9. Te oczy
...Moje rozmyślania przerwało pojawienie się kogoś za moimi plecami i głos, na dźwięk którego zmiękły mi kolana.
- Wiktoria – słysząc moje imię, aż ciarki przeszły mi po plecach. Gdy się odwróciłam moim oczom ukazał się uroczy obrazek. Blondas z miną zbitego szczeniaczka trzymający w ręku przepiękną czerwoną różę. Zatkało mnie, jak nigdy zapomniałam języka w gębie – przepraszam jakoś tak dziwnie się to wszystko potoczyło, nie chciałem żebyś pomyślała, że jestem na Ciebie o coś zły. Wybacz.
- Daj spokój – dopiero po chwili odzyskałam władzę nad moim językiem – nie masz mnie za co przepraszać. Było, minęło, zniknęło.
- Proszę – przyjęłam kwiat i spojrzałam w brązowe tęczówki, które intensywnie się we mnie wpatrywały.
- Dziękuję. I dziękuję za bilety dla Roberta i Mikiego. Byłam tak zakręcona przez ostatnie tygodnie, że całkiem o tym zapomniałam. Jestem Twoją dłużniczką.
- Nie musisz dziękować. Wystarczy, że dasz się gdzieś zaprosić – Grzesiek z łobuzerskim uśmieszkiem przyglądał mi się oczekując na odpowiedź. Wiedziałam, że muszę się zgodzić, ale obawiałam się co może z tego wyniknąć. To co czułam w obecności tego faceta zaczynało brać górę nad zdrowym rozsądkiem.
- Okej. Zgoda.
- No to super – zadowolony z siebie uśmiechnął się jeszcze szerzej i przyciągnął mnie do siebie zamykając w silnym uścisku. Mogłabym tak stać wieki wtulona w jego ramiona. Jasna cholera odbija mi już kompletnie. Odsunęliśmy się od siebie niespiesznie i tylko na tyle by móc spojrzeć sobie w oczy. Kurwa mać. Niedobrze. Moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie. Jego wzrok zaczął wędrować w kierunku moich ust i z powrotem. Wiedziałam co się za chwilę wydarzy i tak jak bardzo tego pragnęłam tak równie mocno wiedziałam, że nie mogę do tego dopuścić. I tak już to wszystko zabrnęło za daleko.
Moim zbawieniem okazał się telefon Grześka, który właśnie się rozdzwonił. Chłopak odsunął się nieco ode mnie i zaciskając szczękę odebrał, na co ja uśmiechnęłam się pod nosem
- Czego?
- Tak jest, a co? – nie słyszałam osoby po drugiej stronie, ale domyśliłam się, że to Piter co po chwili potwierdziły słowa Grześka – to Piotrek. Ma do nas sprawę.
- No to daj na głośnik – gdy zrobił o co prosiłam zwróciłam się do naszego rozmówcy – hej Przystojniaku.
- O, cześć Piękna. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem wam w niczym. Za tydzień po meczu organizujemy ognisko na ranczu. Nie przyjmuję odmowy. Jak dobrze pójdzie będziemy oblewać play-offy no i może coś jeszcze – w tym momencie zaczął się podśmiechiwać.
- Dobra, dobra Ty lepiej skup się na meczach – rzucił do niego mój towarzysz.
- No wiesz Zengi, zdaje mi się, że to nie ja mam problemy żeby skupić się na jeździe..
- Piotruś... - tym razem ja się wtrąciłam nie chcąc słyszeć tego co ma do powiedzenia Pawlicki.
- Tak Skarbie?
- Ty już wracaj lepiej do Nibylandii bo nam tu bajki zaczynasz opowiadać.
- Nie mogę. Zgubiłem gdzieś mój cień. Nie widzieliście go może?
Wszyscy troje zaczęliśmy się śmiać.
- Nie przeszkadzam wam już dłużej. Miłej nocy bo wieczór już minął i do zobaczenia. Co do ogniska to się jeszcze zgadamy.
- Czekaj Piotrek. W środę żaden z was nie ma treningu prawda? Tak więc całą trójkę zabieram na wycieczkę. Spełnicie dobry uczynek i mi pomożecie.
- Nie widzę problemu. Poinformuj tylko Przemka. I daj znać co i jak.
- Oki. To pa
- Pa. –
Piotrek się rozłączył, a na wyświetlaczu komórki pokazał się zegar. 22.54. No nieźle. Zrobiło się trochę późno. Powoli zaczęły gasnąć reflektory co oznaczało, że za chwilę wszystko będzie pozamykane. W ciszy ruszyliśmy w kierunku parkingu. Nie chciałam powtórki z rozrywki więc gdy tylko znaleźliśmy się przy moim motocyklu szybko cmoknęłam go w policzek delikatnie przytulając i w ekspresowym tempie wsiadłam na maszynę zakładając kask. Tym razem telefon raczej by mnie nie wybawił.
- Uciekasz? – to pytanie zbiło mnie nieco z tropu. Czułam, że policzki zaczynają mnie piec. Mam nadzieję, że tego nie zauważy. Udając, że nie wiem o co chodzi kiwnęłam przecząco głową w odpowiedzi.
- Vi... Ty się rumienisz.
No i super, zauważył. Odpaliłam silnik - Wydaje Ci się. Słodkich snów Przystojniaku - odparłam przekrzykując jego warkot i odjechałam zanim Grzesiek zdążył coś odpowiedzieć.
W drodze do domu zastanawiałam się nad tym jakim cudem dopuściłam do tego wszystkiego. Po Jego śmierci ogarnęłam się tylko dlatego, że trzymałam się kilku prostych zasad. Dzięki nim potrafiłam w miarę normalnie funkcjonować i czułam – choć może to były tylko pozory – że panuję nad swoim życiem. Tymczasem pojawili się oni, a będąc szczerą to w zasadzie pojawił się On – ten drugi On – i wszystko diabli wzięli. Przez te kilka lat udawało mi się bez problemu trzymać wszystkich na dystans, skutecznie zrażając do siebie ludzi. Ale te oczy... Gdyby był świadom tego jak wiele potrafi zdziałać zwykłym spojrzeniem, byłabym stracona. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by poczuł, że traktuję go inaczej niż Pawlickich, ale chyba i te plany szlag już trafił. Nie kontrolowałam się w jego obecności. Potrzebowałam rady. Potrzebowałam przyjaciela...
Dopiero w tym momencie zauważyłam gdzie poniosły mnie moje rozmyślania. Zatrzymałam się nie przed moim blokiem, a przed bramą cmentarza, na którym ostatnio bywałam coraz rzadziej. Stanęłam przed pomnikiem i spojrzałam na zaschniętą białą różę, która na nim leżała. Od czasu mojej ostatniej wizyty minęło naprawdę sporo czasu. Poczułam jak w jednej chwili wszystkie emocje zaczynają kumulować się w postaci łez pod moimi powiekami. Byłam tak cholernie bezsilna w tym momencie. Osunęłam się na kolana i oparłam ręce i głowę na pomniku. Rozkleiłam się do końca. Uporałam się z przeszłością raz na zawsze, ale nie radzę sobie z teraźniejszością.
Miałeś być uważniejszy Łobuzie. Wiesz, że Twoje oczy są dla mnie jak narkotyk, moja własna odmiana heroiny. Tak, zawsze lubiłam cytować książki. Wiesz, że obiecałam sobie nie dopuścić nikogo zbyt blisko siebie, ale jego nie potrafię trzymać na dystans. Te oczy, spojrzenie szczeniaczka. Robi ze mną co chce, chociaż o tym nie wie. Na moje szczęście. Pozwalasz na to bo mnie zaniedbujesz czy wierzysz, że sobie z tym poradzę?
Super...
Z tej całej rozsypki wyrwał mnie telefon. Grzesiek. Jeszcze lepiej.
- Halo? – starałam się brzmieć w miarę naturalnie, ale raczej kiepsko mi szło.
- Zwiałaś. Nie zdążyłem Ci życzyć miłej nocy.
- Mogłeś napisać
- Mogłem, ale... Zaraz Ty płaczesz? – no i masz.
- Nie. Wydaje Ci się.
- Nie kłam. Wszystko okej? Mam przyjechać?
- NIE! Naprawdę jest już dobrze.
- Czyli jednak płaczesz. Za 5 minut jestem u Ciebie – no i jak kogoś takiego ignorować???
- Nie. Daję sobie radę. Serio. To tylko zwykła babska przypadłość. Czasem za dużo myślę. Uwierz mi nie chcesz wiedzieć.
- OK. Ale wiesz, że w razie co możesz na mnie liczyć? Dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
- Zapamiętam.
- Tak więc życzę Ci dobrej nocy Aniele – co do kurwy??? – i nie myśl już tyle.
Ja się chyba przesłyszałam. To niemożliwe. Nierealne. Wyjąkałam szybko jakieś dobranoc i się rozłączyłam. To zakrawa na abstrakcję. Skąd mógł wiedzieć, że tylko On tak do mnie mówił...
*
*
*
minęło....dużo czasu nie wiem czy kontynuować pisanie czy jednak może to odpuścić. pomysł jest, ale zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie tak to miało wyglądać.
pozostawiam to waszej opinii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro