2. VIVIAN
Tego dnia lekcja muzyki z panem Levinem niczym nie różniła się od tych, na które uczęszczałam rok temu. Wchodził do sali, zajmował swoje miejsce, a potem przyglądał nam się spod swoich okularów. Potrzebował pomocnika, dlatego za każdym razem wybierał kogoś innego. Wybrana osoba musiała zapisywać na tablicy to, co mu dyktował, czasami nawet został zmuszony, aby coś zaśpiewać. Niestety, lekcje muzyki były w naszej szkole obowiązkowe, więc jeśli ktoś nie potrafił śpiewać, miał pecha. Ja uwielbiałam te zajęcia, ponieważ tylko wtedy mogłam się rozwijać. Obok mnie siedziała moja jedyna przyjaciółka - Sofia. Prawie nigdy się nie kłóciłyśmy i zawsze mogłam na nią liczyć. Zanim pan Tom wszedł do sali, modliła się o to, żeby nie musiała dzisiaj śpiewać. Nie przepadała za muzyką, którą ja ubóstwiałam, ale za to z uśmiechem chodziła na zajęcia z literatury angielskiej. Przez całą godzinę dawała upust swojej nudzie, na co wskazywał zeszyt od nut, jednak zamiast zapisków z lekcji, znajdowało się tam jej imię oraz jej chłopaka - Nialla. Oczywiście wokół nich nie mogło zabraknąć serduszek narysowanych ołówkiem czy długopisem. Patrzyłam na to z pewnym dystansem, ale może było to spowodowane tym, że nie wiedziałam, jak zachowuje się zakochana nastolatka. Stroniłam od kontaktów z mężczyznami, ponieważ mogło to zniszczyć moje plany, do których dążyłam od kilku lat. Sofia wiedziała o wszystkim i nie popierała mojej decyzji, dlatego świetnie dogadywała się moją starszą siostrą - Darcy. Obie wykorzystywały moje miękkie serce i często namawiały mnie na coś, na co nigdy nie powinnam się zgodzić. Na szczęście za każdym razem pastor Tranter mówił, że nie zrobiłam nic złego. Któregoś dnia namówiły mnie na wyjście na kręgle, gdzie jacyś chłopacy rozbierali nas wzrokiem. Nie czułam się z tym dobrze, a one chichotały pod nosem, jakby stało się coś zabawnego. Uciekłam stamtąd i już nigdy z nimi nie wyszłam.
- Słyszałaś o dodatkowych zajęciach pozalekcyjnych? - Zapytała mnie cicho Sofia.
- Nie, a powinnam? - Odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od tablicy, przy której dzisiaj stał Louis. Mimo że często mi dokuczał z powodu moich ubrań, było mi go szkoda. Nie potrafił śpiewać, a pan Levin z radością wpisywał mu złe oceny.
- Cheryl mi mówiła, że Tina jej mówiła, że Jo wie od Sam o zajęciach pozalekcyjnych, ale jeszcze nikt nie wie, co to będzie. - Powiedziała na jednym wdechu. - Oby to było coś wartego mojej uwagi.
- Jak zrobić zakupy w dwadzieścia minut? - Spojrzałam na nią rozbawiona. - Takie zajęcia z pewnością by ci się przydały.
- Hej! - Szturchnęła mnie łokciem. - Nie chodzisz ze mną na zakupy, więc skąd możesz wiedzieć, ile mi to zajmuje, co?
- Wystarczy spojrzeć na twoje oceny. - Wzruszyłam ramionami. - Zamiast się uczyć, szwendasz się po galeriach i polujesz na promocje.
- Właśnie. - Jej oczy zabłysnęły figlarnie. - Wczoraj kupiłam przepiękny płaszcz zimowy, a zapłaciłam tyle, co nic.
- Jest wiosna. - Zmarszczyłam brwi.
- Niby tak, ale nie mogłam przegapić takiej okazji. - Przygryzła zakrętkę od długopisu, którą po chwili jej wyrwałam. Należała do mnie.
Naszą rozmowę, która w ogóle nie powinna mieć miejsca, przerwało znaczące chrząknięcie pana Levina. Stał przy naszej ławce, pewnie już jakiś czas, a my zajęte rozmową o głupotach, nawet tego nie zauważyłyśmy. Usłyszałam, jak Sofia głośno przełknęła ślinę, zapewne obawiając się kary ze strony nauczyciela. Spojrzałam na niego przepraszająco, ale ten pozostał niewzruszony. Sama zaczęłam się bać, chociaż wiedziałam, że kara mi się należała. Pan Levin nie tolerował rozmów na swoich lekcjach. Jak to kiedyś powiedział: "Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż użeranie się z dzieciakami, które nie doceniają mojego cennego czasu". Spuściłam potulnie głowę, gdy napiętym głosem kazał mi się spakować i pójść do dyrektora. Oczywiście moja przyjaciółka chciała zaprotestować, ale powstrzymałam ją swoim spojrzeniem. Nasz dyrektor nie przepadał za nią, dlatego wolałam wziąć winę na siebie. Jak się potem okazało, dyrektor oprowadzał po szkole nowego pracownika, dlatego musiałam na niego poczekać.
- Na litość boską, co robi u mnie wzorowa uczennica? - Zapytał pan Braid, gdy wrócił do gabinetu. Czekałam na niego tylko dziesięć minut, siedząc jak na szpilkach. - Co się stało, Vivian?
- Pan Levin kazał mi tutaj przyjść. - Wyznałam skruszona. - Rozmawiałam na jego lekcji ze swoją przyjaciółką. Naprawdę przepraszam za swoje zachowanie.
Pan Braid głośno westchnął, patrząc na mnie ciepło. Zawsze mnie lubił, dlatego zamiast Sofii, wolałam być tutaj ja. Liczyłam, że sprawa rozejdzie się po kościach, ale przeliczyłam się.
- Tom stanowczo przesadza, ale nie mogę tak tego zostawić. - Przesunął palcami po swoim drewnianym biurku, jakby chciał zetrzeć z niego niewidzialny kurz. - Właśnie zatrudniłem byłego wojskowego, który od jutra zacznie prowadzić zajęcia samoobrony. Wpisuję cię na listę, bez konsultacji z twoim zdaniem. To będzie twoja kara.
- Ale... - Zaczęłam, jednak nie było mi dane skończyć.
- Nie ma "ale", Vivian. - Pokręcił głową. - Możesz iść już do domu.
Mama uczyła mnie, żebym przyjmowała na siebie karę za swoje złe zachowanie, ponieważ tego chciał Bóg, ale po wyjściu z gabinetu dyrektora, pierwszy raz miałam ochotę głośno krzyczeć. Brzydziłam się przemocą i każdym sportem, który miał z tym związek. Samoobrona opierała się na biciu innego człowieka. Jakiś głos z tyłu głowy powtarzał, że to dla mojego dobra, ale niby kiedy miała mi się przydać ta cała samoobrona? W drodze do kościoła czy z kościoła do domu?
Lekcja muzyki była dzisiaj moją ostatnią, dlatego od razu zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Przechodząc obok sali gimnastycznej, usłyszałam tam głos swojego brata, więc postanowiłam poprosić go o podwózkę do domu. Nacisnęłam klamkę, po czym weszłam do środka, co okazało się być błędem. W środku, oprócz mojego brata odbijał piłkę wcześniej poznany mężczyzna, który pomógł mi pozbierać książki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie paradował po sali bez koszulki. Odwróciłam wzrok w prawą stronę, nie chcąc słuchać irytującego głosu w mojej głowie. Namawiał mnie, abym spojrzała na niego, chociaż na minutę, ale sekunda okazała się być aż nazbyt wystarczająca. Poczułam, jak moje policzki zapłonęły żywym ogniem.
- Harry, mógłbyś odwieźć mnie do domu? - Zapytałam. - Proszę. - Dodałam po chwili, gdy mój brat nadal milczał. Spojrzałam na niego, a ten pokiwał głową w odpowiedzi. Odetchnęłam z ulgą, że mogłam w końcu stamtąd wyjść, jednak przeszkodził mi w tym głos Harry'ego.
- Vivi, poznaj naszego instruktora samoobrony. - Usłyszałam w jego głosie ekscytację. - To Zayn Malik.
- My się już znamy. - Przestępowałam z jednej nogi na drugą, nadal unikając wzroku bruneta. - Możemy już iść? Nie chcę spóźnić się do kościoła.
- Jasne. - Westchnął głośno. - Cześć, Zayn.
- Do zobaczenia jutro. - Odpowiedział mu instruktor.
Nawet nie wiedziałam o tym, że wstrzymywałam powietrze, dopóki nie opuściłam sali gimnastycznej. Po chwili wyszedł także mój brat, który wyglądał na zawiedzionego moim zachwianiem. Ze spuszczoną głową szłam za nim na parking, gdzie stał jego samochód. Zrobiło mi się przykro, gdy zobaczyłam, jak bardzo był przybity. Już kiedyś poznawałam jego kolegów, ale moja widoczna niechęć do płci męskiej, odstraszała ich i już nigdy więcej nie przyszli do naszego domu. Mój brat prawie w ogóle nie miał w szkole kolegów, ponieważ każdy się ze mnie śmiał, a jeden Harry nie powstrzyma całej szkoły. Cieszyłam się, że za cztery miesiące kończyłam szkołę. W końcu każdy o mnie zapomni, a Harry zyska przyjaciół, na jakich zasługiwał.
- Przepraszam, Harry. - Spojrzałam na niego smutno. - Obiecuję, że niedługo wszystko się zmieni.
- Nie mogłaś być dla niego miła? - Spojrzał na mnie zirytowany. - Chyba nawet zakonnice powinny takie być, prawda?
- Był rozebrany. - Zauważyłam trafnie. - Nie będę rozmawiać z nagim facetem.
- Nagim? - Roześmiał się głośno. - Vivi, on nie miał na sobie jedynie koszulki. Nasz tata też bez niej chodzi, gdy jest gorąco.
- To co innego. Nie porównuj obcego faceta z naszym ojcem. - Zacisnęłam usta w cienką linię.
Harry westchnął głośno i już więcej nie odezwał się do mnie podczas drogi do domu. Mieszkaliśmy na przedmieściach Londynu, gdzie panowała cisza oraz spokój. Okolica zachęcała do spacerów, a niewielkie jezioro przyciągało niedzielami mojego tatę, którego pasją było wędkarstwo. Ze względu na swój zawód, związany z ciągłym podróżowaniem, nie mógł sobie na to pozwolić tak często, jakby chciał. Mieszkaliśmy w dużym domu, który pomieściłby następne trzy rodziny. Cały czas nie potrafiłam zrozumieć tego bezsensownego zakupu. Moi rodzice posiadali pieniędzy jak lodu, w większej mierze zawdzięczali to pracy ojca, a moja mama - gorliwa katoliczka, skąpiła pieniędzy na różnego rodzaju akcje charytatywne. Pastor Tranter uczył mnie, że do szczęścia nie potrzeba wiele, ale oni chyba tego nie rozumieli.
Po wejściu do domu, Harry od razu poszedł do swojego pokoju. Odłożyłam plecak w holu, z którego prowadziły wejścia do innym pomieszczeń w tym domu. Z kuchni dobiegały jakieś szmery, dlatego postanowiłam to sprawdzić. Tata przebywał teraz we Włoszech, a mama miała swoją zmianę w jednym z londyńskich szpitali. Otworzyłam drzwi prowadzące do kuchni najciszej, jak potrafiłam. Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech, gdy zobaczyłam Darcy, która wyjmowała z lodówki produkty, potrzebne do jej ulubionej sałatki. Ostatni raz widziałyśmy się dwa miesiące temu, więc bardzo za nią tęskniłam. Chciałam przytulić ją z zaskoczenia, ale musiałam być niewystarczająco cicho, ponieważ odwróciła się w moją stronę, a po chwili miażdżyła mnie w swoich ramionach.
- Darcy, co ty tutaj robisz? - Nie mogłam powstrzymać łez szczęścia. Zanim wyprowadziła się od nas z domu, byłyśmy nierozłączne.
- Postanowiłam przyjechać na jakiś czas. - Poczochrała mnie po włosach, czego nigdy nie lubiłam. - Mam nadzieję, że się cieszysz.
- Oczywiście, że tak, ale co z Liamem? - Zapytałam. Liam był narzeczonym mojej siostry od dwóch lat i zdążyłam go polubić. Opiekował się moją siostrą, sprawił, że trochę wydoroślała, za moi rodzice byli mu niezmiernie wdzięczni. Im nigdy się to nie udało.
- Och. - Spuściła wzrok na podłogę. - Liam musiał zostać w Nowym Jorku. - Wymusiła uśmiech, abym nie zadawała więcej pytań.
Nie zamierzałam o nic wypytywać, bo wiedziałam, że zrobi to mama. Martwiłam się o Darcy. Wyraźnie nie chciała mówić o Liamie, a w czerwcu miał odbyć się ich ślub. Postanowili o tym już jakiś czas temu, gdy powiedziałam swojej rodzinie, że kiedy skończę szkołę, pójdę do zakonu. Moja siostra się załamała, mama była wniebowzięta, tata przyjął to z dystansem, a Harry od razu zaakceptował moją decyzję.
- Widzę, że stęskniłaś się za swoją sałatką. - Kiwnęłam głową w stronę produktów, leżących na kuchennym blacie. - Pomogę ci, jeśli chcesz.
- Byłoby super. - Przyznała odprężona. Chyba spodziewała się ognia pytań z mojej strony, ale to i tak zapewne jej nie ominie.
Zabrałyśmy się do pracy. Darcy próbowała przypomnieć sobie przepis na sos, a ja kroiłam potrzebne warzywa. Podczas wspólnego gotowania opowiadała mi swoje zabawne historie, które przydarzyły się jej, zaraz po przeprowadzce do Nowego Jorku. Amerykańska kultura różniła się od naszej, dlatego moja siostra na początku była przerażona, ale teraz mimo wszystko, wyglądała na szczęśliwą. Słuchałam ją uważnie, próbowałam sobie wyobrazić siebie w takim mieście, zakochaną, z dwójką dzieci przy boku, ale nic nie mogłam poradzić na to, że przed oczami widziałam zupełnie coś innego.
Zakon.
________________________________________________________________________________
Cześć, kochani 😙
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał 😙 Obiecuję, że z każdym kolejnym rozdziałem, będzie ciekawej. Na razie wprowadzam was w atmosferę tego ff 😊
Kocham was 💓💕💖💗💝💞💟
Data wpisu: 29.04.2017r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro