5. Schlimmbesserung
Schlimmbesserung – „poprawa", która pogarsza sytuację
Belzebub od kilkuset lat wierzył w dwie rzeczy i wbrew pozorom jedną z nich nie była pewność śmierci. Pierwszą było przekonanie, że jego uczucie do Lucyfera nie tylko osłabło, ale całkowicie znikło, pozostawiając po sobie jedynie niezręczność i żal zniszczonej znajomości – ciężko się z nimi żyło, ale nie było to nic, z czym by sobie nie poradził ignorowaniem niechcianych wspomnień. Druga obejmowała założenie, że Dumah widzi się z odległości bliższej niż pięć metrów raz w życiu, w dość nieprzyjemnych okolicznościach.
Jakimś cudem stracił je obie w ciągu jednego dnia w jakiejś drugorzędnej kawiarni z niedobrą herbatą. Nie był tym szczególnie zdziwiony, co najwyżej mocno rozczarowany, bo miał nadzieję, że udało mu się wyrosnąć już z przekonywania samego siebie o rzeczach, które nie mają oparcia w rzeczywistości (wiara jest jednak mocną rzeczą, zwłaszcza jeśli pochodzi z wygody i wyparcia).
Nie mając więcej opcji, Belzebub odważnie zrobił krok do przodu. Niewyjaśnione było, co chciał tym osiągnąć, bo zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli przyniósłby nóż na walkę uliczną, Dumah ma głowicę nuklearną, a on sam stanowi dla niej takie zagrożenie, jak zbyt czyste powietrze aktualnie dla mieszkańców Ziemi.
– Po co przyszłaś?
Dumah westchnęła, kręcąc głową. Rozejrzała się dookoła, bezgłośnie wystawiając opinię miejscu, w którym się znalazła. Pstryknęła palcami i opadła na krzesło, które posłusznie się za nią ustawiło, a machnięciem ręki sprawiła, że na stoliku pojawiła się bardzo zachęcająco wyglądająca kawa, co już samym w sobie mogło zasugerować, że nie została przyrządzona w tym lokalu. Miała nawet kolorową posypkę w kwiatki na wystających zza bitej śmietany piankach marshmallow i wszystkie atrybuty, które uczyniłyby ją pożądanym napojem dla każdej dziesięciolatki. Anielica jednak zmarszczyła nos, uznając chyba, że jeszcze czegoś brakuje. Chuchnęła na pucharek, z którego wyłoniła się metalowa słomka, więc pewnie i ona otrzymała ulotkę od Szatana o ograniczeniu zużycia plastiku.
Mieszając kawę, spojrzała z pretensją na Belzebuba, jakby był jedynym elementem, który psuł jej utkaną w głowie wizję wakacji na Bahamach.
– Dodaj jeszcze „siło nieczysta", no – wystawiła język.
– Po. Co. Przyszłaś. Nie zapytam po raz drugi.
Dumah mogła co prawda siedzieć w kawiarni w różowym płaszczu i pić napój, który wyglądał, jakby do jego przyrządzenia użyto każdej części ciała jednorożca, ale nie należało zapominać, że w całym Niebie i Piekle nie było osoby, która chociaż troszeczkę się jej nie bała. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że gdyby Mammon nie był tak obrzydliwie bogaty, pewnie i on nie spałby spokojnie, ale pieniądze zapewniają coś więcej niż ładne meble. Wygodną poduszkę, na pewno, ale chodziło raczej o poczucie bezpieczeństwa płynącego z przeczucia, że nikt nie ośmieli się nawet podejść zbyt blisko ciebie.
Jedyne co miał Belzebub, to odwaga w porywach do głupoty, nawet więc się szczególnie nie zdziwił, gdy jednym ruchem Dumah zerwała się z miejsca i wyciągnęła miecz, kierując broń w jego stronę.
– Wydaje mi się, że nie jesteś w pozycji, żeby w ogóle pytać po raz pierwszy.
Demon nabrał powietrza, żeby odpowiedzieć, ale z jego ust zamiast tego wydobył się syk bólu. Zerknął oskarżycielsko na Lucyfera, który kopnął go w łydkę i patrzył w tak karcący sposób, że najpewniej i sam faraon pozwoliłby opuścić Egipt Narodowi Wybranemu.
– Ach, Lucyferze! Nie zauważyłam cię na początku – Dumah oparła miecz na ramieniu, co chyba miało świadczyć o jej dobrych zamiarach. Według Belzebuba świadczyło jedynie o tym, że już zaczęła brać zamach.
Wywołany poruszył się niespokojnie, zdziwiony nagłym zainteresowaniem.
– Da się przyzwyczaić.
Dumah postukała się w brodę, jakby intensywnie nad czymś myślała.
– Hmm... Lucyferze, powiedz mi, czy- ech, jak się teraz na to mówi? O, czy umawiałeś się kiedyś z dziewczyną na randkę?
Belzebub myślał, że chyba się przesłyszał. Sądząc po milczeniu Lucyfera, tamten podzielał tę opinię. Odwaga jest rzeczą bardzo różnie pojmowaną i mieszczącą się w wielu zakresach i tłumaczeniach, ponieważ demon, chwilę temu bezczelny dla Dumah, teraz nie potrafił patrzeć na nic innego niż witryna po jego prawej. Nawet złamane płyty chodnikowe i brzydkie, przycięte jak pudle na wystawie drzewa były ciekawszym obiektem obserwacji niż którekolwiek z rozmówców. Był pewien, że jeżeli dostatecznie mocno się skupi, jest w stanie zobaczyć jakiś kształt w drzewostanie. Zapewne kula, w zamierzeniu, chociaż nie było to tak oczywiste.
– Nie – odparł krótko Lucyfer, a Belzebub wypuścił oddech, który nie był świadomy, że wstrzymywał. Skarcił się w myślach, ponieważ wolałby się udusić niż przyciągać do siebie uwagę, nie rozumiał więc, czemu jego fizyczna forma postanowiła go tak zdradzić.
Dumah wydała dźwięk pomiędzy chrząknięciem a westchnięciem, chwyciła swoją kawę i zaczęła słomką topić w niej pływające pianki.
– To wiele tłumaczy – stwierdziła. – Chociażby fakt, że czekam już od ponad dwustu lat, a ty się nadal nie pojawiłeś.
Belzebub spojrzał na Lucyfera w momencie, w którym tamten mimowolnie skierował wzrok na oparty o krzesło miecz.
– Nie wiem, po co.
– Lucyferze, jesteś inteligentny, nie widzę powodu, żeby robić z siebie idiotę. Chyba że nie chcesz, żeby twój kolega czuł się osamotniony.
Belzebub nawet nie miał zamiaru niczego powiedzieć, ale i tak się skrzywił, kiedy oberwał w nogę. Znowu. Profilaktycznie chyba. Doszedł do wniosku, że powinien się obrazić za tak jawny brak wiary w siebie. No i co? Był dość niemiły dla Dumah kilka minut temu, ale po pierwsze była to już przeszłość, po drugie być może przeżył przemianę wewnętrzną, po trzecie jego mózg zdążył obudzić się na tyle, żeby uruchomić głęboko schowane pokłady instynktu samozachowawczego (nawet te tak prymitywne jak „nie denerwuj osoby z bronią"). Zdawał sobie sprawę, że tylko debil pcha się dwa razy pod ten sam miecz (dosłownie), ale nie uważał, żeby w ciągu ostatnich kilkuset lat dał szczególny pokaz swojego intelektu.
Lucyfer przeszedł do przodu i oparł się o ścianę. Teoretycznie rzecz biorąc, Belzebub mógłby zrobić to samo, ale jakoś niechętnie brał pod uwagę możliwość odwracania się plecami do osoby z bronią. Zwłaszcza z t y m mieczem.
– Czy jest jakiś powód, dla którego postanowiłaś mnie o to niepokoić teraz? – Zapytał spokojnie jego przyjaciel, jakby dyskutował kwestię ominięcia spotkania spółdzielni mieszkaniowej w sprawie montażu nowych grzejników na klatce schodowej, a nie niestawienia się na własną degradację.
Dumah uśmiechnęła się przebiegle.
– Być może.
Demon powstrzymał się przed prychnięciem. „Być może", cholera. Tak jakby przebyła całą tę drogę tylko i wyłącznie dla jaj. Ledwo stawiała się na procesach, zawsze marudząc, że ma ciekawsze rzeczy do roboty (nigdy jednak nie uwzględniała, co się do nich kwalifikuje), wyraźnie niezadowolona, że musi przesiedzieć całość, zamiast przyjść na najlepsze. Belzebub pamiętał, że gdy jego sądzono po akcji z jabłkiem, wyglądała, jakby wręcz kibicowała Szatanowi; prawie płakała ze śmiechu, gdy próbował wytłumaczyć, że był przekonany, że chodziło o drzewo mandarynkowe. Raguel niemal wyprosił ją z sali.
Nie przeszkodziło jej to, żeby z tym samym uśmiechem kilka godzin później odrąbać im skrzydła.
– Iii czy zamierzasz się nim podzielić? – Lucyfera chyba męczył ten teatrzyk.
Anielica bardzo powoli napiła się kawy. Ciężko było stwierdzić, czy docenia jej smak, czy robi im na złość.
– A jak ci się wydaje? – Wymamrotała w końcu, ocierając usta grzbietem dłoni.
– Wydaje mi się, że jakbyś była tu naprawdę w celu wykonania wyroku, już bym ich nie miał.
Belzebubowi za to się wydawało, że jakby była tu naprawdę w celu wykonania wyroku, on sam jako usługę dodatkową skończyłby bez głowy. W gratisie, dwa w cenie jednego. Był realistą i wiedział, że w starciu z bronią ma taką siłę przebicia, jak francuska armia atakująca Rosję zimą, ale mimo wszystko myśl, że ktoś mógłby chcieć skrzywdzić Lucyfera, doprowadzała go do takiej furii... Jakim cudem można chcieć zrobić krzywdę komuś takiemu? On przez kilka tysięcy lat próbował się odkochać i jak widać z bardzo marnym skutkiem. Lucyfer był jak mały kot, którego się znajduje na śmietniku i natychmiast postanawia, że jest najlepszym przedstawicielem swojego gatunku, jakiego kiedykolwiek się ujrzało. Czasami patrząc, jak wszyscy uwielbiają Szatana za jego zaangażowanie w działalność na rzecz ludzi i ogólny charakter cisnęło mu się na usta, że Lucyfer też taki jest. A być może był, zanim nie doprowadzili go do załamania nerwowego i nie przypominali na każdym kroku, jak barwną postacią jest Michał.
Belzebub wiedział, że on sam również zrobił obie te rzeczy i tylko to go powstrzymywało od przypominania o tym innym za każdym razem, kiedy ktoś mówił pochlebnie o Szatanie.
– No proszę, tak jak mówiłam. Mądry chłopak – powiedziała Dumah takim tonem, jakby Lucyfer był wyjątkowo pojętnym psem. – Ale musisz wiedzieć, że mogę powrócić do tematu w każdym momencie.
– Więc czego chcesz? – Wtrącił się Belzebub, jakby próbując wcielić w życie swoje wizje dekapitacji.
Anielica wydęła policzki.
– Jeez, uspokój się trochę. Bo na zawał padniesz, czy coś. Chcę wam pomóc podjąć decyzję w kwestii ludzi.
– Już ustaliliśmy. Przekonał mnie.
Lucyfer mlasnął z niezadowoleniem i rzucił mu spojrzenie tak pełne politowania, że demon sam przez chwilę przestał wierzyć w stwierdzenie, które opuściło jego usta. Jednocześnie uruchomił się w nim bardzo znajomy mechanizm „wiem, że to gówno prawda, ale teraz jak mi to wytknąłeś, to się nie przyznam!". Wierzył, że każdy posiadał coś w tym rodzaju. Niektórzy co prawda wyrastali z tego w wieku ośmiu lat, ale to już tak zwane szczegóły, w które nikt się nie zgłębia.
– Och? Zaskakujące. – Skomentowała Dumah.
– Dlaczego zaskakujące? – Zapytał Lucyfer, ledwo kryjąc irytację.
– Nie no, po prostu Michałowi dość ciężko idzie z przekonywaniem Asmodeusza – powiedziała, wzruszając ramionami.
Zapewne było to niedomówienie. Jeżeli sytuacja na froncie u nich wyglądała chociaż w połowie tak, jak można sobie wyobrazić, byli aktualnie po rozwodzie i zabierali swoje kubki z mieszkań, rzucając oskarżycielskie spojrzenia i zwracając się do siebie pełnymi imionami.
– No i co? – Rzucił Belzebub, stawiając kolejny krok na swojej drodze do dostania wpierdolu. Wierzył jednak, że ta ścieżka jest trasą rozległą, bo kroczył na niej od dłuższego czasu.
– Co „no i co"?
– Lucyfer nie jest Michałem. Nie widzę sensu w tym porównaniu.
Lucyfer spojrzał na niego, jakby był rozdarty pomiędzy wdzięcznością, a powiedzeniem mu, że ma się zamknąć. Dumah tylko się uśmiechnęła.
– Oczywiście. Co nie zmienia faktu, że nadal ma coś, co nie należy do niego.
– Nadal nie rozumiem, co nasz wybór w sprawie ludzi miał do tego – wtrącił Lucyfer.
– Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi.
– Och, ależ ja jestem bardzo ciekawy, w jaki sposób to się wiąże.
– A może w ogóle się nie wiąże? Może byłam ciekawa?
– I z tej ciekawości grozisz, że mnie okaleczysz?
– Eee... Kawę, herbatę, coś do picia?
Ostatnie zdanie było wypowiedziane przez kelnerkę, która wyszła z kuchni i chyba w tym samym momencie już tego pożałowała. W rękach ściskała notatnik i długopis, trzymając je tak mocno, że aż pobielały jej palce. Uśmiechała się nerwowo i całą swoją osobą próbowała udawać, że wcale nie usłyszała kawałka rozmowy o niezbyt przyjaznym wydźwięku. Najwidoczniej bardzo chciała zaprezentować, że ona absolutnie nic nikomu nie powie, nieważne kto kogo okaleczy, zabije czy podpali dom.
Dumah uśmiechnęła się do niej ciepło.
– A co pani poleca?
Dziewczyna spojrzała na nią, przełykając głośno ślinę. Nie odzywała się przez moment i ciężko było powiedzieć, czy przypomina sobie menu, czy numer na policję. Albo zastanawia się, w jaki sposób grzecznie powiedzieć, że poleca ofertę kawiarni po drugiej stronie ulicy. Zauważyła oparty o krzesło miecz, ale jako że miała więcej rozumu niż Lucyfer i Belzebub razem wzięci, postanowiła tego nie komentować. Wydało ją bardzo nienaturalne unikanie patrzenia w tamtą stronę.
– Umm... Herbatę?
– A jaką macie? Zieloną, białą, czarną...?
Kelnerka spojrzała tęsknie w stronę zaplecza, chyba nie mogąc się doczekać, aż znowu się tam znajdzie.
– Taką, no... z torebki.
Dumah zamrugała kilka razy, jakby to sobie wizualizowała.
– Z torebki. – Powtórzyła, dając dziewczynie okazję do sprostowania tej zbrodni na dobrym guście.
– Emm, no tak, ale mogę dla pani ją trochę ulepszyć. Mogę dodać jakieś przyprawy, kardamon, imbir i tym podobne.
– To proszę ją ulepszyć – anielica ostentacyjnie wzięła łyk swojej kawy, co również nie uszło uwadze obsługi. Belzebubowi przeszło przez myśl, że zdecydowanie zbyt mało jej płacą.
– A to ma być na słodko czy bardziej rozgrzewająca?
Dumah odłożyła powoli pucharek i zmierzyła kelnerkę wzrokiem od góry do dołu.
– Proszę mnie zaskoczyć.
Więcej dziewczynie nie było trzeba. Wzięła puste kubki po herbacie ze stolika i ruszyła w stronę zaplecza tak szybko, że tylko przyzwoitość (i prawdopodobnie monitoring) powstrzymywały ją przed biegiem. Nie odwróciła się przy tym ani razu, chyba bojąc się, że może zostać ponownie zawołana.
Belzebub w tym czasie opracował plan, który był tak spontaniczny, głupi i bezmyślny, że musiał się udać. Był przekonany, że wszystkie siły Wszechświata czuwają, żeby właśnie te dobrze przemyślane plany zawodziły, podczas gdy najbardziej idiotyczne kończyły się sukcesem. Upewnił się więc, że wszystko jest po jego stronie. A jeśli nie jest, Dumah po prostu go tu zabije, co z dwojga złego też nie jest takim złym wyborem, bo był przekonany, że w przypływie złości nie będzie tego przeciągała.
Lucyfer i Dumah powrócili do rozmowy, a demon skupił się na realizacji.
Belzebub spojrzał na stojący w rogu pomieszczenia grzejnik. Jego nawiew był idealnie ustawiony na Dumah, więc w myślach poklepał się po ramieniu, mówiąc, że no prawie jak przeznaczenie. Zupełnie jakby specjalnie tam usiadła. Przekrzywił lekko głowę, przekręcając pokrętło na najwyższą temperaturę.
Następnym etapem była kelnerka. Nie miał pojęcia, ile może zajmować robienie herbaty, która „ma zaskoczyć" (sam po prostu dolałby tam trucizny, zawsze jest to pewne zaskoczenie), ale zakładał, że dziewczyna nie będzie spieszyła się, żeby do nich wrócić. Nie miała też innego powodu powrotu na salę, bo byli jedynymi klientami (patrząc na ogólny wystrój, nie był szczególnie zszokowany). Odpadało więc jej zbyt wczesne pojawienie się.
Wiele dałby za to, żeby być w tym momencie aniołem. Jeżeli kelnerka jest wierząca, prawie na pewno teraz się modli. Zerknął na Lucyfera, zastanawiając się, czy ją słyszy, skoro nadal ma skrzydła. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, żeby wtajemniczyć przyjaciela w plan, ale po pierwsze nie miał pomysłu jak, a po drugie był niemalże przekonany, że Lucyfer nie tylko by mu nie pomógł, ale walczyłby z Dumah o przywilej zamordowania go.
Anielica zaczęła się wiercić i obejrzała się do tyłu, zauważając grzejnik. Belzebub wstrzymał oddech, chociaż w myślach krzyczał, że jeżeli ktokolwiek z jakąś mocą sprawczą go słucha, jędza ma go nie wyłączać. Jakby nie było, znalezienie ich, przeniesienie się tu i stworzenie kawy ze wszystkimi dodatkami musiało pochłonąć jakąś część jej energii, a jeszcze musiała mieć za co wrócić.
Dumah doszła do tego samego wniosku, bo zdjęła różowy płaszcz i przewiesiła go o oparcie krzesła. Belzebub musiał zasłonić twarz ręką, żeby ukryć uśmiech. Szkoda mu było nawet tracić czas, żeby zdenerwować się, jak bardzo nie potrafił blefować. Może dlatego Lucyfer ogrywał go w każdą możliwą grę. To znaczy te, których nie przegrał specjalnie, żeby patrzeć, jak się cieszy. Albo tę, w której nie miał najmniejszych szans, no bo jak można być skupionym-
Być skupionym, właśnie, plan, plan, plan!
Starając się przybrać najbardziej neutralny wyraz twarzy, jaki tylko mógł, Belzebub zdjął swój płaszcz i podszedł do stolika obok, żeby również go odłożyć. Zerknął w stronę Dumah i Lucyfera, którzy byli pochłonięci w żarliwej dyskusji i, nie wierząc w swoje szczęście, powiesił odzież na krześle, zasłaniając stojący miecz. 1:0, Wszechświat po jego stronie, warunki korzystne, wizja wpierdolu coraz bliższa.
Miecz, który nosiła ze sobą Dumah, nie był pierwszą lepszą bronią, tym bardziej demon uważał, że to trochę jej wina, że w ogóle go nie pilnuje, tylko zostawia za sobą w kawiarni. Prawdopodobnie założyła, że żaden z nich nie będzie na tyle głupi, żeby zrobić coś takiego. Belzebub pierwszy raz poczuł się niedoceniony i nie był pewien, czy to w sumie komplement.
Dumah była właścicielką Gehenny – jednego z dziesięciu mieczy, którą można uszkodzić nie tylko postać fizyczną anioła, ale również jego istotę. Z Gehenną Belzebub spotkał się w przeszłości, podobnie jak prawie każdy demon, któremu obcięto skrzydła. Chociaż minęły tysiące lat, do dzisiaj pamiętał tamten dzień. Szatan do końca upierał się, że powinni wywalić tylko jego, kiedy jednak zrozumiał, że to na nic, zgłosił się jako ochotnik (ciężko było powiedzieć, czy przed lub po tym Gehenna widziała jakichkolwiek innych ochotników) na pierwszy wyrok. Powiedział wtedy, że chce „dodać innym odwagi". Belzebub nie potrzebował odwagi, litości czy jakichkolwiek innych przejawów solidarności i współczucia. Chciał tylko i wyłącznie, żeby to się skończyło – proces spotkał się z ogromnym zainteresowaniem i ściągnął tłumy aniołów, chociaż kilkaset lat później mieli potępiać walki na arenie i publiczne egzekucje.
Belzebub usłyszał w tle bardzo zagłuszone pstryknięcie czajnika elektrycznego. Trzeba było działać. Ponownie przekierował całą swoją uwagę na rozmowę. Musiał zdenerwować Dumah na tyle, żeby go obraziła, ale nie dość, żeby chciała go zabić. Super, prostsze może być tylko stworzenie świata od nowa.
– ...dlatego też dziwi mnie twoje ciepłe odczucia co do ludzi – wytłumaczyła coś Lucyferowi anielica.
Może mógłby spróbować, żeby znowu nazwała go głupim? Czy to wyjdzie naturalnie, jeżeli poprzednim razem za bardzo nie zareagował? Po prostu musi powiedzieć coś niesamowicie bezmyślnego. Nie powinno być trudno.
Zanim przyjaciel zdążył odpowiedzieć, Belzebub się wtrącił.
– Dlaczego właściwie Lucyfer musi oddawać swoje skrzydła?
Dumah powoli zwróciła na niego wzrok i wyrecytowała jak urzędniczka z dwudziestoletnim stażem.
– Ponieważ zrezygnował z funkcji anioła i nie przysługują mu już pewne zadania i wartości.
To tyle? Żadnego wyśmiania, bez rzucania kurwami, nawet bez malutkiego wywracania oczami? Przeszła taką przemianę w ciągu pięciu minut jak większość ludzi na łożu śmierci. Może powinien ją delikatnie obrazić, żeby uruchomić w niej słabo ukrywane pokłady złośliwości?
– Nie sądziłem, że potrafisz coś powiedzieć bez ironii – rzucił swobodnie.
– A ja nie sądziłam, że potrafisz zapytać o coś mądrego. Różnica jest taka, że ja nadal czekam.
Wszechświat i Belzebub 2:0. Pozostało mu tylko czekać na pojawienie się kelnerki.
– Zadaję mądre pytania – udawał oburzenie, chociaż był świadomy, że najbliższym mądrości było te o adres.
– Nie wiem, kto cię w tak okrutny sposób okłamał.
– Być może dobre słowo o mnie jeszcze do ciebie nie dotarło.
Belzebub już w myślach przyznawał sobie jakąś nagrodę, kiedy stało się, czego bał się najbardziej. Nie miał pojęcia, czy wynikało to z tego, że absolutnie wszystko w jego życiu musi się zjebać (najczęściej z jego winy, więc brak nowości w tym przypadku) czy Wszechświat się dowiedział, że zaplanował prowokowanie anielicy i postanowił porzucić niewiernego towarzysza. Niemniej Dumah uśmiechnęła się w bardzo nieprzyjemny sposób, a Belzebub w jakiś sposób czuł, co zaraz nastąpi, zanim powiedziała chociaż jedno słowo.
– Dobre nie, ale dotarło do mnie dużo innych rzeczy na twój temat.
Znieruchomiał. Nie, nie, nie, do kurwy nędzy! Że też ze wszystkich możliwych sposobów dojebania mu musiała wybrać właśnie to! Doprawdy, całe Niebo jest jak jedna zapętlona taśma, tylko przedstawiana przez różne twarze.
Naprawdę chciał wierzyć, że chodzi o fakt, że alkohol stał się jego napojem na specjalne okazje, tyle że jak w Alicji w Krainie Czarów codziennie obchodził nie-urodziny. Wiedział, że miał problem, przetworzył to i był nawet gotowy zaakceptować i zacząć coś z tym robić. Jednak instynkt podpowiadał mu, że anielica ma na myśli coś zupełnie innego.
– Ach, tak? Na przykład jakich? – Zapytał, próbując zachować spokój, ale Dumah już wyczuła jego zdenerwowanie.
– Nieszczęśliwe życie miłosne – niemal zaćwierkała.
Belzebub nie czuł absolutnie żadnej części swojego ciała i zastanawiał się, czy to dlatego, że aktualnie duchem przebywa na zapleczu i własnoręcznie zaparza tę jebaną herbatę, jako element niespodziankę dodając trutkę na szczury.
– Może wróćmy do tematu procesu i ludzi – wtrącił się Lucyfer, chyba chcąc ratować sytuację.
– Ależ czemu? Myślę, że to dla Belzebuba bardzo aktualny temat, prawda?
Belzebub był zajęty debatowaniem, jakim cudem coś powiedziała, skoro w jego głowie właśnie umierała w drgawkach na podłodze.
– Belzebubie, to bardzo nieuprzejme kazać damie czekać na odpowiedź, nawet jeżeli nie do końca interesuje cię jej opinia.
Co ta kelnerka, umarła czy jak? Był gotowy pójść do działu zajmującymi się duszami i osobiście wsadzić jej z powrotem do ciała, żeby w końcu przyniosła tę jebaną herbatę.
Zauważył bardzo niebezpieczny ruch; Dumah wyciągnęła do tyłu rękę, szukając zarysów Gehenny. W jednej chwili uświadomił sobie, że tym samym mieczem może wkrótce odciąć Lucyferowi skrzydła, powiedział więc coś, czego nie miał odwagi powiedzieć na głos od kilkuset lat. Nie tylko w towarzystwie, ale również przed samym sobą, ponieważ w momencie, w którym pozwoliłby tej myśli wydostać się z ust, stałaby się prawdą.
– Tak – odparł. Ręka Dumah zastygła w połowie ruchu. – Nadal aktualna.
W tym samym momencie Wszechświat powrócił na pole bitwy, jakby nagradzając go za przyznanie się. Z zaplecza wyłoniła się dziewczyna, bardzo uważnie lustrująca ich wzrokiem, jakby liczyła, czy w lokalu przebywa nadal taka sama liczba osób. W białym kubku niosła napój, który na pewno nie przypadnie do gustu anielicy, bo nie wyglądał jak dzieło przedszkolaków pod tytułem „Mój wymyślony przyjaciel".
– Muszę wyjść – powiedział Belzebub, trzymając się planu. Było to tylko w połowie kłamstwo, ponieważ naprawdę nie miał ochoty dłużej tu przebywać.
Usłyszał, jak Lucyfer coś do niego mówi, ale nie słuchał go, zbyt skupiony na odpowiedniej synchronizacji następnych kroków. Nie wybaczyłby sobie, gdyby teraz zjebał, po tym wszystkim przez co właśnie przeszedł. W momencie, w którym coraz bardziej zbliżał się do swojego płaszcza, uważnie obserwował kelnerkę. Kiedy ta nachyliła się, podając Dumah herbatę, przekręcił lekko głowę. Dziewczyna potknęła się, a kubek ześlizgnął się ze spodka i rozpoczął swoją wieloprzystankową podróż w kierunku podłogi, która obejmowała rękę kelnerki, rozpaczliwie próbującą go złapać, stolik i kolana Dumah.
W chwili, kiedy rozbił się na ziemi, Belzebub chwycił miecz, przykrywając go płaszczem, i ruszył w stronę wyjścia.
Nie przeliczył się, słysząc za sobą kroki Lucyfera. Zepchnął bardzo głęboko ciepłe uczucie, które nagle zaczęło drażnić mu serce, bo tak naprawdę nie miał pewności, czy przyjaciel w ogóle za nim pójdzie. Równie dobrze mógłby zostać z Dumah i dyskutować z nią tak długo, aż tamta zauważy, że czegoś brakuje.
Słysząc krzyki anielicy, nakazał sobie zachować spokój. Musiał przy tym przyspieszyć kroku, bo Lucyfer był wyjątkowo zdeterminowany, żeby go dogonić jeszcze w lokalu.
– Bel, zaczekaj!
Belzebub wypadł na zewnątrz i niemal natychmiast odwrócił się w stronę Lucyfera, tak że tamten prawie na niego wpadł. Przez tę samą witrynę, przez którą godzinę temu zobaczył czekającego przy stoliku przyjaciela, miał idealny wgląd na to, jak Dumah, w otoczeniu przepraszającej kelnerki, rozgląda się w konsternacji dookoła swojego stolika, aż w końcu ich spojrzenia się spotkały. Zobaczył bardzo szybko postępujące w jej oczach zrozumienie, gdy otworzyła szeroko oczy i zacisnęła usta w cienką kreskę, jakby nie spodziewając się, że naprawdę to zrobił.
Belzebub, nie czekając ani chwili dłużej, chwycił rękę Lucyfera, który był równie zdziwiony, ale nie zdążył do końca zrozumieć. Zobaczył za to jedną rzecz, która bardzo odcinała się od otoczenia – rękojeść Gehenny, wystającą spod płaszcza.
– Co do-
Lucyfer nie dokończył zdania, bo Belzebub zamknął oczy i przeniósł ich pod jedyny adres, jaki znał na Ziemi.
***
Dumah (hebr. דּוּמָה "cisza") - w literaturze islamskiej i judaizmie rabinicznym istota sprawująca pieczę nad niegodziwymi zmarłymi, opisywana jako "anioł śmierci o tysiącu oczu, z płonącym mieczem". W islamie wierzy się, że Azrael zajmuje się duszami wierzących (przy czym są spory, czy zalicza się do nich "People of the Book" - Lud Księgi, m.in. chrześcijanie i żydzi - czy jedynie muzułmanów) i przekazuje Dumah osoby, które dopuściły się grzechu.
Dumah jest również bóstwem opiekuńczym Egiptu i aniołem windykacji (dochodzenia roszczeń), wygnanym przez Boga do Gehenny, gdzie panuje i dręczy dusze. Chrześcijaństwo często łączy Piekło i Gehennę w jedno i to samo miejsce, ale pozostałe wierzenia widzą ją raczej jako grobowiec, który z czasem zamienia się w coś w rodzaju czyśćca, w którym uświadamia się sobie wagę swoich przewinień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro