41
— Mam nadzieję, że wiesz, że głupio postępujesz — mówię do Harry'ego pakując jego rzeczy. Minęło dopiero siedem dni od jego postrzału, a ten już się uparł żeby wrócić do domu. Wypisał się też na własne żądanie ze szpitala. — Niby dorosły człowiek, a gorzej niż dziecko.
— Miło mi, że się o mnie martwisz skarbie. A ja myślę o naszej dwójce. Zarówno mi jak i tobie będzie wygodniej w domu. Tak to codziennie musisz do mnie przyjeżdżać na wiele godzin. Widzę jak się męczysz — przewracam oczami na jego słowa i się uśmiecham. Przez ten tydzień był zupełnie taki jak w pierwszych dniach naszej znajomości. Miły, czuły i zachowywał się tak jakby mu na mnie zależało.
— Ale pamiętaj, że nie będzie wspólnego spania. Nie będę ryzykowała, że cię uderzę podczas snu.
— Poświęcę się skarbie — komunikuje, a następnie wstaje. Widzę jak się krzywi. Głupia męska duma, która nie pozwala się przyznać do chwili słabości. Przecież to normalne, że po takim czymś ciało potrzebuje więcej czasu na zregenerowanie się.
— Może chcesz się na mnie podtrzymać? — pytam.
— Poradzę sobie.
Całą wieczność zajmuje nam dojście do samochodu, Dylan zaparkował jak najbliżej się tylko da wyjścia ze szpitala. Następnie powoli usadawia się na tylnym siedzeniu, a ja siadam obok niego. Nachyla się nade mną i zupełnie tak jak podczas naszej pierwszej podróży zapina mi pas.
— Teraz jedziemy prosto do domu, bo już marzę o tym by znaleźć się w swoim łóżku. Z tobą u boku.
— Przypominam jednak, że jutro musimy załatwić pewne sprawy niecierpiące zwłoki — mówi kierowca, a następnie zaczyna jechać.
— Okej jutro się zajmę tym przeżutem broni z Rosji. A i możesz mówić wprost przy Ninie, bo ona już z nami zostanie.
Ona z nami zostanie — te słowa dźwięczą mi w głowie. Wiem, że to głupota, ale do tej pory była we mnie jeszcze maleńka iskierka nadziei, że jeszcze w jakiś sposób to się wszystko ułoży. Teraz niestety mam już potwierdzenie. Zostałam pozbawiona wolności i możliwości decydowania o własnym życiu chociaż nic złego nie zrobiłam.
Nagle czuję dłoń na moim ramieniu więc odwracam głowę w stronę Harry'ego.
— O czym tak myślisz? — pyta delikatnie głaszcząc moje ramię.
— O niczym, po prostu jestem bardzo zmęczona, bo przez ten czas jak cię nie było to nie sypiałam zbyt dobrze.
— Teraz sobie wypoczniesz — odpowiada chociaż dobrze wiem, że nie uwierzył w moje tłumaczenie. Lecz dla naszego dobra nie drąży tego tematu.
Resztę drogi spędzamy w zupełnej ciszy. Po schodach już pomagam wejść Harry'emu, bo wiem, że sam by sobie nie poradził. A jak już jesteśmy na miejscu to zdejmuje mu też spodnie, a on się kładzie.
— Ale będę mogła dokończyć moje studia? — zadaje to pytanie, bo teraz to już niczego nie mogę być całkowicie pewna. A naprawdę zależy mi na dobrym wykształceniu.
— Jasne skoro takie jest twoje zainteresowanie to nie będę ci przeszkadzał. Oczywiście ustalimy tylko pewne zasady, bo pewnie domyślasz się, że nie chciałbym byś spotykała się z innymi facetami. Bywam zazdrosny — nie mówi w taki sposób by mnie wystraszyć.
— A ja nie budzę zainteresowania płcią przeciwną, więc nie masz się czym martwić — głośno się śmieje, a następnie mnie do siebie przyciąga.
— Skarbie jesteś jedną z najbardziej pociągających kobiet jakie w życiu spotkałem. A możesz być pewna, że było ich wiele. A teraz ściągaj swoje ubrania, bo zamierzam cię utulić do snu.
Robię to o co mnie prosi, bo w obecnym stanie to nie jest w stanie mi nic zrobić.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro