Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. ZAYN

       Telefon ze szpitala wywrócił mój świat do góry nogami. Przynajmniej dziesięć razy przekroczyłem dozwoloną prędkość, kiedy tam jechałem. Zamiast skupić się na znakach drogowych oraz światłach, wciąż myślałem o Vivi. Przez telefon nie chcieli udzielić mi żadnych szczegółów. Powiedzieli tylko, że przewieźli ją do pobliskiego szpitala w stanie ciężkim. Czarne scenariusze przewijały się w mojej głowie jeszcze szybciej, niż prędkość, którą osiągnąłem. Przeklinałem na siebie w myślach za to, że od tak pozwoliłem jej wyjść z domu. Była blada, źle się czuła i wyraźnie coś ją martwiło, a ja mimo to, o nią nie zadbałem. Powinienem nawet siłą zatrzymać ją w domu, przy sobie. Mogłaby dać mi w twarz, obrazić się na kilka godzin, ale byłaby teraz bezpieczna. Zatrzymywanie auta przed czerwonym światłem było nieuniknione, jeśli chciałem przeżyć, a nie zostać uczestnikiem wypadku komunikacyjnego. W czasie jednego z postojów zadzwoniłem do Darcy oraz Harry'ego, aby poinformować ich o tej sytuacji. Oboje zbierali się do szpitala, żeby czegokolwiek się dowiedzieć. Walnąłem pięścią w kierownicę, przez co nieświadomie zatrąbiłem. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się przy Vivi, a tutaj, jakby na złość utworzył się korek, który ciągnął się jeszcze cztery przecznice dalej. Od szpitala dzieliła mnie jedynie przecznica, ale nie mogłem porzucić auta na środku ulicy. Harry wraz z Darcy zdołali dotrzeć na miejsce szybciej ode mnie, mimo że mieszkali na drugim końcu miasta. Przez szloch siostry Vivi nie byłem w stanie nic zrozumieć, ale wyraźnie wiedziała już, co się wydarzyło. Chciałem porozmawiać z Harrym, bo on zawsze należał do tych bardziej opanowanych w trudnych sytuacjach, jednak on rozmawiał właśnie z lekarzem Vivi. Tyle zrozumiałem przez telefon od Darcy. Kiedy długi sznur samochodów przede mną nareszcie ruszył naprzód, w bardzo krótkim czasie znalazłem się pod szpitalem. Nie dbałem nawet o to czy zaparkowałem w miejscu dozwolonym. Po prostu wysiadłem z auta i biegiem pokonałem kolejne piętra, nie marnując czasu na czekanie na windę.

Nie wiedziałem dokładnie, na jakim oddziale znajdowała się moja kobieta, dlatego za każdym razem rozglądałem się w poszukiwaniu Darcy albo Harry'ego. Byłem zmęczony, ale miałem wystarczająco siły, żeby w razie potrzeby przeszukać cały szpital. Pod wpływem emocji nie wpadłem na to, aby po prostu kogoś zapytać o miejsce przebywania Vivi. Pokonałem sześć pięter, ale w końcu znalazłem to, czego rozpaczliwie szukałem. Już z daleka zobaczyłem płaczącą Darcy, która przytulała się do Harry'ego. W pierwszym momencie pomyślałem, że... Że się spóźniłem, a głupie korki odebrały mi możliwość zobaczenia się z miłością mojego życia. Na całe szczęście bardzo się myliłem.

- Co z nią?! - Podbiegłem do nich, ledwo łapiąc oddech. Oboje wyglądali tak, jakby przed chwilą przeszli przez jakiś koszmar. - Co się dzieje?! Dlaczego nic nie mówicie?!

- Jej stan jest ciężki, ale stabilny. - Odezwał się Harry. - Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

- Dzięki Bogu. - Odczułem niemałą ulgę, ale po ich minach mogłem wywnioskować, że to nie koniec rewelacji. - Jest coś jeszcze? Co się w ogóle stało? Przez telefon nie chcieli mi niczego powiedzieć. Mogę ją zobaczyć? - Ruszyłem w kierunku drzwi, które prawdopodobnie dzieliły mnie od Vivi, ale zatrzymały mnie ramiona Harry'ego. - Puszczaj mnie! Chcę ją zobaczyć!

- Zayn, to na razie niemożliwe. - Wyszeptała Darcy.

- Dlaczego? - Zaszkliły mi się oczy. Jeśli kiedykolwiek facet powie, że nigdy nie płacze, nie wierzcie mu w ten shit. Ja miałem ochotę rozpłakać się jak dziecko.

- Wciąż bada ją lekarz, a potem czeka ją rozmowa z psychologiem. - Położyła mi dłoń na ramieniu. - Takie są procedury podczas... - Urwała nagle, odwracając wzrok gdzieś w bok.

- Podczas czego? - Złapałem ją za ramiona. - Mów, do cholery! Mam prawo wiedzieć!

- Podczas próby gwałtu. - Powiedział cicho Harry, ale wystarczająco głośno, abym wyraźnie usłyszał.

Usiadłem bezwiednie na krześle, które stało nieopodal. Momentalnie opadłem z sił, zapomniałem słów, żeby coś powiedzieć. Informacja o próbie gwałtu Vivi zaślepiła mi na chwilę umysł. Przestałem słyszeć dźwięki, przez chwilę nawet niczego nie widziałem. W mojej głowie odbijała się tylko informacja o tym, że ktoś próbował dotykać ją w tak bestialski sposób. Vivi. Moją kobietę. Najważniejszą kobietę. Matkę mojego dziecka. Przyszłą żonę. Poczułem niewyobrażalną wściekłość, a adrenalina płynąca w moich żyłach dodała mi sił i energii.

- Kto jej to zrobił? - Zacisnąłem ręce w pięści, choć mój głos brzmiał naprawdę spokojnie. - Kto śmiał ją dotykać bez jej pozwolenia?

- Hussain. - Odpowiedziała Darcy. - Vivi otrzymała telefon z uczelni, że zawieszenie zostało wycofane. Musiała tylko podpisać kilka papierków, a potem porozmawiać z Hussainem. Rektor szybko się zmył, zostali sami... - Zacisnęła powieki, spod których wydostało się kilka łez. - Uratowało ją jakiś dwóch studentów, którzy wybierali się do niego z zamiarem obicia mu mordy za podrywanie ich dziewczyn. Gdyby nie oni, to... - Pokręciła głową. - Nie chcę nawet o tym myśleć.

- Zabiję go. - Warknąłem, podrywając się z krzesła. Mój mózg podsunął mi tysiąc sposobów na zabicie tego skurwiela. - Pójdę do niego i go zabiję.

- Niczego mu nie zrobisz. - Harry zastąpił mi drogę. - Policja się nim zajęła, a ty jesteś potrzebny tutaj. Wszyscy musimy tu być, rozumiesz? Ona nas potrzebuje jak nigdy w życiu.

Jego argumenty zdołały mnie przekonać. Wściekłość oraz chęć mordu Hussaina zamieniłem w siłę, aby pozwoliła mi trwać przy Vivian. Usiadłem grzecznie na krzesłach razem z jej rodzeństwem. Modliłem się. Każde miejsce było do tego dobre, teraz już to wiedziałem.

        Przez chwilę zobaczyłem Vivi godzinę później, gdy wieźli ją nieprzytomną na szczegółowe badania. Lekarz nie chciał z nami rozmawiać, dopóki nie uzyska całej dokumentacji. Byłem pewien, że obraz jej bezwiednego, bladego, w siniakach ciała będzie mnie prześladował do końca życia. Zanim zamknęły się za nią drzwi od jakiejś specjalistycznej pracowni, zdążyłem złapać ją za dłoń i zapytać o rękę. Wiedziałem, że była nieprzytomna, ale poczułem wewnętrzną potrzebę, aby zadać jej to ważne pytanie. Jeszcze kilka godzin temu chciałem się z tym wstrzymać jakiś czas, jednak teraz, gdy mógłbym ją stracić na zawsze, z całych sił pragnąłem jej jako swojej żony. Byłem bezradny wobec jej stanu. Ciągle męczyłem pielęgniarki różnymi pytaniami, ale te niechętnie udzielały mi informacji. W zasadzie... Niczego się od nich nie dowiedziałem.

Badania Vivi skończyły się dopiero po dwóch godzinach. Była już przytomna, ale zdawała się przebywać w zupełnie innym świecie. Lekarze jej stan tłumaczyli zażytymi lekami. Dali jej coś na sen, dlatego zaraz potem zasnęła. Nadal nie mogliśmy z nią porozmawiać, dopóki nie zrobi tego psycholog, jednak jej lekarz prowadzący zlitował się nade mną i zaprosił mnie do swojego gabinetu na rozmowę. Musiałem skłamać, że byłem jej narzeczonym, ale to było bez znaczenia.

- Co z nią? - Zapytałem, patrząc na niego z lękiem.

- Jej stan jest ciężki, ale stabilny. - Powtórzył to, co powiedział mi Harry. - Pod wpływem uderzeń doznała złamania pięciu żeber, a uderzenie głową w jakąś twardą powierzchnię spowodowało powstanie krwiaka, którego cały czas obserwujemy. Na razie jest niegroźny, ale często takie upadki kończą się tragicznie... - Chrząknął. - Oprócz tego wstrząśnienie mózgu, liczne siniaki, otarcia, rozcięcie w okolicy skroni, które już zszyliśmy.

- Czy on ją...? - Zacisnąłem usta w cienką linię. Nie byłem w stanie wypowiedzieć tego słowa.

- Nie. - Zapewnił. - Ginekolog to potwierdził.

- Jak długo tu zostanie? - Westchnąłem.

- Wszystko zależy od krwiaka, który sam powinien się za jakiś czas wchłonąć. - Wytłumaczył. - O to proszę się nie martwić na zapas. Ważne jest to, aby miała wsparcie w rodzinie. Niektóre kobiety próbę gwałtu przeżywają zdecydowanie gorzej, niż sam gwałt. Ludzka psychika w tej dziedzinie jest niepojęta przez naukę.

- Bardzo dziękuję. - Wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, którą uścisnął. - Do widzenia.

- Panie Malik? - Zatrzymał mnie jego głos.

- Tak? - Odwróciłem się w jego stronę.

- To prawdziwy cud, ale dziecku nic się nie stało. - Uśmiechnął się do mnie. Krew odpłynęła mi z twarzy. - Nie zagraża mu też żadne niebezpieczeństwo, szczerze gratuluję.

Nawet nie wiedziałem, jak wyszedłem z jego gabinetu. Tysiąc myśli kołatało się w mojej głowie. Nagle wszystko złożyło mi się w logiczną całość. To dlatego wymiotowała, dlatego się tak dziwnie zachowywała. Domyśliła się, że zaszła ze mną w ciążę. Głęboki szok zastąpiła niepohamowana radość i euforia. Cieszyłem się jak dziecko na samą myśl o ponownym zostaniu ojcem. Co prawda Mary była jeszcze malutka, ale moim zdaniem to nie był żaden problem. Teraz będę przy niej od początku do końca, jakoś sobie poradzimy, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

- Co powiedział lekarz? - Od razu dopadł mnie Harry razem z Darcy. - Zayn? Coś nie tak?

- Będę ojcem. - Wyszeptałem z szerokim uśmiechem na ustach. - Będę ojcem!

Darcy rozpłakała się ze szczęścia. Nawet Harry nie krył wzruszenia. W końcu usłyszałem coś dobrego w tym cholernym dniu, który już zaczynał się kończyć. Oboje przytulali mnie, gratulowali, ale wiedzieliśmy, że wszystko może się wydarzyć przez nieobliczalnego krwiaka. Zeszliśmy we troje na piętro, gdzie mieściła się mała kapliczka. Usiedliśmy razem i każdy z nas pogrążony w modlitwie, prosił Boga o to, aby darował nam dalszych nieszczęść.

        Dopiero kolejnego dnia, gdzieś około południa jedno z nas mogło na chwilę wejść do Vivian. Jej rodzeństwo bez żadnych sprzeciwów zgodziło się, abym to ja był tą osobą. Cieszyłem się, że w końcu będę mógł z nią porozmawiać, choć z drugiej strony odczuwałem strach. Z psychologiem zamieniła tylko kilka słów, z czego większość to były prośby, żeby lekarka wyszła. Bałem się, że przez to wydarzenie zamknęła się w sobie i nikogo do siebie nie dopuści. Bałem się o nasz związek. Bałem się o nasze dzieci. Tym razem to ja musiałem zawalczyć o naszą miłość. Z takim postanowieniem wszedłem do sali, w której leżała podpięta do różnych monitorów. Nie spała. Patrzyła przez okno na gałęzie drzew wprawiane w ruch przez powiew letniego wiatru. Nawet, gdy usiadłem na krześle obok niej, ona nie zaszczyciła mnie ani jednym spojrzeniem. Coś we mnie pękło. Złapałem ją delikatnie za dłoń, po czym przyciągnąłem ją do swojego policzka, po którym zaczęły spływać pierwsze łzy. Kiedy słone krople dotknęły jej skóry, odwróciła głowę i spojrzała na mnie zmęczonymi tęczówkami. Już nie były takie same jak kiedyś.

- Dlaczego płaczesz? - Zapytała cicho.

- Bo cię kocham. - Wzruszyłem ramionami. - Martwię się o ciebie, o nasze nienarodzone dziecko.

- Nie płacz. - Zacisnęła powieki, a z jej ust uciekło ciche westchnięcie. - Proszę, nie płacz.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Wymusiłem uśmiech, nadal trzymając jej dłoń.

- Chcę być sama. - Ponownie odwróciła wzrok w stronę okna. - Chcę być sama. - Powtórzyła, gdy nie ruszyłem się z krzesła o milimetr.

- Nie zostawię cię. - Pokręciłem głową. - Już nie.

Zamknęła oczy, a ja odetchnąłem z ulgą. Nie wyrzuciła mnie i pozwoliła się dotykać. Jej dłoń reagowała na mój dotyk, wchodząc z nim w interakcję. Już nie czułem się tak, jakbym dotykał manekina, ale Vivi. Moją Vivi.

________________________________________________________________________________
Bardzo zaskoczyliście mnie swoją aktywnością pod poprzednim rozdziałem. Naprawdę się tego nie spodziewałam. Dziękuję 😙

Data wpisu: 03.11.2017r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro