Rozdział 40 - Pierwszy rok
W skrócie wyjaśnię, czemu tak długo czekaliście na rozdział. Pomijając już to, co wspominałam, czyli egzaminy i różnego rodzaju problemy techniczne i rodzinne, bo powiem Wam, że wciąż jest słabo, prawda jest taka, że:
Ten rozdział miał być rozdziałem 41, a rozdział 41 tym rozdziałem. Ale postanowiłam przed meczem siatkarzy z Itachiyamą wstawić retrospekcje z pierwszego roku dwójki bohaterów w Okamino, wskutek czego 41 jest już napisany w dużej mierze od dawna, a ten...Ten dopiero skończyłam. XD
Automatycznie to sprawia, że rozdział 41 pojawi się za niedługi czas, w przeciągu tego tygodnia lub najpóźniej w następnym (no chyba, że coś się znowu, odpukać, stanie).
W każdym razie miłego czytania.
________________________________________________________________________________
Szatyn i czarnowłosy spojrzeli na nią.
-Nazywam się Kasamatsu Kaori. - powiedziała - I chodzę do Akademii Okamino. Wcześniej grałam w męskim klubie gimnazjum Teiko.
-Czyżby to całe Pokolenie Cudów? - kiwnęła głową - Jak na szesnastolatków jesteście całkiem dobrzy. - odezwał się Kosuke - Czego tu szukasz? To raczej nie miejsce dla dzieciaków.
-Niedługo zagram na mistrzostwach kraju. - mruknęła - Potrzebuję, w tym krótkim czasie, rozegrać jak najwięcej meczy, by na nich zagrać na sto procent.
Drugi z mężczyzn uniósł brwi.
-Wiesz, że mamy tutaj zaledwie kilka kobiet?
-Nie interesuje mnie to. Ja muszę grać. Z osobami, które stanowią dla mnie wyzwanie.
-Wyzwanie? - szatyn odłożył podkładkę i spojrzał na granatowowłosą znacząco. - Czyżby nastolatkowie w twoim wieku nie byli dostatecznym wyzwaniem, że sięgasz do dorosłych?
Przejechała językiem po ustach.
-Dokładnie tak.
Reprezentant kraju chrząknął.
-Tak bez drużyny?
Zacisnęła dłoń mocniej na pasku torby.
-Dla nich to robię. Doprowadzenie drużyny do zwycięstwa to zadanie asa.
Brunet i czarnowłosy spojrzeli po sobie.
-Ciekawe. - uśmiechnął się pierwszy. - Pozycja?
-Niski skrzydłowy.
Takeuchi zmierzył wzrokiem całą grupę na stadionie, a gdy wyhaczył tego, kogo szukał, zawołał:
-Oi, Shiro! - jakiś chłopak uniósł głowę. - Przetestuj nam nowego! - po czym spojrzał na Kaori - Chcemy zobaczyć, co potrafisz. Zagrasz przeciwko Shiro. Ja nazywam się Takeuchi Kosuke. - wyciągnął w jej stronę rękę.
Uścisnęła jego dłoń.
-Trudno cię nie znać, Takeuchi-san.
Mężczyzna roześmiał się i wskazał na swojego towarzysza.
-A to Hasegawa Wakatsu. Już któryś rok z rzędu to prowadzimy.
Na stadionie już od kilku lat odbywały się takie treningi. Graczy dzielono na drużyny, dwa mecze toczyły się jednocześnie, a każdego dnia składy były inne. Pod koniec tygodnia wygrane się sumowało i zawodnicy z ich największą liczbą, po wymieszaniu i ponownym podziale na zespoły grali przeciwko sobie na dużym boisku. Jeśli mieli ochotę, mogli sobie kogoś dobrać dodatkowo. Kapitanowie na kolejny tydzień byli wybierani z tych dziesięciu, co grali w finale. Czasami dziesięciu kapitanów wystarczało, ale gdy przybywało więcej osób, a co za tym idzie, więcej drużyn to wtedy ich brakowało i trzeba było wybierać dodatkowych. Nigdy nie zdarzyło się tak, by było ich za dużo. Wakatsu i Kosuke, którzy też oczywiście grali, ale jako prowadzącym zależało im, by wszystko było jak najbardziej sprawiedliwe. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu drużyny się mieszały, tak, żeby każdy mógł zagrać z każdym.
Na mniejszym boisku stanął wysoki, białowłosy chłopak o niebieskich oczach, dobrze zbudowany. Na oko mógł mieć koło dwudziestu dwóch lat.
-Hej, pospiesz się! - zawołał.
Grupa rozstąpiła się na boki, tworząc wokół mniejszego boiska okrąg. Nowe osoby zawsze testowano i wszyscy obecni to oglądali.
Ściągnęła dresy ukazując czarnobiały strój sportowy.
Gdy weszła na środek, białowłosy wyciągnął rękę.
-Saito Hiro. Ale mów mi Shiro.
Teraz miała na niego widok z bliska. Był od niej wyższy, o całą głowę.
-Kasamatsu Kaori. - uścisnęła jego dłoń.
Do środka podszedł Wakatsu. Zawodnicy ugięli kolana.
-Rzut sędziowski!
***
Coraz większa grupa zbierała się wokół mniejszego boiska. W pierwszej linii obserwatorów stali dwaj prowadzący, którzy musieli poznać umiejętności nowego zawodnika, ponieważ przy podziale na drużyny starali się, by każda była dobrze zbalansowana.
Pochylony Shiro zaśmiał się i otarł usta wierzchem dłoni. Był zaskoczony? Mało powiedziane. A wskazywał to wynik, nad którym czuwał sędzia i dwaj inni zawodnicy, stojący przy tablicy.
14:10
-Oi...-powiedział stojący blisko Wakatsu Hirano, fioletowowłosy dwudziestosześciolatek z długą blizną na prawym przedramieniu.- Pojawiła się u nas już wcześniej?
-Nie. - pokręcił głową Kosuke - Dzisiaj jest pierwszy raz. A co, znajoma twarz, znajoma gra?
-Nieee...Chyba. - mruknął fioletowowłosy - Ale nie pozwala mu się oddalić więcej niż na dwa rzuty, a przecież Shiro nie jest słaby.
Do tego...Ten styl...Ta gra...To jest...
W tej chwili Kaori przegrywała czterema punktami, ale wyraz jej twarzy świadczył o tym, że w tej chwili nie zależy jej ani na liczbie punktów, ani na zwycięstwie.
Tylko na samej grze. Podejmowanie o sześć lat starszego przeciwnika, wyższego, silniejszego, lepiej zbudowanego nie było łatwe i wymagało od niej nie tylko refleksu, ale i umiejętności analizy i znalezienia rozwiązania na wysokim poziomie. Nigdy wcześniej go nie spotkała. Nie wiedziała, co zrobi. Nie wiedziała, czy jemu już mu się udało ją przeanalizować. I o to w tym wszystkim chodziło.
Punkt pierwszy w drodze do egoistycznego rozwoju - rozegrać się jak najbardziej. Tak, by wszystko robić swobodnie.
-No no no...- mruknął chłopak i zwrócił do Hasegawy - Podzieliłeś już drużyny?
-Jeszcze nie. - odpowiedział brązowowłosy, po czym wyszczerzył zęby. - Dzisiaj jesteś kapitanem. Znowu. Jakieś specjalne życzenia?
-Tak. - Hirano się wyprostował - Rzecz jasna w miarę możliwości...Nie chcę grać z nią w jednym zespole.
Wakatsu spojrzał na niego.
-Jesteś całkowicie pewien?
-Tak. - kiwnął głową - Nie chcę mieć z tą dziewczyną do czynienia.
***
Do: Moje Słońce
Dasz się wyciągnąć jutro na spacerek? :3
Wysłano o godzinie 20:02
-Wysłałem to trzy godziny temu, a nadal mi nie odpisała. - pożalił się Takao, chociaż wiedział, że jego kolegi ani trochę to nie ruszy. - Shin-chan? - zapytał, widząc że zielonowłosy jest pogrążony w myślach.
Midorima zamrugał oczami.
-Z pewnością trenuje.
-Jeszcze? Jest jedenasta wieczorem! A co jeśli się przetrenuje?
Zielonowłosy westchnął.
-Nie lekceważ Kasamatsu, Takao. Ona wytrzyma wszystko. Jedzie na mistrzostwa z zamiarem całkowitej wygranej.
-Nie lekceważę jej! Po prostu się martwię i...
Ale dalszej części zdania Midorima nie usłyszał, bo coś innego zwróciło jego uwagę.
Przechodzili właśnie obok gimnazjum Teiko.
Dodatkowo...
Szedł z treningu powolnym krokiem. Takao wybiegł wcześniej coś załatwić, więc wyjątkowo wracał sam. Pogrążony w głębokich myślach na temat dzisiejszego treningu i pogadanki trenera stylu, w jakim zakończyli eliminacje, nie zwrócił uwagi, że przechodzi obok Teiko. Właściwie to był już dla niego pewnego rodzaju rytuał - codziennie tędy chodził i codziennie wracał.
Tym razem przystanął, bo na środku chodnika, tuż przed bramą szkoły stała Kaori, wpatrująca się w budynek z jakąś dziwną udręką w oczach.
Nagle spojrzała na niego.
-Kasamatsu.
Stali na moście, opierając się przedramionami o barierki. Postanowił przerwać ciszę.
-To...Zobaczymy się na Winter Cup. - mruknął, patrząc przed siebie. - Ty, ja...Wszyscy.
-Tak. - powiedziała, zaciskając lewą rękę w pięść. - Wszyscy. Cała nasza siódemka.
Shintarou spojrzał na nią, z lekką pogarną w oczach.
-Wyduś to z siebie. - odezwał się po dłuższej chwili, obracając się w jej kierunku. - Wysłucham cię.
Parsknęła śmiechem.
-Musisz być taki wkurzający? - po czym westchnęła, opuściła wzrok i podniosła go ponownie. - Wybacz mi, Shinshin.
-Głupia. - mruknął, poprawiając okularki. - Wygrałaś nasz mecz.
-Ech?
Wyciągnął w jej kierunku rękę.
-Nie gniewam się. Już nie. Wybaczyłem ci po naszym meczu.
Uśmiechnęła się szelmowsko.
-To znaczy, że zostali mi tylko Akashi, Atsushi i Kise? Doskonale.
-Hę? - zbiła go nieco z tropu. - Myślałem, że Kise...
Uniosła ręce w geście bezradności.
-Dopiero przy naszym prawdziwym pojedynku. - chwyciła jego dłoń i uścisnęła. - Dzięki, Shinshin.
-Nie myśl, że dużo to zmienia. - prychnął - I tak cię pokonam. Kiedyś.
-Jasne, jasne...
Ale, Kasamatsu...-pomyślał - Ja, Kuroko, Aomine, Kise, Murasakibara to jedno. Więc....Jak zamierzasz to załatwić z Akashim?
-Shin-chan! Shin-chan! No mówię do ciebie!
Tymczasem...
-Masz. - Kosuke podał granatowowłosej siatkowaną żółtą koszulkę z numerem piętnaście. - Grasz dzisiaj w drugim meczu, z żółtymi, przeciwko zielonym. Jasne?
-Jasne. - potwierdziła. Takeuchi odszedł, a Kaori mimo wyraźnego wrażenia bycia obserwowaną nie obróciła się.
Hirano Ryohei zmarszczył brwi.
***
Drużyna siatkarska po odprawie udała się do domów. kolejnego dnia musieli być w pełni sił. W pełni sił na mecz z pretendentem do wygrania mistrzostw krajowych - Itachiyamą. I chociaż był to ćwierćfinał, tak naprawdę był to mecz o wszystko. Jeżeli przejdą, znajdą się w półfinale i będą bliżej zapewnienia sobie biletu. Oczywiście mieli zamiar wygrać całość eliminacji. Ale w przypadku potknięcia był jeszcze mecz o trzecie miejsce - czyli o trzeci bilet, pomiędzy zespołami, które by odpadły w półfinałach. Z Tokio miało jechać właśnie tyle drużyn: mistrz, wicemistrz i właśnie zwycięzca z miejsca trzeciego. Co było równoznaczne z tym, że nie mogą przegrać z Itachiyamą.
Niesamowita Itachiyama kontra Kły Wilka.
-Powiedz, Hayato, dokąd się wybierasz? - zapytał Keiji. Dotąd opierał się plecami o barierkę, a teraz wyprostował się i spojrzał na przyjaciela. - Jaką szkołę wybrałeś?
Yamada westchnął lekko.
-Zdecydowałem się na Okamino. Pójdę do Okamino.
-Do legendarnej Wilczej Akademii? - uśmiechnął się rozgrywający. - Dasz sobie radę, pierwszy skład będzie twój.
-No nie wiem, czy bez ciebie sobie poradzę, Keiji. - zaśmiał się Yamada. - Kto będzie mi tak dobrze wystawiał? Wiem, że twój wybór jest inny niż mój.
Ten zmrużył oczy.
-To prawda, jednak to dalej jest w Tokio. Akademia Fukurodani.
Hayato wyciągnął rękę. Akaashi spojrzał na niego.
-Tokio ma zawsze trzech reprezentantów. Obiecajmy sobie, że spotkamy się na eliminacjach i na mistrzostwach.
-I na mistrzostwach. - czarnowłosy uścisnął jego dłoń.
Tak wyglądało jego pożegnanie z rozgrywającym, który wystawiał mu przez ostatnie trzy lata.
Kilka tygodni później...
Hayato stał oniemiały przed głównym budynkiem szkoły.
-Ogromna! -szybko omiótł najbliższy teren spojrzeniem i skierował wzrok na mapkę. - Niby jak mam dojść do sali numer dwa na rozpoczęcie? Gdzie to niby jest? Pomocy!
Nie mając za dużego wyboru ruszył jedną z dróżek, na której widniał drogowskaz oznajmujący, że kieruje się w stronę hal gimnastycznych, cały czas patrząc w mapkę.
-No nie! - zawołał, gdy dróżka się skończyła, a on wciąż nie był w wyznaczonym miejscu. - Jak to wszystko działa?
Rozejrzał się dookoła. Ani żywego ducha.
-Jak to możliwe, że nikogo tu nie ma? I dlaczego starsze klasy mają rozpoczęcie na późniejszą godzinę? Niby jak mam się tu odnaleźć sam, do cholery? Pobrałem tę mapkę ze strony internetowej szkoły, ale ona jest jakaś niefunkcjonalna!
I wtedy wielki zegar szkolny wybił godzinę siódmą. Yamada zatrzymał się gwałtownie.
-Jestem debilem...Przyszedłem o godzinę za wcześnie!
***
Kaori stała przed bramą ogromnej szkoły. Zacisnęła zęby.
-I po co ja się na to zgodziłam? Siedziałabym sobie teraz z chłopakami na sali i...-nagle urwała, przypominając sobie czemu właściwie odeszła. - Jasna cholera...
Podniosła wzrok.
-Wielgachna! Ao-chan znalazłby tu z milion kryjówek na drzemkę.
Weszła na teren szkoły, rozglądając się na wszystkie strony. Już od samej bramy biegła sieć dróżek z drogowskazami, prowadzącymi do odpowiednich miejsc. Teren był ładnie zagospodarowany, z lewej strony znajdowało się coś na kształt ogrodu, spory kawałek terenu pokryty był różnokolorowymi kwiatami i innymi roślinkami, a wzdłuż muru rosły drzewa wiśni.
Sama szkoła składała się z kilku sporych, trzypiętrowych budynków, połączonych korytarzami i oznaczonych kolejnymi literami alfabetu. Pomalowano je na kremowo z jaśniejszymi pasami, które szły od ziemi do poziomu drzwi i następnie wokół okien na kolejnych piętrach.
Tyle na pierwszy rzut oka. Okamino było sportową szkołą. Gdzieś z tyłu musiały się znajdować sale, przynajmniej tak przypuszczała Kaori.
-Ale poważnie...-podrapała się przy szyi. - Ten cholerny kołnierzyk musi tak mocno uciskać? I dlaczego muszę nosić jakąś głupią kokardę? Co ja jestem, prezent świąteczny? Oddajcie mi krawat!
Poprawiła spadający z prawego ramienia plecak i ruszyła do głównego budynku. Podniosła głowę do góry i na jego szczycie dostrzegła pięciu chłopaków, którzy na pewno nie podziwiali widoków.
Uśmiechnęła się.
-Ciekawe...
Weszła po schodach do środka. Na korytarzu roiło się od uczniów, przede wszystkim były to pierwszaki. Nie miała pojęcia dokąd pójść, by dostrzec do wybranego celu, bo do budynków lekcyjnych można było dojść na dwa sposoby: korytarzami, które dla pierwszoklasistów i często dla drugoklasistów sprawiały wrażenie labiryntu, do tego prawie zawsze się rozgałęziały, a poszczególne budynki wręcz były rozrzucone po całym terenie, albo można było wyjść na zewnątrz i poruszać się wedle oznaczonych dróżek, co dla pierwszaków stanowiło najlepsze wyjście.
Zaś z salami gimnastycznymi był zupełnie inny problem. Znajdowały się na tyłach, więc trzeba było wyjść za pomocą drugiego wyjścia ze szkoły, a każda budowla miała swoje i następnie odszukać odpowiednią halę sportową. One nie były połączone. Między nimi znajdowały się boiska, a wokół wiła się bieżnia.
-Normalnie sen pijanego idioty...Co za pajac projektował to miejsce. - mruknęła, zerkając na mapkę całości. - No cóż, więc sala sto piętnaście...hm...
Rozejrzała się. Po lewej stronie znajdowała się sala sto sześć, a dalej sto pięć.
-Czyli powinnam iść w prawo...-obróciła się w danym kierunku. - Matematyka z panem Shimurą...-mówiła, idąc wziąć do przodu. - Sto siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście, trzynaście, czternaście...
I koniec korytarza.
-Aaach! - prawie złapała się za głowę. - Gdzie jest ta pieprzona sala sto piętnaście?!
Przez to zwróciła na nią uwagę grupka uczniów.
-1-6? - zapytał jakiś chłopak. Kiwnęła głową i podeszła do nich.
-Wiecie może...
Cała grupka pokręciła głowami.
-Nie mamy pojęcia!
Rozległy się kroki.
-Witam! - zawołał jakiś mężczyzna. Był ubrany w czarne jeansy, z podwiniętymi nogawkami, białą koszulę, a rozwiązany krawat wisiał mu na szyi. W ręce trzymał czarną teczkę. - Mam lekcję z pierwszakami z klasy sześć w sali sto piętnaście, wiecie gdzie jest ta sala?
***
-Cholera! Cholera, cholera, cholera! - klął szarowłosy, biegając w tę i w tamtą po korytarzu. - Nie wierzę, przyszedłem specjalnie pół godziny wcześniej, a dalej nie mogę znaleźć sali! No to są jakieś jaja!
Hayato, leżąc na łóżku, obrócił się powoli z jednego boku na drugi. Żebro bolało go niemiłosiernie. Kiedy już myślał, że mu się poprawiło, okazało się, że jednak nie. Podczas rozegranych tego dnia meczy naprawdę się starał, ze wszystkich sił. I żadna kontuzja nie mogła mu w tym przeszkodzić. Przynajmniej według jego filozofii. Tak naprawdę wiedział, że sporo ryzykuje, ale z drugiej strony wiedział, że nie może zawieść swojej drużyny. I zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie tym razem nieco przesadził.
-Cholera. - syknął w poduszkę - Akurat przed takim meczem!
Jego telefon, leżący na szafce nocnej wydał krótki, pojedynczy dźwięk. Sięgnął po srebrne urządzenie i odczytał wiadomość, po czym parsknął śmiechem.
Od: Kaori
Idź spać, pacanie, wyśpij się.
Wklepał odpowiedź.
Od: Hayato
Skąd wiesz, że nie śpię?
Zwrotną wiadomość dostał natychmiastowo.
Od: Kaori
Właśnie to potwierdziłeś, geniuszu.
Przewrócił oczami i uśmiechnął się lekko. Wysłał odpowiedź.
Kaori ułożyła się wygodniej na łóżku i po chwili wzięła telefon do ręki.
Od: Hayato
A Ty spałabyś przed meczem z Rakuzan?
Fakt, Itachiyama była mistrzem kraju w licealnych zawodach, podobnie jak Rakuzan. Niełatwo było zasnąć przed meczem takiego kalibru. Nie było takiego, który by się nie stresował spotkaniem Sakusy i spółki, zwłaszcza na takim szczeblu eliminacji.
Cała drużyna wiedziała, że nie może sobie pozwolić na przegraną.
Mimo to, była jedna różnica.
Od: Kaori
W Rakuzan jest Akashi.
Od: Hayato
W Itachiyamie jest Sakusa.
Od Kaori:
Pękasz przed jakimś zawodnikiem? :D
Od Hayato:
A Ty? XD
Oboje się roześmiali. Yamada odrzucił telefon.
Wpadł do klasy, poprawiając krawat.
-Przepraszam za spóźnienie. - kiwnął głową w stronę nauczyciela matematyki, który tylko machnął ręką.
-Spoko, młody! Jak zaczynałem tu pracę to przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle lekcji nie prowadziłem, bo zanim salę i klasę znalazłem to zajęcia się skończyły!
Każda klasa się zastanawiała, czemu ten gość nie wychowuje żadnej.
-Klapnij sobie gdzieś.
Powstrzymał uśmieszek i rozejrzał się. Praktycznie wszystkie miejsca były zajęte, za wyjątkiem jednego, po lewej stronie, pod oknem, obok huśtającej się na krześle, ciemnowłosej dziewczyny, z rękami założonymi na głowę, która na jego widok, zbliżającego się do ławki, przestała się kiwać i przesunęła się z krzesełkiem bardziej w stronę okna, by zrobić mu miejsce.
Zgodnie ze słowami matematyka klapnął sobie i spojrzał na nową koleżankę.
-Yamada Hayato. - przedstawił się, wyciągając rękę.
Uniosła brwi.
-Kasamatsu Kaori.
Matematyk najwidoczniej uznał, że przedstawienie samego siebie wystarczy, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że tak naprawdę nikogo nie obchodził program nauczania z jego "piekielnego przedmiotu", więc lekcja stała się całkowicie wolna, wobec czego Hayato postanowił zagadać do nowej koleżanki.
-Z jakiego gimnazjum przyszłaś? W jakim klubie się udzielałaś?
-Z Teiko. - powiedziała, a on od razu załapał. Może i interesował się siatkówką, a samą koszykówkę darzył nienawiścią, co nieco o niej i o słynnym gimnazjum też słyszał, zwłaszcza od młodszych kolegów. - W klubie koszykarskim.
A więc jednak. Zna całą tę bandę...
-Czyli znasz to całe Pokolenie Cudów?
Zamrugała szybko oczami. Nie była zdziwiona, w końcu sława ich wyprzedzała.
-Lepiej...-mruknęła, kładąc dłonie na ławce. - Jestem jedną z nich.
-Grałaś z chłopakami? To w ogóle możliwe? - szczęka mu opadła - Ale jak to?
Wzruszyła ramionami.
-Hm, ale oni są chyba...
-Lata ci nie pasują? - zapytała, widząc jego zastanowienie - Tak, jestem rok młodsza od ciebie. Skończyłam dwie klasy w jeden rok.
-Wooohooohoo...-po czym uśmiechnął się szelmowsko. - To będę mówił -chan. Kaori-chan.
Parsknęła śmiechem.
-Daj sobie spokój...-obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem - Haya-san.
-I widzisz? Załapałaś! - zawołał, po czym oboje się roześmiali.
Hayato gapił się w sufit, uśmiechając się. Czasami tak bywa, że po jednej rozmowie poznaje się tak zwaną bratnią duszę, kumpla na dobre i na złe, na całe życie. I tak właśnie było z nimi. Na tamtej matematyce pociągnęli dużo różnych tematów i na kolejnej lekcji, czyli japońskim, również.
Haya-san. Po jakimś miesiącu byłem już -chanem.
-A jak z tobą, Haya-san? - zapytała - Udzielasz się w sporcie?
Powiedział sporo o sobie, o jego siatkarskich planach i ambicjach, o młodszej siostrzyczce, Tae, którą kochał nad wszystko, o rodzinie, z której połowy nie znosił, o swoim przyjacielu-rywalu z Dateko oraz odwzajemnionej miłości do żelków i truskawek. Były to ich pierwsze tematy, na które rozmawiali, a pamiętali praktycznie wszystko.
-Truskawki? Truskawki to najlepsze owoce na świecie!
-Pewnie! - zawołał, podnosząc rękę. - Przybij!
***
W kolejnym tygodniu ich wychowawca, historyk z wykształcenia, polecił, by zapisali się do klubu. Z lekcji wychowawczej wyszli z rozpiską klubów, na której znajdowały się także informacje o opiekunie, kapitanie i godzinach oraz miejscu działalności oraz deklaracją. Rozpiski te Hayato i Kaori od razu wyrzucili do śmieci. Mieli już podjętą decyzję. Natomiast w klasie, dużo osób jeszcze się zastanawiało.
Yamada już zdążył się dowiedzieć, że kapitan drużyny koszykarskiej nie zrobił zbyt pozytywnego wrażenia na dziewczynie. Jednak na koszykówce zależało jej bardziej niż na czymkolwiek innym, więc tutaj nie było miejsca na jakiekolwiek zawahanie.
Drugiego dnia obie deklaracje były już gotowe.
-Hej. - przywitała się Kaori. Hayato obrócił się i przybił z nią piątkę. - I jak, udało ci się dopaść kapitana siatkarzy?
-Tak. - kiwnął głową z entuzjazmem. - Dzisiaj mam przyjść z deklaracją i od razu na poznanie się z drużyną. A jak z tobą?
Prychnęła.
-Szukam tego całego Ayagewy po szkole i nie mogę go znaleźć. Chyba muszę się przyczaić przy dwójce, bo ponoć ta sala jest dla koszykarzy.
-Dasz sobie radę, w końcu...
-Hej, Yamada, Kasamatsu! - zawołał jeden z ich kolegów, wyglądając z sali. - Biolog jest chory, mamy zastępstwo! Chodźcie, pogramy w shougi dopóki nikt nie przyszedł!
Oboje spojrzeli po sobie, uśmiechnęli się i weszli do klasy.
Tego samego dnia, tuż po zakończeniu zajęć Hayato ruszył w stronę sali gimnastycznej numer jeden, na trening siatkarzy.
Kapitanem był czwartoklasista, Kojima Akiteru, bardzo wymagający gość, ale z wielkim serduchem. Dbał o drużynę jak najbardziej umiał i wszystkie spory starał się rozwiązywać sprawiedliwie.
Przyszła jego kolej.
-Yamada Hayato. Środkowy blokujący.
Natomiast parę dni później Kaori poszła na pierwsze zajęcia klubowe, gdzie mieli się zapoznać i przynieść deklaracje.
Stali w jednej linii. Do każdego po kolei pochodził kapitan i asystujący mu blondyn, prawdopodobnie wicekapitan. Za nimi, w grupie stała cała reszta drużyny, przypatrująca się temu, co się właśnie działo.
Sala gimnastyczna była przestronna i jasna. Podłoga była podzielona na jedno, duże boisko oraz dwa mniejsze, stąd w pomieszczeniu znajdowało się sześć koszów do gry, dwa przeznaczone na duże boisko, a cztery na mniejsze.
-Już, przedstawić się, pierwszaki! - zawołał kapitan, zatrzymując się przy pierwszej osobie, wysokim chłopaku o włosach w kolorze jasnego fioletu.
-Arakida Naoki, rozgrywający. Chodziłem do gimnaz...
Średnio ją to obchodziło, jednak wiedziała, że to standardowa procedura. Jedno wiedziała na pewno, nie widziała nigdy żadnego ze stojących obok niej pierwszoklasistów wcześniej, podczas jakiegokolwiek meczu.
Czy w szkole średniej odzyska natchnienie? Czy może w niej się rozwinie? Wyprzedziła chłopaków z drużyny o rok. W pewnym sensie cały czas było ciężko jej o tym myśleć.
A te zawiedzione twarze Murasakibary i Kise zapamięta chyba do końca życia.
Na sali zapadła cisza. Doszło do niej, że nadeszła jej kolej.
-Kasamatsu Kaori. - powiedziała - Skrzydłowy, z gimnazjum Teiko.
Szepty, które pojawiły się, gdy się przedstawiła, nasiliły się, gdy wspomniała o szkole.
-Cisza! - huknął chłopak z czwartej klasy.
Wicekapitan odchrząknął.
-Biorąc pod uwagę twój styl gry, jak wiele piłek jesteś w stanie ukraść przeciwnikowi w grze jeden na jednego?
-Wszystkie.
Mina blondyna mówiła coś w stylu "Ach.Okej."
-Jak stoisz z wytrzymałością? - zapytał kapitan.
Westchnęła.
-Kapitanie, kojarzysz naszego asa? Taki wysoki, granatowowłosy, cholernie szybki i zwinny.
Przestąpił z nogi na nogę.
-Aomine Daiki, zgadza się?
-Tak. - potwierdziła - Jestem w stanie wytrzymać dłużej niż on.
Zapanowało milczenie.
-Czas na sześćdziesiąt metrów? - zapytał nieco zbity z tropu rozgrywający.
-4,7 sekundy.
Z jej lewej strony, jak i zza pleców kapitana, gdzie stała reszta drużyny, słychać było już gadanie.
-Serio...-z rzędu pierwszoklasistów wychylił się czarnowłosy. - Jesteś jakimś potworem?
-Można tak powiedzieć. - przyznała, wzruszając ramionami. - Potworem z Pokolenia Cudów.
Po zakończeniu rozmów i ustaleniu terminu "egzaminu" wyszła na zewnątrz i zdziwiła się, widząc postać w mundurku opartą o ścianę.
-Haya-san! Czekałeś!
Właściwie to nie sądziła, że już w parę dni po dołączeniu do nowej szkoły znajdzie takiego kolegę. Sądziła, że jej nowa klasa będzie się unosić nad nią, w końcu była rok młodsza, ale póki co nikt nie robił takiego wrażenia. Może nawet nie wiedzieli. Jednak część osób już się znała i w klasie ludzie powoli, ale zaczynali się dogadywać.
Yamada uśmiechnął się szeroko.
-I jak tam?
-Nie wiem. - przyznała szczerze. - Zobaczymy na tym ich całym egzaminie do drużyny. A jak z tobą?
-Złożyłem wniosek. Mam przyjść jutro na egzamin. - poinformował ją. - Zespół wydaje się zgrany, pozwolili mi obejrzeć ich trening. Na moje oko przydałoby się im więcej siły uderzeniowej, ale...
Kaori parsknęła śmiechem.
-Co? Co ja takiego powiedziałem?
-Nic. - walnęła go w plecy. - Byłbyś świetnym kapitanem, Haya-san.
Hayato uśmiechnął się lekko, patrząc na torbę, gdzie schowany był jego strój z podkreślonym numerem jeden. Dopiął swego. Został kapitanem, przebudował drużynę i póki co, szło im całkiem nieźle. Drużyna go zaakceptowała, nawet trzecioklasiści, którzy początkowo byli nieco przeciwni zmianom, ale widząc, że przynosi to efekty, przestali protestować.
Kolejnego dnia przyszedł do szkoły fizycznie i mentalnie gotowy. Gdzieś w głębi nieco się stresował, ale starał się tym nie przejmować. Zagrał jak najlepiej umiał, w drużynie miał libero i drugorocznego rozgrywającego. Meczu przeciwko kapitanowi nie wygrali, ale został wystawiony w pierwszym składzie na meczu treningowym. I mimo jego umiejętności, cały pierwszy semestr zszedł mu na tym, by zapewnić sobie miejsce w podstawowym składzie.
***
Parę dni później odbyła się kwalifikacja Kaori do drużyny.
-Wiedziałam. - powiedziała granatowowłosa, podnosząc piłkę. Trzecioklasiści i czwartoklasiści milczeli. Ayagewa stał jak słup soli. - Kto inny pofatygowałby się, by ściągać członka Pokolenia Cudów rok wcześniej? Ten...-obróciła się w jego kierunku - Który musi teraz wygrać, a nie ma takiej możliwości. Jestem beznadziejny. Tak myślisz o sobie, kapitanie.
Pozostałych dwóch czwartoklasistów zamurowało. Jako jedyni wiedzieli, jak było naprawdę...i nikt nie odważyłby mu się to powiedzieć prosto w oczy.
Za wyjątkiem tej małej, bezczelnej gówniary z Pokolenia Cudów.
Graczem był średnim. Do regularnego składu wszedł dopiero w trzeciej klasie, gdy został kapitanem. Jednak sprawdzał się w tej funkcji doskonale. I między innymi z tego powodu dostał opaskę.
-Ale...to nieprawda. - powiedziała i rzuciła w jego stronę piłkę. - Ktoś kto trenuje za trzech nie jest bezwartościowy. Nie jest beznadziejny. Może nie mieć wrodzonego talentu, ale może być lepszy od tych, co taki posiadają. Wszystko, czego potrzebujesz...-stanęła przed nim. - To ja. Kapitanie Ayagewa...z moją pomocą puchar będzie twój.
Ayagewa prychnął.
-Myślisz, że skoro jesteś z Pokolenia Cudów, to przerastasz umiejętnościami wszystkich dookoła?
-Tak. - powiedziała - Ten tytuł to zaszczyt. Ja tylko proponuję ci pomoc, która zaprowadzi nas wszystkich na szczyt...
Shouyou przystanął i zacisnął zęby.
-Nie ściągnąłem cię po to, byś onieśmielała umiejętnościami. - powiedział wyraźnie - Lecz by wygrać z Yosen. Drużyna. Drużyna to najwyższe dobro.
-...Więc jeśli chcesz w niej pozostać, proponowałbym przestawić priorytety. Widziałem tę waszą grę w gimnazjum. - parsknął drwiącym śmiechem.
Zacisnęła pięści i po chwili rozluźniła je.
-Więc co wybierasz, Kasamatsu-chan? - przyrostek dodał z nutką ironii.
Założyła ręce na boki, pokręciła teatralnie głową i wypuściła powietrze z płuc.
-Jak ty nic nie rozumiesz, kapitanie...- uniosła ręce w geście bezradności. - Moim jedynym celem jest zwycięstwo. Czy tego chcesz czy nie, będziesz musiał ze mną współpracować, a ja z tobą.
Brązowowłosy uniósł brwi.
-Czyżby?
-Tak. - podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy - Ponieważ jesteś tchórzem. Dlatego mnie tu ściągnąłeś teraz. Pieprzony członek Pokolenia Cudów, obojętnie który, podczas gdy reszta koczuje jeszcze w gimnazjum sprawia, że rosną szanse zwycięstwa. Chcesz zapisać się w historii jako kapitan, który przerwał złą passę. A ja tchórzy i egoistów nienawidzę.
Zapadła cisza. Kaori podeszła do ławki i zgarnęła z niej sportową bluzę, po czym ruszyła w stronę wyjścia z sali.
-To dlaczego się zgodziłaś?
Przystanęła.
-Dobrowolnie opuściłaś Pokolenie Cudów. - ciągnął - Dlaczego?
-Ponieważ...Geniusz to dziewięćdziesiąt dziewięć procent pracy i jeden natchnienia. Tyle, że bez tego jednego procentu natchnienia nic się nie zrobi. Niezależnie od tego, jakiego kalibru możesz być zawodnikiem, bez tego drugiego zaliczysz ostrą jazdę w dół.
Ayagewa wypuścił powoli powietrze z płuc. Kaori już naciskała klamkę, kiedy się odezwał ponownie:
-Trening jest jutro, na siódmą rano.
Kiedy wyszła z sali skierowała się na boisko, gdzie czekał Hayato.
Na jej widok odepchnął się od słupa, o który był oparty plecami.
-Słyszałem, że całkiem nieźle ci poszło. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Daj spokój. - prychnęła, wkładając dłonie w kieszenie - Ten kapitan to jest największy, najbardziej naiwny idiota jakiego kiedykolwiek w życiu widziałam.
-O. - zaśmiał się Yamada - Lubisz go.
-Nie. Wcale go nie lubię. Współpraca z tym gościem to będzie największa porażka, jaką ktokolwiek kiedykolwiek widział.
-Oczywiście.
Tymczasem Hayato miał też niezłą przeprawę. Nie został wystawiony w pierwszym składzie na Inter-High, gdzie odpadli w drugiej rundzie, ulegając Nekomie. Martwił się także tym, że nie jest w stanie wypełnić obietnicy danej Keijiemu. Kiedy w drugim semestrze kapitan zmienił podstawowy skład drużyny, wszystko zmierzało ku lepszemu. Nagle coś zaczęło stykać, coś zaczęło się dziać. Ale ten skład, mimo że wreszcie dopasowany, był dość świeży. A czasu było coraz mniej. I niestety, mimo wszystko, przez cały rok nie udało mu się spotkać w eliminacjach, ani na mistrzostwach z Akaashim. Okamino sobie nie radziło, a Fukurodani wręcz przeciwnie. Keiji i jego nowa drużyna dotarli do finału krajowych rozgrywek, gdzie je zakończyli na trzecim miejscu. A ich bohaterami stali się wysoki, sowopodobny chłopak z drugiej klasy, as zespołu, mianowany później drugim najlepszym asem w kraju...
-Bokuto Koutarou.
...Oraz ten, który jako jedyny potrafił go okiełznać...
-Akaashi.
Yamada zacisnął zęby i przyłożył dłoń do klatki piersiowej. Obiecał. Obiecał sobie, że to będzie jego rok. Obiecał Akaashiemu, że się spotkają. I obiecał Kaori, że w tym roku wygrają razem. Był kapitanem. Prowadził drużynę. I chciał zwyciężyć.
-Jutro z całą pewnością wygram...Keiji!
***
Kaori położyła się na plecach, podłożyła ręce pod głowę i westchnęła.
Pieprzony kapitan. Zrobił z siebie bohatera, a rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
-Kasamatsu! Nie opieprzaj się, tylko graj!
Na tę uwagę przystanęła.
-Ja się opieprzam? JA się opieprzam?! A kto stoi z boku, wydaje rozkazy, a sam się opierdala?!
Kapitan zmierzył ją surowym spojrzeniem.
-Nie podskakuj mi tutaj, bo zaraz będziesz robiła karne kółka!
Zacisnęła pięści.
-To nie czepiaj się mnie bez powodu!
Odłożył podkładkę na parapet i wskazał na drzwi.
-Wyjazd na bieżnię!
-Stań do walki na boisku, jak jesteś taki mądry!
Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Wcześniej takich kłótni nie miewała nawet z Midorimą. Nie spodziewała się takiego traktowania, ale też nie uważała, że skoro jest z Pokolenia Cudów to należą jej się owacje i czerwony dywan. Nie. Ale wiedziała jedno.
Przerastała umiejętnościami wszystkich obecnych na sali.
Więc dlaczego...
Dlaczego ten dupek tak ją traktował? Dlaczego tak się zachowywał?
Dlaczego za każdym razem robił jej wbrew?
Dlaczego próbował ją blokować? Nie dawała się, ale im bardziej się nie dawała, tym bardziej on ją ograniczał.
Tak samo było przy pierwszym meczu...
-Dobra. Słuchajcie. - odezwał się Ayagewa. - Kminiłem całą noc nad taktyką na najbliższy mecz towarzyski. Podaję skład...Ayagewa, czyli ja jako silny skrzydłowy. Kayuzuki jako niski skrzydłowy. Arakida na rozegraniu. Himura w obronie. Kasamatsu...
-Środek.
Zapadła cisza. Wszyscy, za wyjątkiem czwartoklasistów byli zaskoczeni. Nawet ona.
-Chwila moment, jak to środek? To nie jest moje miejsce. - zmarszczyła brwi - Nie mam ani wzrostu, ani siły na tę pozycję.
-Nie. - stwierdził krótko kapitan - Ale masz szybkość. Dobrze sobie radzimy z atakiem, więc kolejny skrzydłowy nie jest nam potrzebny. Potrzebny jest nam ktoś, kto obstawi tyły. Ktoś, kto powstrzyma przeciwnika zanim złoży się do wsadu bądź rzutu.
-Lepiej sobie poradzę jako niski skrzydłowy, zarówno w ataku jak i w obronie.
-Słuchaj no ty. - powiedział brązowowłosy, zbliżając się do niej. - Ja tutaj jestem kapitanem. Nie masz już swojego przyjaciela Wielkoluda, więc albo zagrasz w nadchodzącym meczu, który ma sprawdzić nasze umiejętności jako drużyny, na środku, albo nie zagrasz w ogóle.
Kapitan odwrócił się i w tym samym momencie w tył jego głowy wyrżnęła piłka.
Obrócił się powoli.
-Niech ci będzie. - prychnęła - Głównie ci chodzi o obronę, ale zapominasz o czymś najważniejszym.
-O czym? - zapytał lodowatym tonem.
-O tym, że w całym meczu około połowy rzutów do kosza jest nietrafionych. Mam zagrać na środku? -zmarszczyła brwi, a w oczach było widać drwiącą iskrę - Dobrze. Zbiórki...
-Nie. Zbierać pod koszem przeciwnika będę ja. Przynajmniej na razie.
Zacisnęła pięści.
-Krótko mówiąc, mam grać jak Atsushi. Stać pod własnym koszem jak ta pieprzona ściana.
-Dokładnie. - zmierzył ją surowym spojrzeniem - To jest twoje zadanie.
Wyglądało to już na koniec gadania, ale nie zamierzała skończyć.
-I w ten sposób przegramy ten mecz.
A po meczu, rzecz jasna, nie mógł sobie odpuścić...
-I co? Było się tak boczyć? - zapytał.
Po raz kolejny piłka poleciała w jego stronę, ale tym razem ją złapał, tuż przed swoją twarzą.
-Zostajesz na środku. - powiedział niewzruszenie. - W następnym meczu zagrasz całkowicie jako środkowy. Z twoim refleksem i skokiem zdążysz ogarnąć zbiórkę przed przeciwnikiem. W razie czego przyjdę ci z pomocą.
Zacisnęła pięści.
-Nie potrzebuję twojej pomocy. - warknęła, obracając się tyłem do niego - Poradzę sobie w strefie podkoszowej sama.
Żeby było zabawnie, umiał być też szczerym debilem.
-Tak jest! Damy radę! To tylko dwa punkty, poradzimy sobie! W końcu jesteśmy Wilkami z Tokio!
-Wataha ma swój dom, który musi bronić!
Fałszywy, dwulicowy dupek.
I tak samo było na Inter-High, podczas meczu z Rakuzan.
Zacisnęła zęby, siedząc na boisku i starając się nie pisnąć ani słówka. Wstała, otrzepała się i powiedziała:
-Spokojnie! Możemy kontynuować!
Nagle ktoś złapał ją za nadgarstek i uniósł do góry. Z trudem powstrzymała syk.
Kapitan przypatrywał jej się badawczo.
-Poproszę czas. Mamy kontuzję. - sędzia skinął głową i zagwizdał. Zawodnicy Okamino wbiegli na boisko, a przeciwnicy i trybuny przypatrywały się scenie, która się na nim rozgrywała.
Wyszarpnęła dłoń z uścisku kapitana. Wokół nich zgromadziła się drużyna.
-Nie! Wszystko jest w porządku!
-Taak? - prychnął Shouyou. - Normalnie też się krzywisz, gdy ktoś cię złapie za tę rączkę?
Zacisnęła obie pięści nie zważając na ból.
-No dawaj. Przywal mi, tylko z lewej. - warknął, podchodząc bliżej. - Skoro wszystko jest w porządku.
Podniosła pięść do góry.
-Nie. - Akechi złapał ją za łokieć. - Schodzisz, Kaori.
-Powtarzam, nic mi nie jest. - warknęła - Mogę grać dalej!
-Nie. - powtórzył twardo wice-kapitan - Nie możesz.
Dostrzegła na twarzy kapitana coś w rodzaju perfidnego uśmieszku. Na ten widok się w niej zagotowało.
Po raz kolejny wyrwała się z uścisku i stanęła naprzeciw Ayagewy.
-Jeśli chcesz, żebym zeszła z boiska, musisz mnie stąd wyrzucić siłą!
-Nie muszę...-powiedział lodowato - Bo jeśli chcesz, żebyśmy zwyciężyli, sama opuścisz to boisko.
-Bądź przeklęty. - wywarczała i popychając go, przeszła poza linię boczną.
A mimo wszystko...Mimo wszystko go szanowała. Jako gracza. Jego upór, by stać się lepszym zawodnikiem. To rozumiała. Nawet umiała zrozumieć jego poroniony pomysł.
Ale kiedy się okazało w jaki sposób to zamierzał zrobić i w jaki zrobił..
Kiedy się okazało, co naprawdę myślał...
Kiedy się dowiedziała, że nigdy nie zamierzał wygrać...
-Jesteś cholernym dupkiem i naprawdę cię nienawidzę przez wszystko co zrobiłeś. Ściągnąłeś mnie tu po to, by stworzyć drużynę. Myślałam...-zacisnęła zęby i obróciła się ponownie -Myślałam, że chcesz zwyciężyć razem z nami! Co chwilę nas ganiałeś...cały czas się ze mną kłóciłeś na oczach zespołu, ale gdy pierwszy raz zagraliśmy...-zacisnęła dłoń na materiale mocniej. - Wiedzieliśmy, że damy radę! Bo to było właśnie to! Ale ty jakbyś zmienił zdanie...i przygasałeś z dnia na dzień. To kapitan niesie na barkach odpowiedzialność za drużynę! A jeżeli kapitan traci wiarę...Wszyscy inni też ją stracą! I stracili! Tak jak i Arakida! Fakt faktem, dupek z niego, ale miał serce do tej gry, które ty mu zniszczyłeś! I nie tylko jemu! Wszystko to twoja zasrana wina, to przez ciebie pomyślał tak, a nie inaczej! Tak miało wyglądać twoje budowanie drużyny idealnej?! To w końcu ona jest najwyższym dobrem, czyż nie?!
Ale...
To już nic dla niej nie znaczyło.
Ten rok porzuciła. Wyrzuciła ze swojego życia. Wraz z kapitanem.
Teraz zamierzała zagrać na mistrzostwach...
...Jako Kasamatsu Kaori...
...Pokolenia Cudów...
Przykryła się kołdrą.
-Winter Cup należy do mnie.
***
Hayato od Kaori dowiedział się sporo, już na początku, podczas trwania tej pierwszej matematyki już wiedział, że miała dwie siostry i trzech kuzynów, z których najstarszy, Yukio był dla niej bardziej bratem, bliższym jako rodzeństwo, niż siostry. To właśnie owy Yukio wciągnął ją w koszykówkę i nauczył podstaw, a potem się okazało, że ona ma do tego taki talent, jakby się urodziła z piłką w rękach. Opowiedziała mu też o swoim najlepszym przyjacielu, który był w jego wieku, też koszykarzu, z którym miała nadzieję się zmierzyć, a także o swoim odwiecznym rywalu, który od dzieciństwa próbował z nią wygrać.
-Z Kotaro...To nie tak, że się nienawidzimy. Owszem, pewnie jest wściekły za te wszystkie porażki, ale nie nienawidzi mnie. Zmotywowało go to do dalszej gry. Jesteśmy jak koledzy, chociaż nigdy tak siebie nie nazwiemy, szanujemy się i rozmawiamy ze sobą normalnie...Chyba, że jesteśmy na boisku. Wtedy wyłączamy to wszystko i traktujemy się wzajemnie jak najgorsi wrogowie.
Na jeden temat milczała. Na temat Pokolenia Cudów, ale on nie pytał. I póki co, nie zamierzał.
Natomiast szybko się zorientował z jej opowieści i z tego, jak się z nią zakumplował, że Kaori ma ten dar.
Dar zaprzyjaźniania się właściwie z każdym. Prędzej czy później. Jak opowiadała o swoim przyjacielu, o kuzynie, o rywalu coraz bardziej utwardzał się w tym przypuszczeniu.
No może wyjątkiem był Ayagewa Shouyou. I część klasy, ale tutaj powodem było dostanie się Kaori do A5, kiedy spora część klasy po prostu ją znienawidziła. Chociaż się nie przyznawała, widać było, że cierpi z tego powodu. I wtedy zadziałał on.
I do dzisiaj pamiętał, jak po wyjaśnieniu wszystkiego, pierwszy raz, od czasu trwania tej sytuacji, uśmiechnęła się do niego, postawiła kilogram żelek na jego części ławki i powiedziała:
-Arigatou, Haya-chan.
Była to dla niego najlepsza nagroda. Wtedy już nazywali się przyjaciółmi.
Kaori długo nic mu nie mówiła o Pokoleniu Cudów. A on nie naciskał. Opowiedziała mu dopiero po przegranym meczu z Yosen w zeszłym roku, tuż przed wakacjami.
-Atsu-chan, Daiki , Ryo-chan, Tetsu, Shinshin, Akashi...To byli moi braciszkowie koszykarscy. W kwestii koszykówki rozumieliśmy się bez słów. W innych sprawach mogliśmy mieć zupełnie inne zdanie, zwłaszcza ja i Shinshin, ale poza tym...Byliśmy najlepszym zespołem. - przez chwilę nic nie mówiła, wpatrzona w obraz za oknem, ale kilka minut później parsknęła śmiechem. - Pokoleniem Cudów. Ja i Atsu...Nazywano nas partnerami, duetem. "Niszczącą Ścianą". Trudno stwierdzić, czy faktycznie graliśmy razem, ale gdy postanowiliśmy nikogo nie przepuszczać, to tak było. Nie przechodził nikt. Zupełnie nikt. I pomimo, że z nazwy koszykówka to gra drużynowa...Czy w rzeczywistości taka była? Przyświecała nam dewiza: "sto meczy, sto zwycięstw". Bez względu na wszystko mieliśmy wygrać. Czy taka dewiza nie zmieniała nas w maszyny?
-Zawsze chciałem się spytać o jedno. - powiedział, a ona spojrzała na niego. - Jak to się stało, że zostałaś członkiem Pokolenia Cudów? Musisz posiadać jakąś niesamowitą zdolność, prawda? Poza Bat Ear?
-To...
-I...-ciągnął dalej - Czy żałujesz swojej decyzji o przedwczesnym odejściu z Teiko?
Dotąd opierała się przedramionami o parapet, teraz się wyprostowała.
-Ciężko mi odpowiedzieć.
Nawet teraz nie znał odpowiedzi, choć ją podejrzewał. Wiedział, że w tamtym momencie sama nie miała pojęcia, czy żałuje, czy może nie.
Ale teraz...Już wiedziała.
-A dobrze.- mruknęła, wpatrując się boisko, które było doskonale widoczne z dachu- A co nowego u ciebie?
-Oprócz znaczka kapitan drużyny, to po staremu.- uśmiechnął się. Chciał zobaczyć jej reakcję.
-Ooo, to super, gratuluję! -zawołała, uśmiechając się.- Teraz jesteśmy na równi.
-A i owszem. A propo klubu, to chyba będziesz mieć kilku chętnych.
-Dobrze by było.- odpowiedziała, odchylając głowę do tyłu i patrząc w niebo.- Oby przyszło ich tylu, żeby była z tego drużyna. Musimy wejść do rozgrywek i odzyskać, co nasze.
-Siatkarze tak samo.- uśmiechnął się tym razem Yamada.- Sięgnijmy po mistrzostwo tym razem, oboje.
-Jasne!
Przybili piątki.
Zespół stał przed drzwiami prowadzącymi do sali, na której mieli rozegrać ćwierćfinał. Kapitan odetchnął głęboko, ignorując ból.
-...Sto meczy, sto zwycięstw.
Sto meczy, sto zwycięstw...To nie takie głupie.
-Do dzieła, drużyno! Wygramy to! - powiedział i nacisnął klamkę, przechodząc do przodu.
-Tak jest! - krzyknęli, idąc za nim.
______________________________________________________________________________
Nareszcie skończyłam! Całkiem długi wyszedł mi ten rozdział, ale jak pewnie zauważyliście, w jego skład weszły też pojedyncze retrospekcje, które mieliście okazję już wcześniej przeczytać. W tym rozdziale utworzyły one całość o pierwszym roku bohaterów w Okamino. Na tym kończymy retrospekcje dotyczące pierwszego roku Kaori, temat jest zamknięty.
A więc co czeka nas dalej? Przede wszystkim publikacja rozdziału 41 nastąpi w tym tygodniu lub najpóźniej w przyszłym. Znajdziecie tam dalsze zmagania naszych siatkarzy z Itachiyamą oraz parę innych rzeczy. Co do rozdziału 42, który też jest w robocie, pojawi się tam pewna postać, którą (przynajmniej tak mi się wydaje) lubicie.
Okej. Ubolewam straszliwie nad faktem zdalnych zajęć, a ponieważ jutro siedzę przed komputerem od 8 do 18, pozwolę sobie iść już spać.
Dajcie znać, jak Wam się podobało!
Do zobaczenia wkrótce! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro