ekipa, mamy zbiega, zbiórka przy wejściu do Biblioteki.
***
Zebraliśmy się wszyscy koło ukrytego wejścia do Biblioteki, większość była w dobrym stanie, a Gabi miała nawet cały kosz grzybów (jednak można o tej porze, prawda?). Za to Ann Maria była potargana i ubrudzona krwią, jak mówi, walczyła z niedźwiedziem, ale miś uciekł po tym, jak cudem uniknął kastracji. Tylko niby skąd w tym lesie niedźwiedź?
Za to wygląd Leszego uległ zmianie, stał się wyższy na 2 i pół metra, z głowy wyrosły mu jelenie rogi, pojawiała się broda jak z mchu wykonana, a jego włosy stały się zielone, skóra jeszcze bardziej zbladła, ale mundor leśniczego dalej prezentował się znakomicie.
- No więc proszę mówić - zachęciłem Leszego, sam wybierając twarz ręcznikiem, który później rzuciłem do Ann Marii, żeby mogła się wytrzeć. Chwila, czy ona wdycha jego zapach?
- Zanim zamknięto Bramę, ponad 600 lat temu, byłem duchem tego lasu. Był on wtedy o wiele większy i potężniejszy niż dziś, ale zostałem zamknięty, przez ludzi, którzy chcieli pozbyć się takich istot jak ja. Przez cały ten czas, żyłem w lesie nieopodal góry, gdzie znajduj się portal, aż tu nagle dziś, znalazłem przejście w korzeniach starego drzewa. Przybrałem więc postać królika i przemknąłem się, wracając do domu. Las się bardzo zmienił, ale to nadal to samo, piękne miejsce. Byłem bardzo ucieszony, ale wtedy zauważyłem, że jesteście tu wy i nie jesteście zwykłymi ludźmi, zaczeliście mnie szukać, więc bałem się, że będziecie znowu chcieli zabrać mnie z mojego lasu.
- Zaraz... to Pan napełnił koszyk grzybami? - zapytała Gabi, prawdopodobnie dodając dwa do dwóch.
- Zgadza się, widziałem co zrobiłaś z tym pisklęciem, to było bardzo miłe i chciałem się odwdzięczyć.
- Ej chwilę... te rogi na Pana głowie... czy to Pan był tym jeleniem na polanie? - zapytała nagle Baby, wyglądając na zszokowaną.
- Wybacz mi te sztuczkę, ale naprawdę byłaś zbyt blisko, żeby mnie złapać.
- Chwila, czy to znaczy, że ten misiek to twoja sprawka?! - zdenerwowała się Ann Maria wstając i wycelowując w niego palcem.
- To jak potraktowałaś tamte drzewka i biedną Wiewiórkę Julkę nie było zbyt miłe - powiedział Leszy robiąc groźną minę.
- To nie moja wina, nawet nie wiedziałam co to jest w pierwszej chwili, ja chciałam tylko obejrzeć kopulację uszaków!
- Zaraz, że co? - zapytałem zdezorientowany.
- No takie małe, puchate z dużymi uszami.
- A, króliki. Ech, Panie Leszy, proszę się na nią nie gniewać, ledwo poznaje ten świat, nie zna każdego gatunku fauny i flory.
- Mam się na nią nie gniewać?! Ona... zaraz, czy to znaczy, że nie każesz mi opuścić lasu?
- Oczywiście, że nie, to Pana dom. Za to chciałbym zaproponować umowę.
- Jaką? - Leszy był wyraźnie zainteresowany.
- Będzie Pan pilnował lasu i ludzi, którzy do niego wchodzą, ale nie zrobi Pan nikomu poważnej krzywdy. Chciałbym też, żeby w razie czego pilnował Pan zejścia do Biblioteki i żebyśmy pozostali w dobrym kontakcie, a w zamian może Pan tu mieszkać i w razie potrzeby liczyć na naszą pomoc.
- Zgoda, mi to odpowiada - Leszy wyciągnął w moją stronę rękę, a ja ją uścisnąłem. Pojawił się magiczny krąg symbolizujący zawarcie umowy - Proszę, to na znak pokoju - powiedział i wręczył mi swoją pałkę, po czym sięgnął po jakiś kij i zrobił sobie z niego nową.
- Och, bardzo dziękuję. Niestety, nie mam przy sobie nic, co mógłbym dać w zamian.
- To nic, jeszcze będzie okazja. A teraz, skoro jesteśmy dogadani, pójdę zwiedzić stare włości. Miłego dnia - powiedział i zmienił się w wiatr.
- Wow! - odezwała się Lara - To było niezłe.
- Tak uważasz? No to zapraszam na dół, zaraz pokaże Ci jak wygląda Magiczny Wymiar - powiedziałem do niej, a ona razem z resztą ruszyła na dół, a ja tym czasem przyjrzałem się odszymanej pałce.
- Jest w niej coś niezwykłego, ale nie wiem co - odezwała się Luna, patrząc na pałke - Później się jej przyjrze, ale puki co, powinniśmy ją gdzieś schować.
- Tylko gdzie? - zastanowiłem się.
- Chyba... mam pomysł - odezwała się tajemniczo.
- Hm...? - zastanowiło mnie na co mogła wpaść, ale ruszyła na dół, więc poszedłem za nią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro