Wywiad z Rubyilo, czyli o procesie wydawniczym
Poznanie procesu wydawniczego od kuchni, czyli wywiad z Rubyilo, którą zgłoszono, aby pokazała nam przez co trzeba przebrnąć, zanim powieść ukaże się w księgarniach.
„Wykształcenie dało ludziom umiejętność czytania, ale nie nauczyło ich umiejętności wyboru lektury. To właśnie jest źródłem sukcesu brukowej literatury"
G.M. Travelyan
Rubyilo ➝ Gość ➝ R ➝ tekst normalny
VolpinaMoon ➝ Dziennikarz ➝ VM ➝ tekst pogrubiony
VM: Witam! Niezmiernie się cieszę, że zgodziłaś się na ten wywiad. Na wstępie chciałabym ci serdecznie pogratulować wydania Ragnaroku. Wiem, że ciężko pracowałaś na tę chwilę. Czy zgadzasz się na opublikowanie naszego wywiadu?
R: Hej, tak, oczywiście. Nie ma żadnego problemu. I dziękuję, trochę to trwało, ale w końcu się udało.
VM: Z tego co mi wiadomo to obecnie studiujesz w Niemczech. Jaki to kierunek? Czy miewasz problemy z barierą językową?
R: Zgadza się. To biologia, a ze względu na to, że RWTH jest uczelnią techniczną, mamy mnóstwo praktyk w laboratoriach. Ogólnie każdemu polecam, kto ma możliwość, studiowanie za granicą. Fajne przeżycie i można zdobyć cenne doświadczenie, bo niestety jest tam bardziej międzynarodowe środowisko niż u nas.
Hmm, na początku było dosyć... ciężko. Pierwszy semestr nie poszedł mi jakoś szczególnie dobrze, więc z chemią nieorganiczną widzę się ponownie w nadchodzącym semestrze. Właściwie to wciąż nie jest lekko, bo niektóre przedmioty mamy wykładane po niemiecku z angielskimi materiałami i czasem mózg potrafi się porządnie przegrzać, ale faktem jest, że nawet mając C1 i siedząc tutaj ponad rok, nadal nie czuję się super pewnie językowo. A Niemcy jak nie muszą, to się niestety nieszczególnie wysilają, by zrozumieć, co ktoś dokładnie miał na myśli. Ale chyba różnica temperamentu oraz kultury jest bardziej uciążliwa.
VM: Czy oprócz studiów pracujesz np. dorywczo? Czy może jednak pracę wolisz znaleźć po zdobyciu wykształcenia?
R: Tak, rok pracowałam w kawiarni, a teraz przenoszę się do "Weinbaru". Muszę dorabiać, bo na samych złotówkach jest ciężko się tutaj utrzymać, a kopytne również nie są najtańsze w utrzymaniu. Właściwie to wciąż się zastanawiam, jak to będzie z tym wykształceniem, ale marzy mi się praca biologa morskiego gdzieś na biegunie albo w oceanarium badawczym.
VM: To widzę, że masz bardzo ambitne plany. Mówisz o "kopytnych", czyli jeździsz konno, a patrząc po relacjach i zdjęciach na Instagramie musi to być twoja wielka pasja. Opowiesz o niej coś więcej? Kiedy ją zaczęłaś? Jak wyglądały twoje początki?
R: Ambitne... Hmm, może, ale na pewno kokosów na tym nie będę zbijać. Biolodzy niepracujący w ogromnych firmach, zarabiają raczej dość mizernie. Hah, no tak. Chyba trochę za bardzo spamuję tym żarłokiem. Akurat z końmi miałam wiele wzlotów i upadków (właściwie to dosłownie, niektóre na jakiś czas uniemożliwiały mi powrót do jazdy).
Jeżdżę już chyba 10/11 rok z trzema ponad rocznymi przerwami. Ze względu na przeprowadzki i naukę, ale od ostatniego poważniejszego upadku, gdy koń nadepnął mi na twarz, zaczęłam się nawet bać tych zwierząt. Co chyba zresztą objawia się nawet do dziś, a Schatz nie jest łatwym koniem, ale się jakoś dogadujemy.
Co do początków to było tak dawno temu, że już je ledwo pamiętam. Zaczynałam tak bardziej na poważnie, poza obozami, jeździć jak miałam 9 lat. Była to rekreacyjna stajnia i miałam tam ukochanego kucyka, którym przez kolejne 4 lata dosyć się żyłam. Potem zmieniłam stajnię na bardziej sportową z kierunkiem WKKW i zaczęły się odznaki, wyjazdy na zawody regionalne i wojewódzkie. Obecnie od roku nie skakałam, bo Schatz co chwilę się gdzieś "zepsuje" i jeździmy sobie ujeżdżeniowo, na spokojnie i bez presji.
Dobra, sorki, że się tak rozpisałam, ale ten temat to taki trochę mój konik, hah.
VM: Nie ma problemu. Każdy ma temat, o którym mógłby mówić godzinami. W takim razie gdzie w tym wszystkim znalazłaś czas na pisanie? Jednak jest to zajęcie pochłaniające masę czasu. Jak to się stało, że zaczęłaś pisać?
R: Jestem nocną sową i rzadko kiedy zdarza mi się pisać przed 21. Chyba po prostu muszę ograniczyć sen, by móc się że wszystkim wyrobić. Właściwie, to dobre pytanie, bo sama do końca nie wiem. W podstawówce zarzucałam już polonistki opowiadaniami, które miały być na trzy strony, a ja zawsze przynosiłam ich po kilkanaście, w między czasie pochłaniając książki dla dzieci. Jakoś kiedyś chciałam spróbować, jak to jest napisać własną historię i wszystko zaczęło się od przygód pewnego jednorożca. To jest tak złe, że chyba ze mną do grobu pójdzie, haha. W gimnazjum pojawiły się już "porządniejsze" i "poważniejsze" książki i wtedy spróbowałam swoich sił na Wattpadzie.
Ale wciąż mój poziom był dosyć mizerny, mimo że starałam się czytać dobre pozycje, przynajmniej jak na tamten wiek.
VM: Więc kiedy zaczęłaś pisać Ragnarok? Przepraszam jeśli będą błędy w nazwie. Czy on od zawsze tak wyglądał jak to, co wielu czytelników Wattpada pochłaniało z zapartym tchem? Czy jednak były jakieś wcześniejsze wersje?
R: Nie, absolutnie! Ekhm, właśnie w gimnazjum (czyli 6 lat temu) i tamten Ragnarok oraz obecny łączy tylko i wyłącznie motyw run oraz przeniesienia się do innego świata. Tamta wersja była nieudanym cross-overem fanfica z One Direction, 5 Seconds of Summer, Teen Wolfa oraz Shadowhunters... To była jedna wielka porażka, cud, że w ogóle ktoś tamto czytał i miał dla mnie wyrozumiałość.
VM: *chichocze*
Czyli jak rozumiem obecny Ragnarok pisałaś przez 6 lat? Jak to wyglądało? Ile czasu powstawała powieść, którą za jakiś czas będziemy mogli ujrzeć na półkach księgarni?
R: Tak jakby. Też z przerwą, bodajże roczną, jak przeprowadzałam się do innego miasta. Po rzuceniu w diabły tamtej felernej wersji zaczęłam pracować na researchem, który zajął mi prawie rok, by sczytać wszystkie mity, podania, informacje o życiu tamtejszych ludzi etc. Więc, obecny Ragnarok już w lepszej wersji, ale wciąż nie najlepszej, bo ona pojawiła się rok temu, na Wattpadzie zagościł jakoś w 2017. Także, trochę to trwało, ale to jest porządna kobyła. Myślę nawet, że by się nadała do samoobrony.
VM: Myślę, że każdy, kto pisze, niezależnie czy publikuje, ma takie chwile zwątpienia w swoją powieść. A jak to było z tobą? Miałaś czasem takie uczucie "zaraz, po co ja to wszystko robię? Przecież i tak mi się nie uda", czy może jednak od zawsze pisałaś z takim cichym głosikiem nadziei, że ktoś kiedyś zainteresuje się twoją historią na tyle, aby ją wydać?
R: Nigdy. Nigdy o czymś takim nie myślałam. Pisałam, bo chciałam to robić, nawet jak nikt tego nie czytał. Sprawiało mi to jakąś dziwną frajdę, że to, co wykiełkowało mi w głowie, mogłam gdzieś zapisać. I właściwie, do zeszłego roku nawet nie myślałam o wydaniu. Dopiero z pojawieniem się większej grupy osób, które zaczęły czytać Ragnarok, a kilka z nich wręcz otwarcie pytało się o wydanie, zastanawiałam się nad taką opcją. I może właśnie o to chodziło, bo nie pisałam, by się komuś to na siłę spodobało, tylko robiłam "po mojemu".
VM: Jednak coś albo ktoś był takim decydującym czynnikiem, który sprawił, że złożyłaś rękopis do wydawnictwa. Można się dowiedzieć kto lub co to było?
R: Chyba ja sama, w złości, jaką nosiłam przez ostatni rok pisania Ragnaröka. Chciałam pokazać rodzicom, że nie dam się ich gadaniu i udowodnić, że do czegoś się nadaje moje pisanie.
VM: No tak. Rodzice i ich motywacja *wywraca oczami.* A w takim razie jak było z wydawnictwem? Znalazłaś je sama, czy ktoś ci je polecił? To było to jedyne czy jednak składałaś też do innych? I w jakim wydawnictwie wydajesz? Pytam nie tylko o nazwę, ale też o model. Wydawnictwo tradycyjne? Czy jednak ponosisz jakieś koszty wydania?
R: W zeszłym roku zgłosiło się do mnie Novae Res z propozycją modelu subsydiowanego. Heh, zaaprobowali mi po zniżce 17 tysięcy za całość. Tak, jasne, przecież dokładnie tyle, to pod poduszką trzymam. Więc grzecznie podziękowałam, poza tym słyszałam, że u nich nie jest najlepiej z pomocą w dystrybucji i całej logistyce.
Wysyłałam do chyba 11. Jedno zgłosiło się na początku roku, a drugie gdzieś w kwietniu, jednak dopiero w czerwcu, gdy Inanna do mnie napisała, że chcą mnie wydać, pomyślałam sobie: "to jest to". Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale uznałam że to intuicja i póki co się nie zawiodłam.
W tradycyjnym, to się chyba tak nazywa - czyli oni wszystkim się zajmują oraz opłacają, ja tylko im podaje tekst i ładnie promuję książkę oraz wydawnictwo. Większość wydawnictw, które się ceni tak robi, by nie dopuścić do wydania - za przeproszeniem - gniota, tylko dlatego, że ktoś miał pieniądze.
Szukałam wydawnictw na własną rękę, które mogłoby mieć w ofercie podobne gatunkowo książki. I chyba się udało.
VM: Czy kiedykolwiek dostałaś negatywną odpowiedź od jakiego wydawnictwa? I jak wygląda proces wydawniczy od tzw: "kuchni"?
R: W tym wypadku brak odpowiedzi od innych jest jakby brakiem zainteresowania, więc tak. Oh, tutaj za dużo na razie nie powiem, bo dopiero jestem w dolinie, a przede mną cała góra do zdobycia. Jak skończę finalną wersję tekstu, idzie on do redakcji, składania i całego procesu przygotowania do druku. W międzyczasie powoli zaczyna się promocja nadchodzącego tytułu i projekt okładki, ale do tego to jeszcze jest duuuużo czasu. I na pewno tyle samo pracy czeka wszystkich.
VM: Wspomniałaś o czasie. Swego czasu nieco gmerałam po wydawnictwach, więc wiem, że każde ma inny czas procesu wydawniczego. Jedni oferują 3 miesiące, a niektóre nawet do 2 lat. Jak było u ciebie? Jaka była finalna długość czasu, którą oferuje ci wydawnictwo?
R: Racja. Właściwie, to nie wiem, czy mogę o tym wspomnieć, bo to w końcu szczegół z umowy, która jest poufna, ale na pewno do pierwszego kwartału 2022 Ragnarok pojawi się w księgarniach.
VM: Mamy nadzieję, że nie będziesz miała problemów za taką informację. Zatem przejdźmy do czegoś, co raczej będzie bardziej bezpiecznym gruntem. Wydajesz jako Daria Kwiecińska, czy masz jakiś pseudonim artystyczny?
R: Za taki ogół, raczej nie, haha. Yep, ja jako ja. Doszliśmy do wniosku z wydawcą, że obecnie jest wysyp książek polskich autorów z tajemniczymi pseudonimami, co może nieco wprowadzić czytelników w konsternację. Ruby zostaje na Wattpadzie, gdzie się narodziła. I ew. zostanie matką chrzestną jakiś bazgrołów, jakie z siebie czasem wyduszę.
VM: I wracamy do Wattpada, czyli kolebki twojej powieści. Jak bardzo pomógł ci on w przekonaniu wydawnictwa? Czy liczba obserwujących i recenzje tam zdobyte miały na to jakiś wpływ?
R: Szczerze powiedziawszy, to nie mam bladego pojęcia. Nigdy o to nie zapytałam, co chyba zrobię na dniach, żeby teraz zaspokoić ciekawość, haha. Ale nie wydaje mi się, by tak było. Owszem, czasem bycie "bardziej popularnym" jest pewnym zabezpieczeniem dla wydawcy, że ktoś to będzie czytać, ale nie zawsze się to sprawdza, bo nie raz nagłówek na okładce "xx wyświetleń na Wattpadzie" odstrasza dobrych czytelników.
VM: W takim razie ostatnie pytanie. Czy jesteś dumna z tego, że piszesz na Wattpadzie? Czy raczej wolisz się nie przyznawać do tej platformy, bojąc się, że w ten sposób obniżysz sprzedaż książki? Zostaniesz na Watt? Jeśli tak, to jak długo? Zamierzasz coś jeszcze wydać? I czy łączysz swoją przyszłość z pisaniem?
R: Tak i ani trochę mi to nie przeszkadza, poznałam tutaj całą masę świetnych ludzi i na pewno zostaję. Mam za dużo pomysłów na skrócenie mojej doby, by przestać niedługo pisać, więc Watt tak szybko się mnie nie pozbędzie. Obecnie niemal kończę publikować jeszcze jeden projekt, z którego chyba jestem nawet bardziej dumna niż z Ragnaröka.
Heh, teraz pewnie by się chciało więcej i więcej, ale zobaczymy. Na razie nic szczególnego nie planuję. Z pewnością pisanie pozostanie moim hobby, ale z pewnością nie sposobem na życie. Pisarz nie zarabia za wiele.
VM: W takim razie mogę tylko życzyć powodzenia na nowej drodze i mam nadzieję, że pomimo obecnych warunków uda się dotrzymać wszystkich terminów. Bardzo dziękuję za wywiad. Niezwykle miło mi się z tobą rozmawiało.
R: A ja bardzo Ci dziękuję za chęć przeprowadzenia go akurat ze mną. I dzięki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro