Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Kintsukuroi


Kintsukuroi – naprawa ceramiki laką ze złota lub srebra, podczas którejktoś sobie uświadamia, że przedmiot był piękniejszy z pęknięciem


Chodzimy razem
Po tym wielkim wnętrzu
Ona w smołowej
Ja w błękitnej sukni
Ona z zaledwie
Zieloną łysiną

I tu
Powiada
Będzie gwóźdź najpierwszy
Tutaj powiesisz
Cytrę obu rąk
A czy ten szczygieł
Może w nich?
Ja pytam

Ona jest głucha w obu czarnych gwiazdach

I tu
Powiada
Będzie gwóźdź następny

Tutaj powiesisz
Srebrny woal płuc

A czy ta róża
Może w nich?
Ja pytam

Ona jest ślepa w obu ostrych uszach

I tu
Powiada
Będzie gwóźdź na głowę-

– Nie wiem, jak możesz to czytać. Bez sensu.

Belzebub od dokładnie dwudziestu minut próbował zdobyć uwagę Lucyfera. Zaczął od rzucania w niego kwiatami, potem go kopał w nogę, a aktualnie położył się obok niego i czytał mu przez ramię, dzieląc się każdą uwagą, jaka mu przyszła do głowy. Lucyfer nie miał nic przeciwko, a nawet bawiło go, jak tamten uparcie stara się rozczytać sens wierszy, przyzwyczajony do urzędowych pism Piekła i jakichś marnych pisadeł Mefistofelesa. Wiedział dokładnie, jakie to frustrujące, bo przeżył to na własnej skórze dwieście lat temu, kiedy z braku zajęcia postanowił zainteresować się sztuką ludzi. Klasycyzm był prosty, bezpośredni i na początku piękny, ale po pewnym czasie nudny i bez wyrazu. Ile czasu można się wgapiać na te same idealne figury przed idealnymi budynkami na tle idealnych roślin, kiedy obok wisi obraz przedstawiający żyrafy w ogniu czy rybę, która niesie na plecach wioskę? Rozumiał zamiłowanie większości ludzi do prozy i prostych portretów, ale sam z biegiem czasów zaczął uważać, że powinno chodzić o coś więcej, niż oglądanie tego samego w innych odsłonach. Że zamiast podać inną przystawkę na złotym talerzu, ktoś powinien rzucić worek butów na stół i krzyknąć smacznego.

– To że czegoś nie rozumiesz, nie oznacza, że jest bez sensu – wyjaśnił cierpliwie.

Belzebub mlasnął z niezadowoleniem. Jego granica irytacji była jeszcze bliżej niż normalnie, ponieważ niedawno się obudził. Od samego rana siedzieli w parku, na początku urządzając sobie piknik i obgadując przechodzące osoby, a z biegiem czasu zajmując własnymi sprawami. Lucyfer zaczął czytać, a Belzebub długo wpatrywał się w niebo i myślał o Pan wie czym. Nie mogło być to jednak nic w połowie tak mrocznego, jak Lucyfer założył, ponieważ wkrótce uśmiechnął się pod nosem, położył na boku i najzwyczajniej w świecie zasnął. Pierwszym odruchem było naturalnie obudzenie go, (ponieważ kto normalny zasypia przy kimś, kto zgubił cholerny miecz egzekutorski) ale przyjaciel nie reagował na te próby, jedynie raz machając ręką, jakby odganiał się od wyjątkowo natrętnej muchy. Po tym nie pozostawało nic poza założeniem, że był świadomy, co właśnie robi i zaufał Lucyferowi, że nie umrze we śnie w ciągu najbliższej godziny. Założenie bardzo odważne w istocie rzeczy.

– Nie, to oznacza, że komuś się nie chciało napisać wprost, co miał na myśli, tylko wziął przypadkowe przedmioty i słowa i nazwał to symboliką – odparował demon, wznosząc oczy do nieba, co oznaczało, że kłócił się raczej dla zasady.

– W tym jest cała zabawa.

– Mamy bardzo rozbieżne pojęcie zabawy.

– Bardzo odważne słowa od kogoś, kto przez godziny gapi się w niebo.

Belzebub odsunął się od niego z udawanym oburzeniem.

– Ej, ty też to robisz! Poza tym gwiazdy są inne. Nie mają żadnych ukrytych znaczeń, pojawiają się w wyznaczonych miejscach i są ładne.

Lucyfer przymknął książkę, zaznaczając stronę palcem. Dookoła nich było coraz mniej rodzin z gromadką dzieci, które korzystały z ładnego dnia, żeby po powrocie na nowo marynować (kisić, poprawił się Lucyfer, chociaż nie miało to dla niego sensu) się w mieszkaniu tak mikroskopijnym, że gdy w jednym pokoju się kichnie, ktoś z progu mówi na zdrowie. Park zaczął wypełniać się grupami młodzieży, poruszających się w taki sposób, jakby całe miasto należało do nich i zagubionymi parami, które idąc w milczeniu pewnie trzymały się za ręce lub niezręcznie rozglądały dookoła i wypełniały powietrze nerwowym śmiechem.

– To jest twój argument? – Spytał, a demon wzruszył ramionami. – Są ładne? Jak w książce nie ma obrazków to też nie czytasz?

Nie musiał tak naprawdę o to pytać, bo znał odpowiedź. Jedyną książką z obrazkami, której tamten nie czytał, była instrukcja obsługi. Szczególnie taka, która dotyczyła przedmiotów bardziej skomplikowanych niż lampka nocna i podważała jego kompetencje objętością powyżej 2 stron, no bo „Jak trudne to może być" (odpowiedź brzmiała: bardzo, jeżeli przyciska się przypadkowe guziki i zmienia wszystkie ustawienia początkowe).

– Cóż mogę powiedzieć, lubię patrzeć na ładne rzeczy – odpowiedział Belzebub, nie kryjąc tego, że mówiąc te słowa patrzył prosto w oczy Lucyfera.

To dlatego, że nie musiał tego już kryć.

– Oh, tak?

– Mhm.

Belzebub nieprzerwanie utrzymywał z nim kontakt wzrokowy. Był niemalże przekonany, że powtarza sobie w głowie „Nie mrugaj, nie mrugaj, nie mrugaj", żeby dodać efektu. Lucyfer zaśmiał się i potrząsnął z niedowierzaniem głową, powracając do lektury.

Zdążył przeczytać zaledwie jedno zdanie, gdy resztę strony przysłoniły mu palce. Nim się zorientował, opuszczał książkę w dół, a przyjaciel uśmiechnął się wyzywająco. Mimo wszystkich słów, czynów i zapewnień, Lucyfer odmawiał nazywania Bela kimkolwiek innym, niż swoim przyjacielem. Nie umniejszał mu w żaden sposób, ale uważał, że na pierwszym miejscu byli przyjaciółmi i nieważne, gdzie właśnie są, na zawsze nimi pozostaną.

Belzebub przysunął się i w momencie, w którym Lucyfer również bez namysłu się nachylił, tamten zabrał mu sprzed nosa książkę i przeturlał się na plecy. Lucyfer musiał podeprzeć się ręką, żeby nie zaryć twarzą w koc.

Złośliwy skurwiel. Był zdecydowanie zbyt zadowolony z siebie, gdy przeglądał strony.

– Matko, ale dramatyczne. Mam ochotę skoczyć z klifu już po pierwszych kilku zdaniach. „Ona jest głucha w obu czarnych gwiazdach" eee, co? „Tutaj powiesisz srebrny woal płuc"? To jakaś metafora twojego brata i raka, którego jego forma dostanie od fajek?

Dobry nastrój Niosącego Światło prysł jak bańka mydlana, z której zaczęło się wylewać coś bardzo gorzkiego. Oczywiście, że Bel nie rozumiał, o kogo chodzi w wierszu, on sam nie wiedział, dopóki nie poznał kontekstu epoki. Osobą wędrującą z bohaterem wiersza była sama Śmierć. Ta sama, która zapewne szła również i po nich. W różowym płaszczu i z piankowym capuchinno w ręce, ale to szczegóły.

– Przeczytaj mi coś.

Belzebub spojrzał na niego spode łba, oceniająco analizując zawartość trzymanego przedmiotu.

– Mam ci czytać o szczygłach i gwoździach?

– O czymś. Wybierz.

– Czy ja wyglądam na kogoś, kto czyta wiersze?

Szczerze mówiąc, wyglądał jak ktoś, kto nie czyta niczego, co nie jest zapisane wielką czcionką na czerwonych znakach z wykrzyknikiem obok. A nawet w tym przypadku zapoznanie się z treścią było bardziej przyjęciem wyzwania. Belzebub łączył w sobie cechy emeryta, który nienawidzi każdej żywej istoty oddychającej w pobliżu jego trawnika i czteroletniego obrażonego na świat dziecka – takie było pierwsze wrażenie Lucyfera, kiedy kilka tysięcy lat temu zastępował Michała na Ziemi i spotkał przyjaciela po raz pierwszy. Spotkał to być może złe określenie; wpadli na siebie przy wejściu do jakiegoś budynku i pierwszym pytaniem, jakie ówczesny anioł usłyszał po przedstawieniu się, było „Kiedy wróci Michał?".

– A jak ładnie poproszę? – Wyciągnął rękę w próbie odzyskania swojej własności, ale Bel po prostu przełożył książkę do drugiej ręki.

– Spierdalaj.

– To ja wybiorę wiersz, a ty go odczytasz.

– Kilka minut temu widziałem tu jakieś dziewczynki, może jeśli się pośpieszysz, zdążycie razem pozaplatać warkoczyki.

– Strona 128. Sonet 29. Nie musisz na głos.

Przyjaciel rzucił mu spojrzenie, które sugerowało, że jedyną rzeczą, jaką mógłby odczytać na głos w najbliższym czasie, byłby jego nekrolog.

– Martwi mnie, że znasz te strony na pamięć.

– Oczywiście, że znam. Ja stworzyłem tę książkę. Część ze stron, które trzymasz, tajemniczo zaginęła z bibliotek i prywatnych zbiorów.

W większości była to prawda, ponieważ drugą połowę skolekcjonował, kiedy pojawiał się u biskupów i pisarzy, ale był to szczegół, o którym Wydział Objawień nie musiał wiedzieć.

– Brzmi jak czyn karalny.

– Nic nie jest karalne, jeżeli chodzi o sztukę – skomentował dramatycznie.

– Zwłaszcza jeśli każda normalna osoba bierze to za rzewne pierdolenie, a nie sztukę.

– Jeżeli nie masz zamiaru czytać, to chociaż mi to oddaj.

Bel zatrzymał się na moment, analizując, jakby nie było, słuszną uwagę. Był rozdarty pomiędzy zwróceniem przedmiotu, co równałoby się ponowną koniecznością zajęcia się swoimi sprawami (o nie!) a dalszym nabijaniu się, które prędzej czy później doprowadzi do tego, że któryś z nich najzwyczajniej w świecie oberwie. Jeżeli nie od siebie nawzajem, to od grupy chłopaków, którzy od dłuższej chwili rzucali im wrogie spojrzenia – Lucyfer podejrzewał, że niszczyli im aurę gangsterskiego życia, kiedy uciekło się z ostatniej matematyki, namówiło brata do kupienia setki w kiosku i aktualnie prowadziło intelektualny pojedynek z kolegami, który „wyrwał najlepszą dupę". Musiało im się wydawać, że byli nieustraszeni, ale takie skoki odwagi były typowe, gdy przebywało się w sześcioosobowej grupie, a adrenalina nadal buzowała w ich krwi po przejściu na czerwonym świetle.

W grupce nastąpiło zamieszanie. Chłopacy szeptali coś między sobą i rozglądali się nerwowo, gasząc papierosy. Lucyfer był tak zaabsorbowany obserwacją, że prawie nie usłyszał przyjaciela.

– Twój brat.

– Co? – Zapytał inteligentnie, zastanawiając się, czy właśnie zrównywali się z młodzieżą na poziomie „twoja stara".

– Nie. W sensie- Tam chyba stoi Michał. – Bel niepewnie wskazał palcem kierunek.

Lucyfer odwrócił się tak szybko, że prawie skręcił kark. Oczywiście, jego życie od co najmniej kilkudziesięciu godzin nie przybrało spektakularnego zwrotu z sytuacji złej do gorszej. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie zdziwiłby się, gdyby za chwilę padł trupem, dla zrównoważenia szczęścia i spokoju, którego aktualnie doznawał. To jest na tyle, na ile można być szczęśliwym i spokojnym w sytuacji, w którym za kilka dni Ziemię strzeli chuj, ściga ich psychopatka, a oni sami zgubili miecz, którym można rozjebać połowę Nieba.

Postacią rozglądającą się dookoła fontanny był istotnie Michał. A raczej to, co zostało z jego fizycznej formy, która oscylowała między kofeiną podaną dożylnie a elektrowstrząsami. Popłoch gówniarzy nabierał teraz sensu, po prostu wyczuli obecność Patusa Alfa. Michał rozglądał się takim wzrokiem, jakby szukał potencjalnej ofiary, którą mógłby zamknąć w piwnicy, a nie został aresztowany tylko dlatego, że własnoręcznie przed chwilą udusił wszystkich stróżów prawa w promieniu kilometra.

– Chyba nas nie widzi – wymamrotał Belzebub.

Lucyfer powoli pokiwał głową. Faktycznie na to wyglądało. Głównie dlatego, że Michał mimo wszystko stał od nich dość daleko, było ciemno i, jak każda normalna osoba, przebywał na oświetlonej już lampami ścieżce, a nie leżał na kocu na środku parku.

– Czego on chce? – Bel nie do końca zdawał się łapać koncepcję, jakoby częścią ukrywania się było siedzenie cicho.

– Nie wiem. Chyba że przysłała go Dumah.

– Jak to?!

– Mogła go okłamać i użyć, żeby nas znalazł.

W normalnych warunkach Lucyfer krzyknąłby lub pomachał do Michała, żeby zwrócić na siebie jego uwagę – byli w końcu braćmi. Jednak kradzież miecza egzekutorskiego i ucieczka przed połową Nieba była daleka od normalnej, dlatego gestem kazał przyjacielowi wstać i zaczął się powoli cofać, nie odrywając wzroku od anioła.

– Zapomnieliście książki.

Kiedyś widział te śmieszne kreskówki, w których serce wyskakuje z piersi i uderza przez żebra równym konturem. Wydawały mu się niepoważne aż do tego momentu, kiedy nie tylko usłyszał za sobą głos stanowczo nienależący do Bela, ale chwilę później zderzył się z jego źródłem, stawiając w panice kolejny krok w tył.

Osoba była od niego co najmniej o głowę niższa, ale za to niesamowicie agresywna, co udowodniła, fukając jak kot i odpychając od siebie. Lucyfer prawie się przewrócił, bo mimo że niemal wpadł na Belzebuba, jego rycerz w lśniącej zbroi był zbyt zajęty wgapianiem się w postać, żeby w jakikolwiek sposób koordynować swoją fizyczną formę.

Lucyfer sam szybko się odwrócił, żeby ocenić zagrożenie. Nie wyglądałoby niewinnie chociażby ubrać je od stóp do głów w kokardki; średniego wzrostu kobieta z ciemnymi włosami sięgającymi linii żuchwy i czerwoną bandaną przewiązaną na szyi. Znudzona. Tupiąca niecierpliwie nogą. Dość silna. I najgorsze ze wszystkiego – uzbrojona w zaczepioną na plecach kuszę.

– Wyznaczyli za nas nagrodę? – Wykrztusił z siebie Belzebub.

Lucyfer był niemal pewny, że tamten bredzi ze strachu, gdyby ich towarzyszka nie wywróciła oczami, podchwytując temat rozmowy.

– Jeez, aż tak ważni nie jesteście.

– Ty ją znasz? – Zapytał przyjaciela.

Kobiecie zdecydowanie się nie spodobało te pytanie.

– Grzeczniejsza forma brzmiałaby „Wy się znacie". Amy, była przywódczyni Mocy. Ale to było mega dawno temu, więc mało kto pamięta, że był ktoś przed Rafałem. Pracuję w terenie. Byłam na spotkaniu u Belfegora, ale chyba mnie nie zauważyłeś. Za to miło jest widzieć Bela jako coś innego niż chodzącą porażkę. Macie zamiar uciekać?

Lucyfer zdecydowanie nie uważał, że poruszanie się w sposób, w który jego plecy byłyby zwrócone w stronę uzbrojonej osoby jest mądre. Zwłaszcza, że naturalnie nie trafili na zwykłą psychopatkę, tylko byłą szefową chóru anielskiego. Na głębokości dupy, w jakiej się znalazł, nie był nawet szczególnie zdziwiony.

– Amy jest łowczynią nagród* – powiedział Belzebub, jakby to wyjaśniało wszystko.

– Znajduję ludzi za pieniądze i ich łapię – dodała demonica, widząc, że te słowa nie wywarły odpowiedniego wrażenia. – Dlatego liczyłam, że odstawicie jakąś dramę.

– A co, niektórzy odstawiali?

– Zawsze odstawiają – odpowiedziała niepokojąco spokojnym tonem.

Lucyfer zaryzykował szybkie spojrzenie w bok i zauważył, że Michał zniknął z pola widzenia. Ogarnął go niepokój podobny do tego, kiedy traci się z oczu wyjątkowo paskudnego pająka – niby fajnie, że sobie poszedł, ale z drugiej strony...

Czy Niebo mogło faktycznie przysłać po nich łowcę nagród? Nie, Bel już o to zapytał. Chyba. Był trochę zbyt zajęty umieraniem na zawał serca, żeby przyswoić tę informację. Amy nie wyglądała jak ktoś, kto właśnie zatrzymał dwóch groźnych przestępców. Nie robiła z żadnych rzeczy, które stanowią naturalny plan wydarzeń, takich jak krzyczenie, celowanie w nich bronią, darcie się do krótkofalówki. Ale znów, sytuacja z pająkiem – co jeżeli to dlatego, że wcale nie musiała tego robić?

Czy jest sens próbować uciekać? Jakby nie było, znajdą ich wcześniej czy później.

Amy aktualnie przeglądała coś w telefonie, ze zmarszczonymi brwiami przeskakując między różnymi oknami rozmów. Lucyfer zerknął w stronę Belzebuba, oceniając, czy stoi wystarczająco blisko i ma dość szybko refleks, żeby złapać go za rękę i przenieść ich w bezpieczne miejsce. Tamten spojrzał na niego dokładnie w tym samym momencie i Lucyfer dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że rozważał to samo.

– Jeżeli jeszcze raz na siebie spojrzycie, odstrzelę któremuś łeb. Poza tym co jesteście tacy zdziwieni? Myśleliście, że nigdy was nie znajdą?

Ton, jakim to powiedziała, tym razem nie pozostawiał wątpliwości, że złapani zawsze płaczą.

– Nie myśleliśmy, że tak szybko się ogarną. Nawet z pomocą profesjonalistki – skłamał.

Amy mimo to wciąż uznawała, że jakby nie do końca wiedzą, kto przed nimi stoi.

– Płacą mi za to – powiedziała takim tonem, jakby ją obraził. – Poza tym nie byliście jacyś super trudni do znalezienia. Wystarczyło przeszukać monitoring miejski. Kwestia pójścia w odpowiednie miejsce w parku. Przy wejściu się rozdzieliliśmy.

– I miejscem, o którym pomyślałaś, był plac? – Lucyfer był pod wrażeniem.

Amy skrzywiła się, marszcząc nos. Wyglądała przez to nieco jak królik.

– Nie, po prostu było miejscem, które sobie wybrałam. Z uwagi na to, że jest miejscem publicznym.

Zanim którykolwiek z nich zdążył się porządnie oburzyć tym komentarzem, obok Amy z głuchym dźwiękiem pojawił się charakterystyczny demon w dżinsowej kurtce i okularach zerówkach, trzymający w ręce telefon z logo zbyt ironicznym, by mogło być prawdziwe.

Szatan rozpromienił się na ich widok.

– Ha! Cali i zdrowi!

Zrobił krok do przodu, chcąc się z nimi przywitać, ale Amy w porę złapała go za kołnierz i spojrzała wzrokiem podobnym do matki, tłumaczącej dziecku, że nie, nie może zjechać ze zjeżdżalni głową w dół.

– A jacy niby mielibyśmy być? – Zapytał Bel, dość sensownie jak na niego.

– To był mój pomysł, żeby was tu razem wysłać – Szatan popatrzył na nich tak, jakby byli co najmniej wspólnikami w jakimś spisku.

– Co to niby-

Pytanie zawisło w powietrzu, ponieważ następną osobą, która się pojawiła, był Michał. Wydawałoby się, że anioł, który ma tyle wprawy w Objawieniach i Zwiastowaniach odruchowo rozłoży ręce i uśmiechnie się w blasku łaski. O ile pierwsza część się zgadzała, co nastąpiło później, nie miało nic wspólnego z uśmiechem; Michał uderzył Lucyfera w pierś, popychając go w tył.

– Co ty odpierdalasz?!

Lucyfer był zdziwiony tylko przez ułamek sekundy. Resztę tego czasu poświęcił, oburzając się. Co on odpierdala? Być może zgubili ten jebany miecz, ale on i Bel nie urządzali jakiegoś polowania w parku z kuszą. Czy nawet ich aresztowanie nie może być spowite odrobiną godności?

– Umm- Aktualnie patrzę na ciebie i zastanawiam się, jakim cudem jesteśmy spokrewnieni.

Ten komentarz zdecydowanie nie spodobał się aniołowi, który sapnął ze złości i wyrwał do przodu. Niestety jego próba zamordowania brata została powstrzymana przez Bela, który szybko stanął pomiędzy nimi, Szatana, który zaczął coś mówić, i przede wszystkim Amy, ponownie stosującą chwyt za część garderoby. Zdawał się on działać aż zbyt dobrze na istoty niebiańskie.

Michał strząsnął z siebie jej rękę i resztki poczytalności.

– Oddawaj miecz!

– Nie mam go!

– Nie pierdol! Bel go ukradł!

Główna uwaga przeniosła się na wymienionego demona, który miał wzrok podobny do Szatana, gdy się dowiedział, że chodziło o jabłko, a nie mandarynki.

– Ukradł to dość mocne słowo – powiedział wymijająco.

– Popierdoli mnie zaraz. – Powiedział anioł, a jego ton sugerował, że powinien raczej użyć czasu przeszłego. – Poręczyłem za was głową, wy debile, więc oddacie mi ten miecz, chociażbym miał go wam z dupy wyciągnąć!

– Gdzie jest Asmodeusz? – Wtrąciła się Amy, patrząc pytająco na Szatana. – I od kiedy dzieciom wolno chodzić bez opiekunek?

Michał odwrócił się w jej stronę. Wyraźnie było mu wszystko jedno, na kogo będzie wrzeszczał.

– Nie potrzebuję Asmo!

– Ale ja go potrzebuję, bo przy nim jesteś dziesięć razy bardziej znośny.

– Wiesz co o tobie myślę-

Nie zdążyli się jednak dowiedzieć. Być może dobrze, bo Amy wyzywająco się uśmiechnęła i sięgnęła ręką w stronę kuszy, żeby zdjąć ją z pleców. W momencie, w którym Lucyfer poważnie rozważał, czy w ogóle by się zorientowali, gdyby zniknęli, przybyła postać, która zwiastowała, że najlepsza część dopiero przed nimi.

Kamael i Bat Kol pojawili się w środku sceny, na którą składał się Szatan na granicy histerii (wręcz błagający wszystkich, żeby się uspokoili), Amy na linii między planowaniem a czynem (celująca w Michała z kuszy), wkurwiony Michał oraz Lucyfer i Belzebub, czekający na odpowiedni moment, żeby powiedzieć wszystkim, że zgubili Gehennę.

Bat Kol nawet nie musiała się odezwać. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby grupa wysokich rangą istot uspokoiła się w dwie sekundy, niczym grupa przedszkolaków walcząca o zabawki w piaskownicy.

– Co tu się wyprawia? – Zapytała, przesuwając wzrokiem po zgromadzonych.

Kamael zrobił to nieco efektywniej, bo doliczył się niezgodności.

– I gdzie znowu wcięło Asmodeusza?

Michałowi nadal było mało, bo z jakiegoś powodu uznał, że pytanie było atakiem i to w dodatku skierowanym w niego. Lucyfer dobrze znał brata i wiedział, że ten się nie zamknie, dopóki nie dostanie paczki papierosów, dowolnego śmieciowego jedzenia, co najmniej dwunastu godzin snu i świętego spokoju. Jego zdolności samokontroli nie były nawet kiepskie, co nieistniejące, tym bardziej że co najmniej połowa zawierała się w osobie, która była nieobecna.

– Jak to znowu? Jakie znowu? Ostatnio go jakby kurwa porwali! Poza tym ja wam mówiłem, że ten debil nie potrafi korzystać z ziemskich technologii, to nieeee, rozdzielmy się, na pewno to ogarnie, na pewno da sobie radę, to tylko Whatsapp, jak skomplikowane to może być... No w chuj, to jest koleś, który korzysta z piekarnika jako z szafki, bo go kurwa nie potrafi ustawić...

W trakcie tego monologu Amy z westchnieniem podeszła do Lucyfera i, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, sięgnęła ręką w stronę jego pleców.

– Nadajnik. – Wyjaśniła, podnosząc odczepiony przedmiot tak, żeby go widział. Musiała go umieścić, gdy go odepchnęła.

Zwróciło to uwagę Bat Kol na prawdziwy powód tego zgromadzenia. Uciszyła Michała, który z niezadowoleniem urwał w połowie zdania, i zwróciła się do Lucyfera i Belzebuba.

– Nie muszę chyba tłumaczyć, po co tu jesteśmy. Dumah powiedziała, że macie coś, co nie należy do was. Muszę powiedzieć, że nie jestem do końca zadowolona z tej decyzji, ale postanowiłam, że jeżeli po prostu oddacie nam Gehennę, nic się wam nie stanie. Naturalnie kradzież, zwłaszcza tak ważnej rzeczy, nie może przejść bez echa, ale obiecuję wam, że konsekwencje, o ile jakiekolwiek, będą łagodne i nie sprawią wam żadnego rodzaju kłopotu. Musicie jeszcze tylko nam powiedzieć, co robiliście z Gehenną przez ostatnie kilka dni, a wersja ta musi zostać potwierdzona przez Dumah, którą łączy porozumienie z mieczem, jeżeli tylko go odzyska. Ale dość gadania, po prostu oddajcie nam miecz i wróćmy do Nieba.

Lucyfer i Belzebub spojrzeli na siebie w panice. Nie spodziewali się, że tak po prostu im wybaczą i pozwolą oddać Gehennę. Gdyby to wiedzieli, nie spuszczaliby jej z oczu. Aktualnie natomiast mierzyli się spojrzeniami, przerzucając odpowiedzialnością, kto ma wyjawić całą prawdę.

Padło na Belzebuba, który przyjął strategię „krótko i na temat".

– Zgubiliśmy go.


* Łowca nagród (bounty hunter) – najemnik zajmujący się wyłapywaniem osób ściganych przez wymiar sprawiedliwości za nagrodę pieniężną. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro