Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. VIVIAN

     Do szpitala św. Tomasza* wpadłam jak na złamanie karku. Przez telefon mama nie wspomniała o oddziale, na którym leżał tata, ale sama się domyśliłam, że musiała to być onkologia. Łzy nieprzerwanie spływały po moich policzkach od dwóch godzin. Nie miałam pojęcia, że można tak długo płakać. Zayn próbował mnie uspokoić, ale nie byłam w stanie go słuchać, a kiedy znaleźliśmy się pod szpitalem, kazałam mu jechać do domu. Chciał przy mnie zostać, mimo że popołudniu musiał jechać do pracy. Nie pozwoliłam mu na to. To był mój czas z rodziną, a mama, gdyby go zobaczyła, wpadłaby w szał. Dzwoniła do mnie w sprawie pogarszającego się stanu taty, ale i tak nie mogła sobie darować komentarza na temat bruneta. Sama byłam ciekawa, dlaczego nie dzwoniła do mnie, jak tylko nie wróciłam od razu ze szkoły do domu, tylko dopiero kolejnego dnia rano. Tata umierał, a ona najpierw prawiła mi kazanie na temat znajomości z ateistą. To nie była jej sprawa, tym bardziej teraz, gdy oboje tak bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Powiedziała mi przez telefon, że nowotwór zaatakował płuca i wątrobę. W zasadzie dawali mu kilka dni życia. Nie wiedziałam, dlaczego w ogóle lekarze nie chcieli walczyć o jego życie. Przecież nie mogło być przecież aż tak źle. Najbardziej zraniła mnie obojętność w głosie mamy. Rozumiałam, że była lekarzem i choroba czy śmierć, to dla niej coś normalnego, ale tu chodziło o jej męża, a naszego ojca. Traktowała go jak swojego pacjenta, jakby nic dla niej nie znaczył. Ich małżeństwo trwało dwadzieścia pięć lat. Zawsze podziwiałam ich miłość, lecz teraz zaczęłam w nią wątpić. Przez te wszystkie lata żyli prawie osobno. Tata ciągle podróżował po świecie, a mama wolała spędzać czas w szpitalu. Teraz, nawet choroba nie potrafiła ich zjednać. Co do miłości taty, nie miałam żadnych wątpliwości, ale mama... Czasami myślałam sobie, że ona nigdy nikogo nie kochała. Sprawiała wrażenie zimnej, pozbawionej uczuć. Było mi jej po prostu żal, bo miłość to najpiękniejsze uczucie, jakie stworzył dla nas Bóg. Nie każdy potrafił je docenić.

Na końcu białego korytarza zobaczyłam Darcy i Harry'ego. Oczywiście nigdzie nie widziałam mamy. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wróciła do swoich pacjentów, którzy zawsze byli ważniejsi od rodziny. Otarłam łzy rękawem kurtki, a chwilę potem znalazłam się w silnych ramionach swojego brata. Zaraz potem do uścisku dołączyła Darcy.

- Co z nim? - Zapytałam, po czym zacisnęłam drżące usta, aby choć trochę się uspokoić. To nie mógł być dzień jego śmierci. Nie przeżyłabym tego, nie byłam gotowa. Chociaż... Czy kiedykolwiek bym była? Chyba każdy znał odpowiedź.

- Bez zmian. - Odpowiedział Harry. Moja siostra nie była w stanie. Usiadła na krześle, głęboko oddychając.

- Darcy, dobrze się czujesz? - Wyrwałam się z ramion brata, spoglądając z niepokojem na siostrę. W końcu nosiła w sobie dziecko, a stres nie wpływał dobrze na ciążę.

- Tak, wszystko w porządku. Muszę się tylko uspokoić. - Wymusiła uśmiech.

- Gdzie jest mama? - Darcy jedynie prychnęła w odpowiedzi na moje pytanie. Spojrzałam z nadzieją na Harry'ego.

- A jak myślisz, Vivi, co? Sama odpowiedz sobie na to pytanie. Myślę, że sama wiesz, gdzie jest teraz nasza mama. - Zakpił.

Ze złości zacisnęłam dłonie w pięści. Liczyłam... Miałam nadzieję... Sądziłam, że moje przypuszczenia okażą się nietrafne. Nie mogłam uwierzyć, że nasza mama zamiast przy nas być, wspierać, poszła na dyżur. Rozumiałam jej pracę, ale gdyby chciała, mogłaby załatwić sobie zastępstwo. Nie zrobiła tego, a ja nie zamierzałam przemilczeć tej sytuacji. Wiedziałam, gdzie znajdował się pokój lekarski na oddziale chirurgii. Kulturalnie zapukałam do drzwi, które, o ironio, otworzyła mi mama. Wyglądała na zaskoczoną, ale wpuściła mnie do środka. Na jej szczęście nikogo, oprócz nas nie było w środku, bo to nie będzie miła rozmowa. Miałam już serdecznie dość jej chłodu, obojętności.

- Dlaczego tu jesteś? - Zapytała ze zmarszczonymi brwiami.

- Ty sobie robisz jaja, kobieto?! - Otworzyła szeroko oczy na mój ton głosu. - Piętro wyżej nasz tata, a twój mąż walczy o życie! Czy ciebie to w ogóle nie obchodzi?! Jak możesz być aż tak nieczuła?! On ciebie potrzebuje! My ciebie potrzebujemy!

- Nie podnoś głosu, Vivian. Jesteś w szpitalu. - Usiadła za biurkiem, na kręconym krześle, jakby przyjmowała pacjenta, a nie rozmawiała z córką. - Nie rozumiem twojego wzburzenia, dziecko. Jestem chirurgiem, nie onkologiem. Mam swoich pacjentów na tym piętrze i nie mogę od tak, iść sobie na pogawędkę do twojego ojca.

- Od tak?! Na pogawędkę?! - Powtórzyłam po niej z niedowierzaniem i oburzeniem. - On umiera!

- Na każdego przychodzi pora, Vivian. - Spojrzała na mnie obojętnie. - Bóg wzywa do siebie tatę i nie możesz go zatrzymać.

- Ty jesteś chora! Nienawidzę cię! - Wykrzyczałam, a potem z prędkością światła opuściłam ten przeklęty gabinet, trzaskając drzwiami.

Usiadłam pod ścianą, zamknęłam powieki, spod których wypływały nowe łzy. W głowie mi się nie mieściło, że tak potraktowała naszą rodzinę. Nie miałam już matki.

      Prosiłam lekarza prowadzącego o chwilę rozmowy z tatą, zaraz po tym, jak powiedział, że po serii kolejnej chemii, odzyskał przytomność. Nie pozwolił mi na to. Załamałam się. Nawet nie mogłam z nim porozmawiać, pocieszyć go, potrzymać za rękę, po prostu przy nim być. Okropnie się bałam, że za chwilę on umrze, nawet nie wiedząc o naszej obecności. Był tam sam, jakby nie miał nikogo, a przecież siedzieliśmy we trójkę na niewygodnych krzesłach, mimo że Darcy źle znosiła początki ciąży, Harry'ego ominą ważne zawody, a ja nie pojawię się w szkole na odbywaniu kary. Z wdzięcznością Darcy odebrała z moich rąk butelkę z wodą, owoce i kilogram cukierków. Musiałam czuwać pod drzwiami, jednocześnie opiekując się ciężarną siostrą. Harry tylko udawał silnego, ale bardzo przeżywał całą tą sytuację. Niby miał te swoje osiemnaście lat, ale czuł się bezbronnym dzieckiem, któremu choroba chciała odebrać rodzica. Było mi go żal. W wieku piętnastu lat trafił do domu dziecka, po śmierci obojga rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym, a teraz znowu tracił kogoś, kogo pokochał i zaufał. Ta sytuacja była trudna dla całej naszej trójki, bez względu na wszystko. Ze łzami w oczach oparłam głowę na ramieniu brata, który od razu mnie objął.

- Bardzo go kocham. - Wyznał szeptem, zbolałym głosem.

- Wiem, Harry. - Bardziej się w niego wtuliłam.

- Jeśli on umrze, to wszystko się posypie, Vivi. Matka ma nas głęboko w poważaniu, Darcy w końcu będzie musiała wrócić do Nowego Jorku i powiedzieć Liamowi o dziecku, a ty pójdziesz do tego zakonu. Zostanę całkiem sam... - Spojrzał na mnie z zaczerwienionymi oczami. Ostatkiem sił powstrzymywał łzy.

- Nigdzie się nie wybieram, rozumiesz? - Mocniej ścisnęłam jego dłoń. - Nie zostawię cię, nigdy tego nie zrobię.

- Kocham cię. - Po jego policzku spłynęła pierwsza łza, którą od razu mu starłam.

- Ja ciebie też, jakoś sobie poradzimy, ale nie stawiajmy jeszcze na nim krzyżyka. Musimy wierzyć, że poczuje się lepiej, wtedy on też nabierze sił do walki.

Tak naprawdę, sama nie wierzyłam w to, co mówiłam. Jeszcze zanim pogorszył się jego stan zdrowia, lekarze dawali mu zaledwie dwa, góra trzy miesiące. Teraz powiedzieli, że to kwestia dni, może tygodni. Tyle razy słyszałam o ludziach, którzy umarli z powodu nowotworów i nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś mnie to spotka, może nie bezpośrednio, ale jednak. Moją uwagę zwróciła Darcy, trzymająca się za brzuch. Zaniepokojona, uklęknęłam przed nią, pytając czy wszystko w porządku. Odpowiedziała, że tak, a sekundę potem zemdlała. W czasie, kiedy próbowałam ją ocucić, Harry pobiegł po pomoc. Chwilę później lekarz i pielęgniarka zabrali ją na oddział ginekologii, żeby sprawdzić czy dziecku nie zagrażało niebezpieczeństwo. Harry poszedł razem z nimi, a mi kazał zostać pod drzwiami do sali taty.

- A pani nadal tutaj siedzi? - Obok mnie usiadł lekarz prowadzący przypadek mojego taty. Wyglądał na maksymalnie trzydzieści lat, więc czułam się odrobinę skrępowana.

- Nigdzie się stąd nie ruszę. - Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, chcąc podkreślić swoje postanowienie.

- Dobrze, niech już będzie. - Westchnął. - Może pani do niego wejść, ale tylko na chwilę i proszę ubrać fartuch ochronny. Zaraz go pani przyniosę.

- Dziękuję. - Powiedziałam.

     Dziesięć minut później, ubrana w fartuch ochronny, weszłam do sali taty. Lekarz uprzedził mnie, że widok, jaki zastanę, będzie mnie prześladował do końca życia, ale mimo to zdecydowałam się wejść do środka. Zasłoniłam dłonią otwarte usta, co było wynikiem szoku. Lekarz miał rację. Nigdy nie zapomnę jego bladej, spoconej skóry, sińców pod oczami, głowy bez włosów, płytkiego oddechu i ust wykrzywionych w grymasie bólu. Swój zmęczony wzrok przeniósł na mnie, na płaczącą kobietę, która nie mogła znieść takiego widoku.

- Proszę, nie płacz, Vivi. - Powiedział, a potem głośno zakaszlał. - Usiądź obok mnie, chcę cię mieć blisko siebie, proszę.

Bezzwłocznie wykonałam jego prośbę. Jakbym mogła mu odmówić? Usiadłam obok niego na krześle, bo na łóżko nie miałam wstępu. Złapałam go za chudą, bladą dłoń, a potem delikatnie położyłam mu głowę na brzuchu, aby choć w jakimś stopniu się do niego przytulić. Drugą dłonią głaskał mnie po włosach jak małą dziewczynkę, ale właśnie tak się wtedy czułam. Ta bezradność i uczucie rozrywania serca była nie do zniesienia. Bolał mnie jego stan, ale ten ból nie mógł się równać z jego. Wiedział, że umrze, czuł to. Ta świadomość była okropna. Nigdy nie chciałabym wiedzieć, kiedy ani jak umrę. Mój tata wiedział. Nowotwór wysysał z niego życie.

- Kochamy cię, tato. - Załkałam. - Ja, Harry, Darcy i mama. - Tego ostatniego nie byłam pewna, ale co niby miałam mu powiedzieć? Przecież byliśmy rodziną.

- Ja też was kocham i zajmę wam odpowiednie miejsce w niebie, ale musisz mi obiecać, że żadne z was tak szybko się tam nie wybierze. - Wyszeptał. - Już nie mogę się doczekać, kiedy umrę. Nie ma sensu tego przedłużać.

- Nie mów tak! - Podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć. - Możesz jeszcze z nami być przynajmniej dwa miesiące, dlaczego tego nie chcesz?

- Bo wiem, że tam nie będzie mnie bolało. - Odpowiedział.

Mogłam przy nim siedzieć tylko dziesięć minut. Chciałam mu tyle powiedzieć, a jedynie na co było mnie stać, to płacz i histeria. Kurczowo trzymałam go przy nas, kiedy on już był gotowy na to, aby odejść. Wychodząc od niego z sali, wstąpiłam do gabinetu lekarza. Błagałam go, żeby zrobił wszystko, co w jego mocy. Może byłam samolubna, ale potrzebowałam go w swoim życiu, nie potrafiłam pogodzić się z jego decyzją. Tata już dawno się poddał, przestał walczyć, o choćby jeden, dodatkowy dzień, a przecież miał dla kogo. Lekarz obiecał, że się nim zaopiekuje, ale pod warunkiem, że pojadę do domu, chociaż na kilka godzin. Wyszłam z jego gabinetu, obejmując się ramionami. Potrzebowałam kogoś, kto by mnie przytulił, pocieszył i moje prośby zostały wysłuchane. Zobaczyłam Zayna na drugim końcu korytarza. Kiedy mnie zobaczył, przyspieszył kroku. Po chwili stałam przytulona do jego torsu.

Tak bardzo cię kocham.

________________________________________________________________________________
Cześć, kochani 😙
Rozdział przeraźliwie smutny, ale chciałam, abyście zrozumiały, co czuje Vivian. Miałam łzy w oczach, gdy pisałam niektóre fragmenty 😢😔
Kocham was 💓💕💖💗💝💞💟

Data wpisu: 27.06.2017r. 

*St. Thomas' Hospital - Szpital św. Tomasza w Londynie, znajdujący się na południowym brzegu Tamizy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro