Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. ZAYN

     Byłem na siebie wściekły. Zachowywałem się jak dziecko, gdy mogłem wspierać Vivi i ponownie ją zdobyć. Udało się raz, więc drugi też musi. Na moje szczęście, Harry'ego miałem po swojej stronie. Odprowadził nas do wyjścia, po czym poczekał, aż ten cały Dylan odjedzie spod szpitala. Po tym zdarzeniu kazał mi dosłownie spieprzać w podskokach do mojej rodziny. Dla wyjaśnienia chodziło o Mary oraz Vivian. Wróciłem do szpitala, żeby ją przeprosić i nie opuszczać na krok, ale potem sam stamtąd wybiegłem w celu ochłonięcia. Słyszałem dokładnie każde jej słowo, które wypowiedziała przy naszej chorej córeczce. Kiedy powiedziała, że mnie bardzo kochała, miałem ochotę skakać aż do samego nieba, ale jej dalsza wypowiedź ostudziła moje zapały. Paląc papierosa przed szpitalem, w mojej głowie wciąż odbijały się jej ostatnie słowa. Musiałem wiele dać z siebie, żeby tam w ogóle wrócić. Świadomość tego, co czuła, nie dawało mi spokoju. Ona mnie kochała, ale nie chciała ze mną być. Pytania nasunęły się same. To przez moje małżeństwo? Czy przez Dylana? Musieliśmy w końcu szczerze porozmawiać, jednak na razie Mary była najważniejsza. Zająłem się udawaniem, że wszystko u mnie w porządku. Jak tylko nasza mała kruszynka wróci do zdrowia, zawalczę o moją rodzinę, choćbym miał pokonywać naprawdę trudne przeszkody. Znałem Vivian już tyle lat i wiedziałem, że jeśli kogoś pokochała, to do końca życia. Nie pozwolę Dylanowi na odebranie mi szczęścia. Gdybym wrócił dwa miesiące wcześniej, może nic by się między nimi nie wydarzyło, a Vivi by do mnie wróciła zaraz po wzmiance o rozwodzie. Kate będzie go utrudniać za wszelką cenę, ale nie obchodziło mnie to. Choćby miało to zająć kilka lat, w końcu się od niej uwolnię. Planowałem w głowie tyle wspaniałych rzeczy, jeśli tylko kobieta mojego życia by do mnie wróciła, wyobrażałem sobie swoje życie za dziesięć lat. Na jakiś czas musiałem porzucić te myśli.

- Kiedy zacznie się operacja? - Stanąłem za Vivian, patrząc zatroskany na jej małą kopię.

-  Za chwilę. - Odchrząknęła. - Co tu robisz? Powiedziałam Harry'emu, że nie chcę was obu widzieć. Macie jakiś problem ze zrozumieniem podstawowych słów?

Westchnąłem głośno. Broniła się przede mną nogami i rękami. Tak nie będzie, kochanie. Przecież ty mnie kochasz...

- Jestem jej tatą w każdym tego słowa znaczeniu. - To był argument nie do podważenia. - Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia, dokładnie tak jak ciebie.

- Daruj sobie te ckliwe teksty. - Spojrzała na mnie przez ramię. - Wiele się zmieniło, a przede wszystkim ja. Nie jestem już taka głupia, nie nabiorę się już więcej na twoje teksty.

- Jesteś tego pewna? - Uniosłem do góry brew w geście powątpiewania.

- Idiota. - Burknęła pod nosem.

- Słyszałem. - Mruknąłem w odpowiedzi.

- Miałeś słyszeć, geniuszu. - Syknęła w moją stronę.

Byliśmy przykładem ludzi, którzy kiedyś za sobą szaleli, a teraz nie mogli się porozumieć. Kochała mnie, ale zraniłem ją, dlatego tak się przede mną broniła. Natomiast ja uważałem, że była nam potrzebna szczera rozmowa. Oboje zawiniliśmy. Ja wyjechałem, a ona ciągle myślała o szczęściu innych, zamiast o sobie.

- Czy my naprawdę musimy się kłócić i to w dodatku przy Mary? - Wyrzuciłem ręce w powietrze. - Po prostu chciałem być miły.

- To nie bądź. - Spojrzała na mnie zła. Gdyby mogła, zabiłaby mnie wzrokiem. - Najlepiej siedź cicho.

Moja pierwsza próba dogadania się z kobietą mojego życia zakończyła się fiaskiem. Byłem ciekawy ile będzie takich prób, zanim Vivi ponownie mi zaufa.

      Chodziłem nerwowo po szpitalnym korytarzu, gdy w tym samym czasie Vivian skubała rękawy swojej bluzki. Operacja Mary trwała już godzinę i na razie nic nie było wiadomo. Oboje umieraliśmy z niepokoju. To może odrobinę nas połączyło, ale nadal nie potrafiliśmy normalnie porozmawiać. Na początku próbowałem zacząć jakąś konwersację. Każda kończyło się tak samo, czyli niczym. Już naprawdę nie wiedziałem, jak z nią rozmawiać. Wtedy wpadłem na pewien pomysł. Darcy, siostra Vivian zawsze była po mojej stronie, kibicowała nam od samego początku. Może i tym razem by mi pomogła? Byłem gotów na wszystko, żeby ich odzyskać. Popełniłem błąd z tym wyjazdem do Syrii, ale jednocześnie cieszyłem się z tego, że tam pojechałem. Pożegnałem się z bolesną przeszłością, która śniła mi się po nocach. Teraz moim odwiecznym koszmarem będzie ślub Vivi z kimś innym, niż ja.

- Wszystko w porządku? - Podbiegłem do Vivian, która prawie słaniała się na krześle. Była przeraźliwie blada. - Zawołać jakiegoś lekarza?

- Muszę wyjść na świeże powietrze. - Westchnęła. - Słabo się czuję.

Niewiele myśląc, wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej. Wyniosłem ją na dwór, gdzie odetchnęła świeżym powietrzem. Choroba Mary odbijała się również na jej zdrowiu. Byłem wręcz pewien, że jeszcze nic dzisiaj nie jadła, a przecież musiała dbać o siebie dla dobra naszego dziecka. Karmiła piersią, więc takie zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne. Kiedy tysiąc razy upewniłem się, że ustanie samodzielnie na swoich nogach, postawiłem ją na ziemi, ale nadal obejmowałem w talii, tak na wszelki wypadek. Nagle powiało marcowym, wieczornym wiatrem, dlatego ściągnąłem z siebie kurtkę i podałem ją Vivi. O dziwo, złożyła ją bez żadnego sprzeciwu.

- Przejdziemy się kawałek? - Zaproponowałem z zaciśniętym gardłem. W mojej, o wiele za dużej kurtce wyglądała uroczo. Miałem ochotę ją całować i nie przestawać, aż do utraty tchu.

- Powinniśmy wracać. Nie wiadomo, kiedy skończy się operacja. - Pokręciła głową.

- Lekarz mówił, że potrwa do dwóch godzin. - Złapałem Vivi za dłoń. - Tylko kawałek.

Może moje ckliwe gadki już na nią nie działały, ale spojrzenie nadal sprawiało cuda. Zgodziła się na ten spacer dość niechętnie, chociaż czy to ważne? Nie zamierzałem daleko odchodzić od szpitala, choć najchętniej uciekłbym z nią na koniec świata. Wyrwała mi delikatnie swoją dłoń, więc zrezygnowałem z kolejnych podejść. Nie chciała, żebym ją dotykał, okej, musiałem to zaakceptować. Między nami panowała cisza, którą w końcu postanowiłem przerwać.

- Rozwodzę się. - Palnąłem bez dłuższego zastanowienia.

- Że jak?! - Spojrzała na mnie zaskoczona. - Ty głupi, idioto! - Uderzyła mnie w twarz. - Nie po to z ciebie zrezygnowałam, żebyś teraz zniszczył swoją rodzinę! Czy ty na głowę upadłeś? Co ty sobie w ogóle myślałeś?! Już...

Krzyczała, uderzała pięściami w moją klatkę piersiową, a ja ze stoickim spokojem czekałem, aż się uspokoi. Trzymałem ją za ramiona, próbowałem coś powiedzieć, ale ona i tak by mnie przekrzyczała. Ciągle powtarzała, że byłem głupi, że popełniałem błąd, że będę tego żałował, że sam nie wiedziałem, czego chciałem, ale myliła się. Zapragnąłem zamknąć jej usta pocałunkiem i zrobiłem to. Otworzyła szeroko oczy, gdy przycisnąłem ją do krat jakiegoś sklepu, którymi był zabezpieczony. Dłońmi objąłem jej twarz, żeby nawet nie myślała o przerwaniu tej chwili. W moim brzuchu rozlało się znajome ciepło, gdy poczułem jej ciepłe, miękkie wargi. Po dłuższej chwili przymknęła powieki, westchnęła, po czym odwzajemniła pocałunek. Miałem wrażenie, że unosiłem się w powietrzu z tej radości. Każdą komórką ciała czułem jej miłość do mnie. 

- Kocham cię. - Oderwałem się na chwilę od jej warg. Spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek. - Nigdy nie przestałem i to z tobą chcę być. Nie obchodzi mnie żaden Dylan czy Kate. Przecież my się kochamy, powinniśmy być razem.

- To nie takie proste. - Zacisnęła dłonie na mojej koszulce. - Zraniłeś mnie. Nie wiem czy potrafiłabym ci zaufać.

- Zrobię wszystko, żeby odzyskać twoje zaufanie. - Szepnąłem, składając jej tym samym obietnicę.

- Wracajmy już. - Zmieniła temat.

Ten pocałunek był moją nadzieją na przyszłość przy boku kobiety, którą kochałem. Miałem nadzieję, że los nie pokrzyżuje mi tych planów.

     Kiedy wróciliśmy do szpitala, operacja Mary nadal trwała. Jakoś pół godziny później z sali operacyjnej wyszedł lekarz i oznajmił, że wszystko się udało. Mary była silnym dzieckiem, a za tydzień wypiszą ją do domu. Uśmiechnąłem się szeroko na tą wiadomość, natomiast po policzkach Vivi spłynęły łzy szczęścia, które od razu jej wytarłem. Mimo złego początku tego dnia, mogłem powiedzieć, że byłem szczęśliwy. Pocałowałem Vivian, a operacja Mary się udała bez żadnych komplikacji. Vivi wtuliła się we mnie szczęśliwa, przez co prawie dostałem zawału. Moje serce biło tak szybko, że bałem się, że szatynka zdołała je usłyszeć. Zawsze wariowało, gdy była w pobliżu. Przed nami długa, wyboista droga do pełni szczęścia, ale kto jak nie my? Ze wszystkim sobie poradzimy, wszystkiemu stawimy czoła, bo miłość zawsze zwycięży.

- Chciałabym już ją zobaczyć. - Przygryzła wargę.

- Musi dojść do siebie. - Musnąłem jej czoło ustami. - Powinnaś jechać do domu, żeby porządnie się wyspać. Przyjedziesz rano i wtedy na pewno będziesz mogła ją zobaczyć.

- A ty? - Zapytała. - Jeśli ty zostajesz, to ja też.

Jej upartość nie znała granic, dlatego dla jej własnego dobra, sam także zdecydowałem się pojechać do motelu na kilka godzin snu. Z samego rana znowu będziemy przy niej czuwać, ale teraz Vivi słaniała się na nogach, była wykończona. Zaproponowałem jej podwózkę pod dom, bo nie chciałem, żeby jeździła o tak późnej porze taksówkami albo autobusami. Może coś nadal pamiętała z moich zajęć z samoobrony, ale wolałem nie ryzykować. W czasie drogi do domu towarzyszyło nam radio, które cicho grało. Żadne z nas nie miało ochoty na wymuszoną rozmowę, więc cisza między nami nie była krępująca. Czasami lepiej siedzieć cicho, niż powiedzieć coś głupiego. Sam się o tym przekonałem.

- Może chcesz przenocować ze mną w motelu? - Zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. - To niedaleko od szpitala.

- To nie byłby dobry pomysł. - Przełknęła głośno ślinę, patrząc na mnie zarumienionymi policzkami. - Bardzo za tobą tęskniłam i boję się, że mogłabym...

- Się na mnie rzucić? - Dokończyłem za nią. Kiwnęła głową w odpowiedzi, którą poczułem w swoich spodniach. To była luźna propozycja, nie myślałem o niej w TEN sposób, ale gdy sama o tym wspomniała... - Tak, to... Masz rację.

Dojechaliśmy pod dom, w którym mimo późnej pory, paliły się wszystkie światła. Byłem zdziwiony, to mało powiedziane. Przecież mieszkała tam tylko z Mary, prawda? Odpięła pas, po czym spojrzała na mnie niepewnie. Nie wiedziała, jak się ze mną pożegnać. W sumie, ja także nie miałem zielonego pojęcia.

- Um... - Przygryzła wargę, patrząc na swoje palce. - Dziękuję za wszystko. Widzimy się rano?

- Tak, przyjechać po ciebie? - Zapytałem.

- Dylan mnie zawiezie. - Pokazała kciukiem na samochód zaparkowany pod garażem, który przynależał do domu Vivian.

- Mieszkacie razem? - Nie kryłem zazdrości i zaskoczenia.

- Muszę już iść, cześć. - Pożegnała się tak szybko, że nie zdążyłem zablokować drzwi.

Prawie wyskoczyła z mojego samochodu, a potem szybko udała się do domu, w którym mieszkała z tym... Wziąłem głęboki wdech, żeby jakoś się uspokoić. Byli ze sobą zaledwie kilka tygodni i już zamieszkali razem? Uderzyłem pięściami kilka razy w kierownicę, co było spowodowane złością. Odjechałem stamtąd wściekły, ale jeszcze bardziej zdeterminowany, aby o nią walczyć.

___________________________________________________________________________________
Cześć, kochani 😙
Może było to czuć podczas czytania albo i nie, ale znowu nie mam weny.
Nie mogłabym skrzywdzić w swoim opowiadaniu małego dziecka, więc z Mary wszystko będzie dobrze, dramy nie będzie.
To już dziesiąty rozdział za nami i gdybym się uparła, to do końca wakacji, skończyłabym tą część. Już dzisiaj wiem, że się nie uda, ale do 20 rozdziału na pewno dojedziemy w tym miesiącu.
W kolejnych czeka nas powrót mamy Vivian, odkrycie jej tajemnicy, konfrontacja z Kate, "ciekawa" osoba na zajęciach Vivi na uniwersytecie, podróż i wiele innych 😏😏😏

Data wpisu: 10.08.2017r.

Ps: Dzisiaj o 16.35 na kanale Polsat Film będzie leciał film: "Porwanie" z Lily Collins oraz Taylorem Lautnerem. Właśnie z tego filmu pochodzą gify, na których są Vivi oraz Dylan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro