Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. ZAYN/VIVIAN

Uwaga! W rozdziale następuje spory przeskok czasowy, który zostanie oznaczony *** (w ten sposób). Będzie to również sygnał o zmianie perspektywy.

       Opuszczałem Vivian tylko na chwilę, gdy Darcy albo Harry wyciągali mnie siłą z jej sali. Pilnowali, abym jadł cokolwiek, bo całkowicie zapomniałem o czymś tak podstawowym jak jedzenie. Lekarze mówili, że jej stan z godziny na godzinę znacznie się poprawiał. Policja koniecznie chciała przesłuchać Vivi, ale psycholog, który nadal próbował z nią porozmawiać, kategorycznie tego zabronił. Była w rozsypce, choć prawie wcale tego nie okazywała. Jej zły stan psychiczny można było tylko poznać po tym, że wciąż patrzyła w okno i nie chciała z nikim rozmawiać. Kiedy czuwałem przy niej w nocy, śnił się jej koszmar. Obudziła się z krzykiem. Wtedy pozwoliła mi się przytulić. Byłem bezradny wobec jej stanu. Dziękowałam w duchu swojemu szefowi, który dał mi tyle urlopu, ile tylko potrzebowałem, a jak na razie nie widziałem końca tej beznadziejnej sytuacji. Gdyby nie moja rodzina, Darcy, Harry czy nawet ich matka, nie dałbym sobie rady. Co do ich mamy, którą niegdyś nazwałem złośliwie smoczycą, przejęła się jej stanem. Wszyscy byliśmy w szoku, gdy oznajmiła, że wzięła urlop w pracy, bo nie mogła się na niczym skupić. Zachowywała się jak inna kobieta, ale nie potrafiłem jej do końca zaufać. Nie chciałem też, aby weszła do sali Vivi. Ona nadal miała ogromny żal do pani Donavan. Za każdym razem, kiedy któreś z jej rodzeństwa o niej wspomniało, Vivi od razu wycofywała się z dalszej rozmowy. Tego, co zaszło między nimi, nie dało się od tak schować gdzieś głęboko. Nigdy na nią nie naciskałem, żeby porozmawiała na spokojnie ze swoją mamą, bo wierzyłem, że brak kontaktu między nimi to najlepsze rozwiązanie dla przyszłości naszego związku, ale myliłem się. Dopiero te tragiczne wydarzenia pozwoliły mi zrozumieć, iż Vivian potrzebowała rodzica w swoim życiu. Mimo dojrzałego charakteru, tak naprawdę była jeszcze dzieckiem. Musiała szybko dojrzeć ze względu na Mary, jednak ona także wymagała wsparcia od mamy lub taty. Z wiadomych przyczyn miała tylko matkę. Była jaka była, ale już na zawsze nią będzie. Nikt tego nie zmieni. Zanim zdecydowałem, że jednak powinny się spotkać, musiałem zrobić coś, żeby Vivi zaczęła z nami współpracować. Już dość cichych dni. Dość udawania. Koniec z tym.

- Zayn, myślisz, że to na pewno dobry pomysł? - Zatrzymał mnie Harry, zanim wszedłem do sali Vivian. - Nie wiadomo, jak Vivi zareaguje.

- Już postanowiłem. - Oznajmiłem. - Jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem... Najwyżej mnie wyrzuci. - Wzruszyłem ramionami, jakby mnie to nie obchodziło, ale prawda była zupełnie inna.

- Powodzenia. - Szatyn wymusił uśmiech.

- Nie dziękujemy, prawda, kochanie? - Spojrzałem z nadzieją na naszą córeczkę, którą trzymałem na rękach.

Rano zadzwoniła do mnie mama. Powiedziała, że Mary chyba zaczyna za nami tęsknić. Nie chciała jeść, spać ani przestać płakać. Ja też za nią tęskniłem, dlatego kazałem mamie przywieźć Mary do szpitala, aby spotkała się również ze swoją mamą. Wierzyłem, że to spotkanie poruszy w Vivi jakiekolwiek chęci do życia. Wszedłem do sali z pewnymi obawami, ale Mary dodawała mi odwagi. Usiadłem razem z nią na krześle przy łóżku. Teraz dla odmiany Vivi nie patrzyła za okno, a w sufit. Miałem tego dosyć.

- Patrz, kochanie, kto ze mną przyszedł. - Zwróciłem się do Vivi. Zero reakcji. -  Mary bardzo za tobą tęskni. Ona cię potrzebuje... Ja ciebie potrzebuję. Nie możesz zamykać się przed nami w sobie. Są z tobą osoby, które cię kochają. Nie pozwolę na to, żeby jeszcze ktoś zrobił ci krzywdę, obiecuję. - W jej oczach pojawiły się łzy, lecz nadal na nas nie spojrzała. Mary zaczynała się niecierpliwić w moich ramionach, jakby wyczuła, że coś było nie tak. - Proszę, spójrz na nas. Kochamy cię.

- Daj mi ją. - Odezwała się cichym, zachrypniętym głosem.

- Co? - Na początku w ogóle nie zrozumiałem.

- Daj mi Mary. Chcę ją przytulić. - Obdarzyła mnie szybkim spojrzeniem. Jej oczy były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, emocji. Tylko łzy świadczyły o tym, co czuła. Miałem ochotę zabić tego skurwiela, który tak ją psychicznie skrzywdził... Podałem jej delikatnie Mary tak, jak prosiła. Mała patrzyła z uśmiechem na swoją mamę. - Ona się uśmiecha. - Szepnęła zdziwiona.

- Cieszy się, że trzymasz ją na rękach. - Wyjaśniłem, nie kryjąc wzruszenia.

- Bardzo cierpiałam, gdy się okazało, że nie byłam dla ciebie jedyna. - Odezwała się nagle. Otworzyłem szeroko oczy, nic z tego nie rozumiejąc. Dopiero po chwili zrozumiałem. Nawiązywała do wydarzeń z przeszłości. - Roztrzaskałeś moje serce na drobne kawałki. Te wszystkie rzeczy, które ze sobą robiliśmy, nie dawały mi spokoju. Wciąż mi się śniłeś, ale najbardziej irracjonalne było to, że pomimo tego, co mi zrobiłeś, modliłam się za ciebie. Byłam pewna swojej przyszłości. Chciałam oddać się Bogu, ale wtedy okazało się, że postanowiłeś zostawić mi po sobie coś więcej, niż złamane serce. Kiedy wszystko zaczynałam układać na nowo, ty znowu się pojawiłeś. Byłeś jak fale uderzające o wybrzeże. Uderzyłeś we mnie swoją miłością, gdy najmniej się tego spodziewałam. - Mówiła to, cały czas patrząc na Mary. - Ty i ona jesteście spełnieniem moich marzeń, które ukrywałam głęboko w sobie. Uwolniłeś mnie, Zayn. - Podniosła na mnie wzrok. - A on mi coś zabrał i nie wiem czy potrafię z tym żyć.

Gdybym się nie skupił, nic bym nie zrozumiał. Mówiła chaotycznie, jakby zbyt wiele myśli pojawiło się w jej głowie jednocześnie. Kiedy wypowiedziała ostatnie zdanie, po którym się rozpłakała, w jednej sekundzie znalazłem się przy niej. Nie zgwałcił jej, a mimo to właśnie tak się czuła.

- Nie zostawię cię, słyszysz? - Ująłem jej twarz w obie dłonie. - Ja cały czas będę przy tobie, ale potrzebujesz pomocy z zewnątrz. Proszę, porozmawiaj z psychologiem.

- Dobrze. - Pokiwała głową. - Zrobię to dla ciebie.

- Nie, Vivi. - Pocałowałem ją krótko w usta. - Zrobisz to dla siebie. Kocham cię.

- Ja ciebie też. - Wyznała.

Zostawiłem ją samą, ale zamiast mnie i Mary w sali pojawiła się pani psycholog. Spędziła u Vivian prawie dwie godziny. Kiedy stamtąd wyszła, obdarzyła nas pocieszającym uśmiechem. I jeśli dobrze odczytałem wszystkie znaki na niebie, już niedługo miałem odzyskać swoją Vivian.

***

       Uścisnęłam dłoń doktor Smith, która od czterech miesięcy prowadziła moją terapię.
W ciągu tego okresu miałam swoje gorsze i lepsze momenty, ale właśnie dzisiaj nasze spotkania dobiegły końca. Byłam z siebie dumna, ale czułam się zdecydowanie lepiej dzięki Zaynowi. Gdyby nie jego upór i determinacja, skończyłabym w zakładzie zamkniętym. Moja rodzina stanowiła swojego rodzaju kopniaka, który motywował mnie do powrotu do zdrowia. Zaatakowała mnie depresja po próbie gwałtu. Myślałam, że sama zdołam sobie z tym poradzić, ale już dzień po opuszczeniu szpitala, wiedziałam, że się myliłam. Tylko specjalistyczna pomoc mogła zdziałać cud. Tak się właśnie stało. Z podniesioną głową oraz lekkim uśmiechem na ustach wyszłam z budynku, który ostatnio stał się moim drugim domem. Czekał na mnie Zayn razem z Mary. Jeszcze tego samego dnia musiałam zrobić coś bardzo trudnego, ale wiedziałam, że dam sobie radę. Byłam tego pewna.

- Pamiętasz, co mówił adwokat? - Zayn złapał mnie za dłoń. - Nie musisz tam iść. Rozprawa może się odbyć bez twojej obecności.

- Chcę tam iść. - Uniosłam wyżej podbródek. - Chcę tam iść, spojrzeć mu w oczy i na własne uszy usłyszeć wyrok.

Człowiek, który usiłował mnie zgwałcić, miał dzisiaj stanąć przed sądem. Rozprawa odbywała się dopiero teraz, ponieważ prokuratura wystąpiła z próbą o połączenie trzech procesów. Hussain został oskarżony o molestowanie seksualne, gwałt na jednej ze studentek oraz o próbę gwałtu. Ze względu na stan mojego zdrowia, nie musiałam być obecna na sali rozpraw, ale cholernie tego chciałam. Musiałam to zrobić, aby zamknąć ten rozdział raz na zawsze.

- Boję się o nasze dziecko. - Spojrzał czule na mój zaokrąglony brzuszek. - A co, jeśli choroba wróci, gdy wszystko sobie przypomnisz?

- Zayn, ja cały czas to pamiętam. - Położyłam mu dłoń na policzku, na co przymknął powieki. - Po prostu nauczyłam się z tym żyć. Nie martw się, czuję się silna. Dam sobie radę.

- Gdybym miał tylko z kim zostawić Mary, pojechałbym razem z tobą. - Westchnął zrezygnowany.

- A od czego są babcie? - Usłyszałam głos swojej mamy, która się do nas zbliżała.

Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Odkąd wyszłam ze szpitala, moje relacje z mamą uległy znacznej poprawie. Na początku nie wierzyłam w jej nagłą zmianę, ale wszystko wskazywało na to, że chciała naprawić to, co zepsuła żądzą pieniędzy. Podczas jednej z rozmów w naszym domu, wyjaśniła mi pobudki swojego zachowania. Za wszelką cenę dążyła do tego, abym poszła do zakonu, bo po śmierci taty wszystko należałoby do mnie. Okazało się, że tata chorował od lat, ale nowotwór przybrał na sile dokładnie wtedy, gdy w moim życiu pojawił się Zayn. Pod wpływem chwili tata zapisał mi cały majątek, chociaż do tej pory nie mogłam tego pojąć. Poczułam się zraniona, gdy dotarło do mnie, że mama kochała pieniądze zdecydowanie mocniej ode mnie, mojego rodzeństwa czy taty, ale wybaczyłam jej. Zaakceptowała, a nawet polubiła Zayna. Oddała mi wszystko, co po śmierci taty miało należeć do mnie. Razem z Zaynem zdecydowałam, że milion funtów podzielę na całą naszą rodzinę, natomiast dom oraz resztę pieniędzy przekazałam na instytucje, które pomagały rodzinom po śmierci bliskich na nowotwory. Czułam wewnętrzną potrzebę, aby to zrobić i nie żałowałam swojej decyzji.

- Naprawdę mogłaby pani zająć się małą przez góra dwie godziny? - Zayn spojrzał z nadzieją na moją mamę.

- Mówiłam ci już tysiąc razy, żebyś zwracał się do mnie mamo. - Wywróciła oczami. - Przecież niedługo będziesz pełnoprawnym członkiem naszej rodziny.

- Już nim jest. - Pocałowałam go w policzek. - W końcu zmajstrował mi dwójkę dzieci, a już kolejne mu w głowie.

Mama parsknęła śmiechem.

- Nie chcę w ogóle słyszeć o żadnym seksie do dnia ślubu. - Pogroziła nam palcem.

- Jeszcze tylko dwa tygodnie. - Zayn wyszczerzył zęby. - Tyle już wytrzymam.

- Oby, kochanie. - Spojrzałam na niego pobłażliwie. - Oby.

Ostatnie tygodnie były czystym szaleństwem. Mama całkowicie się zmieniła, jakby ktoś ją podmienił, a dokładnie trzy miesiące temu Zayn klęknął na jedno kolano i poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się bez wahania. W końcu od dawna o tym marzyłam. Jeszcze wtedy nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, dlatego oświadczył mi się u nas w domu, podczas kolacji, na którą zaprosił całą rodzinę. Nie brakowało też Ronnie. Zaczęła do mnie mówić ciociu, więc chyba byłam na dobrej drodze, aby mnie polubiła. Wszystko zaczynało się układać.

      Mama została z Mary, a ja razem z Zaynem pojechałam do sądu. Zanim stanęłam przed drzwiami sali sądowej, byłam pewna, co do swojej decyzji. Potem zaczęłam się wahać. Widocznie było to po mnie widać, bo Zayn natychmiast zareagował.

- Vivi, jesteś pewna, że chcesz tam wejść? - Złapał mnie za ramiona.

- Tak. - Kiwnęłam powoli głową.

- Dobrze. - Wypuścił wstrzymane powietrze. - Pamiętaj, że jestem w przy tobie.

- I już nigdy mnie nie zostawisz? - Złapałam go za marynarkę. Desperacko potrzebowałam tego zapewnienia.

- Jesteś moim światem. - Pocałował mnie w czoło. - Moim życiem, moim tlenem. - Szeptał przy mojej skórze. - Już na zawsze będziemy razem. Kocham cię.

- Kocham cię, Zayn. - Odpowiedziałam tym samym.

Za dębowymi drzwiami czekała na mnie bolesna przeszłość, ale z przyszłością w ramionach zdawała się czymś nieważnym. Wszystko stawało się nieważne, gdy był przy tobie ktoś, kto naprawdę szczerze cię kochał. Oboje zasługiwaliśmy na szczęśliwe zakończenie.

"Bo byliśmy tylko dziećmi, kiedy zakochaliśmy się w sobie.
Nie wiedzieliśmy czym jest miłość, nie poddam się tym razem.
Ale kochanie po prostu całuj mnie powoli, Twoje serce jest dla mnie wszystkim, a w Twoich oczach widzę, że chcesz mnie zatrzymać."

_____________________________________________________________________________

Data wpisu: 11.11.2017r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro