17: Przerwane wesele
O samego rana atmosfera była napięta. Ku niezadowoleniu Syriusza i Remusa, Ginny niemal od świtu okupowała łazienkę. Nie chciała przesadzać, bo to nie ona miała tego dnia błyszczeć. Marzyła o tym, aby pozostać w cieniu, gdzieś z boku. Prosta zielona sukienka z małymi bufkami na ramionach i kremową koronką u dołu miała jej to zapewnić. Jedyny problem polegał na tym, że kreacja podkreślała jej atuty. Wcięcie w tali, niezbyt duże piersi i zaokrąglone biodra.
Ginny zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna wybrać czegoś, co aktualnie jest w modzie. W szerokich namiotach nikt nie zwróciłby uwagi na jej figurę.
– Długo jeszcze?! – Usłyszała zniecierpliwiony krzyk Syriusza. – Muszę być wcześniej u Jamesa, a w łazience została moja szata!
– A po cholerę zostawiałeś ją w łazience! – odpowiedziała, rozglądając się za strojem chłopaka.
Nie kłamał. Ubranie wisiało na jednym z licznych wieszaków. Było gustowne, rękawy zakończone były eleganckimi żabotami i złotymi klamerkami. Ginny uśmiechnęła się mimowolnie. Ten strój absolutnie nie pasował do Syriusza.
– Masz pecha! – odkrzyknęła z uśmiechem. Wiedziała, że Black zaraz się wkurzy.
– Otwórz drzwi, bo jej wyważę!
– Możecie przestać się wydzierać?! – Tym razem był to głos Remusa. Ale dochodził gdzieś z dołu. Ginny wyobrażała sobie, jak mężczyzna zalewa wrzątkiem torebki z herbatą.
– To jej coś powiedz! – odkrzyknął Syriusz.
Dziewczyna, tłumiąc chichot, otworzyła drzwi. Tak, jak się domyśliła, Black miał na sobie tylko bieliznę. Wiedziała, że stanowczo zbyt długo wpatruje się w jego nagi tors.
– Bierz szatę i spadaj – mruknęła z uśmiechem.
– W zasadzie mam jeszcze trochę czasu.
Syriusz pchnął ją delikatnie, po czym wkroczył do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
– Wyglądasz wspaniale – szepnął jej do ucha.
– Nie jestem nawet uczesana – stwierdziła, cofając się o krok.
– To przynajmniej się nie rozczochrasz...
Kiedy jego usta wpiły się w jej wargi, serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. Nie potrafiła się oprzeć. Jego zapach kusił ją i przyciągał. Na tę krótką chwilę zapomniała o całym świecie. Zapomniała o wyrzutach sumienia i tęsknocie za Harrym. Liczył się tylko Syriusz i jego zachłanne pocałunki.
Nawet nie wiedziała, kiedy ją uniósł. Sukienka podwinęła się niedyskretnie, kiedy oplotła nogami jego biodra. Jedną ręką chwyciła jego kark, a drugą ukryła w miękkich włosach. Wygięła ciało w łuk, aby mógł obsypać gorącymi pocałunkami jej szyję i dekolt.
– Czekaj – mruknęła.
– Na co? – zapytał w przerwie między pocałunkami.
Był napalony, przez bieliznę czuła, jak jego męskość staje się coraz twardsza. Jego dłonie błądziły po jej plecach, bez problemu odpiął haftki sukienki. Ginny nie potrafiła powstrzymać westchnienia. Miała wrażenie, że jeszcze nikogo nie pragnęła bardziej niż teraz Syriusza.
– Dlaczego urodziłam się tak późno, dlaczego...
– Co?
– Nic...
I wtedy zdjął jej majtki, pozbył się też swojej bielizny. Kiedy dziewczyna poczuła go w sobie, z jej oczu popłynęły gorące łzy. W tamtym momencie zrobiłaby wszystko, aby być z nim do końca życia i jeden dzień dłużej. Na kilka minut zatonęła w oceanie rozkoszy. Po wewnętrznej stronie jej ud spływała mieszanka ciepłych soków.
Serce przyspieszyło w jej piersi, kiedy powstrzymywała krzyk. Za wszelką cenę nie chciała przerywać tej intymnej chwili.
Kiedy Ginny doszła do siebie, siedziała przytulona do Syriusza na zimnej podłodze w łazience. Opierali się plecami o ścianę i wsłuchiwali się w swój przyspieszony oddech.
– Co teraz będzie? – zapytała półgębkiem.
– Nie wiem – odpowiedział szczerze.
Dziewczyna zaszlochała głośno, po czym schowała twarz w dłonie. Wstydziła się tej chwili słabości.
– Płaczesz? – spytał zaskoczony, chwytając jej nadgarstki. – Stało się coś?
– Nie... po prostu chciałabym, aby ta chwila trwała już wiecznie.
Syriusz uśmiechnął się delikatnie, po czym przytulił dziewczynę mocno do siebie.
– To jest wojna, Ginny. Musimy być przygotowani na to, że jutro to wszystko może się skończyć.
Po tych słowach wstał i założył bieliznę. Podszedł do umywalki i bez słowa obmył spoconą twarz. Ginny obserwowała, jak rozczesuje włosy i ubiera szatę. Chciała mu pomóc zapiąć spinki przy mankietach, jednak mężczyzna uporał się z tym, zanim zdążyła się podnieść. Po krótkiej chwili był już gotowy.
– James chciał, abym był wcześniej – powiedział, jakby chciał się usprawiedliwić. – Dołączycie potem z Remusem.
– Tak, wiem.
– Nie mów mu o tym.
– Nie zamierzałam.
Po tych słowach wyszedł z łazienki, zostawiając ją samą.
* * *
Wesele odbywało się na południu Anglii. Był tam niewielki park otoczony bezkresnymi pustkowiami, a w samym jego sercu postawiono biały, ogromny namiot. James wspominał, że jak dopisze pogoda, to uroczystość odbędzie się w plenerze. Niestety. Od samego rana dość mocno padało, a wiatr, choć wiał dość mocno, ani myślał o rozwianiu chmur. Wręcz przeciwnie. Ginny miała wrażenie, że przybywa ich z każdą chwilą.
Kiedy teleportowała się razem z Remusem, miała wrażenie, że znajduje się na Alasce. Nie myśląc o zniszczeniu eleganckich bucików na obcasie, podwinęła sukienkę w sposób, jaki nie powinna robić tego dama i pognała do ciepłego wnętrza namiotu.
Od razu zdała sobie sprawę, że od wewnątrz wydaje się większy, ale i tak mniejszy od tego, który ustawiono na weselu Billa i Fleur. Ginny spodziewała się, że lista gości nie jest zbyt długa. No i nie było tam aż takiego przepychu.
Przez środek biegł dywan z białych płatków kwiatów. Prowadził on do weselnego łuku, ozdobionego małymi, równie białymi liliami. Czekał już tam Mistrz Ceremonii. Ginny spojrzała na rzędy równo ułożonych krzeseł. Były proste i drewniane, wyłożone kremową poduszką. Przy oparciu każdego znajdowała się niewielka wstążeczka i pojedynczy, nierozkwitnięty pąk kwiatu lilii.
Dziewczyna miała wrażenie, że nieważne, w którą spogląda stronę, widzi znajome twarze. Fabian i Gideon Prewettowie siedzieli z przodu sali. Ginny rozróżniła ich bez problemu. Ten pierwszy miał na sobie granatową szatę i był wyraźnie bardziej spięty. Drugi zaś uśmiechał się szeroko i w najlepsze gawędził ze znajdującym się obok Alastorem Moody'm. Dziewczyna poczuła skurcz w żołądku, kiedy dostrzegła protezę zamiast nogi mężczyzny.
– Usiądziemy? – Usłyszała pytanie Remusa.
– Tak.
Ku jej nieszczęściu poprowadził ich właśnie w stronę trójki mężczyzn. Przywitali się ze sobą krótko, nie spuszczając wzroku z twarzy Ginny. A ona oddałaby wszystko, aby być teraz z Syriuszem.
Z daleka dostrzegła Alicję i Franka. Obejmowali się, mężczyzna skradł kobiecie pocałunek. Alicja zdenerwowała się na chwilę, ale i tak się śmiała. Miała być druhną, więc czekała w pierwszym rzędzie.
Potem zobaczyła Albusa Dumbledore'a i Hagrida. Wszystko było takie realne, że prawie zapomniała, w jakich czasach się znalazła.
– Jej, prawie się spóźniłem – powiedział głos po jej prawej stronie. Po chwili krzesło było już zajęte przez osobę, która praktycznie wyleciała Ginny z głowy.
Obok niej rozsiadł się Peter Pettigrew. Zacisnęła dłoń w pięść. Potrzebowała wiele wysiłku, aby powstrzymać się przed uderzeniem go w twarz. Wyglądał jak zawsze. Niski, lekko przy kości, z gęstymi, jasnymi włosami na głowie. W niebieskich oczach nie dostrzegła nic, co mogłoby świadczyć na jego niekorzyść.
– To trzeba było wcześniej wstać – odgryzł się Remus. – U ciebie przynajmniej nikt nie zajmował łazienki.
– Musiałam się uczesać – burknęła, nie spuszczając wzroku z Petera.
– Może też się do was wprowadzę – zaproponował, nie zwracając uwagi na jej przeszywający wzrok. - Mam dość mieszkania z matką.
– Nie mamy więcej pokoi – stwierdził Remus, a Ginny najchętniej ucałowałaby go za tę odpowiedź.
– Zawsze coś można wymyślić...
Nie powiedział nic więcej, gdyż do namiotu wszedł James z Lily, a tuż za nimi kroczył Syriusz. Ginny uśmiechnęła się do niego ciepło, a potem skupiła się na młodej parze.
Lily wyglądała ślicznie. O wiele lepiej niż w tamtym szerokim, stanowczo nieodpowiednim dla jej sylwetki dyrdunie. Miała na sobie prostą, wąską sukienkę, z niezbyt dużym dekoltem na szerokich ramiączkach. Do tego bardzo cieniutki welon, białe lakierki i wiązanka lilii.
James prezentował się równie okazale. Jego czarna, elegancka szata wyglądała na drogą. Miała srebrne guziki i spinki na mankietach. Dodawała mu kilka lat, choć i tak nikomu to nie przeszkadzało.
Państwo młodzi zarażali optymizmem i uśmiechem. A Ginny miała wrażenie, że zaraz rozklei się na dobre. Z jej oczu drugi raz tego dnia popłynęły łzy. Kątem oka dostrzegła Petera. On chyba jako jedyny się nie uśmiechał.
– Dlaczego płaczesz? – Usłyszała ciche pytanie Remusa.
– Wzruszam się na weselach – skłamała gładko.
Mężczyzna bez słowa podał jej chusteczkę. Przyjęła ją ze skinieniem głowy.
– Panie i panowie – rozbrzmiał śpiewny głos niskiego, krępego Mistrza Ceremonii. – Zebraliśmy się tutaj, aby świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz...
Ginny obserwowała Syriusza i Alicję. Stali wyprostowani i pewni siebie. Wokół łuku weselnego migotały niewielkie złote gwiazdki. Dziewczyna dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pąki lilii przy krzesłach zaczynają pomału rozkwitać.
Piękna magia – pomyślała.
– ... a więc ogłaszam, że jesteście ze sobą związani na całe życie.
Krótkie życie... chyba że? Nie, nie mogła. Ale Syriusz? Nie. Nie. Nie – biła się z myślami.
Mistrz Ceremonii uniósł nad głowami Lily i Jamesa różdżkę, z której wytrysnął deszcz srebrnych gwiazdek, omotując ich świetlistymi spiralami. Z każdej strony zaczęły rozbrzmiewać oklaski i wesołe wiwaty. Z kwiatów zaczęły wylatywać kolorowe motyle.
– Panie i panowie! – zawołał mały czarodziej. – Proszę wstać!
Mężczyzna ponownie machnął różdżką, a wtedy krzesła, na których siedzieli uniosły się kilka cali, a na środku namiotu pojawił się srebrny parkiet. Wokół ścin ustawiły się okrągłe stoliki nakryte białymi obrusami. Po chwili dołączyły do nich krzesła.
Do namiotu weszła kapela uzbrojona w wypolerowane instrumenty. Zajęli miejsce na podium i zaczęli przygotowywać się do pierwszego występu. Pojawili się również kelnerzy z tacami pełnymi soków, alkoholu i przekąsek.
– Chodź – powiedział Remus po chwili. – Złożymy im gratulacje.
Wesele trwało w najlepsze. Atmosfera bardzo się rozluźniła. Ginny po kilku drinkach też się mocno zrelaksowała. Nie była pijana i dobrze wiedziała, że nie może sobie pozwolić na kompletne odpłynięcie.
Dziewczyna dostrzegła w tłumie Fabiana. Bez większego zastanowienia podeszła do niego. Nie pytając o pozwolenie, usiadła za krześle naprzeciwko. Mężczyzna sączył pomału drinka i przegryzał go ciasteczkiem czekoladowym.
Kiedy ją zobaczył, podniósł wzrok z zainteresowaniem.
– Masz sprawę? – zapytał krótko.
– Chciałam ci podziękować – powiedziała na jednym wydechu. – Remus mówił, że to ty wyniosłeś mnie ze szpitala.
– Tak, to byłem ja – stwierdził krótko. – Ale możesz być pewna, że nieważne kto by tam leżał i tak bym go wyniósł.
– Wiem – mruknęła, obserwując, jak James kręci kolejny piruet z Lily. Śmiali się tak głośno, że nawet muzycy nie byli w stanie ich zagłuszyć. – Ale i tak należą ci się podziękowania. Tak jak twojej... siostrze. Wspomnij jej kiedyś, że bardzo się cieszę, że zrobiła dla mnie sweter.
– Przekażę.
Mężczyzna nie był zachwycony tą krótką rozmową. Wyciągnął z kieszeni zegarek i spojrzał na niego, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że nie ma czasu na dyskusję. Ginny przyglądała się przez chwilę znajomej tarczy. Fabian jednak nie schował go do kieszeni. Położył przed sobą i przyglądał się wolno poruszającym się wskazówkom.
– Nie ma sprawy – oświadczył po chwili, jakby przez cały czas bił się z myślami. – Przecież bym cię tam nie zostawił, nie?
– Nie wiem, może ktoś inny by zostawił.
Fabian spojrzał jej prosto w oczy. Był martwy, jak oni wszyscy. I nagle to do niej doszło. Tańczyła z trupami. Pusty wzrok, blady uśmiech, blada cera... Zacisnęła powieki, aby nie musieć na to patrzeć.
Jakaś część jej zaczęła powtarzać jak mantrę: oni są martwi, nie uratujesz ich, Ginny.
– Co tak siedzicie? – Usłyszała po chwili rozradowany głos. Otworzyła oczy. Przed nią stała Dorcas w pięknej purpurowej sukni z dużym dekoltem. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, a elegancką tiarę zgubiła już przy pierwszym tańcu. – To jest wesele, a nie stypa! – krzyknęła, aby zagłuszyć muzykę. – Chodź, Fabian, z tobą jeszcze nie tańczyłam.
Mężczyzna się nie opierał. Pozwolił pociągnąć się za rękę i poprowadzić na środek parkietu. Ginny też chciała odejść, jednak wtedy dostrzegła pozostawiony przez niego zegarek.
Ujęła i przyjrzała się srebrnej konstrukcji. Miał wiele rys. Widać było, że Fabian go nie oszczędza, ale dziewczyna nie mogła pozbyć się wrażenia, że wygląda prawie identycznie jak ten Harry'ego. Tyle że jej chłopak nie zrobił na nim nawet najmniejszego uszczerbku. To by znaczyło, że Fabian też niedługo zginie.
Ginny bez zastanowienia otworzyła tylną osłonkę zegarka. Za pomocą różdżki wycięła niewielki skrawek serwetki i napisała na nim wyraźnym, kaligraficznym pismem: Na zawsze. Malutki rulonik zwinnie wepchnęła między trybiki.
A potem poczuła, jak ktoś chwyta ją mocno za ramię.
– Co robisz? – Usłyszała pytanie Syriusza.
– Nic. Fabian zostawił zegarek. Nie chcę, aby zaginał.
– Nie martw się – rzekł chłopak, po czym zaczął masować jej kark. – On ten zegarek już chyba wszędzie wkładał. Gdybyś wiedziała, ile on przeszedł. Ech... aż żal mieć takiego właściciela.
– Nie przesadzaj. To tylko zegarek.
Jego ciepłe dłonie działały kojąco na jej ścierpnięte ramiona. Miała wrażenie, że Syriusz zawsze wie najlepiej, czego jej trzeba.
– Chcesz zatańczyć? – zapytał po chwili.
– Nie wiem... według moich obliczeń teraz kolej na Remusa. Mieliście się mną podzielić w miarę sprawiedliwie.
– Z naciskiem na w miarę. A Remus akurat jest zajęty i rozmawia z Peterem. Nie daj się prosić.
Oparła się plecami o jego brzuch i uniósł wysoko głowę. Zaskoczył ją, nachylając się i całując ją w usta.
– Przestań – jęknęła, prostując się gwałtownie.
– Co? – zdziwił się.
– Inni nie muszą jeszcze o tym wiedzieć.
Dziewczyna rozejrzała się energicznie, mając nadzieję, że nikt tego nie widział. Niestety. James wystawiał uniesiony do góry kciuk, a Lily uśmiechała się delikatnie. Ale to nie oni ją najbardziej martwili. Dumbledore'a zobaczył pod ścianą, dyskutującego z Alastorem. Nie wyglądał na zainteresowanego jej osobą. Chyba...
– A kiedy chcesz, aby się dowiedzieli? – dopytywał się Syriusz, na szczęście nie wyglądał na rozgniewanego.
– Nie wiem, ale to nie my jesteśmy dzisiaj gwiazdami wieczoru.
– Dobra, przekonałaś mnie – stwierdził, po czym pociągnął ją na parkiet.
Ginny dostrzegła kątem oka, jak James nakazuje kapeli zagrać jakiś wolniejszy kawałek. Tylko Lily dyskretnie spoglądała na Remusa. On też patrzył w stronę parkietu. Peter mówił coś do niego, ale mężczyzna wydawał się nie słuchać.
Ginny poczuła się z tym wszystkim źle.
Pozwoliła Syriuszowi objąć się w tali i oprzeć czoło na jej włosach.
– Pachniesz kwiatami – wyszeptał, a ona przypomniała sobie, jak kiedyś usłyszała to od Harry'ego.
Muszę to zakończyć – pomyślała.
I wtedy nagle, zupełnie niespodziewanie wydarzyło się coś dziwnego. Ktoś wysłuchał jej prośby, jednak nie do końca o to jej chodziło. Przed namiotem huknęło.
W jednej chwili ucichła muzyka, a tańczące pary przystanęły.
– Może to tylko burza – powiedział ktoś z zebranych.
Lily chwyciła mocno dłoń Jamesa. Niektórzy wyciągnęli różdżki, czekając w pogotowiu. Ginny przełknęła głośno ślinę. Syriusz bez słowa stanął przed nią, dając jej do zrozumienia, że obroni ją przed wszystkim, co kryje się w ciemnościach.
I wtedy wejście do namiotu się rozchyliło, ukazując sylwetkę młodego mężczyzny.
Ginny wstrzymała oddech, kiedy zobaczyła twarz mężczyzny, który wszedł do weselnego namiotu. Była blada, z granatowymi sińcami pod oczami. Jego jasne włosy były w kompletnym nieładzie. Ubrany był w stanowczo za dużą szatę, a w ręce trzymał opróżnioną do połowy butelkę whisky. Draco Malfoy rozejrzał się po twarzach zebranych i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Zdrowie państwa młodych! – wrzasnął, po czym rozbił butelkę kilka cali przed sobą.
Odłamki szkła posypały się aż pod nogi Ginny. W jednej chwili poczuła, że robi jej się niedobrze. Gdyby nie oparła się na ramieniu Syriusza, to prawdopodobnie by się przewróciła.
– Bawcie się, bawcie! – krzyczał dalej Malfoy. – Bo za chwilę to wszystko się skończy!
– Przepraszam, czy mógłby pan opuścić to miejsce? – zapytał James, robiąc krok na przód. – To prywatna uroczystość.
Draco wybuchł śmiechem, a Ginny poczuła, jak po jej plecach przebiega dreszcz strachu. Jak to możliwe, że mężczyzna żyje i stoi kilka metrów przed nią? Przecież członkowie Zakonu mówili, że jest już martwy. Przez chwilę była na niego wściekła. Gdyby faktycznie zginął, to wtedy nie musiałaby wracać do domu.
– To ty! – Usłyszała nagle krzyk Franka Longbottoma.
– Tak, JA!!!
Nagle Ginny poczuła na sobie wzrok wszystkich gości. Miała nadzieję, że jest odpowiednio wstrząśnięta i zaskoczona. A może oczekiwali od niej, że rzuci mu się w ramiona i uściska jak brata? Nie.
Czuła, że nogi same ją niosą. Podeszła do mężczyzny i nawet z odległości kilku metrów czuła silny odór alkoholu.
– Nie gadaj – mruknął, kiedy ją zobaczył. – Bawisz się z nimi w dom?
Po chwili również Syriusz zrobił dwa kroki do przodu. Mięśnie jego twarzy były napięte. Zacisnął wargi w cienką linię i wyciągnął różdżkę. Gotów był zaatakować w obronie Ginny.
– Nie mów, że się z nim pieprzysz... – mruknął Malfoy, śmiejąc się pod nosem.
– Zamknij się – syknęła.
– A więc jednak...
– ZAMKNIJ SIĘ!!!
– Nie martw się, Weasley – kontynuował Draco, jakby w ogóle jej nie usłyszał. – To wszystko jest iluzją. Sennym koszmarem. Ci ludzie nie istnieją! To wszystko nie istnieje. Ktoś sobie z nas żartuje, ma uciechę, widząc, jak się miotamy! Może nawet twój Wybraniec gapi się, jak posuwasz jego wujaszka!
– Powiedziałam, że masz przestać!
Dziewczyna nie wytrzymała. Doskoczyła do niego w mgnieniu oka. Szybkim ruchem uniosła rękę i wymierzyła mu głośny policzek. Miała wrażenie, że obserwuje jego twarz w spowolnieniu. Najpierw grymas bólu, potem zaskoczenie. Po chwili przyłożył dłoń do piekącego miejsca, w którym przed chwilą spoczęła jej ręka. Powoli zaczynało stawać się czerwone i kontrastujące z jego naturalnie bladą cerą.
– Nie rób tego więcej – ostrzegł ją.
To zabrzmiało, jakby ją podburzał, a Ginny była wściekła. Uniosła rękę jeszcze raz, jednak tym razem był szybszy. Chwycił ją z całej siły za nadgarstek. Krzyknęła z bólu, kiedy usłyszała cichy trzask pękającej kości.
– Puść ją! – krzyknął ktoś z tłumu.
Wszystko potoczyło się szybko. Malfoy przyciągnął ją do siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie parę cali. Patrzył w jej szeroko otwarte z przerażenia oczy.
– To tylko iluzja – powiedział prosto w jej usta, a potem ją pocałował.
A wszystko to trwało chwilę. Obca siła oderwała od niej mężczyznę, a ją popchnięto na podłogę. Czarodzieje w eleganckich szatach otoczyli Malfoya. Nie stawiał oporu, gdyż nie posiadał żadnej broni. W całym namiocie dało się słyszeć jego krzyk. A potem stracił przytomność i nastała dziwna, niemal niewygodna cisza.
Ginny dyszała ciężko, masując nadgarstek. Palcami wyczuwała, że kość jest złamana. Miała wrażenie, że wszyscy patrzą na nią jak na dziwaka. Nie miała im tego za złe. Po chwili uklęknęła przed nią Dorcas. W jej oczach czaiło się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało troskę i współczucie.
– Posklejam ci kości – powiedziała, wyciągając różdżkę. – A oprócz tego wszystko w porządku?
Tak, czuję się świetnie. Wydaje mi się, że to mój najlepszy dzień.
Nie odpowiedziała. Poczuła bezbolesne ukłucie i jej ręka znów była w jednym kawałku.
– Zostaw ją! – krzyknął ktoś z tłumu. Był to Fabian.
– Przecież nie zostawię jej połamanej.
Jednak mężczyznę mało to obchodziło. Podszedł do Ginny i chwycił ją brutalnie za ramiona, po czym ustawił do pionu. Końcówka jego różdżki wbijała jej się boleśnie w krtań.
– Koniec zabawy – burknął.
– Fabian, daj jej spokój – rzekł jego brat, Gideon. – Co ona za to może?
– Słyszałeś, jak ją nazwał? Weasley. To przypadek? Jeśli nie powie po dobroci, to i tak wszystko z niej wyciągnę.
– Chcesz ją torturować?!
– Jeśli będzie trzeba.
– Nie waż się jej tknąć – odezwał się niespodziewanie Syriusz, a jego różdżka dotknęła Fabiana między żebrami. Ginny spojrzała w jego czarne oczy, jednak była zbyt zmęczona, aby dojrzeć w nich cokolwiek. Miała ochotę położyć się i przespać całe to zamieszanie.
– Chcesz się pojedynkować, Black? – zapytał z ironią Fabian. – Sam widziałeś, co się działo przed chwilą. Ładne z nich rodzeństwo, naprawdę. Ja nie pocałowałbym siostry nawet w stanie kompletnego upojenia.
– Nie siedzisz w jego głowie. A jeśli chcesz, możemy się zmierzyć.
– Przestańcie! – wrzasnął James, cały czas trzymając rękę Lily. – Zachowujecie się jak idioci. Nie będziecie się teraz pojedynkować. Fabian, ty też zostaw ją w spokoju. Nie widzisz, jaka jest przerażona?
Mężczyzna posłuchał niechętnie. Pchnął dziewczynę delikatnie i gdyby nie Syriusz, to pewnie by upadła.
– James ma rację – odezwał się w końcu Dumbledore, który do tej pory stał z boku. – To nie jest czas i miejsce na tego typu kłótnie. Zabierzemy chłopaka do kwatery głównej, a jak wytrzeźwieje, to z nim porozmawiam.
– To śmierciożerca – ostrzegł go Frank. – Ma Mroczny Znak.
– I co, chcesz go przez to zabić?
– Nie. Może powinniśmy zesłać go do Azkabanu.
– Ale wtedy nie będę miał szansy spotkać się z nim w cztery oczy. Alastor zrozumie moje poczynania i na pewno je poprze.
Moody kiwnął tylko głową, nadal trzymając różdżkę w pogotowiu.
– A co do dziewczyny – kontynuował Dumbledore. – Syriuszu, Remusie, to od was zależy, czy chcecie, aby została u was. Jeśli nie, to również spędzi noc w kwaterze.
– Może zostać – odpowiedział mu Syriusz. – Na razie...
– Rozumiem, że ja nie mam nic do gadania? – wtrącił się Fabian.
– Oczywiście, że masz – stwierdził Dumbledore. – Ale to nie do ciebie należy podejmowanie ostatecznych decyzji.
Fabian zacisnął dłonie w pięści. Z trudem powstrzymał się przed powiedzeniem czegoś jeszcze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro