Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Berezina


Bérézina –poważny błąd, klęska, porażka


Michał nasłuchał się dużo rzeczy, które mówili ludzie. Jedne z nich były rozczulające, inne wkurzające, a jeszcze inne sprawiały, że miał ochotę rzucić się do wulkanu. Czasami reakcje płynnie przechodziły w siebie. Najwięcej usłyszał tekstów z pogranicza nudnych, oklepanych i niezrozumiałych. Nadając cel i dziwne powody swoim czynom i sprawom, na które nie mieli wpływu, ludzie mieli wrażenie, że każde, ale to absolutnie każde zdarzenie w ich życiu czemuś służy. Rzeczywistość była o wiele bardziej brutalna – kłopoty, w których się znajdowali, były wynikiem ich własnych złych decyzji, a nieszczęścia spadały nie tylko znienacka, ale bez powodu. Nie było nikogo w Niebie czy Piekle, kto siedział i patrzył, jak tam sobie radzi Parisha, Quentin czy Laurie, żeby upewnić się, że zostaną za to nagrodzeni. Fortuna nie jest wagą, która po przechyleniu w jedną stronę musi w jakimś punkcie się zrównoważyć. Przypominała bardziej koło, które po nakręceniu ciężko wyhamować, a jeżeli uda się je zatrzymać, nie tak łatwo je na nowo ruszyć.

Michał bardzo chciałby wierzyć, że wobec tego jego decyzje również były dziełem przypadku. Mógłby wtedy nie ponosić za nie żadnej odpowiedzialności. Zawsze jednak widział bezpośrednie skutki – nie miał co prawda wpływu na to, co z faktem zrobi ludzkość, ale mógł zablokować kilka możliwości. Nie korzystanie z tej opcji było nie tyle lenistwem i niedbalstwem, co czystą głupotą.

Wszedł na palcach do pokoju, czując na plecach wzrok Bat Kol, która wpatrywała się w niego niczym pies na polowaniu. Mając w głębokim poważaniu jej opinię i swój dalszy los, zamknął za sobą drzwi. Wierzył, że zasługuje na chwilę dla siebie. Podobnie jak skazańcom przez egzekucją pozwalano zapalić papierosa czy zjeść ostatnią porcję naleśników z truskawkami. Ta sytuacja nie różniła się zbytnio, oprócz faktu, że wybrał rozmowę z Asmodeuszem.

Asmodeusz spał na kanapie pogrążony w tak głębokim śnie, że klinicznie prawdopodobnie był w śpiączce. Świadczyło to jedynie o tym, w jak złej kondycji był, bo normalnie nie musiał spać, żeby utrzymywać swoją fizyczną formę w stanie używalności. Michał był bliski stwierdzenia, że przyjaciel wręcz nie lubił spać i bardzo go denerwowało, kiedy anioł oddawał się tej czynności z nadmiaru czasu. Asmo, lub jego fizyczna forma, miał problemy z zasypianiem i nie potrafił docenić przyjemnego, błogiego stanu, w którym można się znaleźć tuż przed odpłynięciem na dobre. Michałowi też ciężko go było docenić, gdy średnio raz na dwie godziny był budzony, bo „ma przestać go wkurwiać i być bezużyteczny".

Michał widział wiele śpiących ludzi, jakkolwiek niepokojąco to nie zabrzmi. Przesiedział setki godzin na podłogach, biurkach i szafkach, żeby łaskawie obudzili swoje dupy i przygotowali na wyrzucenie ze skarpetek szczęśliwą nowiną o treści dowolnej. Większość z nich nie doceniała jego poświęcenia, patrząc na gościa jak na Wróżkę Zębuszkę. Michał nie miał różowych skrzydełek, tiulowej spódnicy i różdżki, ale miał rosnącą siłę wkurwu, kiedy ktoś gapił się na niego bez słowa lub umawiał wizytę u najbliższego psychiatry. Najgorsi jednak byli ci, którzy wysłuchali go półprzytomnie i z twarzą nieskalaną konsternacją kładli się dalej spać, jak jacyś psychopaci. Kiedyś miał obwieścić kobiecie, żeby udała się do swojej siostry, która mogła w przyszłości uratować wiele żyć, ale tego dnia była w niebezpieczeństwie. Obudzona nie tylko nie zerwała się z łóżka, ale zmierzyła go wzrokiem i odwróciła się na drugą stronę mówiąc: „Nie. Nie dzisiaj.". Michał zgodził się, że może faktycznie nie dzisiaj, bo nie chciał przebywać w jednym pomieszczeniu z kimś, kto w stanie przedzawałowym nie wyskakuje z łóżka, widząc postać w swoim domu w środku nocy.

Ludzie przez sen wyglądali głupio. Ktokolwiek, kto twierdził inaczej, sam był głupi. Ślinili się, przyjmowali dziwne pozycje i mieli otwarte usta, jakby noc była jedynym momentem, w których ich mózg musiał nad czymś myśleć, otwierał więc dodatkowe drogi powietrza w obawie przed niedotlenieniem.

Asmodeusz przez sen wyglądał... spokojnie. To chyba jedyne słowo, jakie przychodziło mu do głowy. Nie okręcił swoich kończyn w sposób łamiący prawa anatomii, nie gadał przez sen i nie oddychał w głęboki, irytujący sposób. Leżał tak, jak upadł na łóżko, zwijając jedynie kurtkę i podkładając ją pod głowę jako poduszkę. Przypominał dziecko, które bardzo intensywnie chce udawać przez dorosłymi, że już śpi. Albo rzeźbę z rodzajów tych, które stawiało się królom na trumnach. Pomijając fakt, że żaden król nie chciałby być przedstawiony w taki sposób. Asmo wyglądał na swój sposób uroczo.

Michał podszedł do niego i delikatnie potrząsnął za ramię. Uważał, że bardzo niegrzecznie jest kogoś budzić, mówiąc jego imię – wolał dać ofierze okazję do udawania, że brutalna rzeczywistość nie wzywa właśnie jej.

Asmodeusz otworzył powoli oczy, przybierając bardzo zirytowany wyraz twarzy, sugerujący, że widok nie napawa go zachwytem. Chwilę później zreflektował się, widząc Michała, i zamaskował irytację męką i cierpieniem.

– Musimy iść – powiedział po prostu Michał.

Nie zadawał sobie trudu, żeby w jakiś sposób zmotywować przyjaciela do wstania. Tamten wyraźnie nie miał na to ochoty, a i jemu nie śpieszyło się do sprawdzenia, czy Lucyfer faktycznie zaczął mordować ludzi na ulicach. Szczerze w to wątpił. Jego brat używający Gehenny do czegoś złego było wizją tak odrealnioną, że podjął ryzyko, bo nie chciał żyć w świecie, który tak upadł na łeb. Nie sądził, żeby był to również Bel. Znaczy wziąłby taką możliwość pod uwagę, gdyby demon był sam. W obecności Lucyfera tracił zainteresowanie całym światem dookoła, a zabijając kogoś marnowałby bezpowrotnie sekundy, które mógłby przeznaczyć na wpatrywanie się z bezgranicznym oddaniem.

Michał wskazał bezwiednie na bliznę na policzku Asmodeusza. Denerwowała go. Świadczyła o tym, że wszystko stało się naprawdę.

– Jeszcze się nie zagoiła – w zasadzie wypowiedział myśl na głos.

Demon wykonał delikatny gest, odpowiadający wzruszeniu ramion człowieka, któremu bardzo nie chce się wstać.

– Nie wiem, czy się zagoi sama z siebie. Być może będę musiał stworzyć nową fizyczną formę.

– Zostaw tę, pasuje ci. – Gwałtownie zmienił zdanie. – Możesz wymyślić jakąś zajebistą historię, skąd ją masz. Chociaż szczerze mówiąc, chyba nie musisz wymyślać.

Ponieważ Asmodeusz nie był gotowy na zderzenie z rzeczywistością w bliższej ani dalszej przyszłości, Michał usiadł na podłodze obok kanapy. Zrelacjonował najnowsze wydarzenia i czekał na reakcję, przyglądając się wyjątkowo brzydkim kwiatom na odrapanej tapecie na ścianie.

– Nie wydaje mi się, że zrobili coś złego.

Nie spodziewał się po Asmodeuszu innej odpowiedzi, ale jej dalsza część go zaskoczyła:

– ...chociaż uważam, że głupio zrobiłeś, biorąc na siebie winę.

Oczywiście, że nie rozumiał. Nie miał prawa zrozumieć. Michał nigdy mu na to nie pozwolił. Nie chodziło o branie na siebie czyjejś winy, ale zmierzenie się z własną.

Asmodeusz wyczuł zmianę nastroju niemal natychmiastowo. W ogóle wydaje się, że jeżeli wystarczająco długo się z kimś przebywa, tworzy się swego rodzaju osobna atmosfera, w której były wyczuwalne najmniejsze chmury i porywy wiatru. Dookoła mogło świecić słońce, ale jeden krzywy uśmiech, jedno wzruszenie ramionami wywoływało deszcz, o którym zdawała sobie sprawę tylko druga osoba.

Michał wyrósł już z czasów, kiedy chciał zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Kilkaset lat temu uwielbiał zadawać innym te samo pytanie, nie oczekując odpowiedzi innej niż optymistyczna. Najłatwiej się takich uchwycić i na nich stać, przekonanym o stabilności świata, ale równie łatwo można nie zauważyć, że wszystko pod nogami już dawno się zawaliło.

Asmodeusz przeciągnął się i z westchnieniem wstał, zakładając kurtkę. Michał patrzył na niego z wyczekiwaniem.

– Zapalisz? – Spytał tamten, niespodziewanie kierując się w stronę okna.

Anioł spojrzał na drzwi, przyjaciela i ponownie na drzwi, upewniając się, że dwa obiekty nie znajdują się w bliskiej odległości.

– Um... Nie wiem, czy to dobry moment. Bat Kol-

– Nie interesuje mnie, co uważa Bat Kol – oświadczył Asmodeusz i zdanie było tak dziwne, że faktycznie można uwierzyć, że świat się kończy. – Ale nie chcę do nich wychodzić.

– I dlatego postanawiasz uciec przez okno? Ile ty masz lat, czternaście?

– Nie uciec, tylko kulturalnie wyjść na papierosa. Nie czternaście, tylko kilkadziesiąt tysięcy, co pozwala mi założyć, że nie muszę nikogo pytać o pozwolenie.

Nie czekał na odpowiedź, otworzył okno i lekko przez nie przeskoczył, opierając się ręką na parapecie. Szybko znikł z pola widzenia, kierując się wzdłuż ściany budynku i nawet nie oglądając za siebie, żeby sprawdzić, czy Michał za nim idzie. Nie, żeby takie upewnianie było konieczne – najwidoczniej jedna komórka mózgowa, którą dzielili, zabraniała aniołowi oddalać się dalej niż na dziesięć metrów, bezmyślnie więc podążył za przyjacielem. Zirytował się przy tym, kiedy szybko zweryfikował, że nie da rady w tak stylowy sposób uciec przez okno bez zderzenia z ziemią i zaalarmowania wszystkich w okolicy, z Bat Kol na czele. To że jeszcze im nie przerwała, było chyba interwencją boską (albo Szatana, na jedno wychodzi). Jak na kogoś, kto chciał wszystkich aresztować, miała resztki taktu i przyzwoitości, a takie zainteresowania rzadko chodzą w parze z tymi cechami.

Przyjaźń Michała i Asmodeusza była swego czasu fenomenem w Niebie i Piekle. Wszyscy zastanawiali się, jakim cudem ktoś tak narwany i lekkomyślny (jak Michał lubił nazywać swoje autodestrukcyjne zachowania) mógł się dogadywać z opanowanym, niesprawiającym problemu demonem. Mało kto zauważał, że Asmodeusz jest równie szczery, bezpośredni i niezależny, tylko nie okazywał tego w tak oczywisty sposób. Przyjaciel faktycznie nie wychylał się przed szereg, ale raczej z uwagi na fakt, że jego cele i wartości nie były zagrożone. Sytuacja z mężami Sary najlepiej o tym świadczyła. Była to jego główna cecha, która Michała przyciągała. Anioł był przyzwyczajony do zachowywania się jak ktoś, kto startuje na prezydenta; robił wokół siebie mnóstwo zamieszania i upewniał się, że każdy zauważył. Demona nie obchodziło, co myślą o nim inni i czy w ogóle, dopóki on sam jest zadowolony z sytuacji.

Asmodeusz, który zdążył stworzyć i zapalić swojego papierosa, wpatrywał się w stronę ulicy. Nie patrzył za siebie, bo wiedział, że Michał zaraz do niego dołączy.

Promienie słońca połyskiwały nad horyzontem, obsypując świat specyficznym, złotym blaskiem, który wydawał się ciepły i lepki jak miód. Wdzierał się i dopasowywał do obiektów, jakby chcąc jak najlepiej zaprezentować się w kadrze filmowym, który nigdy nie nadejdzie. Momenty takie jak ten miały w sobie jakieś drugie dno i zawsze wydawało się, że natura dedykuje je dla każdego z osobna. Nawet jeżeli przeżywało się je z kimś, czuło się samotnym w dziwny, umacniający sposób.

Asmodeusz wyciągnął w jego stronę drugiego, już zapalonego, papierosa, którego Michał przyjął. Zazwyczaj palił sam; Asmodeusz dołączał do niego tylko okazjonalnie.

– Jesteś pewien, że oni nic nie zrobili?

Michał zaśmiał się w duchu. Oboje wiedzieli, że nawet co do siebie nie można mieć stuprocentowej pewności, ale nie mógł się przecież wycofać.

– Nie. Ale Lucyfer na pewno by tego nie zrobił. Nawet jeżeli nie widywałem go tak często, to- Nie, on nie.

Asmodeusz kiwnął w zamyśleniu głową.

– Belzebub?

– Zrobiłby wszystko dla Lu. Dlatego jeżeli mam pewność co do mojego brata, muszę przełożyć ją też na niego.

Przez chwilę stali w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem dzwonków, które ktoś umieścił przed drzwiami domu. Oboje zdawali sobie sprawę z obecności przyczyny, która leżała przed nimi nieśmiało i czekała, żeby ją podnieść i zmienić w temat rozmowy. Im dłużej Michał o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że chodziła za nimi od dłuższego czasu, tylko on był na tyle głupi, żeby ją ignorować. Mógł mieć co najwyżej nadzieję, że Asmodeuszowi jej istnienie aż tak nie przeszkadzało.

– Chciałbym ci opowiedzieć o moim procesie – wyrzucił z siebie, niemalże chwytając ją w uścisku.

Anioł był przekonany, że przyjaciel wiedział o tym już w momencie, w którym skierował się do okna. Zerknął na niego w ten typowy uprzejmy sposób, którego nie powstydziłby się żaden pracownik recepcji. Ten konkretny wyrażał chęć usłyszenia dalszej części. Obcy często mylili go z drugim spojrzeniem, które nakazywało im spierdalać.

– Słucham. Nie musisz o tym opowiadać, jeśli nie chcesz.

– Chcę. Tylko- tylko muszę zacząć, początek zawsze jest trudny.

– Czyli zaczęło się już źle?

Asmodeusz nie poganiał Michała, który w zamyśleniu patrzył na dym unoszący się znad papierosa. Stali przez chwilę w milczeniu, mając dookoła miasto, które budziło się do życia. Niemal można było poczuć poranne kawy, i słyszeć przekleństwa ludzi, którzy niemrawo ścielili łóżka. W końcu Michał przełamał się.

– Nie. Zaczęło się od modlitwy.

Opowiadał wszystko nerwowo i szybko, przez co musiał wracać do niektórych części historii lub wyjaśniać sytuację w trakcie. Starał się jak najbardziej powstrzymać w sobie chęć wykrzyczenia całości w kilku słowach albo zaproponowaniu, żeby Asmodeusz po prostu zobaczył jego wspomnienia. Wiedział jednak, że przyjaciel po tylu latach zasługuje na prawdę, nawet tę najgorszą, taką, która zostaje wypowiedziana, a nie pokazana. Zdawał sobie sprawę, że powiedzenie historii na głos przed kimś, kto nie pracuje w sądownictwie, powinno mieć charakter uzdrawiający. W końcu był przekonany, że jest to winien z szacunku swoim ofiarom.

Michał kilka razy przerwał, zerkając na Asmodeusza, który tylko kiwał głową, że słucha. Nie zdradzał sobą żadnych emocji nawet podczas najgorszych fragmentów, lub tego momentu, gdzie wiedział, że Michał zjebał w momencie, w którym on sam tkwił w błogiej nieświadomości. Spojrzał na niego dopiero przy końcówce, gdy anioł po odkryciu tego, co powinno być oczywiste, przerwał i przebiegł wzrokiem po sylwetce przyjaciela.

Widział wiele ludzi, którzy się spowiadali i miał wrażenie, że tym to właśnie jest – jego spowiedzią, a jeżeli Asmodeusz nie odpuści mu grzechów, on sam tego nie zrobi.

– I co? – Zapytał od razu po tym, jak skończył mówić, bo wiedział, że nie wytrzyma, jeżeli będzie trzymany w niepewności.

Asmodeusz obracał resztkę po papierosie w palcach. Nawet gdyby Michał potrafił zgadnąć, o czym myśli, chyba tego nie chciał. Był gotowy na wszystko, z dostaniem w mordę włącznie. Znaczy, jak miało się okazać, wszystko oprócz czegoś typowo asmodeuszowego:

– Nie wiem, jaką reakcję chciałbyś otrzymać.

Anioł przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, no bo co można odpowiedzieć na coś takiego?

– Jaką reakcję chciał- Jak to jaką? Taką, jaką czujesz, do kurwy nędzy!

– Hm. – Asmodeusz był tylko w połowie obecny, bo obserwował czarnego kota, który patrzył na nich z okna z domu naprzeciwko. – Nic nie czuję.

– Co? – Wykrztusił z siebie Michał.

– Nic nie czuję. – Demon powtórzył, jakby kwestią było wypowiedzenie wiadomości odpowiednią ilość razy, a nie jej treść. – Jeżeli spodziewałeś się złości, niedowierzania czy płaczu, to bardzo mi przykro.

– Jak możesz tak mówić? – Zapytał, bo spodziewał się dokładnie tego.

– Wiedziałem już od dłuższego czasu.

Serce Michała nie leżało już na ziemi, bo był prawie pewien, że jego fizyczna forma ma zawał. Zawsze wiedział, że przyjaciel go kiedyś wykończy, ale dlaczego w tak głupi i nudny sposób?

– Plotki szybko się rozchodzą – ciągnął Asmodeusz, zupełnie nieporuszony problemami z funkcjonowaniem swojego towarzysza – i biorąc pod uwagę, że nie chciałeś mnie na procesie, od razu wiedziałem, która z nich jest prawdziwa.

– I nadal możesz ze mną tak po prostu rozmawiać? Śmiać się? Nie wiem, kurwa, patrzeć na mnie?

Zadawał te pytania z czystej ciekawości, bo sam miał z tym problem.

– Na początku byłem zły, to prawda. Byłem zły dlatego, że mi nie powiedziałeś. Potem zrozumiałem, że właśnie dlatego tego nie zrobiłeś. Ponieważ wolałeś, żebym miał urazę o to, niż o fakt, że przez ciebie zginęły te dzieci. Myślę, że jakkolwiek bym się nie złościł, nigdy nie będę bardziej zły niż ty sam. Z czasem zauważyłem, że nic się nie zmieniło. Nadal byłeś... No, Michałem. Wkurwiającym, głośnym, nigdy nie płacącym za swoje drinki. To cały czas ten sam Michał, który zjebał. Świat nie dzieli się na dobro i zło, a dobrzy ludzie robią złe rzeczy. I nie mam na myśli robienia złych rzeczy dlatego, że się czegoś nie wiedziało. Mam na myśli zrobienie czegoś, kiedy w pełni zdajesz sobie sprawę z konsekwencji, ale mimo wszystko nie przestajesz. Musiałem sobie sam to uświadomić po pewnym czasie. Widzisz, zawsze byłeś wkurwiony na Rebę, że nie wstawiła się ze mną na procesie. Nigdy ci nie powiedziałem, że nie musiałem zabijać mężów Sary. Kiedy mnie widzieli, byli tak obsrani, że prędzej by się wykastrowali niż ją poślubili. Mogłem dać odejść każdemu, ale tego nie zrobiłem. Dlatego nie mam żalu do Bat Kol. Bo ona też o tym wiedziała. A ja nie żałowałem, bo zabijanie ich mi się podobało.

– Oni byli złymi ludźmi.

– A ja udowodniłem, że jestem lepszy, co? Ta sama sytuacja była z tobą. Po odkryciu prawdy nie patrzyłem na ciebie inaczej. To jest jak... Jakbyś układał puzzle i nagle znajdujesz kolejny. Nie jest taki, jak się spodziewałeś, ale go dołączasz, bo jest częścią obrazka. A ty uwielbiasz ten cholerny obrazek. Więc jeżeli masz wątpliwości, czy byłbym w stanie ci to wybaczyć, odpowiedź brzmi tak. Zrobiłem to dość dawno. Znalazłem sposób. Nie wiem tylko, czy ty to zrobiłeś.

Odpowiedź była tak oczywista, że nie musiał wypowiadać jej na głos. Zresztą nie miał okazji, bo Asmodeusz mówił dalej:

– Wiedziałem, że uważasz ich za złych ludzi, dlatego nigdy się nie martwiłem o to, co o mnie pomyślisz. Ale zmartwiłem się o co innego. Dokładnie o ten sam powód, dla którego jesteśmy tutaj w ogóle. Głosowanie w sprawie ocalenia ludzkości. I nie, nie przerywaj mi, zamknij się i porzuć jakikolwiek strumień świadomości cię teraz zalewa. Musisz zrozumieć jedną rzecz. Gdyby to zależało ode mnie, zagłosował bym przeciwko niszczeniu Ziemi, tylko dlatego że ty chcesz dać im szansę, a mi jest w sumie wszystko jedno. Nie mogłem tego zrobić, bo o głos za poprosił mnie ktoś, komu nie mogłem odmówić. Szczerze mówiąc nie powinienem o tym w ogóle mówić, bo łamię obietnicę. Więc twój zakuty łeb ma zrozumieć, że jeżeli komukolwiek wygadasz lub poruszysz ten temat, możesz mnie już nigdy nie zobaczyć.

Michał rozumiał. Co więcej, nabierał przekonania, że jednak wcale nie chce poznać tożsamości owego kogoś. Przede wszystkim był zły na Asmodeusza – jeżeli ktoś mu zabronił o czymś mówić, ma mu o tym nie mówić, do jasnej cholery, nie brali ze sobą ślubu (poza tym jednym razem kiedy dość mocno się upili i rozpoczęli wspinaczkę na drabinie „Ej, ja cię nie podpuszczam, ale...").

– Asmo, jeżeli masz mieć przez to kłopoty, to nie muszę wiedzieć-

– Kto? Michał.

Przyjaciel wpatrywał się w niego intensywnie, a Michał bał się w ogóle o tym myśleć, żeby nie kusić losu. Najchętniej wymazałby ostatnie dziesięć sekund z pamięci. Asmodeusz chyba dostrzegł, że wie, że już rozumie, ponieważ powrócił do spokojnego oglądania ulicy, jakby właśnie nie powierzył mu całego swojego życia. Skoro wiedział, za co go skazano, powinien wiedzieć, że to nienajlepszy pomysł.

– Jaki znalazłeś sposób, żeby mi wybaczyć? – Spytał cicho anioł, próbując zmienić tor rozmowy.

Asmodeusz zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem i Michał był bliski oburzenia, bo co jak co ale on akurat w ciągu ostatnich chwil wykazywał się większą przytomnością umysłu.

– Mój sposób na nic ci się nie zda. Jest bardzo egoistyczny i nakierowany na mnie. Pamiętasz, jak powiedziałeś, że Belzebub zrobi wszystko dla Lucyfera?

– I co, też dla mnie wszystko zrobisz? Chyba ci średnio idzie, bo nie potrafisz mnie poprzeć nawet w głupim głosowaniu. – Zażartował Michał, bo sama myśl go bawiła.

Przyjaciel był raczej typem, który zrobiłby mu na złość, a nie wyręczył. Nigdy by tego nie powiedział Lucyferowi, ale miał bardzo głęboko zakorzenione przekonanie, że jego relacja z Asmodeuszem jest głębsza niż ta, którą jego brat ma z Belzebubem. Wiedział, że pewnie każdy tak o sobie myśli i było to raczej życzeniowe spostrzeżenie. Poza tym niesprawiedliwie jest porównywać znajomości na różnych etapach i o innym charakterze. Lucyfer nie przekonał się jeszcze, że żeby kogoś kochać potrzeba więcej niż sama miłość. Rozpoczął ten moment, w którym na filmie grałaby wzniosła muzyka, a on sam wywróciłby swoje życie o 180 stopni, stając się lepszą osobą.

Asmodeusz nigdy nie sprawiał, że Michał był lepszą osobą (dzięki Boże). Zmieniali się przy sobie, ale nie siebie nawzajem – sama istota tego, kim byli, pozostawała nienaruszona. Jedynym co zmieniło się wraz z czasem było zaufanie, które po wyjawieniu przez przyjaciela, dlaczego zagłosował za zniszczeniem ludzi, przeszło wręcz w bezgraniczną lojalność. Słowa Asmodeusza tylko go w tym utwierdziły:

– Nie. Absolutnie nie chcę, żebyś tak myślał, bo się kiedyś przykro rozczarujesz, trzymaj swoje głupie pomysły z daleka od mojej osoby. Ale nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Dlatego nie ma rzeczy, której bym ci nie wybaczył.

***

Michał nigdy nie bawił się w konwenanse, dawanie znaków, przemiany wewnętrzne i szukanie lepszego siebie. Zdanie było prawdziwe zarówno w odniesieniu do jego własnej osoby jak i ludzi, którymi miał się opiekować. Jeżeli musiał kogoś od czegoś powstrzymać, pokazanie się w fizycznej postaci i dodanie efektów specjalnych w postaci świateł, blasków czy śpiewu małych sierotek załatwiało sprawę na dobre. Czasami gdy wyjątkowo angażował się w robotę, stwarzał sobie replikę miecza, co wydawało się przyspieszać cały proces. Ludzie raczej rzadko odmawiali, gdy wycelowało się w nich bronią.

Jego wyniki w ARBUZie pięły się w górę szybciej niż panująca w tamtych czasach nędza. O ile większość z tych punktów stanowili dorośli, do których nie miał cierpliwości, znaczny udział miały również dzieci.

Michał uwielbiał dzieci. Rozczulały go ich małe, ubrudzone twarze, pełne ciekawości, nienaruszone strachem, który reprezentował starszych. Ich wiodącą cechą była szczerość – do dzisiaj pamiętał, gdy jakaś dziewczynka, której się objawił, uroczystym tonem poprosiła go, żeby zaczekał pięć minut, bo gra w chowanego. Rozumiejąc powagę sytuacji, ukrył swoją formę, a nawet nieznacznie jej pomógł, rzucając cień na rów, w którym się schowała.

Ciężko było nie lubić kogoś, komu wydawało się, że kradzież jabłka czy zepsucie zabawki kolegi są najgorszymi przestępstwami, jakie istnieją. Takie towarzystwo działało odradzająco po dniu użerania się z mordercami, zdrajcami i gwałcicielami.

– Co się stało?

Mimo tego doceniłby, gdyby nie był wzywany prywatnie w modlitwie z częstotliwością pięć razy na dzień.

Był przyzwyczajony, że ludzie się do niego modlili, wpisywało się to w część pracy archanioła. Większość modlitw po prostu zagłuszał, odrzucał jak przychodzące połączenia, ale ciężko jest ignorować kogoś, kto z taką upartością zawalał mu skrzynkę. Gdyby jeszcze kulturalnie zostawiał krótką wiadomość głosową, ale nie, chłopiec modlił się tak intensywnie, że niedługo za życia zostanie włączony do kanonu świętych.

Jakkolwiek jednak nie prosił o owe spotkanie, nie spodziewał się, że wzywany od dwóch tygodni archanioł faktycznie się stawi. Michał przeniósł się tak, jak stał, czyli z grą pod pachą, bo szedł do Babilonu ograć Asmodeusza. Wiedział, że nie będzie potrafił się skupić na niszczeniu przeciwnika z powtarzającym się „Wysłuchaj nas" w tyle głowy. Nie zadał sobie trudu, żeby stworzyć blaski czy jakoś zaznaczyć swoje przybycie, bo nie było takiej potrzeby. Chłopiec od razu zauważył jego obecność, zatoczył się do tyłu i zginął w ukłonie.

Archanioł rozejrzał się dookoła, obrzucając przelotnie wzrokiem pokój. Zrobił to z czystej przekory, bo z żarliwości dziecka można było wywnioskować, że walczy o swoje życie. Nie wyglądał jednak jak ktoś, kto potrzebuje nagłej anielskiej interwencji. Wydawał się dobrze odżywiony, zdrowy i miał czyste włosy. Biorąc pod uwagę czasy – jebany szczęściarz.

Jakkolwiek jednak nie prosił Michała o pojawienie się, nie wydawał się przygotowany, co zrobi, jeżeli istota faktycznie odpowie na jego wołania. Po kilkunastu sekundach niezręcznej ciszy anioł zrozumiał, że powinien zainicjować rozmowę, jeżeli nie chce spóźnić się na spotkanie z przyjacielem i znowu wysłuchiwać, że nie ma się umawiać, skoro i tak nie przychodzi na czas.

– No, słucham? Trochę się śpieszę.

Chłopiec poderwał głowę w górę, w wyraźnym szoku, że gość mówi. Co on myślał, że podczas zwiastowania anioł rysuje diagramy, co kto ma robić, a gdy chce kogoś nawrócić, grozi mu palcem i patrzy z dezaprobatą?

– Bo ja- ja chciałbym-

Dziecko zaczęło formułować prośbę.

– Tak? – Pogonił go anioł.

– Chciałbym prosić o błogosławieństwo mojej misji do Ziemi Świętej!

Michał mrugnął. Raz. Dwa razy. Rozejrzał się po pokoju. Upewniwszy się, że to nie kawał Gabriela albo Rafała, spojrzał z politowaniem na dzieciaka. Ziemię Świętą on może sobie co najwyżej na obrazkach zobaczyć, jeżeli będzie mieć szczęście jakiś znaleźć. Chociaż kto wie, co wymyślają ci bogaci. Normalny człowiek cieszy się, jak przejdzie do miasta obok i nikt go nie napadnie, a ci od dzieciństwa chcą się wybierać na drugi koniec świata. W tyłkach im się poprzewracało od dobrobytu. Musiał powiedzieć Rafałowi, że jedna epidemia na dziesięć lat to zdecydowanie za mało.

– Że się chcesz wybrać? Ale wiesz, że tam może być niebezpiecznie, hę? – Spytał, słuchając już tylko w połowie. Drugie pięćdziesiąt procent poświęcał na rozmyślaniu, czy może przenieść się bezpośrednio do Babilonu i nie pomylić przy tym piętra, jak ostatnim razem.

Dziecko pokiwało żywo głową.

– Wiem i dlatego chciałbym błogosławieństwo-

– Dobrze. Błogosławię. To ten. Z Panem. Głoś słowo czy coś.

Błogosławieństwo ciałem się stało. A słowo zakręciło spiralę i ugryzło się w dupę, ponieważ dwa miesiące później Michał się przekonał, jak szeroko można interpretować owo „czy coś".

– Czyś ty do reszty zwariował?

Michał słyszał te słowa z ust Kamaela dość często, nie zrobiły więc na nim szczególnego wrażenia do momentu, kiedy nie zobaczył twarzy anioła. Kamael nie był zły. Był nieziemsko wkurwiony. Biorąc pod uwagę fakt, że nie zezłościł się nawet wtedy, kiedy dowiedział się, że ludzie przenieśli rocznicę Pańskiego narodzenia o pół roku, sprawa była poważna.

– Coś się stało? – Michał nie powiedziałby, że robi coś ważnego, bo był w trakcie układania pasjansa, ale z mądrą miną próbował zasłonić karty dokumentami, które w istocie były ważne.

Kamael parsknął i zaczął krążyć w kółko, jakby sam nie do końca wiedział, co zrobić. Nawet nie skomentował niewypełnionych raportów. Kolejny zły znak.

– Czy coś się stało, kurwa mać. Tak, stało się! Czy ty czasami myślisz, zanim coś zrobisz?!

– Byłoby mi trochę łatwiej, jakbyś jednak nakreślił, o co tym razem poszło – powiedział dyplomatycznie anioł, gestem pokazując Kamaelowi, że ma usiąść, co tamten kompletnie zignorował.

– Nie modlił się do ciebie ostatnio chłopiec?

Michał poruszył się nerwowo. Musiało być coś w stwierdzeniu, że intuicja pochodzi z miejsca poza rozumem, ponieważ podświadomie od razu wiedział, o którego chłopca chodziło. Pewne zdarzenia zdają się dziwnie wpływać na świadomość, zupełnie jakby umysł zaginał niewidzialny róg kartki i wracał do niego, gdy coś nie do końca pasowało. Archanioł od dwóch tygodni czuł, że coś jest nie w porządku, ale nie potrafił do końca wskazać, co.

– Dużo dzieci się do mnie modli – zaczął wymijająco, ale natychmiast porzucił ten tor rozmowy, gdy zobaczył spojrzenie Kamaela. – Nie no, tak, wiem, o kogo chodzi.

– I nie zauważyłeś nic... dziwnego?

„Zauważenie" było złym słowem. Owszem, Michał zaobserwował, że od jakiegoś czasu modlitwy przyjmują bardzo dziwne kierunki. Że jeszcze nigdy wcześniej nie modliło się do niego tyle dzieci naraz, w tym samym momencie, podobnymi słowami. Wszystko to widział, ale nie planował analizować, zbyt bojąc się tego, co może odkryć, bo z odkryciem nie da się nic zrobić. Błogosławieństwo zostało wydane.

– Nie wiem, znalazł sobie kolegów? – Spytał, podświadomie wiedząc, że odpowiedź jest o wiele mniej wesoła.

Kamael wziął głęboki oddech i przyłożył rękę do ust. Przez chwilę stał i patrzył na archanioła, wybierając najłatwiejszy sposób przekazania wiadomości. Michał wiedział, że mu się nie spodobają, ale nie mógł się doczekać, aż je usłyszy, ponieważ z każdą kolejną chwilą oddalał się od miejsca, w którym pasjans na stole staje się jego zmartwieniem. Wzrok Kamaela miał w sobie już tylko współczucie, gdy powiedział coś, co od przynajmniej tygodnia powinno być dla niego oczywiste.

– Wydałeś im błogosławieństwo do pójścia na krucjatę.

Michał sięgnął po papierosa. Spróbował go zapalić. Jeden raz. Drugi, trzeci i czwarty. Przy piątym rzucił go na podłogę i zakrył twarz dłońmi.

W tym samym momencie pierwsze dziecko umarło, odmawiając modlitwę do Michała archanioła.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro