7. Mamihlapinatapei
Mamihlapinatapei – spojrzenie dzielone przezdwójkę ludzi, z których każdy ma nadzieję, że drugi zacznie coś, czego żadennie chce zainicjować
Belzebub, pamiętając, że pasażer zawsze gorzej znosi przeniesienie, chwycił Lucyfera, zanim ten zdążył się przewrócić. Oznaczało to, że musiał opuścić na ziemię zarówno płaszcz, jak i Gehennę, która się spod niego wysunęła z cichym brzdękiem. Wbrew pozorom wcale nie był to tak rycerski gest, jak można pomyśleć – w ten sposób miecz stał się pierwszą rzeczą, jaką zobaczył nie do końca przytomny Lucyfer, który uwiesił się na Belzebubie z takim impetem, że prawie ich przewrócił. Po ujrzeniu Gehenny spojrzał na przyjaciela, jakby nadal nie do końca wierząc, że ten naprawdę to zrobił, i zamrugał kilkukrotnie. Belzebub natychmiast go puścił i schylił się, podnosząc broń. Narzucił na siebie płaszcz i rozpoczął bardzo szybką wędrówkę w kierunku jak najdalszym, ponieważ nie mógł, ale to absolutnie nie mógł na niego patrzeć, kiedy ten zorientuje się, gdzie jest.
Oczywiście, że ze wszystkich miejsc, w których był przez setki lat na Ziemi, musiał ich przenieść na te jebane wzgórze. Te samo, na którym codziennie oglądali gwiazdy. Czy można być bardziej żałosnym?
Co prawda okolica już się zmieniła. W świetle księżyca było widać krzywe, brzydkie ławki i wysypane żwirem ścieżki, które okrążały wzgórze jak serpentyna. U stóp wiła się ulica, ale było wyjątkowo spokojnie – w żadnym z okien domów leżących przy drodze nie paliło się światło. Demon podejrzewał więc, że jest około czwartej nad ranem, ponieważ z jakiegoś powodu wtedy jest najciszej. Mroczniejsza część miasta kładzie się do snu, a zwykli, szarzy obywatele nadal smacznie śpią w łóżkach, mając nadzieję, że czas magicznie się wydłuży przed budzikiem. Mimo znaczących różnic nie dało się zaprzeczyć, że jest to te samo miejsce, tylko obdarte z prywatności przez ludzi i ich tabliczki z imionami drzew.
Zaryzykował szybkie spojrzenie w stronę Lucyfera, który rozglądał się dookoła. Natychmiast tego pożałował, kiedy prawie przewrócił się o wystający z ziemi korzeń. Były tego plusy – nabrał przyśpieszenia, co i tak zamierzał zrobić, bo Lucyfer wiedział. Oczywiście, że wiedział. Belzebub był przekonany, że gdyby nie to, że w pierwszej chwili patrzył na Gehennę, miałby okazję z bliska zobaczyć błysk zrozumienia w jego oczach, te swoiste „Och". No tak. Te wzgórze.
Teraz tylko spokojnie znaleźć jakieś miejsce, gdzie może w spokoju umrzeć z zażenowania-
– Bel, zaczekaj!
No do kurwy...
Udając nagły przypływ głuchoty, intensywnie wpatrywał się w majaczący w oddali parking przy stacji benzynowej. Słyszał, jak Lucyfer za nim biegnie i przeszło mu przez myśl, że tak w sumie można najlepiej streścić ostatnie kilka dni – biegnący za nim Lucyfer i on spierdalający w siną dal.
– Bel! – Przyjaciel dobiegł do niego i siłą odwrócił w swoją stronę.
– Co? – Zapytał Belzebub, zdając sobie sprawę, że nawet na jego standardy było to pytanie wyjątkowo głupie.
Lucyfer z pretensją rozłożył ręce. Demon nie sądził aż do dzisiaj, że da się rozłożyć ręce w sposób pretensjonalny.
– Nie wydaje ci się, że należą mi się jakieś wyjaśnienia?
Życie przybrało wyjątkowo jednotonowy wyraz. Mógł ich przenieść w jakiekolwiek inne miejsce. Chociażby do tego budynku, w którym zstąpił na Ziemię. Albo pod adres schroniska, które wyświetlał Szatan na prezentacji. Albo na ulicę Jasną. Był przekonany, że istnieje jakaś ulica Jasna.
– Nie myśl sobie, że to zaplanowałem – powiedział Belzebub, wiedząc doskonale, że jednak adresu nie da się nie zaplanować.
Lucyfer zamrugał.
– Więc co, tak dla żartu zabrałeś Gehennę?
Ach, on o tym-!
Belzebub spojrzał na trzymaną broń, jakby dopiero teraz ją zauważył.
– A. Nie no, nie dla żartu – rzucił po prostu i ruszył w dalszą drogę, mając nadzieję, że przebiegnie w ciszy. Jednak jak każdego jego życzenie i ta prośba się nie spełniła. Gdyby miał tylko odrobinę mniej refleksji nad sobą, stwierdziłby, że Szef go nienawidzi.
– „Nie dla żartu"?! Zajebałeś Gehennę i to wszystko, co masz do powiedzenia?
Belzebub był bardzo daleko od stwierdzenia, że ma mało do powiedzenia, ale nie miał najmniejszej ochoty mówić żadnej z tych rzeczy. Kierując się w stronę stacji benzynowej, ograniczył się więc do prostego sprostowania:
– Nie zajebałem, tylko- pożyczyłem.
Ta, pożyczyłem, dobre sobie. A Sodoma i Gomora nie spłonęły, tylko zamknęły linię turystyczną. Był przekonany, że ze wszystkich osób, słuchających słów, które opuszczają jego usta, on jest mimo wszystko najbardziej zdziwiony tym, co słyszy.
– I co, zamierzasz oddać? – Lucyfer nie miał zamiaru odpuścić.
– To pożyczka bezzwrotna.
– Dlaczego to zrobiłeś?
Belzebub parsknął.
– Tak, jakbyś nie wiedział.
– Nie wiem.
Demon spojrzał na Lucyfera z politowaniem, ale ten był wpatrzony w kamienie na ścieżce. Miał chociaż tyle przyzwoitości, żeby mieć świadomość, że kto jak kto, ale Belzebub potrafi świetnie poznawać, kiedy ktoś sam siebie okłamuje.
Litościwie mu tego nie wypomniał, zamiast tego uparcie parł do przodu. Wierzył, że jeżeli pójdzie wystarczająco szybko, wpadnie mu do głowy jakiś pomysł, co teraz mają zrobić. Ukradł Gehennę i co? Co można zrobić z mieczem, który potrafi zabić anioła? Oprócz samobójstwa, rzecz jasna. Chociaż zdejmując tę pozycję z listy, zaczynała być zastanawiająco pusta...
Plan był prosty – zabrać, żeby Dumah nie skrzywdziła Lucyfera. Nie myślał nad tym, co właściwie zrobi, kiedy będzie już mieć Gehennę. Prawdopodobnie nie założył, że w ogóle zajdzie tak daleko. Był szczerze zdziwiony, że nadal obaj żyją i, pomimo wielu niedopowiedzeń, mają się całkiem dobrze. Oczywiście ignorując fakt, że nie potrwa to długo, bo wierzył, że nie ma siły bardziej zdeterminowanej i destrukcyjnej niż wkurwiona Dumah.
Zatrzymali się przed stacją. Była z tego rodzaju budynków, które wyglądają na dawno opuszczone i gdyby nie zapalone w środku światło, można pomyśleć, że zbudowano ją tylko do nakręcenia horroru. Byli jedynymi żywymi istotami w pobliżu, jeżeli nie wliczyć w to widzianego przez witrynę znudzonego pracownika, ale po bliższym spojrzeniu na jego twarz, ciężko było nazwać go żywym. Co najwyżej „przejściowo funkcjonującym".
Belzebub zdjął płaszcz i podał Lucyferowi Gehennę, a ten spojrzał na nią tak, jakby demon oferował mu co najmniej klucz świętego Piotra.
– Weź – ponaglił go, narzucając płaszcz na miecz.
– Wiem, co znaczy ten gest, ale nie rozumiem, czemu miałbym posłuchać.
– Muszę wejść do środka coś załatwić. Nie było mnie trochę na Ziemi, ale myślę, że mimo wszystko z bronią mnie tam nie wpuszczą.
Lucyfer po krótkim wahaniu chwycił Gehennę z bardzo niezadowoloną miną. Trzymał ją jak najdalej od siebie, jakby sam fakt przebywania w jej pobliżu sprawiał, że czuł się niekomfortowo.
– Zaraz wrócę – obiecał Belzebub, przygnieciony nagłymi wyrzutami sumienia.
Przyjaciel nie odpowiedział, co było komentarzem samym w sobie. Demon wszedł do środka, wiedząc, że decyzja została podjęta. Gdy drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem, chłopak przy kasie uniósł głowę, ale po przeanalizowaniu postawy demona powrócił do gry na telefonie. Najwidoczniej nie uznał go ani za złodzieja, ani za mordercę, a nawet jeżeli byłby tym drugim, nie ma dużej ilości rzeczy, które mógłby zrobić, żeby uratować swoje życie. Belzebub przechadzał się pomiędzy półkami, próbując uporządkować myśli. Jedynym dowodem na to, że nie jest w pomieszczeniu sam, była ścieżka dźwiękowa aplikacji z okolic kas.
Nie mógł nawet podrzucić nikomu miecza, bo Dumah i tak wiedziała, kto go ukradł. I jeszcze na dodatek musiał wciągnąć w to wszystko Lucyfera! Trzeba było wziąć Gehennę i samemu wejść na ten tonący statek, zamiast wrzucać przed sobą innych na pokład. Nie potrafił się nawet oszukiwać, że zabrał przyjaciela ze względu na jego dobro czy bezpieczeństwo, ponieważ to nie on ukradł broń. Był sto razy bezpieczniejszy w kawiarni z wkurwioną Dumah niż z nim tutaj, na stacji benzynowej na końcu świata.
Problem polegał na tym, że Belzebub był egoistą.
Sam nie do końca wiedział, w którym momencie zaczął przeliczać znajdujące się w kieszeni pieniądze, zamieniając guzik na odpowiedni banknot, kiedy zorientował się, że nie ma ich wystarczająco dużo. Czy jest zbyt oczywisty? Czy ktoś zauważy? Nie wydawało się, żeby ktoś w ogóle na niego patrzył.
Ale podjął decyzję. Właśnie tu, przy muzyce z Mario Kart, wśród niesmacznych kanapek, które kosztowały fortunę. Lucyfer musi natychmiast się stąd wynieść, zanim wszystko zacznie się jebać.
Lucyfer jednak nie tylko się nie wyniósł, ale w ułamku sekundy pojawił się znikąd obok Belzebuba, jakby przywołany do środka samą myślą, i złapał go za wyciągniętą w stronę półki rękę.
Przez chwilę stali w ciszy. Demon nawet nie miał siły się zastanawiać, jakim cudem jego przyjaciel znalazł się w środku, ani tym bardziej jak zrobił to tak cicho. Gdyby nie był absolutnie przerażony od co najmniej kilkunastu minut, pewnie padłby na zawał, bo był pewien, że jedynie adrenalina utrzymała jego fizyczną formę na nogach. Zakradanie się powinno być karalne, zwłaszcza jeżeli robi się coś, co druga osoba niekoniecznie powinna lub chciałaby zobaczyć.
Belzebub chciał opuścić rękę, ale Lucyfer mu nie pozwolił, mocno przytrzymując ją w miejscu, tak że nadal była wyciągnięta w stronę półki z alkoholem. Musieli wyglądać jak jakiś renesansowy obraz.
– Widzę, że to była sprawa niecierpiąca zwłoki – skomentował tonem tak pełnym dezaprobaty, że demonowi przebiegły ciarki po plecach.
– Nie twój interes – odparł.
Ponownie spróbował się uwolnić, ale bez większych sukcesów. Lucyfer przez chwilę przyglądał mu się uważnie, a potem prychnął i zsunął dłoń po jego przedramieniu, chwytając go za nadgarstek.
– Wychodzimy.
Belzebub rozważał protest, ale doszedł do wniosku, że to nie był ton, którym otrzymał propozycję opuszczenia lokalu. To był ton, który nakazywał mu w tej chwili wyjść. Kasjer zerknął na nich z umiarkowanym zainteresowaniem, a z trzymanego przez niego telefonu rozgrzmiały ogłuszające fanfary, oznaczające wygranie rundy.
– Niewiarygodne. Niewiarygodne. – Lucyfer z rozmachem otworzył drzwi, a Belzebub zdziwił się, że nie zrobił tego kopniakiem. – Po prostu kurwa nie wierzę. Zostawiam cię na chwilę, a ty- Niewiarygodne. Czy do tego twojego pustego, tępego łba trafi wreszcie...
Lucyfer przerwał. Mówiąc dokładniej przerwał zarówno swoją wypowiedź, jak i marsz, zatrzymując się gwałtownie w miejscu. Belzebub, nie spodziewając się tego, wpadł na niego, ale wydawało się, że ten w ogóle tego nie zauważył.
– Myślisz, jak mnie jeszcze obrazić? – Zapytał Belzebub, ale gdy nie otrzymał odpowiedzi, zrozumiał, że coś jest nie tak. Gdy tylko o tym pomyślał, otrzymał potwierdzenie. Ręka Lucyfera, którą go trzymał, zaczęła się trząść.
Belzebub odwrócił go w swoją stronę, ale Lucyfer nawet na niego nie spojrzał. Rozglądał się dookoła w panice, wyraźnie czegoś szukając.
– Gehenna – wymamrotał cicho.
Chociaż było to jedno, proste słowo, obudziło demona jak kubeł zimnej wody. Poczuł, jak zastyga w miejscu i, w przeciwieństwie do trzęsącego się Lucyfera, nie mógł zrobić kompletnie nic po przeanalizowaniu faktów. Lucyfer nigdy by nie wniósł broni na stację benzynową. Nie miał jej w środku. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nie miał jej również teraz i nie wyglądał, jakby ta sytuacja miała się zmienić.
– Zgubiłem.
Belzebub zamknął oczy. Otworzył je. Brak efektu. Znowu zamknął. Tym razem nie otworzył, ponieważ kiedy trzymał je zamknięte, nie musiał mierzyć się z okrutną, bolesną prawdą wszystkimi zmysłami.
– Że co zrobiłeś?
– Zgubiłem.
– Co to znaczy zgubiłeś?
Lucyfer spojrzał na niego jak na debila, a Belzebubowi przeszło przez myśl, że co jak co, ale to nie on zgubił ponad metrowy złoty miecz. Była to jedna z rzeczy, którą trudno jest spuścić z oka, co dopiero zgubić.
– Położyłem go przy wejściu, a teraz go nie ma. To definicja zgubienia czegoś.
Demon stał w miejscu, nadal przetwarzając wszystkie otrzymane dane, podczas gdy przyjaciel wyrwał się i zaczął nerwowo przeszukiwać obszar dookoła stacji. Żaden z nich nie miał siły powiedzieć, że skoro Gehenny nie ma przy drzwiach, nie będzie jej również w zasięgu najbliższych pięćdziesięciu metrów, ponieważ oprócz wzgórza, z którego przyszli, w okolicy nie było absolutnie niczego. Budynek stacji, barierka przy drodze i pusty, ciemny parking, oświetlony mrugającą lampą uliczną stanowiły jedyny element krajobrazu.
Belzebub pomyślał, że ten dzień nie może stać się ani trochę gorszy. Życie bardzo szybko podjęło te wyzwanie. Z westchnieniem podszedł do Lucyfera, który aktualnie był zajęty obchodzeniem budynku dookoła, ale widząc przyjaciela, zatrzymał się gwałtownie w miejscu. Lucyfer mówił coś do siebie pod nosem, a ręce trzęsły mu się tak mocno, że nie mógł włączyć latarki w telefonie. Jakimś cudem widok był bardziej przerażający niż fakt, że zgubili miecz.
– Ejejej, przecież nic się nie stało! – Powiedział szybko Belzebub, uśmiechając się pocieszająco.
Lucyfer spojrzał na niego spode łba, wyraźnie nie kupując kitu, który próbował mu wcisnąć. Nie było to konieczne, Belzebub wiedział, że coś się stało, ale niby co miał powiedzieć?
– Nic się nie sta- Czy ty wiesz, co mi mogą za to zrobić? – Lucyfer machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
Belzebub stwierdził, że jakby nie było, już go bardziej nie wywalą, ale postanowił nie dzielić się tą myślą.
– Ale wiesz – wymamrotał, szukając jakichkolwiek pozytywów – skoro my go nie mamy i nadal nic się nie stało, to znaczy, że Dumah też go nie ma. Może odłożyłeś go w innym miejscu? Albo się jakoś... przemieścił?
Przyjaciel zaśmiał się maniakalnie.
– Tak, kurwa, spierdolił w Bieszczady. Rzucił tę robotę. Ktoś go zabrał, Bel!
– Na chuj ludziom miecz – zdziwił się Belzebub na głos. – Za siedem dni może i tak umrą.
Czuł się jak w tych teleturniejach, w których za każdym razem wybierał najgorszą możliwą odpowiedź. Albo rozpoczynał grę z kopertami -100% wygranej.
Lucyfer osunął się na kolana i w pierwszej chwili Belzebub pomyślał, że zaraz zwymiotuje. Rzeczywistość okazała się mniej łaskawa – zamknął oczy i zaczął bardzo szybko oddychać. Wyglądał, jakby był na skraju histerii. Demon bardzo, ale to bardzo nie chciał, żeby przekraczał ten skraj. Wiedział, że to samolubne, kazać komuś się uspokoić, gdy jest w takim stanie, ale nie wynikało to z tego, że czuł się niekomfortowo, tylko po prostu absolutnie nie miał pojęcia, co miał zrobić. Pocieszyć go? Zmienić temat? Miał świadomość, że powinien zrobić cokolwiek, ponieważ jedyne, co aktualnie osiągnął, to gapienie się na przyjaciela z głupim wyrazem twarzy.
Ostrożnie usiadł obok Lucyfera, patrząc na niego i rozważając, czy powinien go przytulić. Szybko jednak odrzucił ten pomysł, dochodząc do wniosku, że co jak co, ale on nie chciałby, żeby ktoś miażdżył mu żebra, kiedy ledwo może oddychać.
– Dobra, spoko, naprawimy to jakoś. – Powiedział, zdając sobie sprawę, że „jakoś" jest tu słowem kluczowym. – Ludzie cię uwielbiają. Na pewno nam pomogą. Powiemy, że jesteśmy super kolesiami i w ogóle.
Jak się okazało, była to bardzo zła odpowiedź. Taka, która nie tylko sprawiła, że Lucyfer przekroczył granicę histerii – on się z niej rzucił z rozbiegu.
– Czy ty się w ogóle rozejrzałeś ostatnio?! Ludzie nienawidzą takich jak my!
Przy ostatnich słowach łamał mu się głos, ale Belzebub nie sądził, że miało to coś wspólnego z krzyczeniem.
– O czym ty mówisz? O demonach?
Lucyfer zaśmiał się gorzko.
– Tak, jakbyś nie wiedział.
– Nie wiem – powiedział Belzebub, chociaż doskonale wiedział.
Przyjaciel zasłonił uszy dłońmi i demon stwierdził, że musi coś zrobić. Nie miał pojęcia, co, bo nigdy nie był w takiej sytuacji, ale wiedział, że oszaleje, jeśli jeszcze przez moment będzie oglądać Lucyfera w takim stanie. Miał ochotę go objąć, zabić Dumah, znaleźć Gehennę i podejść do każdego człowieka z osobna i kazać mu przyrzec, że od dzisiaj będzie przykładnym obywatelem. Równocześnie lub w dowolnej kolejności.
Niepewnie położył mu rękę na ramieniu. Uderzyło go, że ciało Lucyfera nie tylko unosi się w rytm płytkich oddechów, ale całe drży.
– Lu, przecież nic-
Lucyfer wzdrygnął się.
– Nie dotykaj mnie!
– Okej, okej! – Belzebub szybko się odsunął. – Co mam zrobić?
Przyjaciel schował głowę pomiędzy kolana. Belzebub przez moment rozważał, czy ten w ogóle go usłyszał, ale chwilę później usłyszał bardzo cichy, stłumiony głos:
– Nic. Nic nie możesz zrobić.
Stwierdzenie było prawdziwe, ale nieakceptowalne. Wiedział, że naturalnie nie jest w stanie ani odnaleźć Gehenny, ani zagwarantować, że ją odnajdą. Bał się w ogóle pomyśleć, co mogą z nią zrobić ludzie. O ile oczywiście zabrał go człowiek, ale Lucyfer tak myślał, a demon wolał utrzymywać go przy tej opcji, niż zdradzić tę, która chodziła mu po głowie – zabrał ją ktoś, kto ich obserwował od momentu, kiedy schodzili ze wzgórza. Miecz, którym można zabić anioła, jest dość charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny zarówno w Niebie, jak i Piekle, a skoro zniszczenie Ziemi jest na tapecie wszystkich rozmów, bardzo dużo istot robiło sobie ostatnią wycieczkę. Może z pamiątką, jak widać.
Był jednak przekonany, że musi zrobić coś. Cokolwiek. O pomocy innym w takich sytuacjach wiedział tyle, co nic, ale zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, czym może zająć Lucyfera. Nie musiał długo szukać.
– Pamiętasz, jak oglądaliśmy gwiazdy?
Lucyfer nie odpowiedział, ale Belzebub nie potrzebował odpowiedzi z dwóch powodów. Po pierwsze wcale tego nie oczekiwał, a po drugie był w jakiś sposób pewien, że pamięta.
– Od czasu, kiedy odszedłeś, nigdy nie schodziłem na Ziemię. – Wyznał, patrząc w niebo. – Nie oglądałem gwiazd. Mogłem wyjść trochę z wprawy. Pewnie byłbym sobą zażenowany, bo kiedyś rozpoznawałem prawie każdą. Teraz widzę na przykład ten gwiazdozbiór, który pojawiał się rzadko i tylko w określonych sytuacjach. Nie pamiętam już, kiedy i jak się nazywał. Chyba zależało to od pory roku, ale nie jestem pewien.
Lucyfer nadal był niespokojny, ale Belzebub czuł, że go słucha. Kontynuował.
– Po prawej, jakby za wzgórzem, widzę gwiazdozbiór, o którym zawsze mówiłeś, że przypomina latawiec, a ja nigdy nie pamiętałem nazwy, chociaż jest oczywista. Taka, którą znają nawet dzieci. To była jakaś bardzo głupia nazwa. Przyziemna. Zgadzam się, że Latawiec jest o wiele ładniejsze. Próbowałeś nawet namówić jakiegoś astronoma, żeby w swoim traktacie zajął się Latawcem i ustanowił to jako oficjalną nazwę, ale on się uparł na opisywanie ruchu Ziemi wokół Słońca. Pamiętasz?
– Wielki Wóz.
Belzebub uśmiechnął się, słysząc głos Lucyfera.
– O, właśnie! Sam widzisz. Team Latawiec.
Spojrzał z wyczekiwaniem na towarzysza, ale on chyba wyczerpał swoje możliwości odzywania się na ten moment. Demon rozpaczliwie szukał znanych zarysów na niebie, ale było to o wiele trudniejsze, gdy się spieszył, bo bał się, że jeżeli szybko czegoś nie znajdzie, Lucyfer znowu zacznie panikować.
– Powinien być też ten gwiazdozbiór, który nazywał się jak ptak. Jego prawie zawsze było widać, był taki charakterystyczny. Czekaj... Eee... Kaczka? Gołąb? Chyba gołąb.
Z naprzeciwka rozległ się stłumiony śmiech. Belzebub był gotowy robić z siebie debila przez resztę życia, żeby słyszeć ten dźwięk.
– Łabędź, Bel.
– Ach, no tak. Nienawidzę łabędzi.
Lucyfer powoli podniósł głowę. Chociaż patrzył w ziemię, a jego policzki były mokre od łez, oddychał już spokojniej i wyglądał dziesięć razy lepiej niż chwilę temu.
– Zawsze myślałem, że specjalnie nazywasz go kaczką – powiedział tak cicho, że demon ledwo go usłyszał.
– Nie, po prostu serio nie wiedziałem, jak się nazywa. Teraz nie pamiętam prawie niczego. No może oprócz Korony Południowej, ale ona jest oczywista, na południu, chociaż teraz jej nie widzę.
Zaśmiał się sam do siebie. Powiedzenie, że wyszedł z wprawy, to mało, był w tym obecnie beznadziejny. Nie tylko nie rozpoznał poprawnie żadnego gwiazdozbioru, ale zapomniał ich nazwy lub kierunki, w których powinien ich szukać. Mimo tego nie przeszkadzało mu to.
Przez kilkaset lat próbował oszukiwać samego siebie. Kolejne dwieście spędził, chowając się. Cały tydzień uciekał w przenośni, a ostatnie kilka godzin dosłownie. Nie obchodziło go nawet, że zgubili Gehennę, bo i tak nie wiedział, co mogliby z nią zrobić. Było jasne, że muszą ją znaleźć, bo ciężko mu było uwierzyć, że ktoś, kto kradnie taki miecz, robi to dla jakiegoś szlachetnego celu. Te zadania były jednak przeznaczone dla jutra.
Dzisiaj był zmęczony.
– A jak patrzę w stronę lasu – Belzebub kiwnął głową w niebo za Lucyferem – widzę najjaśniejszą ze wszystkich gwiazd. Moją ulubioną.
– Syriusz powinien być z bardziej z lewej – przyjaciel wskazał w stronę drogi.
– To nie Syriusz.
Lucyfer z zaciekawieniem odwrócił się, spoglądając za siebie.
– Nie ma tam żadnej jasnej gwiazdy. Chodziło ci o Oriona?
Belzebub zaprzeczył ruchem głowy.
– Gwiazda Poranna*.
Lucyfer otworzył usta, ale po chwili natychmiast je zamknął. Po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzał na Belzebuba. Na niebie nie było widać ani Syriusza, ani Oriona, ani Wenus.
* Gwiazda Poranna – łac. Lucifer, określenie planety Wenus.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro