Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40


Harry przysypia dalej trzymając moją rękę. Sama się sobie dziwię, ale nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy by spróbować go w jakiś sposób zamordować. Chociaż pewnie jakbym tylko coś zrobiła to od razu by ktoś tu przybiegł i zginęłabym w wielkich męczarniach.

— Jak długo będzie dochodził do siebie? — pytam pielęgniarki, która przyszła zmierzyć mu ciśnienie i inne funkcje życiowe.

— Po tym krwotoku spędzi najmniej tydzień w szpitalu, ale to jeszcze za wcześniej na takie wyrokowanie. To jest pani? — pyta, bo trudno się domyśleć kim dla siebie jesteśmy. No tak na pierwszy rzut oka widać naszą różnicę wieku.

— To mój partner — odpowiadam dokładnie to co chciałabym usłyszeć ode mnie Harry.

— Pani partner powinien teraz już szybko dochodzić do siebie. Najważniejsze jest to, że nie grozi już mu żadne niebezpieczeństwo — odpowiada mi na oko czterdziestoletnia ciemno włosa pielęgniarka, a następnie wychodzi.

Poruszam się na krześle, bo już zaczynają mnie boleć kręgosłup od tego siedzenia. Jestem tu już kilka godzin i powoli go siedzenie w jednym miejscu daje mi się we znaki.

— Gdzieś idziesz skarbie? — pyta i wolną ręką zsuwa sobie maskę tlenową. Ciągle to robi. Przecież gdyby nie było potrzeby to by jej mu nie zakładali.

— Nigdzie plecy zaczynają mi dokuczać, jestem tu już — spoglądam na wyświetlacz telefonu i rozszerzam oczy z zdziwienia. — Osiem godzin.

— Każ Dylan'owi by zawiózł cię do domu. I odpocznij, bo zależy mi byś codziennie mnie odwiedzała. Niestety moje ciało mnie zawiodło i nie mogę wrócić z tobą skarbie.

— Okej — odpowiadam mu, a następnie znowu zakładam mu maskę. — Nie ściągaj tego, jeśli chcesz jak najszybciej wrócić do domu. A i nawet nie próbuj się wypisywać na własne żądanie. Przecież gdybyś miał w domu ten krwotok to nie udałoby się cię uratować.

— Dasz mi buziaka? — albo mi się wydaje lub on naprawdę się zapytał czy to zrobię. Nie dał mi rozkazu tak jak zawsze to robi. Nachylam się, więc na nim i składam pocałunek na jego policzku.

Piszę też wiadomość do Dylana, że będziemy wracać, a on mi tylko odpisuje bym przyszła do samochodu.

— Będę jutro — zapewniam go, a następnie opuszczam pokój. Szybkim krokiem maszeruje, bo jestem tak zmęczona, że wręcz marzę by położyć się na wygodnym łóżku. Takie bezczynne siedzenie jest bardzo wykańczające.

— Nina — nagle do moich uszu dociera dobrze znany mi głos, a ja staram się jeszcze bardziej przyspieszyć. Nie mam sił na kłótnie z Josh'em. I tak naprawdę to nawet nie chce mi się go oglądać.

On jednak się nie poddaje, bo łapie mnie za ramię i zmusza bym się zatrzymała.

— Nina proszę cię o rozmowę, ja się nie poddam — mówi na samym wstępie. — Wiem, że bardzo cię zraniłem, ale zamierzam naprawić błąd. Każdy przecież zasługuje na drugą szansę.

— Może i tak, ale ja nie zamierzam ci jej dawać. A teraz mnie puszczaj, bo się spieszę. A i powiedz mi kim jest ten mężczyzna, który ostatnio tu z tobą był. Nie powinnaś się spotykać z takimi ludźmi.

Jestem o krok od wybuchnięcia głośnym śmiechem. Jakim prawem on mi mówi z kim mam się spotykać, a z kim nie. Pieprzony hipokryta.

— To nie jest twoja sprawa. A teraz mnie puszczaj, bo zacznę krzyczeć i pojawi się tu ochrona.

Zabiera dłoń z mojego ramienia. Szkoda, że Harry tak nie reaguje jak każe mu mnie zostawić.

— Ja nie odpuszczę, uświadomiłem sobie, że cię kocham i będę walczył — przewracam oczami na jego słowa. A następnie dalej idę do wyjścia.

Pojawnienie się Josha jest mi bardzo nie na rękę, bo w obecnej chwili mam dużo więcej innych problemów na głowie. I nie mogę pozwolić by ktoś mi przysporzył ich jeszcze więcej.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro