Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Zanim zapomnieli o Kevinie

Kto z nas choćby raz w życiu nie oglądał filmu „Kevin sam w domu", niech pierwszy rzuci kamieniem. Szczerze wątpię, aby ktoś się taki znalazł, a jeśli tak, to jest w zdecydowanej mniejszości. Od 2003 roku, kiedy to Polsat pierwszy raz wypuścił ten świąteczny hit – zagościł w naszych telewizorach i od dwunastu lat nadal tam jest. Choć tak naprawdę zadebiutował w TVN-ie, to ta produkcja o małym psychopacie... znaczy się, o chłopcu, co został sam w domu, kryje w sobie wiele tajemnic, o których mogliście nawet nie mieć pojęcia (chociaż fabułę znacie na pamięć). I właśnie w tym artykule opowiem Wam o kulisach powstania filmu Chrisa Columbusa („Harry Potter i Kamień Filozoficzny"), abyście później mogli zabłysnąć swoją wiedzą wśród domowników podczas kolejnego seansu z Malcalinem Calicinem w roli głównej.

Początek „Kevina samego w domu" miał miejsce na planie filmu „Wujaszek Buck" (1989), reżysera Johna Hughes, czyli autora scenariusza do tego polsatowskiego klasyka. W produkcji z 1989 roku nie tylko on miał swój udział. Jednym z głównych bohaterów tej komedii był Miles Ruddell grany właśnie przez Calcina. Był to pierwszy raz, kiedy reżyser pracował z dziećmi. Wcześniej co prawda trafiali mu się młodsi aktorzy, lecz byli to nastolatkowie. Josh jest odpowiedzialny za wyreżyserowanie takich filmów, jak „Klub winowajców" (1985), który, notabene, bardzo polecam, czy „Dziewczyna w różowej sukience" (1986).

Hughes bardzo polubił młodocianego aktora, dlatego postanowił napisać skrypt filmowy specjalnie dla niego, bo John nie tylko był uznanym reżyserem, ale i też twórcą scenariuszy i to dość płodnym. W samych latach osiemdziesiątych napisał aż szesnaście tekstów, a osiem z nich wyreżyserował. Jeśli ktoś mógł powiedzieć o istnieniu mitycznej weny, w którą niczym w Boga wierzą bądź nie wierzą pisarze – to zapewne on. Scenariusz do jednego ze swoich filmów, czyli „Wolny dzień Ferrisa Buellera" i skrypt do „Kevina samego w domu" zajął mu weekend.

„Maszyna do robienia komedii" – tak mówił na niego Peter Heller (autor książek, napisał między innymi „Gwiazdozbiór Psa") – który, co ciekawe, ma na swoim koncie scenariusz do innego świątecznego hitu, choć już nie tak dobrze znanego w Polsce. ,,W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju" – bo to właśnie o tym filmie mowa – wyreżyserował Jeremiah S. Chechik, choć pierwotnie miał to być Chris Columbus, lecz ten zrezygnował ze swojego stanowiska już po dwóch dniach zdjęć na planie. Przyczyną takiego stanu rzeczy były konflikty z odtwórcą Clarka Griswolda, Chevy Chase'a.

Chris Columbus to druga ważna persona tej historii. Do czasów „Kevina" zajmował się on wyłącznie pisaniem skryptów („Gremliny rozrabiają") poza dwoma wyjątkami, jakim były „Zwariowana noc" z 1987 roku oraz „Hotel złamanych serc" 1988. Ten drugi okazał się klęską finansową i krytyczną, co pokrzyżowało plany mężczyzny na to, aby nie tylko móc pisać teksty do filmów, ale także móc je reżyserować.

Po klapie filmu o współczesnej historii Elvisa Presleya Columbus wrócił do tego, co wychodziło mu najlepiej, czyli pisania scenariuszy. Warto wspomnieć, że sam Chris był nazywany „młodszą wersją Johna Hughesa" z tego powodu, że tak samo, jak jego kolega po fachu, był swego rodzaju „maszyną do pisania". Szczęśliwie dla niego, reżyser widział w nim odbicie samego siebie, dlatego postanowił mu pomóc.

Ową pomocą była praca przy już wcześniej wspomnianym filmie „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju". Po ekscesach z Chevy Chasem na planie John Hughes ponownie wyciągnął pomocną dłoń ku scenarzyście i tym razem do rąk Chrisa Columbusa trafiły dwa skrypty, w tym dotyczący bohatera tego artykułu i to właśnie na niego padł wybór początkującego reżysera. I tak oto rozpoczęły się prace nad produkcją, rozpoczynające się od zmian w scenariuszu.

Jedną ze zmian w fabule, jaką zawdzięczamy Chrisowi, jest między innymi scena w kościele, której początkowo nie było w planie. Ta batalia poprawkowa (John Hughes nie przepadał za zmianami w jego pracach) trwała kilka tygodni, a gdy już się zakończyła, mężczyźni udali się do studia Warner Bros.

Lata osiemdziesiąte cechowało to, że to gwiazdy sprzedawały film. Nie liczyła się jakość danej produkcji, ale znana i lubiana twarz na plakacie promującym owo przedsięwzięcie. Ten trend utrzymuje się do dzisiaj, aczkolwiek jego popularność z roku na rok maleje.

W tamtym okresie triumfy na wielkim ekranie święcili chociażby Arnold Schwarzenegger, David Hasselhoff oraz Sharon Stone, a jak łatwo idzie się domyślić, „Kevin sam w domu" nie miał w obsadzie rozpoznawalnej osobistości, co oczywiście po jego premierze uległo zmianie. Brak rozpoznawalnej osobistości automatycznie sprawiał, że film miał mniejsze szanse na powodzenie, a co za tym idzie, większe ryzyko, że zainwestowane pieniądze się po prostu nie zwrócą. Sam reżyser świątecznego hitu był przekonany, że jego film nie będzie kasowym hitem. Liczył jedynie na przychylne opinie krytyków oraz to, aby w końcu rozwinąć skrzydła za kamerą, a nie biurkiem. Dlatego, gdy padło pytanie o kwotę – zaznaczając wcześniej gwiazdorskie braki obsadowe – Columbus wypalił kwotę dziesięciu milionów i taką mu przyznano (budżet na późniejszym etapie kręcenia rozrósł się do kwoty 18 000 000$).

Przewidywania reżysera tylko w połowie okazały się trafne. W późniejszych latach jeszcze nie raz było mu dane tworzyć filmy. Pomylił się jednak co do sukcesu krytycznego produkcji i jej finansowej klapy. Było na odwrót. „Kevin sam w domu" zarobił prawie miliard (954 126 228 $), a jego kontynuacja, czyli „Kevin sam w Nowym Jorku", nakręcona dwa lata później, trochę mniej, aczkolwiek nadal sporo przy budżecie liczącym sobie 18 000 000$, bo 717 989 700$. Columbus mylił się również w kwestii krytyków. Mimo że produkcja nie schodziła z kin przez długie tygodnie, a dziesięć widniała na szczycie listy filmowych hitów, to recenzenci nie byli już tak zachwyceni. Opinie były mieszane, a najwięksi w tamtych latach krytycy wyrazili jednoznaczną opinię – nie podobało im się. Tymi dziennikarzami filmowymi byli Roger Ebert i Gene Siskel. Na łamach magazynu telewizyjnego wystawili „Kevinowi" dwa kciuki w dół. Jednakże popularność, jaką cieszyła się skrytykowana produkcja, sprawiła, że stacja telewizyjna, dla której pracował Siskel, zmusiła go do niby-przeprosin w postaci reportażu o domu w Chicago, gdzie działa się akcja filmu.

Geneza „Kevina samego w domu" według mnie idealnie odzwierciedla jego ducha, ale także uosobienie innych świątecznych komedii, które mają nieść radość i nadzieję, będąc miodem na nasze serca. Kto wie, jak wyglądałyby święta bez Kevina w naszych domach? I czy Chris Columbus spełniłby swoje marzenia o zostaniu reżyserem, w następnych latach reżyserując losy Harry'ego Pottera i... Percy'ego Jacksona? Tego nie wiem, ale w życiu każdego z nas raz na jakiś czas powinien pojawić się taki John Hughes. I to właśnie takiego Johna Hughesa życzę Wam w te święta, ale i nie tylko, na całe lata. Jednym słowem, wesołych świąt!

Źródła pomocnicze: https://wyborcza.pl/piatekekstra/1,129155,15127519,Kevin_nie_calkiem_sam_w_domu.html„Filmy naszej młodości", odcinek drugi.
 

artykuł napisany przez Tookoy 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro