Wywiad z Tail90, czyli jak pogodzić zainteresowania i obowiązki
Użytkowniczka Wattpada Tail90 została zgłoszona, by o tym opowiedzieć. Na swoim koncie ma wiele ciekawych prac, między innymi „Korreadan". Wiadomo, że jest dorosłą kobietą, która wychowuje dziecko, a jednak potrafi pogodzić pisanie z obowiązkami.
„Nie róbmy tego według kalendarza, w sobotę muszę napisać słów tyle i tyle. Uprawiajmy rzeźbę, czyli żmudne, ale satysfakcjonujące tworzenie historii, wciąż szukając lepszych porównań, ładniejszych słów, barwniejszych konstrukcji zdań."
Tail
Tail90 ➝ Gość ➝ T ➝ tekst normalny
kakrusek ➝ Dziennikarz ➝ K ➝ tekst pogrubiony
K: Jak dobrze wiemy, pogodzić pracę i obowiązki z zainteresowaniami nie jest wcale łatwo. Zgadzasz się z tym?
T: Jak najbardziej! Jednakże wszystko zależy od umiejętności zarządzania czasem i odpowiedniego przygotowania. Są osoby, którym przychodzi to z łatwością i wtedy mogą powiedzieć, że nie mają kłopotu z pogodzeniem hobby, pasji, rozrywek z codzienną pracą, szkołą czy życiem rodzinnym. Dla innych może być to wyzwaniem, potrzebują wprawy, aby przystosować„grafik" w taki sposób, by znalazło się tam miejsce na to, co ważne i na to, co przyjemne (i również ważne).
Gdyby ktoś zapytał mnie, do której grupy należę, musiałabym stwierdzić, że w mojej obecnej sytuacji, jestem gdzieś na pograniczu — niby wszystko opracowałam i dobry moment powinien się znaleźć, ale niejednokrotnie coś mnie zaskakuje i zabiera cenne godziny, które chciałabym poświęcić na rozwój osobisty. Nierzadko okazuje się też, że czas jest, ale aby wena się pojawiła, jest go za mało.
K: Właściwie odpowiedziałaś na pytanie, które teraz miałam w planach zadać. Mogłabyś więc może opowiedzieć, jak można to pogodzić? Trzeba rozłożyć sobie czas? Ustalić dzień, w którym się pisze? Jaki jest Twój sposób?
T: Tu znów pojawia się kwestia zależności. Kiedy nasze dni nie są różne, możemy spokojnie oddzielić czas pracy, nauki od czasu ja i moje potrzeby, nie będzie kłopotem określić, że pisaniem, bo właściwie o nim głównie mówimy, będziemy zajmować się, dla przykładu, w weekendy i wieczorami. I jeszcze ponad rok temu tak wyglądał mój schemat. Za dnia praca na etacie, popołudniami obowiązki domowe i mąż, aż wreszcie wieczór, butelka wina i pisanie, dopóki nie usłyszałam zarzutu, że stukam za głośno na klawiaturze. Teraz jednak ten luźny czas planuję z dnia na dzień, uzależniam go właściwie od wolnych godzin w ciągu doby. Wiem już, że między kolejnymi obowiązkami związanymi z macierzyństwem mam średnio po dwie, trzy godziny, które muszę rozdzielić na to, co powinnam zrobić w domu, czasem na zwyczajny odpoczynek, na obowiązki związane z Turniejem Osobliwym i na pisanie. O ile te trzy pierwsze przypadki nie są, aż takim kłopotem, pisanie bywa w tej chwili dla mnie ciężkie. Ledwo zdążę sobie przypomnieć, co pisałam ostatnio, przeczytać raz jeszcze akapity „wkręcić się w trans", a już muszę się odrywać. Jedyna więc moja porada, to pisać, kiedy tylko jest ku temu okazja, bo „planowanie" może nas często zaskoczyć niespodziewanym „polsatem".
K: Jeśli pozwolisz, chciałabym dopytać o Twoją radę. Co dokładnie masz na myśli, mówiąc, żeby nie planować? To znaczy najlepiej pisać, kiedy się ma ochotę i możliwości do tego?
T: Jeśli zaplanujemy sobie, że dla przykładu, piszemy tylko w weekendy, a wolne wieczory poświęcamy na słodkie lenistwo, może zdarzyć się, że weekendy, które miały być okazją na tworzenie nowego rozdziału, przyjdzie nam spożytkować na czymś niezapowiedzianym, chociażby jak nieproszeni goście. Niepotrzebnie wtedy marnujemy czas. Jeśli w tej właśnie chwili patrzysz na zegarek i stwierdzasz, że masz wolne i czujesz się na siłach, siadaj i pisz. Tylko w ten sposób będziesz się samodoskonalić. Nie róbmy tego według kalendarza; w sobotę muszę napisać słów tyle i tyle. Uprawiajmy rzeźbę, czyli żmudne, ale satysfakcjonujące tworzenie historii, wciąż szukając lepszych porównań, ładniejszych słów, barwniejszych konstrukcji zdań. W tym konkretnym czasie, kiedy nadarzy się sposobność, bo jutro.... jutro będzie futro!
K: Jak wygląda takie życie? Takie, w którym cały czas trzeba się czymś zajmować. Czymś, co nie do końca lubimy? Mam tu na myśli obowiązki, które jednak wynikają z konieczności, a nie naszej własnej woli. Czy jest ono puste? Życie bez zainteresowań jest puste?
T: Takie życie? Puste? Boże, co za straszna wizja, obym takiego nie miała! Owszem, na pewno się zmieniło, ale moje życie zmieniało się w różny sposób w przeciągu kilku ostatnich lat. Pewnie cztery zimy temu, jakbym powiedziała, o Boże, ogarnę się i napiszę książkę, to sama osobiście bym stuknęła się w czoło. Zawsze rzucałam sobie obowiązki; dodatkowe eventy w pracy, dodatkowy własny biznes, wreszcie też pisanie. Oczywiście, to wszystko to zajęcia, których raczej nie powinno się, ale zawsze można odłożyć na bok. Aktualnie, to co robię, wpływa na życie innego, małego, bo małego, ale człowieczka i musiałam nauczyć się poświęcenia. Powiedzieć sobie: świetnie, super, że właśnie masz w głowie idealną scenę, ale w tej chwili czeka cię karmienie, przewijanie i tulenie. Postaraj się zapamiętać. Ile razy przypominaliście sobie te cudownie ułożone zdania po godzinie czy dwóch? No właśnie. Może trzeba do tego podejść, że to nie jest konieczność. Naszą własną wolą było doprowadzenie do tej sytuacji; w tej chwili wygląda ona tak, że nie mamy możliwości obrażenia się i rzucenia wszystkiego w kąt, ale kiedy pomyślimy, że tego właśnie chcieliśmy, wszystko wygląda od razu inaczej i jakoś jestem w stanie wybaczyć sobie, że zapominam, że umykają mi słowa, które chciałam zapisać. Mogłabym się zamienić w typową MaDkę Polkę, która nie widzi świata poza kupkami swojego bOMbelka, na szczęście, może nie zawsze to po mnie widać, ale nadal jestem tą samą Tail. Pijam wino, chociaż w mniejszych już ilościach, i cieszę się, choćby z tego, że mam teraz chwilę, by z Tobą podzielić się swoimi myślami. Na pasje trzeba znaleźć każde pięć minut, bo inaczej człowiek zeświruje... Kto wie, może takie życie w szaleństwie również nie będzie puste? I, o Boże, nie powinnam tego mówić, i naprawdę, wcale tak nie robię, ale kiedy ktoś zawraca nam głowę duperelą, to tak fajnie jest mieć wymówkę w stylu, „och, tak bardzo chciałabym zająć się Twoim problemem, ale właśnie muszę iść zrobić mleko". Sądzę, że wtedy, gdy robimy coś z konieczności (ale proszę, rozróżnijmy konieczność pt. „nienawidzę swego życia", od takiej „robię, bo tak trzeba i wiem, że to jest dobre"), właśnie wtedy naprawdę musimy łapać oddech i oddawać się temu, co kochamy. Nawet jeśli będzie to trwało chwilę. Nawet jeśli wymaga od nas krótszego snu. Szczególnie teraz, w dobie koronawirusa (a na jego temat możemy mieć różne zdanie, z jednym jednak powinniśmy się zgodzić). W tym roku życie każdego z nas się zmieniło.
K: Mówisz bardzo ważne rzeczy, o których każdy z nas powinien pamiętać. A czy Ty sama nie miałaś kiedyś myśli, by porzucić pisanie? Jak wyglądałoby u Ciebie życie bez pisania? Czy to przygoda, której nigdy nie masz zamiaru opuszczać?
T: Och i to wiele razy. Nawet niedawno miałam poważny kryzys, szczególnie że Wattpad jest specyficzną platformą. Nie będzie przecież wyolbrzymieniem, jeśli uznam, że to głównie miejsce dla pokolenia z dekady późniejszej od mojej i czasem, nie zawsze na szczęście, spotykam się ze zdziwieniem, że ja tu w ogóle jestem i pewnymi formami delikatnych sugestii, że to nie moje miejsce. Zdarzyło się to właśnie latem i doprowadziło do tego, że wycofałam wszystkie swoje historie i pewien czas do nich nie zaglądałam. Wiązało się to też z prywatnymi problemami, ale coś, co uważałam, za pasję, która pozwala mi uciekać od kłopotów „w realu", odsuwać je na chwilę od siebie, samo stało się taką sytuacją. To były bardzo ciężkie dni. Tęskniłam za moimi bohaterami, tęskniłam za każdą niespodzianką, z jaką się muszą mierzyć. I brakowało mi ciepłych słów od innych autorów i czytelników. Zawsze mam takie wrażenie, że tworzę jakiś shit, że to wszystko w ogóle to tylko wymysł mojej głowy, że miejscami jest znośne lub dobre. Kiedy więc wpada czytelnik i nagle robi maraton albo zostawia fajny komentarz, gdzie analizuje mojego postaci i ich zachowania, to wtedy wiem, że to wszystko ma sens i może kiedyś naprawdę zacznę wyścig o wydanie swoich tekstów. Teraz też nie rozumiem, jak mogłam kilka lat żyć bez pisania. W tej chwili wydaje mi się, że to właśnie była ta pustka, niemożność przeżywania równolegle życia innych osób, osób, które znam do szpiku kości, a wciąż mnie zaskakują, osób, które stworzyłam, dałam imiona i poklepałam po ramieniu. Nie, chwile zwątpienia to straszna rzecz. Nie polecam.
K: Jesteś skłonna powiedzieć, że pisanie to część życia, której nigdy już nie opuścisz?
Dzieci potrzebują dużo uwagi. Czy nie przeszło Ci przez myśl, by porzucić pisanie, a całą uwagę poświęcić małemu?
T: Tak, w tej chwili, jestem skłonna tak powiedzieć. Bywa ciężko, są dni, kiedy napiszę zaledwie kilkanaście słów, ale w głowie ciągle słyszę Beth i Charlesa, Arissę i Therwilla, czy innych bohaterów. Sam zamysł na przykład mojej powieści fantasy zrodził się jeszcze, gdy byłam w podstawówce! Pisałam wtedy mało składnie i szczęście, że zeszyty z tym się nie zachowały, ale już w LO, czy na studiach, powstało sporo tekstów i sama nie wiem, co było przyczyną, że wróciłam do pisania, dopiero będąc mężatką.
Tak, potrzebują, chociaż skłamałabym, mówiąc, że zajmują 24h/7. Albo jestem farciarą, albo dopiero prawdziwy sajgon przede mną, ale po pierwszych tygodniach, kiedy nie potrafiłam nic i ryczałam w poduszkę, że jestem wyrodną matką, bo nie czuję tego całego magicznego instynktu i głupie przewijanie zajmowało mi prawie godzinę, przyszedł czas stabilizacji i lubię te momenty, kiedy znowu jestem tylko sobą. Ja, Tail, księżniczka we własnym świecie. Nie rozumiem kobiet, które nagle po urodzeniu przestawiają się w tryb, gdzie patrzą na dziecko, nawet gdy to śpi, olewają męża, psa, kota, chomika, przyjaciółki i zapominają nawet o tym, żeby się umalować. Obym nigdy sama się tak nie zmieniła.
Nawet, marzy mi się, żeby móc czytać Korreadan mojemu synkowi, chciałabym go zarazić pasją pisarstwa, albo chociaż, proszę, niech mi się uda, czytaniem. Może, jeśli ja nie dam rady, to on skończy za mnie ostatnie tomy. To ładna wizja. I, pewnie, jak niektórzy zauważyli, chyba większego świra mam na punkcie psa niż dziecka.
K: Czasem możemy wpaść w nieprzyjemny wir obowiązków. Czy jest jakiś sposób na to, by sposób, by się w tym wszystkim nie pogubić i nie zmęczyć?
T: Nie wiem, czy jestem dobrą osobą do dawania rad, bo sama czasem się męczę, i też się pogubiłam w tym, jaką rolę powinnam przede wszystkim grać; pisarki, żony, matki? Mogę jedynie cofnąć się do momentu, kiedy latem powiedziałam dość i wskazać objawy, kiedy musimy odpuścić przejmowanie się wszystkim. Nie możemy brać każdego komentarza do siebie. Możliwe, że nie zrozumieliśmy intencji drugiej strony i sobie dopowiedzieliśmy to, wobec czego mamy kompleksy. Nie porównujmy się - nie tylko w kwestii Wattpada. W życiu prywatnym - koleżanka ma lepsze oceny i rzuca nam stertę rad, jak powinniśmy się uczyć? Skorzystajmy, ale pamiętajmy, że każdy na swój sukces pracuje sam - jej metoda wcale nie musi się u nas sprawdzić i nie ma sensu, byśmy codziennie porównywali osiągnięcia. Znajomi opowiadają, że właśnie kupili za gotówkę mieszkanie? Bajer, kto wie, może połowę dołożyli im rodzice. Randomowa matka na blogu parentingowy opisuje, co powinnaś myśleć po porodzie? Niech sobie wsadzi, nie powiem gdzie, te teorie. Jesteśmy jednostkami i mamy swoje własne potrzeby i poglądy, umiejętności i odczuwania. Więc olejmy dobre rady. To jedyny sposób, by się nie pogubić. Zmierzajmy własnymi ścieżkami, bo tylko my kreujemy siebie, swoje otoczenie i powieści. Nikt za nas tego nie zrobi i naprawdę, choćby setka specjalistów powiedziała, że jedynym właściwym sposobem radzenia sobie z presją, jest, ot choćby, spacerowanie, w naszym przypadku, może to wcale nie działać.
K: Czasem ma się już dość, brakuje siły, by zrobić ukochaną rzecz. Nie ma na to czasu, a nawet jeśli jest, to zmęczenie daje górę. Nie masz czasem myśli, że dziecko Ci przeszkadza?
T: To chyba pytanie, na które każda kobieta chciałaby odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale nie może, bo społeczeństwo powie „Jak możesz?!". Mamy, szczególnie w Polsce, jakieś mityczne wyobrażenie sobie każdej matki, jako osoby myślącej tylko „dziecko to, dziecko tamto" i jeśli któraś z nas odważy się powiedzieć, że fajnie jest mieć dzieci, ale, no czasem przeszkadzają, to od razu trafia do worka „ofiara do linczu". Czasem, są momenty, tak zupełnie szczerze to mówię. Kiedy chciałabym wrócić do chwil, gdy byłam tylko ja, albo ja i mąż. Nie oszukujmy się, dziecko zmienia życie nie tylko moje, ale też i partnerstwo. W którymś momencie nie patrzymy na siebie jak na małżonków, ale jak na ojca i matkę. I jak tu robić te wszystkie rzeczy których, niektórzy piszą opka? Kolejna pobudka w środku nocy, a człowiek ma wrażenie, że każda kończyna waży tonę i nie jest się w stanie podnieść, ale trzeba, bo młody się obudził i jest głodny. A potem zaczyna się dzień o szóstej, siódmej rano. A potem za dnia huśtawka, bo niby śpi, niby jest wolna chwila, ale piszę powieści, które wymagają ode mnie skupienia i pewnego rytmu; ciężko jest go zachować, kiedy się myśli, ok, mam jeszcze pół godziny do kolejnego karmienia. Wiele czasu mija mi na chodzeniu w kółko i śpiewaniu. Wyparzaniu po raz setny butelki, wynoszenia worków z pieluchami, ciągłe pranie. Tak, dziecko przeszkadza, jeśli patrzymy w ten sposób. Ale skoro jesteśmy dojrzali, to potrafimy zaakceptować, że nasz egoizm musiał się skończyć.
K: Jakie są uczucia, kiedy masz ten czas, by przysiąść i napisać? Kiedy już palce przesuwają się po klawiaturze? Czujesz wtedy spełnienie?
T: Na pewno jest to ogromna radość i satysfakcja, spełnienie natomiast przychodzi wtedy, kiedy ukończę rozdział, zamknę pewien wątek. Myślę, że z jednej strony relaksuję się przy pisaniu, z innej to nadal pewnego rodzaju presja. Piszę w dośćdosyć charakterystyczny sposób, w moich opowieściach przeważa stylizacja językowa i archaizacja, do tego dużą wagę przykładam do tworzenia klimatu. Odkąd jestem zmuszona do wydzielania tych chwil na pisanie, ciężej mi utrzymać narzucony styl, bo wymaga on ode mnie dużo skupienia. Te opisy, uczucia, niebanalni bohaterowie; to wszystko nie może być tylko dobre. Muszę mieć pewność, że każdy element jest dopracowany w najmniejszym szczególe. I nie mam tu na myśli przecinków, bo z nimi nadal miewam kłopoty, ale stworzenie sceny i postaci, która czytelnik będzie miał przed sobą jak na ekranie. Z dbałością o każdy detal, tło, ruch ręki, wypowiedziane słowo i rozważoną myśl. To ciężka praca, bo ciągle jestem niezadowolona z siebie, tylko fragmenty bywają takie, gdzie rozpiera mnie duma. I dlatego, gdy znajdę chwilę, by ruszyć dalej, kiedy już odetnę się od bodźców zewnętrznych, to ta radość wymieszana jest z obawą; czy nie zawiodę czytelników? Czy moja rzeźba nie ucierpiała na tym, że nie mam już odpowiednich warunków do niej?
A przecież jeszcze w tym wszystkim muszę myśleć o Bractwie Osobliwej Książki i Turnieju. Co prawda, moje obowiązki przejęła Ania, która od samego początku Bractwo traktowała niezwykle poważnie, ale chciałabym móc ją chociaż mentalnie, wesprzeć.
K: Wcześniej wspomniałaś o tym, że nie rozumiesz matek, które rzucają wszystko, by zająć się dzieckiem. Ty jako matka, żona, kobieta, pisarka, przyjaciółka - jakie słowa możesz skierować do innych mam, które chciałyby robić, coś, co kochają, ale rezygnują z tego dla dobra dziecka?
T: Niedawno sama głośno powiedziałam, że jestem kobietą i matką — nie wieszakiem dla dziecka, nie służącą, nie nianią, nie mleczarnią. Dbam o to, by zachować granice pomiędzy tym, co związane z Małym, a tym, co jest dla mnie. I tu na pewno wielkim wsparciem jest partner. Podejrzewam jednak, że wszystkie Mamy, które są na Wattpadzie, już opracowały, jak mogą nadal się realizować bez poczucia winy, że są złymi matkami. Te, które rzuciły wszystko... Możliwe, że moich słów nie przeczytają. Na tym serwerze jest kilka mamusiek i, jak widzę, dziecko to tylko jeden z etatów, jakie obecnie mogą wpisać w swój dorobek — piszą świetne, poczytne powieści, mają czas na czytanie mniej doświadczonych autorów i są wspaniałymi dziewczynami! Nie musimy się szufladkować tylko w jednej roli. Więc dla tych, co może dopiero są przed przygodą, jaką jest macierzyństwo, mogłabym powiedzieć tak: nic nie musicie, wszystko możecie. Naprawdę nie ma sensu przejmować się blogami parentingowymi i rodziną, wymuszającymi na nas wzór matki cierpiącej, niemającej dla siebie chwili nawet na prysznic. Nie musicie się ograniczać, bo to czy Wasze dziecko będzie wymagało od Was braku życia, zależy tylko i wyłącznie od Was. Wykorzystajcie partnera, instytucję babci, a gdy dziecko śpi, po prostu zajmijcie się sobą. To nie jest grzech, kiedy odejdziecie od łóżeczka, kiedy przestawicie się na alternatywne karmienie. Wpierw zadbajcie o swój komfort psychiczny i fizyczny, bo szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. A szczęśliwe dziecko pozwoli Wam spokojnie realizować się w innych zadaniach, chociażby na przykład, rozwój pasji.
K: Na swoim koncie masz już kilka perełek. ,,Korreadan" ma dużą czytelność. Chciałabym poruszyć temat Twojej twórczości. Czy z każdej książki jesteś dumna? Czy możesz nazwać je swoimi dziećmi?
T: Korreadan to historia, którą najbardziej kocham i najbardziej nienawidzę. Jest ze mną od wielu lat i choć napisałam już I tom i zaczęłam II, utknęłam w korekcie. Ma tyle samo zalet co i wad. Wszystkie moje powieści piszę w stylu slow story, czyli dosyć późno zawiązuję główną fabułę, zostawiając czas czytelnikowi najpierw na poznanie postaci, świata, dając moim bohaterom początkowo wytchnienie, zanim rzucę ich w wir przygód i intryg. To ma swoich zwolenników, ale niestety, może to kwestia mody, aktualnie w dużej mierze trafiam na czytelników, którzy oczekują krwi i błota od pierwszego rozdziału. Do tego, Korreadan ma ciągle wiele naleciałości z mojego dzieciństwa i młodości, gdzie mocno budowę świata opierałam na Tolkienie. Teraz kiedy, dojrzałam pisarsko, postawiłam na budowanie kolejnych wątków, ras, zmieniając nieco planowaną pierwotnie linię fabularną, by Korreadan nabrał swojego charakteru.
Ale dumna najbardziej jestem z Cumberland. Tam, choć nadal pozostaję w stylizacji językowej, pisze mi się o wiele łatwiej, a bohaterowie nie są aż tak uzależnieni od całego świata i wielkiego zła, przez co mogę swobodnie przeplatać elementy komediowe, do których można zaliczyć Panią Edwardową i jej wścibski nos, czy wieczne przepychanki słowne głównych bohaterów, z mrocznymi intrygami dżentelmenów zbyt łasych na pieniądze i przeszłością Charlesa. Podoba mi się, że złamałam typowy kanon romansu. To nie historia miłosna tam jest motorkiem napędowym tła, tylko tło jest motorkiem dla relacji romantycznej, gdzie staram się równoważyć zakochanie z potyczkami sąsiadów. Zauważyłam, że w przypadku tych dwóch historii, tytuły właśnie stały się odpowiednikami fabuły. Zarówno Korreadan jak i Cumberland to nazwy własne świata i regionu, gdzie odbywa się akcja i ona właśnie dotyczy wielu, mniejszych i większych wątków tamtejszych mieszkańców.
Wszyscy jednak bohaterowie tom naprawdę moje dzieci, kocham tych złych i tych dobrych, bo każdy z nich ma motywację. Rozumiem, dlaczego Gord, ucieleśnienie wielkiego mroku, w Korreadanie jest głównym antagonistą, bo ma do tego powód i osobiście go rozgrzeszam. Paul z Cumberland został zwyczajnie popsuty przez rodziców, którzy go rozpieścili i mu współczuję, bo wiem, że przez to staje się przeciwnikiem moich protagonistów. Wreszcie, w Ostatniej Nadziei, (a ta jest moim najświeższym dziełem), wszelkie zachowania destrukcyjne mają źródło w ogromnej tragedii, jaką było zatonięcie Titanica. Moja twórczość więc mocno opiera się na realizmie bohaterów, nawet jeśli to postacie czysto fantastyczne, i to napawa mnie dumą.
K: Bardzo dziękuję za wywiad. Za tak piękne i wyczerpujące odpowiedzi. Pokazałaś wiele wartości! Mam nadzieję, że inni zrozumieją, że wszystko da się połączyć i nie trzeba wcale z niczego rezygnować.
T: Ja również dziękuję! Życzę wszystkim dużo wiary w siebie, swoje możliwości i cierpliwości, kiedy los nas zaskakuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro