Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65


— Obiecuję, że nie będę ci sprawiała żadnych kłopotów — mówię do Dylana jak wsiadamy do samochodu. W ostatnim czasie nie był dla mnie taki niemiły jak po powrocie z Portugalii. A ja wolę sobie nie robić wrogów i zależy mi na tym by mieć z nim pokój.

— Tym lepiej — Jenny rozgląda się po samochodzie leżąc w nosidełku, które dokładnie przypięłam pasem.

— Jedziemy do tego parku w pobliżu domu? — pytam, widzę, że nie jedzie dobrą drogą. No chyba, że jest jakaś inna, o której nie mam pojęcia.

— Nie, do innego. Pomyślałem, że wolisz zobaczyć coś nowego.

— Okej — odpowiadam zdziwiona, że z własnej woli chce spędzić ze mną więcej czasu. Byłam pewna, że na każdym kroku będzie narzekał jak to się musi dla mnie poświęcać wioząc mnie do tego parku.

Jenny wyciąga do mnie rączki, bo chce bym wzięła ją na ręce. Głaszczę ją jednak po rączce, bo nie mogę jej teraz wciągnąć z nosidełka. To by było zbyt niebezpieczne.

Po ponad czterdziestu minutach jazdy zaczynam się niepokoić. Nie rozumiem po co wiezie mnie aż tak daleko. Przecież Harry na pewno się wścieknie, że zeszło nam aż tak długo.

— Daleko jeszcze? — pytam, bo Jenny zacina już marudzić. Nie jest przyzwyczajona do tak długiej jazdy samochodem, była jedynie przywieziona ze szpitala i raz byliśmy u lekarza na kontroli.

— Nie — jego głos jest spokojny i opanowany. Mi jednak nie podoba się to, że wjeżdżamy w boczną uliczkę. Kurwa już zaczynam żałować, że poprosiłam o ten spacer. Co mi szkodziło przejść się po ogrodzie. Mogłam też pomęczyć Harry'ego by to on się ze mną wybrał.

— My naprawdę jedziemy do parku? — nie chce mi się wierzyć, że właśnie tam mnie wiezie.

— Nie. Muszę przyznać, że sądziłem, że jesteś głupsza i zoriętujesz się dopiero jak ci powiem co jest grane.

Czuję ucisk w brzuchu. On się zamierza na mnie mścić za śmierć Mii. Zupełnie jakbym już nie odpokutowała za błędy mojej rodziny.

— Zabijesz mnie — w moich oczach pojawiają się łzy. Umrę i to teraz gdy wreszcie moje życie nie przypomina piekła.

Nagle dociera do mnie straszna myśl. Jenny jest ze mną więc ją też może skrzywdzić. Moją malutką córeczkę.

— Już tak nie dramatyzuj, sam jeszcze nie jestem pewny co się z tobą stanie. Dziś zadziałem spontanicznie, bo ostatnio szef nie spuszczał cię z oczu. Nie miałem bezpośredniego dostępu ani do ciebie ani do tego dzieciaka.

— Jenny to malutkie dziecko, nie możesz jej zrobić krzywdy! — mówię płaczliwym tonem.

Jestem na całkowicie straconej pozycji. Sama z dzieckiem z człowiekiem owładniętym chęcią zemsty i na dodatek nie wziąłem ze sobą komórki. Dylan osobiście zapewnił Harry'ego, że to on będzie pod telefonem.

Moja córeczka wybucha głośnym płaczem, nerwowa sytuacja także i jej się udzieliła.

— Ucisz ją do cholery! — krzyczy, a następnie przyśpiesza. Wciągam ją z nosidełka i przytulam do piersi. Teraz czeka nas dużo większe niebezpieczeństwo, więc muszą ją mieć blisko siebie.

Szepcze jej uspokojające słowa, a ona nadal płacze.

Nagle zatrzymuje auto. Spoglądam przez okno i widzę, że stoimy przed jakimś małym murowanym domem.

Harry na pewno dobrze zna Dylana, musi wiedzieć o jego domach. Oby szybko się domyślił, że ten postradał zmysły.

— Wysiadaj i nawet niczego nie próbuj, bo skręcę kark twojemu dziecku.

Liczę na waszą opinię

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro