Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22: Ponownie na Spinner's End

Kolejne dni mijały im w wyjątkowo ciężkiej i napiętej atmosferze. Ginny mierzyła Draco nienawistnym spojrzeniem. Marszczyła przy tym groźnie brwi i ze głośnym świtem wypuszczała powietrze. Natomiast Draco uciekał przed jej wzrokiem jak tylko mógł najdalej. Rzadko przebywali razem, a stary wiatrak powoli stawał się więzieniem.

Jedli w samotności, praktycznie nawet w samotności zdobywali jedzenie. Wybudowali między sobą niewidzialny mur, którego żaden z nich nawet nie miał ochoty przekraczać.

Ginny często błąkała się po uliczkach Spinner's End. Najczęściej, kiedy zapadał już zmrok. Brudne, stare, zapuszczone domy, z których co trzeci miał zabite dechami okna, skłaniały ją do niezbyt przyjemnej refleksji. Szczęśliwe dzieciństwo, a potem spokojny związek z Harrym. Obcy powiedzieliby, że jej zazdroszczą. Powiedzieliby, że chcieliby być na jej miejscu.

Młoda kobieta myślała, że ma prawo być rozgoryczona poukładanym i zaplanowanym życiem. Wydawało jej się, że bez emocji świat stoi w miejscu, a teraz była kompletnie rozdarta.

Coraz częściej pragnęła wrócić do Harry'ego, ale równie często obraz Pottera zamazywał się na rzecz Syriusza. Na Merlina! Gdyby tylko mogła wymazać ze swojej pamięci wszystko, co dotyczyło jej życia i pozostawić tylko wspomnienia Blacka. Kochać się z nim, całować jego wargi i biegać codziennie rano po lesie bez wyrzutów sumienia i dziwnego poczucia, że on tak naprawdę nigdy do niej nie należał.

Bo czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość? Ginny miała wrażenie, że zawsze kochała Harry'ego, nawet wtedy, kiedy nie miała pojęcia, co oznacza to słowo. I może właśnie w tym tkwił jej problem? Może już jako dziecko wmówiła sobie, że jest w nim zakochana? Uroiła sobie, że on jest jedynym mężczyzną dla niej i osnuła jego osobę tą ulotną ideą. A teraz nie potrafiła dopuścić do siebie kochania kogoś innego, bo idąc tamtym tropem, tylko Harry'ego może kochać?

Niebo przykryła gruba warstwa chmur. W kilka sekund zrobiło się szaro. Lampy przy ulicy zaczęły się powoli zapalać. Jedna za drugą, choć i tak co trzecia była przepalona lub zepsuta. Kobieta przystanęła przy takiej, co mrugała niecierpliwie, jakby nie do końca potrafiła się zdecydować, czy już czas, aby zgasła na wieki.

Ktoś trzasnął drzwiami, ktoś inny oknem. Jakaś dziewczyna szła ulicą. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Blondynka mogła mieć około szesnaście lat, ale ciężko było to rozpoznać pod grubą warstwą makijażu. Ubrana była w obcisły top i krótką spódniczkę, a jej wysokie obcasy stukały na brukowanym chodniku.

Ginny przez ułamek sekundy chciała ją zagadać. Zadać krótkie pytanie: czym jest miłość?, ale głos ugrzęzł jej w gardle, a jej oczy za szczypały od łez.

Dziewczyna odeszła. I równie dobrze nigdy wcześniej mogła tamtędy nie przechodzić. Nie miało znaczenia, kim była. Liczyło się to, kim będzie za dwadzieścia trzy lata. Bo ten świat był złudzeniem. Chwilą, która przepadła.

Deszcz jeszcze nie padał, ale w powietrzu dało się wyczuć nadchodzącą burzę. Aura była ciężka, a wilgoć zaczęła przysiadać na pojedynczych, wyschniętych źdźbłach trawy.

Zawiał wiatr, a wtedy migocząca lampa zgasła. Zupełnie jak płomień świecy...

Ktoś krzyknął w oddali, a potem trzasnęły drzwi. Ginny obiecała sobie, że nie będzie się mieszać w żadne spory, ale odwrócenie głowy było silniejsze od niej.

Jakieś dziesięć metrów od niej zza furtki wyszedł mężczyzna. W blasku latarni dostrzegła niewiele. Był wysoki i szczupły, ubrany w jakąś ciemną kurtkę przeciwdeszczową. Szedł chwiejnym krokiem i co chwila wykrzykiwał jakieś przekleństwa. Był ewidentnie pijany.

Ginny wiedziała, że Spinner's End nie należy do spokojnych i bezpiecznych okolic, ale nigdy nie miała okazji przekonać się o tym na własnej skórze.

Przyspieszyła kroku, mając nadzieję, że facet nie zwróci na nią większej uwagi. Niestety... już po chwili na całej uliczce dało się słyszeć jego niewyraźny bełkot.

– Nie uciekniesz, dziwko!

Ginny miała dwa wyjścia i właściwie żadne nie było sensowne. Mogła albo wyciągnąć różdżkę, ale wtedy naraziłaby się na złapanie przez aurorów, gdyż w okolicy było mnóstwo mugoli i prawdopodobnie nie jeden siedział teraz z nosem przyklejonym do szyby, lub najzwyczajniej w świecie uciec.

Wybrała to drugie, gdyż jak jej się wydawało, bieganie opanowała do perfekcji. Czuła, jak po jej czole spływa zimna strużka potu. W głuchej ciszy dało się usłyszeć tylko jej kroki i przekleństwa faceta, które zdawały się z każdą chwilą oddalać.

I kiedy skręciła w jedną z węższych uliczek i już chciała triumfalnie się uśmiechnąć, zupełnie niespodziewanie potknęła się o coś dużego. Z głuchym trzaskiem i niewyraźnym jękiem opadła na kamienne płyty chodnika. Poczuła ukłucie bólu i nieprzyjemne pieczenie na kolanach i wewnętrznych stronach dłoni, które miały najbliższy kontakt z podłożem.

– Na Merlina, ale z ciebie sierota, Ginny – mruknęła do siebie, zaciskając z bólu zęby.

I wtedy poczuła metaliczny zapach krwi. W pierwszej chwili pomyślała, że skaleczyła się bardziej niż jej się zdawało. W zaułku było dość ciemno, jednak po kilku sekundach oczy przyzwyczaiły się do ograniczonej widoczności.

Odwróciła się, aby spojrzeć, co było przyczyną jej upadku. A potem tego pożałowała i wiedziała, że nie pozbędzie się tego widoku z pamięci do końca życia.

Na chodniku leżało ciało. Albo raczej coś, co kiedyś nim było. Bezkształtna masa znajdowała się w plamie krwi i innych płynów limfatycznych. Strzępki ubrania odsłaniały rozciętą klatkę piersiową i poharatane wnętrzności. To był mężczyzna, co do tego kobieta nie miała wątpliwości, nawet jeśli jego twarz wyglądała jak zgnieciona kulka plasteliny. Oczy wypłynęły, a czaszka była zmiażdżona.

W czasie wojny Ginny widziała różne rzeczy, ale coś takiego przekraczało jej wyobrażenia.

Przez dłuższą chwilę nie mogła złapać tchu, a kiedy w końcu jej się udało jej nozdrzy znów dosięgnął odór krwi i śmierci.

Zwymiotowała i w jednej chwili pożałowała, że nie było przy niej Draco.

– Nie powinnaś była tego oglądać. – Usłyszała niespodziewanie zimny, przepełniony goryczą głos za swoimi plecami. A potem, przez jedną sekundę pomyślała, że już po niej.

* * *

Draco miał dość atmosfery, która panowała między nim a Ginny. Nie można powiedzieć, że miał wyrzuty sumienia po tym, co wydarzyło się w Malfoy Manor, nie, ale z drugiej strony rozumiał ją i wiedział, że ma prawo być zła. Choć prawda była taka, że to ona jemu zaufała i powiedziała, po co chce tam iść, a on wykorzystał jej strach.

Trudno.

Malfoy wiedział, że wojna go zmieniła, ale był również przekonany, że jakaś malutka część starego Ślizgona w nim tkwiła. Mimo szczerych chęci nie potrafił się jej w żaden sposób wyzbyć. A może to i lepiej?

Jedyną rzeczą, której był w tamtym momencie pewien, było to, że z Ginny było coraz gorzej. Stawała się nerwowa i nieprzewidywalna. Często zdawała się tracić kontakt z rzeczywistością i Draco zaczął naprawdę poważnie zastanawiać się nad tym, czy jest to jakiś skutek uboczny podróży w czasie i czy jego też to spotka.

Malfoy wstał z brudnej podłogi i rozejrzał się po wnętrzu wiatraku. Na dworze zapadł zmrok. Mężczyzna nie miał zegarka, ale podejrzewał, że jest już grubo po dziewiątej. W ciszy słyszał tylko swój miarowy oddech i szum wiatru. Gdyby nie zaklęcie ocieplające, to już dawno by zmarzł.

Problem jednak polegał na tym, że Ginny wyszła jakieś dwie godziny temu i nadal nie wróciła. W dodatku nie miała zbyt ciepłych rzeczy i, szczerze powiedziawszy, Malfoy jej po prostu nie ufał. Nie powinien się martwić... ale nie umiał tego powstrzymać.

Chwycił różdżkę, która należała wcześniej do Petera Pettigrew i wyszedł w ciemność nocy. Zdołał zrobić jedynie kilka kroków w gęstym, zapadającym się pod nim błocie, kiedy zobaczył dziwny kształt, wyłaniający się z nocy i zbliżający do niego.

Malfoy przygotował różdżkę i zmrużył oczy. Dopiero po kilku sekundach był w stanie rozpoznać wysokiego, szczupłego mężczyznę owiniętego czarną peleryną, niosącego jego Ginny.

Dziewczyna była ewidentnie nieprzytomna, a jej pofarbowane na czarno włosy przyklejały się do równie ciemnych policzków. Jednak to nie to martwiło Draco. Bardziej zdenerwował go fakt, że owym mężczyzną był Severus Snape.

W pierwszej chwili Malfoy chciał odwrócić się na pięcie i uciec jak najdalej. W drugiej pomyślał o rzuceniu jakiegoś zaklęcia na przybysza, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu, gdyż różdżka, którą posiadał, nie była dla niego zbyt odpowiednia, a Snape również nie był głupcem i bez problemu wykorzystałby Ginny jako tarczę. Pozostało mu tylko czekać i mieć ulotną nadzieję, że były, albo raczej przyszły, profesor go nie rozpozna.

Przełknął głośno ślinę i nasłuchiwał szelestu suchych liści pod stopami Mistrza Eliksirów. Dopiero, kiedy dzieliły ich zaledwie dwa metry, zobaczył na jego twarzy ślady krwi. Wtedy Draco uniósł różdżkę i wymierzył nią prosto w jego gardło.

– Kim jesteś? – wycedził Malfoy, mając nadzieję, że pamięć Snape'a do szczegółów takich jak głos wyostrzyła się dopiero w trakcie nauczania w Hogwarcie.

Pomylił się. Severus zaśmiał się ironicznie.

– To chyba ja powinienem o to zapytać – stwierdził, zerkając z ukosa na dziewczynę. Malfoy wyciągnął ręce, aby ją od niego odebrać, ale Snape najwyraźniej udawał, że nie zauważył tego gestu.

Draco zacisnął powieki. Był zmęczony, zbyt zmęczony, aby wymyślić jakąś bajeczkę, na którą nabrałoby się chociażby pięcioletnie dziecko. Przez chwilę żałował, że Ginny jest nieprzytomna, ale z drugiej strony był pewny, że ona zachowałaby się jeszcze bardziej irracjonalnie niż przez ostatnie dwa tygodnie. Uznał, że najlepszą metodą będzie gra na zwłokę...

– Powiem ci wszystko, co chcesz pod warunkiem, że najpierw ty opowiesz, co jej się stało – rzekł, mając nadzieję, że stawianie warunków sprawi, że będzie krok przed Severusem.

– Nie ma problemu – mruknął, po czym uśmiechnął się ironicznie. – Wejdźmy do środka.

A potem, nie czekając na zaproszenie, przekroczył próg starego wiatraka. Nawet się nie rozejrzał, jakby znał wnętrze na pamięć. Położył Ginny na jednym ze starych, wypłowiałych koców, rozprostował ramiona. Po jego minie było widać, że dziewczyna była dla niego dużym ciężarem.

Malfoy nie chciał proponować, aby usiadł, ale Snape i tak zrobił to bez zaproszenia. Oparł plecy o brudną ścianę i lustrował go wzrokiem.

– To jej wina – zaczął oschle. – Zobaczyła coś, czego nie powinna, wpadła w panikę i musiałem ją jakoś uciszyć.

– Tak po prostu?

– Tak.

Draco nie umiał z nim dyskutować. Kiedy patrzył w jego chłodne, czarne oczy, widział tylko złowrogiego profesora z lat jego nauki w Hogwarcie. I nie miało znaczenia, że w tym momencie Severus był jakieś dwa lub trzy lata młodszy od niego.

– A co takiego zobaczył?

– Jak się obudzi, to sama ci powie. Raczej nie postradała zmysłów.

– A kiedy się obudzi? – dopytywał się Malfoy, zdając sobie sprawę, że brzmi jak idiota.

Snape uniósł brwi i spojrzał na dziewczynę. Jedynym znakiem, że żyła były unoszące się w szybkim tempie piersi. Nie jęczała, nie krzyczała, ale mięśnie twarzy były dziwnie napięte, jakby zastygła w oczekiwaniu na niespodziewany atak.

– Zdążysz mi wszystko opowiedzieć – stwierdził Snape

Draco westchnął głośno i również usiadł na ziemi. Blisko Ginny, aby mieć ją w razie czego na wyciągnięcie ręki.

– Dlaczego mam ci cokolwiek powiedzieć, skoro obydwoje dobrze wiemy, jak to się ostatnim razem skończyło? – zapytał Malfoy.

– Bo nie masz innego wyjścia. Jestem ciekawy i niesamowicie zaintrygowany. W dodatku mam dziwnie przeczucie, że ją – tu wskazał na Ginny – też już spotkałem. Wiesz kiedy? W trakcie pożaru w szpitalu. Tak, wtedy, kiedy miałeś zginać, zresztą ona też powinna być w gorszym stanie.

– Jeśli o to chodzi, to chyba po prostu mieliśmy szczęście. Sam się zastanawiam, kiedy w końcu nam się ono skończy...

– Nieważne. Zacznij od początku.

Malfoy uśmiechnął się gorzko. Poczuł dziwną ochotę wygadania się. Może faktycznie gorzej być nie mogło? Severus przecież znał czarną magię, może odkryłby też sposób, aby to wszystko cofnąć? Oczywiście pod warunkiem, że im uwierzy.

– Od początku? – powtórzył cierpko. – Urodziłem się piątego czerwca w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku.

Severus się nie zaśmiał, ale w jego oczach widać było powątpiewanie. W innych okolicznościach Malfoy ucieszyłby się, że udało mu się go zaskoczyć.

– Przecież... – zaczął Snape, ale nie dokończył. Najwyraźniej zabrakło mu słów.

– Mogę mówić dalej?

Kiwnięcie głowy oznaczało krótkie przyzwolenie.

* * *

Ciało było martwe. Ciało było martwe. Ciało było martwe... jej umysł powtarzał te słowa jak w jakieś mantrze. Na darmo chciała wymazać obraz zmasakrowanych zwłok ze swojej pamięci. Krew i smród, i ta dziwna myśl, że to, o czym teraz myślała, było kiedyś normalnym człowiekiem – zupełnie takim jak ona.

A może i ona umarła?

Nie. Gdyby tak było, to nie czułaby teraz tego okropnego bólu głowy. Zacisnęła dłonie w pięść. Tak jej się przynajmniej wydawało. A potem usłyszała, że ktoś woła jej imię. Głos był znany, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, do kogo mógłby należeć.

– Harry... – wyszeptała cichutko.

A potem ktoś chwycił jej nadgarstek i podniósł do pozycji siedzącej. Jej plecy oparły się o coś twardego i niewygodnego. Przez chwilę miała wrażenie, że zwymiotuje, ale udało się powstrzymać niechciane reakcje żołądka.

Podniosła ciężkie powieki.

– W końcu zmądrzałaś. – Usłyszała ten sam głos. – Już myślałem, że nazwiesz mnie Syriusz.

– Syriusz... – powtórzyła z dziwną tęsknotą i melancholią.

Oczy pomału przyzwyczaiły się do panującego w chłodnym pomieszczeniu półmroku. Najpierw zobaczyła zarys sylwetki, a potem wszystkie szczegóły twarzy mężczyzny, który podtrzymywał ją, aby nie upadła ponownie.

W pierwszej chwili go nie poznała, ciemna karnacja i włosy, a potem napotkała spojrzenie szarych oczu i poczuła się, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody.

– Cholera – mruknęła. – Przez chwilę myślałam, że to był sen. Co się właściwie stało?

– Zobaczyłaś zmasakrowane ciało mojego ojca. – Usłyszała chłodny głos, który sprawił, że serce w jej piersi zabiło szybciej, a po plecach przebiegł dreszcz. Ciało... Zwłoki...

Dziewczyna w krótkiej chwili zerwała się na równe nogi, co omal nie skończyło się kolejnym upadkiem. Nogi miała jak z waty. Drżała, kiedy spojrzała na szczupłego mężczyznę w czarnych szatach, który siedział w głębi starego młyna. Jego czarne włosy opadały na ramiona. Twarz miał bladą, ale nie tak zniszczoną, jak pamiętała z Hogwartu.

Severus Snape, mężczyzna, którego już raz spotkała i z całego serca pragnęła o tym zapomnieć.

– Zaatakowałeś mnie – burknęła, szukając w kieszeni różdżki. Była pusta.

Rozejrzała się energicznie i spoglądała groźnie na Malfoya, jakby to on był winny całej sytuacji. Przez chwilę poczuła się dziwnie osaczona, a jej myśli zaczęły krążyć wokół jednego, krótkiego słowa – ucieczki. Czerwona lampka w jej umyśle twierdziła, że znajduje się w niebezpieczeństwie.

– Gdzie jest moja różdżka? – zapytała krótko, nie spuszczając wzroku ze Snape'a, który z każdą chwilą wydawał się być bardziej rozbawiony. – Malfoy, do jasnej cholery, oddaj mi różdżkę!

– Mówiłem, że jej odbiło – powiedział Draco takim tonem, jakby właśnie oznajmił, że złapał znicz w jednym z meczów quidditcha.

– Słucham?

– Powiedziałem, że zachowujesz się jak wariatka odkąd opuściliśmy kwaterę główną Zakonu Feni...

– Zamknij się! – przerwała mu agresywnie.

– Ginny. – Malfoy postanowił zmienić taktykę. Podniósł się z podłogi i spojrzał jej prosto w oczy. – Wiem, że ci się to nie spodoba i w ogóle, ale nie miałem innego wyjścia i... potrzebowałem jakiegoś sprzymierzeńca.

Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko. Zasłoniła usta dłonią i pochyliła głowę. Kurtyna jej pofarbowanych na czarno włosów zasłoniła twarz. Z jej piersi wyrwał się dziwny jęk. Pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Oszalałeś? Wszystko spieprzyłeś.

– Spieprzyliśmy to razem.

– Nie rozumiem. Jeszcze kilka dni temu udałeś się do Malfoy Manor, aby sprawdzić, czy twoja matka jest w ciąży. Chciałeś mieć pewność, że cię urodzi, że będziesz istnieć, a teraz robisz coś takiego? Ufasz jemu?

– Skoro Dumbledore nam nie pomógł? Sama mówiłaś, że nie kiwnął nawet palcem.

– Tak, ale...

Malfoy milczał. Po jej twarzy widział, że rozgrywa kolejną bitwę w swojej głowie. Wolałby, aby była silna i stanowcza, a nie kompletnie rozchwiana emocjonalnie.

– Przepraszam – jęknęła niewyraźnie. – Przerasta mnie to wszystko.

Zapadła cisza, którą przerywały tylko ich przyspieszone oddechy. Ginny spojrzała jeszcze na Severusa Snape'a, siedzącego pod ścianą. W Hogwarcie nigdy nie darzyła go sympatią i zawsze jej się wydawało, że ma ku temu powody. Oczywiście, pomijając te oczywiste – zdradzenie przepowiedni, morderstwo Dumbledore'a i wydanie Zakonu Feniksa. Harry wiele jej wytłumaczył i przynajmniej próbował jakoś oczyścić jego imię, ale po tym, co miało miejsce w trakcie pożaru w szpitalu, Ginny przestała żywić do Severusa nawet odrobinę zrozumienia. Gdyby nie Lily, to teraz byłaby ślepa.

W sumie Draco też powinien się dwa razy zastanowić, czy to nie Snape zaprowadził go do Voldemorta? Przeniosła wzrok na Malfoya. Przepraszam, które chwilę temu padło z jej ust, nie było szczere. Całe zaufanie prysło jak bańka mydlana. Draco był albo wielkim idiotą, kiedy wygadał się przyszłemu (byłemu?) profesorowi, albo miał jakiś plan, o którym nie zamierzał jej powiedzieć.

A poza tym... czy ona naprawdę godzinę temu potknęła się o zmasakrowane zwłoki jakiegoś faceta, przy których był właśnie Snape? Ginny ugryzła się w język, choć bardzo chciała coś powiedzieć.

– Draco – zaczęła spokojnie. – Oddaj mi różdżkę.

Kąciki warg mężczyzny podniosły się delikatnie ku górze, a potem bez słowa podał jej to, o co prosiła. Ginny schowała broń do kieszeni.

– Jeśli już skończyliście tę bezcelową dyskusję, to może weźmiemy się do roboty? – zapytał Severus, a na jego twarzy pojawił się niezbyt przyjemny uśmiech.

Harry, pomocy – pomyślała odruchowo Ginny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro