6. Weekend
Gdy obudziłam się rano Grzesiek jeszcze w najlepsze spał przytulając się do maskotki, której nie udało mi się odebrać mu w nocy. Wyglądał bosko. Musiałam zrobić mu zdjęcie. Na zegarku widniała godzina 7.30, a na dworze pięknie świeciło słońce. Nie liczyłam, że śpiący książę szybko się zbudzi, więc postanowiłam pobiegać. Wciągnęłam na siebie ulubioną bluzę i krótkie spodenki. Miałam kilka stałych tras, którymi biegałam. Dzisiaj wybrałam się prosto w kierunku plant prowadzących do nadleśnictwa poza teren zabudowany. Było cicho, pusto i spokojnie. Uwielbiałam w taki sposób zaczynać dzień. Zero problemów, nie musiałam się nigdzie spieszyć nikomu tłumaczyć. Ten weekend miałam tylko dla siebie i przyznam szczerze, że brakowało mi tego. Dobra książka butelka wina i gorąca kąpiel. No tak, ale dopiero jak pozbędę się zwłok z mojego mieszkania. Zresztą może kiedy wrócę już go tam nie będzie? W głębi serca liczyłam jednak na to, że nie zmyje się tak szybko. Byłam jedną wielką kupką samych sprzeczności. Próbowałam trzymać go na dystans od siebie, wiedząc jak działa na mnie, ale z drugiej strony non stop był na tapecie w moich myślach. Chyba oszaleję. Byłam już w drodze powrotnej kiedy zadzwonił telefon. Prezes prosił żebym pojawiła się jednak wcześniej z tymi zdjęciami bo jest trening i akurat w tym czasie będzie na stadionie. Mam dwie godziny. Jaki kurwa trening? W moim salonie leży skacowany jeden z zawodników, a kolejnych dwóch nawet nie wiem czy dotarło do domu. I z całą pewnością nie wyglądają lepiej. Wpadłam do mieszkania jak burza i spojrzałam na blondasa. Spał w najlepsze.
- Wstawaj! Grzesiek pobudka, za dwie godziny trening.
- Błagam ciszej – usłyszałam w odpowiedzi –Skąd ja tu i czy my? Czy ja? co się wczoraj stało do cholery? Ałaa moja łeb...
- Też bym chciała wiedzieć co się stało, że w ułamku sekundy z całkiem trzeźwego zmieniłeś się w kosmitę który nic nie kontaktował. Zresztą nie ważne. Za dwie godziny trening wstawaj.
- Jak za dwie? Miał być o 14.
- Ale będzie o 11 – poszłam do kuchni – pomogę Ci wytrzeźwieć, a Ty dzwoń do Pawlickich i sprawdź czy jeszcze żyją.
Zabrałam się do przygotowywania koktajlu, który z całą pewnością szybko postawi go na nogi. O ile nie porzyga się na sam jego widok. Doskonale wiedziałam, że ani zapach ani wygląd nie są najciekawsze za to samo działanie jest rewelacyjne.
- Litości błagam głowa zaraz mi pęknie, a Ty jeszcze tak specjalnie. – skamlał Grzesiek na dźwięk shakera – może lepiej szykuj trzy trumny bo trener nas zabije. Chłopaki mają zgon totalny.
- Nie marudź. Masz i pij. – podałam mu kubek obserwując jego reakcję.
- Co to?
- Nie chcesz wiedzieć. Pij. Do dna.
Jego reakcja była komiczna jednak moje naigrywanie się przerwał podwójny dzwonek domofonu. O kurwa.
- Grzesiek do sypialni i błagam nie odzywaj się i nie wychodź choćby nie wiem co. Wepchnęłam go do sypialni i szybko otwarłam domofonem drzwi. Miała kiedy się tu przypałętać. Niech ją szlag jasny trafi. Stanęłam w drzwiach nie mając zamiaru wpuszczaj jej do mieszkania. Z drzwi naprzeciwko wyskoczył rudowłosy malec.
- Alex!!! – nadarł się na całą klatkę – przyjdziesz do mnie mam nową grę?
W tym momencie moim oczom ukazał się mój chrześniak. Jasne, kręcone włoski i wesołe iskierki świecące w jego kocich oczkach. Szybko się przywitał rzucił plecak pod moje nogi, po czym bez słowa zniknął w mieszkaniu sąsiada. Na piętro dopiero teraz dotarła moja siostra. Jak zwykle z toną tynku na gębie w przyciasnej sukience i stanowczo za wysokich jak dla niej butach.
- No cześć siostra! Wyżej się nie dało mieszkać? Masz tu rzeczy małego i zawieź go w poniedziałek do przedszkola. Odbiorę go stamtąd. Na razie.
- Chwila wpadasz tak bez zapowiedzi i myślisz, że co? Nie mogę się dzisiaj zająć młodym..Ja pracuję!
- To zawieź go do naszej matki.
- Aśka do cholery stój – wiedziałam, że i tak się nie cofnie - Ty chyba sobie kpisz – zaczęłam wrzeszczeć na co wyszedł mój sąsiad tym razem w starszej wersji. Weszłam do mieszkania i rzuciłam pierwszą lepszą rzeczą prosto w ścianę. Kryształowy wazon rozpadł się w drobny mak. – Kurwa jego mać jak ją dorwę to rozjebię jej ten głupi ryj. Znowu, kurwa ona znowu to robi!!!
Sąsiad stał za mną w bezpiecznej odległości bo wiedział, że w tym momencie nie ręczę za siebie. W wyciągniętej ręce trzymał paczkę fajek i zapalniczkę. Chwyciłam za nie i ruszyłam w kierunku balkonu. Gdy zauważył, że nieco ochłonęłam odezwał się.
- Alek może zostać u mnie do 18 jeśli jakoś Cię to ratuje.
- Dzięki, ale nie. Robert, nie mogę tak.
- Nie ma ale. On i tak od nas nie wyjdzie. Miki dostał nową grę więc zapomnij, że go puści.
- Ok. – uśmiechnęłam się słabo - jak zwykle ratujesz mi życie. W ramach rewanżu stawiam bilety na mecz z Gorzowem.
- I o to chodziło.. – zaśmiał się sąsiad – a propo żużla to gdzie masz zwłoki?
- W sypialni. Musiałam go schować, gdyby go zobaczyła wiesz co by było... Grzesiek możesz już wyjść. – po chwili naszym oczom ukazał się zdziwiony Zengi.
- To mój sąsiad Robert. Pomógł mi Cię tu przytaszczyć, a owych zwłok nie muszę Ci przedstawiać.
Panowie wymienili uprzejmości i Robert poszedł do siebie. Ja w końcu odpaliłam fajkę i zaciągnęłam się nerwowo.
- Wybacz, że musiałeś przysłuchiwać się tej szopce. Myślałam, że mam to już za sobą – było mi naprawdę głupio z powodu całej tej sytuacji. Jednak Grzesiek nie zwracał za bardzo uwagi na to co mówię. Za to jego spojrzenie mogło by zabić w tej chwili. Wyraźnie nie pasowało mu to co widział.
- No co? To mnie uspokaja – nie zdążyłam skończyć. Zengota zabrał mi papierosa z ręki, zgasił go o balustradę balkonu i bezceremonialnie wywalił.
- Zgłupiałeś? Ja nie mam w domu fajek
- I dobrze – wszedł mi w słowo – są inne sposoby żeby się uspokoić. Masz melisę albo miętę? I miód. Koniecznie miód. – bez zawahania ruszył do kuchni i zaczął przeglądać szafki. Chyba mu coś wczoraj ostro zaszkodziło... Trzeba przyznać, że udało mu się na chwilę odwrócić moją uwagę od tego co się wydarzyło przed chwilą.
- Mięta w doniczce na parapecie, miód w górnej szafce obok lodówki. Kuchnia jest Twoja mam nadzieję, że tego nie pożałuję. Ja idę się ogarnąć. – wzięłam rzeczy i poszłam pod prysznic.
Gdy wróciłam do kuchni czekała mnie miła niespodzianka. Grzesiek oprócz wspomnianej herbatki przygotował śniadanie.
- No, no czyżbyś próbował zatrzeć kiepskie wrażenie wczorajszej nocy?
- Może. A było aż tak źle? Nie wiem co się stało. Po wyjściu na dwór zacząłem odpływać, a ocknąłem się tutaj. Wybacz. Liczyłem na milsze zakończenie imprezy. Mogę się jakoś zrehabilitować? Może obiad po treningu? – uśmiechnął się szeroko. Czaruś po prostu. No takiemu facetowi się nie odmawia. Chyba, że jest się mną.
- Miło z Twojej strony, ale nie. Do poniedziałku mam na głowie Alka i nie mogę tak wykorzystywać mojego sąsiada. Ale może kiedyś upomnę się o przysługę.
- Co do tego, co się stało... Chcesz pogadać? – w jego głosie było słychać troskę.
- Tak. Nie. Nie wiem. To długa historia... - poczułam, że muszę to z siebie wyrzucić no i padło na niego – Moja siostra jest matką z przypadku i niezbyt się przejmuje tym, co dzieje się z małym. Robi dokładnie to co nasza mama. Kiedy chce to sobie wyjeżdża i podrzuca Alka gdzie popadnie. Raz nawet zostawiła go samego w domu. Wkurza mnie to okropnie. Chciałam kiedyś nawet zabrać go do siebie, starać się o opiekę, ale jestem sama i nawet dla siebie nie mam za wiele czasu. A młody potrzebuje uwagi i prawdziwego domu. Obojga rodziców. Ciotka Alka, siostra jego ojca stara się teraz o odebranie praw Aśce i przyznanie opieki jej. Ona jedyna jest normalna z tego całego porąbanego towarzystwa. Mam nadzieję, że jej się uda i młody nie będzie musiał wychowywać się w takich warunkach jak ja z siostrą. Zresztą nieważne. Dzwoń do Piotrka, niech przyjadą za chwilę na stadion. Trzeba ich jakoś postawić do pionu przed treningiem. Lepiej żeby trener nie widział ich w takim stanie.
Zmieniając temat wzięłam się za przygotowywanie kolejnej porcji koktajlu, tym razem podwójnej. Liczyłam tylko na to, że będą w stanie dotrzeć jakoś na stadion. Zengi po krótkiej rozmowie przez telefon wrócił do kuchni. Czułam, że zaczął mi się przyglądać. Obejrzałam się przez ramię. Siedział przy stole podpierając twarz rękoma i uparcie świdrował mnie wzrokiem. To spojrzenie znałam. Chodziły mu po głowie jakieś głupoty, co potwierdzał uniesione kąciki ust. Uśmiechał się. Sam do swoich myśli. Chyba nie chciałam ich znać.
- Halo ziemia... czas już na nas.
- Ładne tatuaże – dopiero teraz zorientowałam się na co się tak gapił. Moja bluzka oprócz tego, że momentami odkrywała delikatnie brzuch to jeszcze wyraźnie odsłaniała ramię i obojczyk, na którym widniał tatuaż. Poza tym nie miałam dziś wysokich butów, a więc i noga była odsłonięta – Ten – wskazał na obojczyk – zauważyłem już wczoraj.
- Reszty nie widać – wtrąciłam się w jego rozważania co nie było zbyt przemyślanym posunięciem.
- Uuu to ile ich jeszcze jest? – nie umknęło mojej uwadze, że wzrokiem zaczął błądzić po moim ciele szukając miejsca, w którym mogłabym mieć kolejny rysunek.
- Nieważne. Może kiedyś... - urwałam w pół zdania. Chyba lepiej nie będę tego mówić - Idziemy.
***
Po dotarciu na stadion okazało się, że Pawlickich jeszcze nie ma. Nie zostali poinformowani o przymusowym noclegu Zengiego u mnie i nie miałam nic przeciwko żeby tak pozostało. Pomimo, że do rozpoczęcia treningu została jeszcze prawie godzina, to po torze już śmigał Tobiasz. Usłyszałam tylko coś o nowym silniku bo Grzesiek poszedł pomóc swoim mechanikom. Zostałam sama w parku maszyn, a to i nawet dobrze. Oparta o bandę przyglądałam się poczynaniom Tofeeka. Zapach dochodzący znad toru sprawił, że odpłynęłam. Uwielbiam to. Jak to ktoś określił „To nie zapach. To metafizyka" i faktycznie coś w tym jest. Zamknęłam oczy. Ryk pracującego motocykla, spalany metanol i delikatny wietrzyk, który głaskał moje włosy. Nic innego w tym momencie nie istniało. I właśnie to w żużlu kochałam najbardziej. Nie liczyło się kto kogo przymknął na pierwszym łuku, kto wygra bieg, nie liczył się tłum skandujący na trybunach. Zwycięstwo czy przegrana, to nie miało najmniejszego znaczenia. To co czułam w tej chwili było dla mnie właśnie magią speedwaya. Niewytłumaczalne uczucie, które mnie ogarnęło wywołało uśmiech na mojej twarzy.
- A Ty coś się tak rozmarzyła? Czyżby Zengi się postarał? – warkot motoru przycichł, a przede mną wyrosła wysoka postać. Gapiłam się na niego chwilę zanim dotarło do mnie co powiedział.
- Oj bardzo się postarał. Zgubił klucze, nawalony jak messerschmitt nie mógł wejść po schodach, a do tego molestował moją ulubioną maskotkę. – uśmiechnęłam się szyderczo uprzedzając jego wyobrażenie poprzedniej nocy – ale nie musisz tego nikomu powtarzać. Zwłaszcza Pawlickim. Nie wiedzą, że Grzesiek u mnie był i nie muszą wiedzieć
- Bo będą zazdrośni? Rozumiem – wtrącił się Tobiasz.
- Coś Ty się tak tej zazdrości uczepił? To co najwyżej może być urażone męskie ego, a nie zazdrość. Ledwo się z nimi znam.
- A ja dobrze ich znam i wiem, że im się podobasz. Wszystkim trzem w dodatku.
- Powaliło Cię i to ostro.
- Sama się przekonasz. No i o dwóch wilkach mowa. Powodzenia!
Spoko. Nie zdążyłam się nawet odwrócić, a już poczułam jak ktoś mnie ściska.
- Cześć Słoneczko - Przemo całym sobą rzucił się na mnie bo inaczej nie można tego określić. No pięknie, kolejne zwłoki. Bez dwóch zdań wyglądali znacznie gorzej niż Grzesiek.
- Możesz mnie puścić? Za chwilę mnie udusisz. I nie jestem Twoim Słoneczkiem. Chodźcie mam coś na poprawę waszego samopoczucia. – skierowałam się do boksu, w którym stały dwa kubki z koktajlem – Smacznego – uśmiechnęłam się i podałam je skrzywionym chłopakom – Nie pytajcie. Po prostu wypijcie.
- Posłuchajcie jej. To faktycznie pomaga. – znikąd pojawił się nagle blondasek. Spojrzenie braci powędrowało ode mnie w kierunku Zengoty i z powrotem.
- Tleniony też został uraczony sokiem z gumijagód i zobaczcie jak wygląda.
Już bez większego sprzeciwu panowie wypili cudowny napój i poszli przygotowywać motocykle do wyjazdu na tor. Zostałam sama z Grzesiem. Nawet Tofeek gdzieś zniknął.
- Słuchaj, wracając do tematu zrehabilitowania się to może mała wycieczka do zoo?
- Miło z Twojej strony, ale Alek jest już tak znudzony naszym zoo, że nawet na siłę go tu nie zaciągnę. Poza tym
- Ale ja mam na myśli Zieloną Górę, a tam na pewno nie byliście.
- Że co? Dobrowolnie tam nie pojadę. Nigdy! A tak na poważnie, wybacz, ale raczej nie. – Boże, ale debil ze mnie. Czemu się nie zgadzam na to?! – Młody jest straszną gadułą, a jeśli moja siora się dowie gdzie pracuję i kogo znam to skończy się to Armagedonem.
- No cóż. Skoro nie chcesz. A Zielona jest bardzo piękna. – nieco spochmurniał na moją odpowiedź.
- Tak wiem, gdyby nie Falubaz – nie udało mi się dokończyć bo w tym momencie przywiało do nas Pitera, który najwyraźniej całkiem zapomniał co to kac.
- Wika!!! Kocham Cię! – nie zdążyłam nawet na to zareagować bo szczęśliwy jak nigdy chwycił mnie za policzki i pocałował. Nie dając mi dojść do słowa na jednym oddechu wyrzucił z siebie coś o przeprosinach, podziękowaniu i kolacji. Tym razem odmowa była łatwiejsza. – Dzięki, ale nie mogę robię dzisiaj za niańkę.
Do rozmowy dołączył się Przemek.
- Sok z gumijagód czyni cuda. Rezerwuj sobie wieczór, zabieram Cię – nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Nie wiem czy się zmówili czy to miała być jakaś gra.
- Poważnie? Tak więc powtórzę po raz trzeci. Nie mogę nie mam dzisiaj czasu. Jutro też odpada. A wy to chyba lepiej skupcie się na najbliższym meczu. Przyjechał prezes więc ja teraz wracam do pracy, a wy zajmijcie się treningiem – pożegnałam braci Pawlickich krótkim cześć i skierowałam się do budynku. Zengota gdzieś zdążył się rozpłynąć, no ale trudno nie będę go szukać. I nie musiałam wchodząc do biura wpadłam prosto na niego. Szef rozmawiał przez telefon więc wycofałam się na korytarz. Spojrzenie brązowych oczu było jak sztylet wbijający się w serce. Wyraźnie było mu przykro, ale nie wiedziałam o co chodzi.
- Coś się stało? – spytałam i odruchowo dotknęłam jego ramienia – skąd taka mina?
- Nie nic wszystko w porządku. Muszę iść to na razie.
Tym razem to ja stałam jak wryta patrząc jak Grzesiek znika mi z pola widzenia. Chciałam jeszcze go zatrzymać, ale z wnętrza biura usłyszałam zaproszenie. Wyjaśnienie tego musiałam odłożyć na później. I szlag trafił całą metafizykę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro