19: Dla Niego...
Ginny spała tylko kilka godzin, ale to musiało jej wystarczyć na najbliższy czas. W kwaterze głównej zajęła pokój, który nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jasne ściany, biały sufit, łóżko, krzesło i szafka. Dziewczyna zaczęła się zastawiać, po co w ogóle są tutaj pokoje. Czy kwatera była w stanie pomieścić wszystkich członków Zakonu w razie potrzeby?
Nie miało to znaczenia...
Kiedy Ginny wstała z łóżka, zegary wskazywały drugą w nocy. Zdjęła sweter, który był prezentem od jej mamy. Złożyła go z należytą starannością i szacunkiem i odłożyła na zasłaną pościel. Chciała napisać kartkę, ale stwierdziła, że lepiej pozostawić po sobie jak najmniej śladów.
Zadrżała z zimna. Miała na sobie tylko cienką koszulkę na krótki rękaw, a na dworze wielkimi krokami zbliżała się zima. Już teraz panowały nocne przymrozki.
To tylko sweter – podpowiedział jej głos zdrowego rozsądku. Nie posłuchała go.
Otworzyła drzwi i wyszła na pogrążony w mroku korytarz. W kwaterze było zaskakująco cicho. Spojrzała na zamknięte wejście do pokoju Draco. Zawahała się przez chwilę, a potem ruszyła w przeciwnym kierunku.
Kuchnia też była w piwnicach. I im bardziej się do niej zbliżała, tym wyraźniej słyszała odgłosy krzątaniny. Zacisnęła palce na różdżce i uspokoiła oddech. Na palcach podeszła do przymkniętych drzwi. Światło z wewnątrz rzucało długą łunę na podłogę. Zerknęła przez szparę, nie uchylając ich nawet o cal.
Zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła kto jest w środku. Dumbledore wspominał, że wartę mieli pełnić Alicja i Remus, a tymczasem, obok starej, przerdzewiałej kuchenki krzątał się Peter Pettigrew. Był odwrócony do niej tyłem. Za pomocą różdżki rozpalił ogień pod mosiężnym czajnikiem.
Nucił pod nosem. Na Merlina, jak on mógł nucić w takiej chwili?! Jakaś część podświadomości Ginny miała ochotę odciąć mu język i mieć nadzieję, że to zażegna lwią część jej zmartwień.
Bezszelestnie uchyliła drzwi i wymierzyła różdżką prosto w jego plecy.
- Odsuń się krok do tyłu, podnieś ręce i odwróć się pomału – rzekła spokojnym, choć stanowczym tonem.
- Oszalałaś? To jakaś gra? - zapytał, a jego głos zadrżał delikatnie. Jednak nie wykonał żadnego z jej poleceń.
- Rób, co mówię, to nie stanie ci się krzywda.
- Fabian miał rację, powinnaś się leczyć...
- Zamknij się! - przerwała mu.
Obserwowała, jak Peter podnosi puste ręce i opiera je na głowie. Tak, jak prosiła, zrobił krok do tyłu i odwrócił się pomału przez lewe ramię. Na krótką chwilę spojrzeli sobie prosto w oczy, jednak to on pierwszy skapitulował i odwrócił wzrok.
- Gdzie jest Alicja? - zapytała powoli, aby dobrze ją zrozumiał.
- Prosiła mnie, abym ją zastąpił. Nie chciała być tutaj, razem z... twoim bratem.
- To dobrze. Lepiej, że jej nie ma. Siadaj na krześle. Tylko bez numerów.
Peter westchnął głośno, po czym pokręcił głowa.
- Dlaczego od razu mnie nie oszołomisz? - spytał.
- Zamknij się i przestań się ociągać.
Peter wykonał jej polecenie z niemałym wahaniem. Spodziewała się, że nie będzie się jej otwarcie sprzeciwiać. Bardziej obawiała się jego zdolności animagicznych, ale z drugiej strony może wolał jej nie pokazywać, co potrafi. Lub, co jeszcze bardziej prawdopodobne, nie potrafił zmienić się bez różdżki.
- Remus jest w bibliotece? - zapytała, a on milczał. - Zadałam pytanie, Remus jest w bibliotece?
- Tak.
- Gdzie masz różdżkę?
- W kieszeni.
- Na pewno?
- Sprawdź, jak chcesz.
Ginny rozejrzała się po kuchni, cały czas obserwując go kątem oka. Dopiero po kilku chwilach dojrzała coś, co mogło jej się przydać. Gruby, długi sznur. Machnęła na niego szybko różdżką, podrywając go do lotu. Potem zaczarowała tak, aby oplótł się wokół nadgarstków i kostek Petera.
Mężczyzna siłował się przez chwilę, jednak szybko zrozumiał, że od początku był na przegranej pozycji. Ginny podeszłą do niego dopiero wtedy, kiedy był zupełnie skrępowany.
Najpierw sprawdziła kieszeń. Faktycznie, była w niej różdżka. Odłożyła ją na stół i spojrzała na chłopaka. Nie mieściło jej się to wszystko w głowie. Gdyby nie wiedziała, to nigdy nie podejrzewałaby, że jest w stanie zrobić coś takiego.
Był tak niepozorny... aż niemożliwe, że w jego sercu mieściło się tyle zła.
- Może chcesz pogadać? - zapytała.
Peter zaśmiał się ironicznie i wtedy zdała sobie sprawę, jak idiotycznie musiała zabrzmieć.
- Jeśli chcesz mi powiedzieć, dlaczego mnie skrępowałaś, to proszę bardzo. Woda zaraz się zagotuje, możesz zalać herbatę, a w puszce na górnej półce są kruche ciasteczka.
- Posłuchaj, Peter, wiem, kim jesteś i co zamierzasz. Nie zbywaj mnie czekoladą.
Bez ostrzeżenia nachyliła się przy jego lewej ręce i jednym szarpnięciem podwinęła rękaw. Przedramię było czyste, nieskalane Mrocznym Znakiem. Jeszcze nie.
- Oszalałaś? - oburzył się. - Chcesz pooglądać zwolenników Voldemorta, to idź do swojego brata!
- On z tym skończył.
- Oczywiście... a powiedział ci ktoś kiedyś, że z tym nie da się skończyć?
Nie wytrzymała. Wymierzyła mężczyźnie głośny policzek. Peter nawet nie drgnął, kiedy na jego twarzy pojawiła się czerwona pręga.
Nie ocalisz Potterów – szepnął cichy głosik w jej głowie. - Voldemort i tak ich kiedyś znajdzie, ale możesz ocalić Syriusza przed spędzeniem dwunastu długich lat w Azkabanie.
Nie panowała nad sobą, kiedy jej pięść uderzyła Petera w nos. Usłyszała chrzęst łamanych kości, a potem popłynęła krew. Czerwona posoka plamiła ubranie i jej dłoń. Pettigrew przeklął pod nosem, a wtedy drugi cios spadł na jego wargę.
- Oszalałaś?! - krzyknął, próbując wypluć kawałek złamanego zęba. - Nic ci nie zrobiłem.
- Jak śmiesz tak mówić?! Jak śmiesz oszukiwać ich wszystkich i udawać, że nic się nie dzieje! Brzydzę się tym!
- Uspokój się, musiałaś mnie z kimś pomylić!
Ginny nie mogła powstrzymać nerwowego śmiechu, który wyrwał się z jej piersi. Spojrzała na swoje obdarte, krwawiące dłonie i pokręciła przecząco głową.
- Nie pomyliłam cię z nikim, mój drogi Peterze Pettigrew, mój mały Parszywku.
- Jak mnie nazwałaś?
Chciała wymierzyć kolejny cios, jednak wtedy usłyszała kroki na korytarzu. Po chwili w drzwiach kuchni pojawił się Remus Lupin. Popatrzył najpierw na Ginny, a potem na Petera. Jego oczy zrobiły się kilka razy większe.
- Co tu się dzieje? - zapytał, sięgając po różdżkę.
Nie zdążył.
- Expelliarmus! - krzyknęła dziewczyna.
Broń wyleciała z ręki Remusa, a on sam uniósł się w powietrze. Siła zaklęcia odrzuciła go o kilka metrów. Uderzył plecami o ścianę. Nie poruszał się.
Ginny rozejrzała się, dysząc ciężko. Nie mieściło jej się w głowie, do czego była zdolna się posunąć. Peter krwawił i jęczał cicho z bólu. Remus z trudem oddychał. A ona stała w samym centrum tego horroru. Nie miała czasu. Chwyciła różdżkę należąca do Gilzdogona.
- Gdzie są pieniądze? - zapytała jeszcze.
- Co? - wydusił z siebie, dławiąc się krwią.
- Pieniądze – powtórzyła nerwowo. - Na pewno macie tu jakieś oszczędności w razie czego. Gadaj, gdzie są!
- Bo co? Zabijesz mnie? Przed chwilą obiecałaś, że nic mi się nie stanie, jak będę wykonywać twoje polecenia. Chyba powinienem czuć się urażony.
- Accio oszczędności Zakonu Feniksa – krzyknęła, nie mając zamiaru dłużej się z nim użerać.
Ku jej zaskoczeniu w ręce wpadła puszka, która przed sekundą stała na górnej półce. Ta, w której według chłopka znajdowały się ciastka. Ginny otworzyła ją, aby mieć pewność, że jest tam to, czego potrzebuje. Pieniędzy nie było wiele, ale mimo to musiało jej wystarczyć.
Najszybciej jak tylko mogła wybiegła z kuchni.
* * *
Draco słyszał krzyki i hałasy dobiegające z reszty posiadłości. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Okazało się, że drzwi do pokoju, który zajmował, były zamknięte. Wkurzyło go to. Nie miał różdżki. Próbował je wyważyć za pomocą kopniaków, ale na niewiele się to zdawało.
Z braku lepszego pomysłu usiadł i nasłuchiwał.
Malfoy był pewien, że rozgrywa się tam jakaś walka. Coś ciężkiego z głuchym łoskotem opadło na ziemię. A może ktoś?
Draco poczuł, jak na jego czole pojawiają się krople zimnego potu. Oczami wyobraźni zobaczył obraz, w którym tłum śmierciożerców wpadł do kwatery i zrobił porządek z członkami Zakonu, którzy akurat pełnili wartę. A za chwilę przyjdą po niego...
Już idą. Usłyszał głośny tupot stóp, a potem zamek odskoczył, a drzwi się uchyliły.
Zamknął oczy, a kiedy je otworzył nie miał wątpliwości co do tego, kto stoi w ciemnościach.
Ginny Weasley trzymała zapaloną różdżkę, rzucając światło na swoją zmęczoną, zakrwawioną twarz i szeroko otwarte oczy. Jej dłonie nie były w lepszym stanie. Skóra była pozdzierana. Dziewczyna trzymała pod pachą metalową puszkę w kwiaty.
- Co się stało? - zapytał Malfoy, a ona tylko pokręciła głową.
- Jesteś ranna?
- Nie, to nie moja krew – odpowiedziała zachrypniętym głosem.
- A czyja? - dopytywał się.
- Nieważne. Musimy się stąd wynosić. Nie ma czasu.
- Jesteś pewna?
- Nie – stwierdziła szczerze, ale nie mieli innego wyjścia. - Miałeś rację, Dumbledore nam nie pomoże. Musimy zatroszczyć się o siebie sami.
- Ginny – zaczął ostrożnie. Miał wrażenie, że jej imię brzmi dziwnie obco, kiedy je wypowiada. - Co ty zrobiłaś?
Nie odpowiedziała. Chwyciła go za ramię i pociągnęła. Przeszli przyciemniony korytarz, na którego końcu mieniła się jasna łuna światła. A w niej leżał młody Remus Lupin. Nie ruszał się, a jego twarz zastygła w grymasie bólu.
- Zabiłaś go? - zapytał, a potem pożałował swoich słów. Dziewczyna wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Łkając głośno, uklęknęła przy mężczyźnie i pogładziła go po spoconych włosach.
Draco nie miał pojęcia, co zrobić. Rozejrzał się nerwowo i wtedy zobaczył jeszcze kogoś. Pokój z zapalonym światłem okazał się być kuchnią. Czajnik gwizdał głośno, obwieszczając, że woda jest już gotowa. Malfoy omal nie krzyknął, kiedy napotkał wzrok mężczyzny siedzącego na krześle. Jego twarz była okrwawiona, ale pomimo tego i tak rozpoznał w nim Petera Pettigrew. Zdrajcę...
Draco przyjął pozycję gotową do ataku, jednak wtedy zdał sobie sprawę, że mężczyzna jest przywiązany.
- Ginny, wynosimy się stąd – rzekł, klękając obok niej. - Słyszysz?
Ale ją mało to obchodziło. Wtuliła głowę w pierś byłego nauczyciela i płakała cicho. Draco przyłożył dwa palce do jego szyi. Odetchnął głośno, kiedy wyczuł puls. Szarpiąc się chwilę z dziewczyną, podniósł ja na nogi i zmusił, aby spojrzała mu prosto w oczy.
- Idziemy – powtórzył twardo. - Jak tylko się stąd wydostaniemy, zawiadomisz Zakon. Oni udzielą mu pomocy.
- Ale...
- Nie ma ale. Idziemy. Znasz to miejsce? Gdzie tu są schody?
- Musimy wejść do góry – odpowiedziała, szlochając. - W twoim pokoju było okno, ale widok nie był prawdziwy. To iluzja.
- Sprytne – stwierdził, po czym pobiegł korytarzem, nie puszczając dłoni Ginny.
- I tak was znajdziemy! - Usłyszeli jeszcze krzyk Petera. - Nieważne, gdzie się ukryjecie. Znajdziemy was...
Kiedy wbiegli na parter, jego głos się urwał. Draco rozglądał się po dużej sali, w której stał ogromny stół i kilkanaście krzeseł. Ginny jednak nie zatrzymała się nawet na chwilę. W jednej chwili znalazła dwuskrzydłowe drzwi. Stuknęła w nie różdżką, szepcząc cicho nieznane mu zaklęcie. A potem wrota się otworzyły.
Wybiegli w noc.
Draco niewiele widział w ciemnościach. Podejrzewał, że znajdują się na jakimś odludziu, ale nic więcej nie przychodziło mu do głowy. Dopiero kiedy potknął się o coś twardego, zdał sobie sprawę, że otaczają go wielkie bale drewna.
- To opuszczony tartak – rozwiała jego wątpliwości Ginny.
Zatrzymali się kilka metrów dalej. Dyszeli ciężko i drżeli z zimna. On miał na sobie ciepłą szatę, ale ona uciekła w koszulce z krótkim rękawkiem. Mężczyzna nie wiedział, jak się zachować, kiedy przysiadła na dużym kamieniu w cieniu wysokiej sosny i podała mu metalową puszkę.
- Tam są pieniądze – rzekła, próbując opanować oddech. - Ty je weź. Nie ma ich dużo, więc możesz wywalić tę cholerną puszkę i włożyć je do kieszeni. A tutaj masz różdżkę. Zabrałam ją Peterowi – powiedziała, podając mu broń.
Przyjął ją bez słowa. Leżała fatalnie w jego dłoni, ale wolał nie narzekać. Nie teraz.
Kiedy Malfoy próbował prostych zaklęć, Ginny wyczarowała patronusa. Duży, srebrny koń wstrzelił z czubka jej różdżki i czekał, aż przekaże mu wiadomość.
- Leć do Dorcas – nakazała. - I powiedz jej, że w kwaterze był wypadek, że Remus potrzebuje pomocy.
Po chwili koń zniknął między drzewami.
- Co teraz zrobimy? - zapytał w końcu Malfoy, siadając obok niej na kamieniu.
- Poczekamy do rana.
- Tutaj?
- Jeśli będzie trzeba.
- Zamarzniesz.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi.
Draco rozejrzał się z nadzieją, że wypatrzy coś, co będzie mogło posłużyć im za schronienie. Drzewa rosły gęsto. Nocne niebo przykryła gęsta warstwa chmur. Jeszcze tego brakowało, aby zaczęło teraz padać. Wiatr poruszał liśćmi, komponując przerażającą muzykę.
- Wstawaj – nakazał.
- Nie. Muszę zaczekać, aż przybędzie ktoś z Zakonu.
- A jeśli nas zobaczą? Nie możemy tutaj zostać. Nie po tym wszystkim. Nie dam rady sam nas teleportować bez mojej różdżki. Musisz mi pomóc.
- Dokąd chcesz się przenieść?
- Do Spinner's End – odpowiedział.
- Nie mam pojęcia, gdzie to jest, a tym bardziej, co tam jest.
- Znajdziemy jakiś opuszczony dom, a potem się zobaczy. Chodź, chwyć się mocno, mam nadzieję, że mi się uda.
Draco czuł się za nią odpowiedzialny i mało mu się to podobało. Chwycił jej zimne, drżące ciało i skupił się na zaklęciu jak jeszcze nigdy wcześniej. Miał nadzieję, że znajduje się w miarę blisko celu, bo jeśli nie, to skutki mógłby być tragiczne.
W momencie, kiedy ich stopy oderwały się od ziemi, dostrzegł cztery osoby teleportujące się kilka metrów dalej. Może i ich dostrzegły, ale to i tak nie robiło nikomu większej różnicy. Obca siła już zaczęła przepychać ich przez wąską, gumową rurę.
Głośne westchnienie ulgi nie trwało długo. Na Spinner's End było jeszcze zimniej, a w dodatku padał zimny, ulewny deszcz. Już po kilku minutach ich włosy i ubrania były zupełnie przemoczone. W oddali błysnęło, a potem niebo przecięła ogromna błyskawica.
- Nie wiedziałem, że tutaj jest jeszcze gorzej! - krzyknął Malfoy, próbując przygłuszyć huczący wiatr.
- A niby skąd miałbyś wiedzieć?
Gdzieś po ich prawej stronie szumiała rzeka, poczuli nieprzyjemny zapach śmieci i wilgoci. Draco wiedział, że trafił w dobre miejsce.
- Idziemy! - zarządził podniesionym głosem, po czym pociągnął ją za rękę.
Ginny opierała się przez chwilę. Miała wrażenie, że jeszcze nigdy nie była tak wyczerpana. Nogi same się pod nią uginały, ale nie mogła narzekać.
- Stój – rzekł po kilku chwilach Malfoy. - Tu jest starty młyn, jeśli chcesz, możemy w nim zostać na noc.
- Dobrze – odpowiedziała, siląc się na odrobinę entuzjazmu. - Możemy w nim zostać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro