Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zapomnij, to koniec

Byłem zwykłym pisarzem, wydałem kilka książek, miałem wielkie marzenia. Od dłuższego czasu planowałem dzieło, dzięki któremu mógłbym się wybić. Obracałem się w szerokim towarzystwie, ludzie mnie lubili, szanowali. Chciałem znaleźć żonę, dopóki nie było jeszcze za późno i mieć dzieci. Całą przyszłość miałem już zaplanowaną. Łudziłem się, że nic nie może jej zbytnio zmienić. Niestety to myślenie było bardzo mylne. Jedno wydarzenie sprawiło, że to wszystko legło w gruzach.

Tamtej nocy pracowałem. Miałem do napisania jeszcze jeden rozdział nowej książki, która miała zapewnić mi sławę. Latami dopracowywałem jej szkic, aż w końcu postanowiłem działać. Wydawnictwo czekało. Mieliśmy umowę. Jeżeli nie będę wywiązywał się z terminów, nie wydadzą mojej książki. Byłem pewny siebie, wiedziałem, że zdążę. Miałem trzydzieści godzin na dokończenie kolejnej części tekstu. Wybiła trzecia. Oderwałem na chwilę oczy od ekranu i wziąłem łyk kawy. Zrobiłem kilka krążeń ramionami, by je trochę rozluźnić. Nagle usłyszałem jakieś krzyki przed domem, rozległ się huk i do mieszkania wparowali antyterroryści. Zdezorientowany nie wiedziałem, co się dzieje. Zakuli mnie w kajdanki i wyprowadzili z domu, mierząc w moją stronę z broni. Byłem w samej piżamie, więc od razu odczułem chłód panujący na zewnątrz. Zatrząsłem się, lecz już po chwili zostałem wprowadzony do samochodu. Jechaliśmy może dziesięć lub piętnaście minut. Czułem się jak jakiś kryminalista. Ale co ja takiego zrobiłem? Przecież nikogo nie zabiłem, niczym nie handluję, nic nie przemycam; żyję zgodnie z prawem. A teraz jestem traktowany jak ktoś, kogo trzeba wsadzić do więzienia.

Dotarliśmy na komisariat. Wprowadzono mnie do ciemnego pomieszczenia i posadzono na metalowym krześle. Za mną ustawiło się dwóch antyterrorystów z bronią w pogotowiu. Chwilę później zjawił się jakiś mężczyzna. Był wysoki i dobrze zbudowany. Usiadł na przeciwko mnie, położył na stole jakieś dokumenty i splótł na nich ręce. Trwaliśmy chwilę w ciszy, w której przyglądał mi się uważnie, jakby chciał mnie prześwietlić. Czułem się nieswojo w tej sytuacji. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że jestem winny. Tak działał ten stalowy wzrok.

- Wiesz, dlaczego tu jesteś, Martinez? - zapytał lekceważącym tonem.

- Nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, kręcą głową.

- Otóż, dostaliśmy wiadomość, że w twoim domu znajduje się ładunek wybuchowy. Musimy to sprawdzić. Co możesz nam powiedzieć na ten temat?

Przełknąłem głośno ślinę, nie wierząc własnym uszom. Kto mógł to zrobić?

- Nic. To nieprawda. Jestem czysty. - Starałem się być opanowany.

Komendant zaśmiał się złowrogo.

- No, Martinez, nie rozśmieszaj mnie. Gdyby tak było, skąd wzięłaby się ta informacja? Tak o - pstryknął palcami - znikąd?

- Nie ma pojęcia. Zresztą, sami się przekonacie, gdy przeszukacie mój dom. Mam tylko nadzieję, że nie potrwa to długo, bo czas leci, a ja muszę dokończyć rozdział.

- No tak, słyszałem, że piszesz. Ale coś zbyt pewny siebie jesteś.

Przyglądał mi się przez chwilę, po czym kazał mnie odprowadzić do celi. Ułożyłem się na niewygodnym łóżku i stwierdziłem, że skoro i tak muszę tu być, to prześpię się. Przynajmniej będę mógł potem lepiej myśleć.

Nie wiem, jak dużo czasu tam spędziłem. Wydawało mi się, że całą wieczność. W końcu przyszedł po mnie policjant i zaprowadził do gabinetu komendanta. Od razu po wejściu, zauważyłem zmianę jego podejścia do mnie.

- Moi ludzie skończyli już i nic nie znaleźli - oświadczył.

- Mówiłem przecież - wzruszyłem ramionami.

- Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Masz jakichś wrogów? - zapytał mężczyzna.

Zastanowiłem się przez chwilę, po czym pokręciłem głową.

- Chyba nie. Nikt nie przychodzi mi do głowy.

- Bo wiesz, że ten, kto nam zgłosił, że w twoim domu jest materiał wybuchowy, miał w tym jakiś cel. A jeśli nie chodziło o bezpieczeństwo, bo nic takiego tam nie było, to mógł to być twój wróg. Uważaj, Martinez.

Pokiwałem głową i podpisałem jakiś dokument, który podsunął mi komendant.

- Możesz iść. Do widzenia.

Wyszedłem. Na dworze było jasno. Ludzie spieszyli w różne strony. Uznałem, że jest pewnie ranek. Zostało mi mało czasu. Znalazłem budkę telefoniczną i zadzwoniłem po taksówkę. Kiedy przyjechała, wsiadłem i podałem adres.

- Przepraszam, mógłby mi pan powiedzieć, która jest godzina? - zapytałem kierowcę.

Spojrzał na mnie zdziwiony w lusterku, ale odpowiedział:

- Jest 7:45.

O nie, nie zdążę - pomyślałem - Mam czas do 9, by wszystko wysłać. A brakuje jeszcze jednego rozdziału. Jak mam to zrobić?

Zaraz po przyjeździe do domu, pobiegłem po pieniądze, by zapłacić taksówkarzowi. Gdy wracałem, spotkałem swoją sąsiadkę, panią White. Zazwyczaj zagadywała mnie albo chociaż witała się. Nie tym razem. Spuściła głowę i przeszła, jakbym był niewidzialny. Nie przejąłem się tym. Pognałem do środka i włączyłem komputer. Może da się jeszcze pójść na kompromis. W skrzynce pocztowej czekało kilka wiadomości, między innymi jedna od wydawnictwa. Kliknąłem, by otworzyć i zacząłem czytać:

Szanowny panie Martinez,

niestety nie dotrzymał pan terminu. Zgodnie z umową, nie wydamy pańskiej książki. Bardzo nam przykro i życzymy dalszych sukcesów

Z poważaniem

Wydawnictwo T&W

Nie, to niemożliwe. Mam jeszcze niecałą godzinę. Spojrzałem na zegar i zauważyłem datę: 22.11. Byłem w areszcie ponad dwie doby?! Jak to możliwe?!

W stercie papierów i śmieci odszukałem telefon, po czym wybrałem odpowiedni numer.

- Wydawnictwo T&W. Słucham? - odezwał się kobiecy głos.

- Z tej strony Dave Martinez. Dzwonię w sprawie mojej książki...

- Przykro mi - przerwała moją wypowiedź. - Termin upłynął. Podpisał pan umowę.

- Tak, wiem! Dotrzymałbym go, ale aresztowano mnie. Ktoś chciał mi narobić kłopotów. To nie zależało ode mnie! Nawet nie miałem, jak wysłać, bo właśnie wróciłem. Proszę mi uwierzyć! - próbowałem się bronić.

- Bardzo bym chciała panu pomóc, ale niestety nie mogę. Do widzenia.

- Proszę poczekać! Sama pani powiedziała, że chce mi pani pomóc, to niech pani to zrobi! Proszę połączyć mnie z dyrektorem.

- To niemożliwe - odpowiedziała krótko.

- Dlaczego? Proszę, niech pani to zrobi! Jak by się pani czuła na moim miejscu? To miał być mój sukces!

- Bardzo panu współczuję, ale dyrektor ma ważne spotkanie. - I rozłączyła się. Tak po prostu.

Rzuciłem telefon i wplotłem ręce we włosy. Zaparzyłem kawę, wziąłem prysznic, przebrałem się i zapaliłem papierosa. Odczekałem godzinę, a potem wsiadłem do samochodu. Jechałem bardzo szybko i zaciskałem mocno ręce na kierownicy. Gwałtownie zahamowałem przed przejściem dla pieszych, nie chcąc potrącić jakiego dziecka, które pokonywało drogę. Już tylko jedno skrzyżowanie, dwie ulice. Zaparkowałem przed budynkiem wydawnictwa i pognałem do drzwi.

- Dzień dobry. - Zatrzymałem się przy recepcji. - Muszę się spotkać z dyrektorem, to pilne.

- Dobrze, proszę chwilę poczekać. Najprawdopodobniej skończył już spotkanie.

Podniosła telefon, wcisnęła jakąś cyfrę i wymieniła kilka zdań z osobą po drugiej stronie.

- Może pan wejść na chwilę. Drugie piętro, pierwsze drzwi po prawej.

Pobiegłem w tamtym kierunku. Nie musiała mi podawać, gdzie to jest. Byłem tam już kilka razy.

Niestety, dyrektor nie chciał zbytnio ze mną rozmawiać. Oświadczył, że nasza praca jest zakończona i nic tego już nie zmieni. Robiłem wszystko, by go przekonać. Doszło do tego, że błagałem go na kolanach. Był niewzruszony. W końcu po godzinie wyszedłem z budynku. Skierowałem się w stronę centrum i wszedłem do jednego z pubów. Nie wiem, ile tam spędziłem, ale na pewno kilka godzin. Opuszczając to miejsce, byłem bardzo pijany, a nadchodził wieczór. Zadzwoniłem po taksówkę i resztkami sił wróciłem do domu. Gdy zobaczyłem komputer, wezbrała we mnie złość. Rzuciłem się na niego i cisnąłem całą siłą o podłogę. Kopałem go przez dobre dwie minuty, aż w końcu osunąłem się na kanapę i zasnąłem niespokojnym snem.

Kolejnego dnia poszedłem na spacer, paląc papierosy. Nie mogłem zostać w domu, coś mnie od niego odpychało. Czułem się zrozpaczony, a on mi przypominał o całym zdarzeniu. Spacerowałem powoli znanymi mi ulicami. Napotkałem wielu znanych mi ludzi. Nikt nie odpowiedział na moje „Dzień dobry", każdy odwracał głowę w inną stronę lub spuszczał wzrok. Niektórzy szeptali coś do swoich towarzyszy, jakby mnie obgadywali. Nie wiedziałem, co się dzieje, o co chodzi. Ale byłem tak przygnębiony, że nie zwracałem na to zbytniej uwagi.

Po miesiącu rozpaczy, postanowiłem coś zrobić. Napisałem do kilku wydawnictw, ogoliłem się, ubrałem odpowiednio i wyszedłem na zakupy. Spotkałem jedną z moich sąsiadek, z którą się przyjaźniłem. Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, obydwoje lubiliśmy książki i teatr. Czułem do niej coś głębszego. Wydawało mi się nawet, że iskrzyło między nami. Obiecałem sobie, że gdy tylko uda mi się wydać tamtą książkę, oświadczę się jej.

- Dzień dobry, Lauro - zagadnąłem.

- Dzień dobry - odpowiedziała cicho, po czym spuściła wzrok i przyspieszyła kroku.

- Hej, poczekaj!

Złapałem ją za ramię i zatrzymałem. Spojrzała na mnie niepewnie, a później rozejrzała się, jakby ze strachem.

- Czy ty mnie unikasz? - zapytałem zdziwiony.

- Nie, oczywiście, że nie! Co ci przyszło do głowy? Spieszę się.

- Wydaje mi się, że nie o to chodzi. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wszyscy sąsiedzi, w tym także ty, unikają mnie i szepczą za moimi plecami?

Założyłem ręce na piersiach i uniosłem brwi. Nadeszła chwila prawdy. Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy.

- Musi ci się tylko tak wydawać - powiedziała.

- Nie sądzę. To trwa już miesiąc i ciągle to samo. O coś musi chodzić i ty o tym wiesz, ale nie chcesz mi powiedzieć.

- No dobrze - westchnęła. - Widzieliśmy, jak przyjechali po ciebie antyterroryści. Wszyscy zaraz zaczęli plotkować i rozeszło się to tak chyba już po całym mieście. Wiesz, snuli domysły, ale tak naprawdę nikt nie wie, o co chodziło. Niektórzy bardzo się zdziwili, gdy zobaczyli cię pierwszy raz po tym na ulicy. Myśleliśmy, że zostaniesz w więzieniu.

- Ja?! A co niby zrobiłem?! - wykrzyknąłem z niedowierzaniem.

- Nie wiem, ale przecież po coś przyjechali. Zresztą kręcili się tam jeszcze wiele godzin.

- I ty też tak sądziłaś?!

Laura rumieni się jeszcze bardziej.

- Nie, Dave, oczywiście, że nie.

- Właśnie, że tak! - Wymierzyłem w nią palcem, jak zrobiłoby małe dziecko. - Ty też! Jak mogłaś? Zawiodłem się na tobie, Lauro.

- Ale, Dave, zrozum, nie wiedziałam, co mam myśleć... Nadal nie wiem. Zresztą, nie mogę dłużej z tobą rozmawiać. Ktoś może nas zobaczyć i co sobie pomyśli?

- Czyli teraz jestem pisarzem-bandytą? Świetnie!

Wyrzuciłem ręce w górę i zezłoszczony odwróciłem się na pięcie. Nie poszedłem już do sklepu, tylko od razu wróciłem do domu. Zrobiłem sobie kawę i sprawdziłem skrzynkę mailową. Dostałem odpowiedzi od wydawnictw. Żadne nie chciało przyjąć mojej książki. To na pewno dlatego, że nie chcą pracować z rzekomym bandytą. Sprowadziłoby to skandal na wydawnictwo - pomyślałem.

Wiele razy jeszcze próbowałem, ale bez skutku. Dzwoniłem do przyjaciół i znajomych, ale nie odbierali. Nikt. Jakby wszyscy zapadli się pod ziemię. Odwiedzałem ich, ale żaden mi nie otworzył. Udawali, że nie ma ich w domu, choć wiem, że tak nie było.

To bolało. Zostałem zepchnięty na margines, a miałem takie piękne życie. Ktoś mi zazdrościł i postanowił je zniszczyć. Jak widać, udało mu się to. Cała kariera, życie towarzyskie, przyszłość - tego już nie było. Dostawałem coraz mniej pieniędzy za moje książki, nie sprzedawały się już tak dobrze, jak wcześniej. Tamtego dzieła już nigdy nie dokończyłem. Najbardziej zawiodłem się na Laurze, która zerwała ze mną kontakt tylko ze względu na to, co ludzie powiedzą.

Teraz, po dwóch latach, przeprowadzam się. Próbowałem znaleźć pracę, lecz nigdzie jej dla mnie nie ma. Muszę zniknąć, ułożyć życie na nowo. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię. Tu było mi dobrze, tu było moje miejsce. Jeden telefon, jedna informacja, jedno wydarzenie, a wszystko się zepsuło. Co z tego, że nie byłem niczemu winien? To się nie liczyło. Ludzie zdążyli mnie już osądzić. W życiu tak bywa i nikt tego nie zmieni. Jestem ciekaw, jak zachowaliby się, będąc na moim miejscu. Na pewno o tym nie pomyśleli.

Walizki spakowane, czekają w samochodzie. Jeszcze tylko trzeba sprawdzić, czy wszędzie jest zgaszone światło, czy wszystko zabrałem i w drogę. Siostra, u której mam się zatrzymać na jakiś czas, też już na mnie czeka. Czas opuścić to miejsce...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro