Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4


Wchodząc do pomieszczenia widzę, że moja najdroższa przyjaciółka śpi oparta o ścianę. Biedna, nawet nie wiem ile czasu spędziła na zamartwianiu się. Ruszam w jej stronę, lecz mój porywacz ma zupełnie inny plan, bo powstrzymuje mnie przed tym łapiąc moje ramię.

— Wstawaj! — krzyczy przez co Aurora gwałtownie się budzi. W tym człowieku nie ma ani odrobiny taktu.

Niebieskie oczy blondynki zostają skierowane na mnie. Dla uspokojenia posyłam jej delikatny uśmiech.

— Specjalnie to ty nie interesujesz się losem swojej pasierbicy skoro śpisz nie mając pojęcia co się z nią mogło stać — odwracam głowę w jego stronę i ofiarowywuje mu wściekłe spojrzenie. Jak on może do niej mówić w taki sposób?

— Nic mi nie jest — mówię wszem i wobec i chce do niej podejść, lecz przeszkadza mi dłoń tego wstrętnego mężczyzny, która dalej jest na moim ramieniu.

— Ale w każdej chwili może być.

Wreszcie mnie puszcza, ale tym razem zbliża się do Aurory. Widzę, że ona cała się spina. Będący z nami mężczyzna jest wysoki, a także postawny. Jego postura sama zniewala. Mogłabym teraz spróbować go obezwładnić. Mogłoby mi się to udać, lecz i tak nie udałoby się nam stąd uciec.

Ten dom jest wielki i na pewno dobrze chroniony.

— Jedna z was jeszcze dziś wróci do domu, a druga zostanie tutaj. Jak myślisz, która z was powinna?

On zaczyna grać w jakąś grę. Ni cholery mi się to nie podoba.

Aurora dalej milczy. Cieszę się, że postępuje na tyle zachowawczo, najgorsze co teraz mogłybyśmy zrobić do dać mu się wciągnąć w tę grę. Ja z całą pewnością nie dam sobą manipulować.

— Ja zostanę, decyzja została już podjęta — oznajmiam pewnym głosem. Mężczyzna na chwilę się do mnie odwraca. Kłamstwem by było stwierdzenie, że nawet przez chwilę się nie zawahałam. Ciężko jest z własnej woli zostać w więzieniu. I to na dodatek w taki, w którym każda godzina jest niewiadomą.

— Powinien pan nas obie wypuścić, jestem pewna, że mój mąż sowicie pana za to wynagrodzi — jak zwykle stara się podejść do tego dyplomatycznie. Niestety w tym przypadku to na nic się nie zda.

— Byłbym naprawdę głupi sądząc, że jak obie was uwolnię to cokolwiek dostanę — mówi zimnym tonem do Aurory. Ona spuszcza wzrok. — Twój mąż wybrał Annę. Chce by to ona jak najszybciej wróciła do domu.

Jestem zła, że on jej to powiedział i to jeszcze w tak podły sposób. Ro mimo moich początkowych podejrzeń jest bardzo przywiązana do mojego taty. Te słowa to na pewno dla niej cios.

— Ustaliliśmy, że to ja zostaje — przerywam tę nieznośną ciszę. Dobrze wiem, że szatyn specjalnie tak potoczył rozmowę by dać jej chwilę na zbędne rozmyślanie.

— Ja tu podejmuje decyzje Anno — znów odwraca się w moją stronę. Robi też krok i znajduje się już naprzeciwko mnie. To także jest niczym innym jak ruchem psychologicznym. — A ty chyba ubzdurałaś sobie, że zostajesz tu na wakacje i dlatego tak się do tego rwiesz.

— Niech Anna wróci do domu — nagle rozbrzmiewa głos Aurory. Ciągle jej wzrok jest jednak wlepiony w podłogę. Dalej przetrawia to co usłyszała.

— Nie słuchaj j... — nie jest dane mi dokończyć, bo on łapie mnie za szczękę i mocno ściska.

— Już mówiłem, że to nie ty podejmujesz decyzję — tym razem jego głos jest ciszy. Lecz o wiele bardziej przerażający. Zielone oczy świdrują mnie tak, że nawet nie próbuje nic więcej powiedzieć. — Sam jednak postanowiłem, że to Anna ze mną zostanie. Wydaje się być cenniejsza. A zresztą wolę mieć u siebie kobietę bez zobowiązań.

Puszcza mnie i tym razem zbliża się do Ro.

— Nie zapomnij wspomnieć swojemu mężowi, że życie Anny zależy teraz od tego jak szybko zabierze się za spełnianie moich warunków.

O nie, tego to już za wiele, nie pozwolę żeby straszył moich bliskich.

— Lepiej się martw czy to ja cię nie... — nie zdążam dokończyć, bo łapie mnie za szyję i mocno zaciska dłoń. Jestem zaskoczona tym ruchem, więc jedyne co robię to rozchylam wargi.

— Skarbie ja naprawdę nie chce ci zrobić krzywdy, ale jeśli nie zaczniesz się inaczej zachowywać to na pewno się bez tego nie objedzie.

— Niech pan ją puści — prosi Aurora spanikowanym głosem.

On jednak na nic ma jej słowa, bo dalej uściskiem swojej dłoń pozbawia mnie oddechu. Moja ręką wędruje do jego i układam ją na niej. Wiem, że nie uda się jej odciągnąć, to jest bardziej gest poddania.

— Mam nadzieję, że zrozumiałaś, że wolę uległe kobiety — puszcza moją szyję i jednocześnie mnie do siebie przyciąga bym nie upadła. Nie sprzeciwiam się, bo jestem zajęta ostrym kaszlem, który mnie atakuje. — Pamiętaj by to co zobaczyłaś przekazać swojemu mężowi — oznajmia i wciąga mnie z pomieszczenia.

Jak jesteśmy już na korytarzu, to po prostu bierze mnie na ręce.

— Szczerze powiedziawszy to bardzo mi ułatwiłaś zadanie — mam ochotę zeskoczyć, ale po prostu nie mam na to siły.

Ja nic mu nie odpowiadam, bo jedyne co mogę mu powiedzieć to wiązanka obelg. A nie chce by znowu mnie dusił.

Zostaje odniesiona do jego sypialni. Układa mnie na swoim łóżku.

— No powiedź coś. To nie był na tyle mocny ucisk by uszkodzić ci gardło.

Dalej milczę. Oby zrozumiał moją aluzję i sobie poszedł. Widzę jednak, że to w ogóle nie zdaje egzaminu, bo on siada na brzegu łóżka.

— Muszę dbać o swoją zakładniczkę, więc jeśli zaraz się nie odezwiesz to zaraz sprawdzę ci gardło, a jeśli dalej będziesz się upierać to wezwę lekarza — mówi z tym swoim podłym uśmiechem.

— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że odpowiesz za wszystko co mi się stanie — warczę.

Kładzie dłoń na mojej nodze, a jak chce ją zabrać to jedynie wzmacnia uścisk.

— Wydaje mi się, że jeszcze się nie przedstawiałem, ale nazywam się Harry.

— Teraz będę wiedziała kogo w myślach przeklinać. A teraz przydziel mi pokój — marszczy brwi na moje słowa.

— Masz najlepszą sypialnię w całym domu i jeszcze narzekasz. Ciesz się lepiej z tego co masz, bo twoja sytuacja może się bardzo pogorszyć — mówi to w taki sposób, że nie jestem pewna czy to jest groźba.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro