40
Harry przysypia dalej trzymając moją rękę. Sama się sobie dziwię, ale nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy by spróbować go w jakiś sposób zamordować. Chociaż pewnie jakbym tylko coś zrobiła to od razu by ktoś tu przybiegł i zginęłabym w wielkich męczarniach.
— Jak długo będzie dochodził do siebie? — pytam pielęgniarki, która przyszła zmierzyć mu ciśnienie i inne funkcje życiowe.
— Po tym krwotoku spędzi najmniej tydzień w szpitalu, ale to jeszcze za wcześniej na takie wyrokowanie. To jest pani? — pyta, bo trudno się domyśleć kim dla siebie jesteśmy. No tak na pierwszy rzut oka widać naszą różnicę wieku.
— To mój partner — odpowiadam dokładnie to co chciałabym usłyszeć ode mnie Harry.
— Pani partner powinien teraz już szybko dochodzić do siebie. Najważniejsze jest to, że nie grozi już mu żadne niebezpieczeństwo — odpowiada mi na oko czterdziestoletnia ciemno włosa pielęgniarka, a następnie wychodzi.
Poruszam się na krześle, bo już zaczynają mnie boleć kręgosłup od tego siedzenia. Jestem tu już kilka godzin i powoli go siedzenie w jednym miejscu daje mi się we znaki.
— Gdzieś idziesz skarbie? — pyta i wolną ręką zsuwa sobie maskę tlenową. Ciągle to robi. Przecież gdyby nie było potrzeby to by jej mu nie zakładali.
— Nigdzie plecy zaczynają mi dokuczać, jestem tu już — spoglądam na wyświetlacz telefonu i rozszerzam oczy z zdziwienia. — Osiem godzin.
— Każ Dylan'owi by zawiózł cię do domu. I odpocznij, bo zależy mi byś codziennie mnie odwiedzała. Niestety moje ciało mnie zawiodło i nie mogę wrócić z tobą skarbie.
— Okej — odpowiadam mu, a następnie znowu zakładam mu maskę. — Nie ściągaj tego, jeśli chcesz jak najszybciej wrócić do domu. A i nawet nie próbuj się wypisywać na własne żądanie. Przecież gdybyś miał w domu ten krwotok to nie udałoby się cię uratować.
— Dasz mi buziaka? — albo mi się wydaje lub on naprawdę się zapytał czy to zrobię. Nie dał mi rozkazu tak jak zawsze to robi. Nachylam się, więc na nim i składam pocałunek na jego policzku.
Piszę też wiadomość do Dylana, że będziemy wracać, a on mi tylko odpisuje bym przyszła do samochodu.
— Będę jutro — zapewniam go, a następnie opuszczam pokój. Szybkim krokiem maszeruje, bo jestem tak zmęczona, że wręcz marzę by położyć się na wygodnym łóżku. Takie bezczynne siedzenie jest bardzo wykańczające.
— Nina — nagle do moich uszu dociera dobrze znany mi głos, a ja staram się jeszcze bardziej przyspieszyć. Nie mam sił na kłótnie z Josh'em. I tak naprawdę to nawet nie chce mi się go oglądać.
On jednak się nie poddaje, bo łapie mnie za ramię i zmusza bym się zatrzymała.
— Nina proszę cię o rozmowę, ja się nie poddam — mówi na samym wstępie. — Wiem, że bardzo cię zraniłem, ale zamierzam naprawić błąd. Każdy przecież zasługuje na drugą szansę.
— Może i tak, ale ja nie zamierzam ci jej dawać. A teraz mnie puszczaj, bo się spieszę. A i powiedz mi kim jest ten mężczyzna, który ostatnio tu z tobą był. Nie powinnaś się spotykać z takimi ludźmi.
Jestem o krok od wybuchnięcia głośnym śmiechem. Jakim prawem on mi mówi z kim mam się spotykać, a z kim nie. Pieprzony hipokryta.
— To nie jest twoja sprawa. A teraz mnie puszczaj, bo zacznę krzyczeć i pojawi się tu ochrona.
Zabiera dłoń z mojego ramienia. Szkoda, że Harry tak nie reaguje jak każe mu mnie zostawić.
— Ja nie odpuszczę, uświadomiłem sobie, że cię kocham i będę walczył — przewracam oczami na jego słowa. A następnie dalej idę do wyjścia.
Pojawnienie się Josha jest mi bardzo nie na rękę, bo w obecnej chwili mam dużo więcej innych problemów na głowie. I nie mogę pozwolić by ktoś mi przysporzył ich jeszcze więcej.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro