Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16: Wybieraj, Draco

Dzień, noc, dzień, noc... i tak w kółko. Świat toczył się dalej, choć Draco miał wrażenie, że on stoi gdzieś obok tego wszystkiego. Rany się goiły. Jego twarz zaczęła przypominać to, czym była kiedyś. No, może prawie, bo Malfoy miał wrażenie, że za każdym razem, kiedy patrzył w lustro widział zupełnie innego człowieka.

Każdego ranka dokładnie obserwował swoją lewą rękę. Starannie odwijał bandaże i wpatrywał się w rany. Wydawało mu się, że widzi Mroczny Znak. Gdzieś pod bliznami przerażający wąż wypełzał z czaszki i sunął po jego przedramieniu. Czy to możliwe, że pani Rice tego nie dostrzegła?

A może już wiedziała, domyślała się czegoś, poinformowała aurorów...

Malfoy był świadom tego, że musi to wszystko skończyć. Nie mógł dłużej siedzieć w tym pokoju i gapić się w sufit. Musiał ruszyć do przodu chociaż o kilka kroków.

Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Podskoczył, mając wrażenie, że ziściły się jego największe obawy.

- Tak? - rzucił ochryple.

Do pomieszczenia wszedł Ascot, dziadek Astorii. Malfoy rzadko miał do czynienia z tym mężczyzną. Od jego żony wiedział, że dużo pracuje przy odbudowie Szpitala Świętego Munga, że bardzo się przejął i poświęca temu każdą wolną chwilę. W domu bywał rzadko, można powiedzieć, że wpadał tylko na noc.

- Witaj – rzekł swoim naturalnym, głośnym głosem.

Draco uważał, że mężczyzna bardziej pasuje do roli aurora niż uzdrowiciela. Był wysoki i potężny, a w fartuchu musiał wyglądać wręcz strasznie.

- Dzień dobry – odpowiedział Malfoy, siląc się na naturalny ton i coś, co miało przypominać uśmiech. W efekcie wyszedł mu mało entuzjastyczny grymas.

- Jak się dziś czujesz? Czy rany nadal ci dokuczają? - pytał rzeczowym tonem. Brzmiało to jak przesłuchanie...

- Już jest dużo lepiej. Dziękuję.

- To dobrze.

Ascot podszedł do łóżka i przysunął sobie krzesło, aby spojrzeć Malfoyowi prosto w oczy. Draco widział liczne zmarszczki i bruzdy na jego twarzy, a przecież nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt lat. Fioletowe sińce pod oczami świadczyły o ogromnym zmęczeniu.

- Nie chcę być niegrzeczny – zaczął pan Ascot lekko przeciągłym tonem. - Wraz z żoną daliśmy ci schronienie i zajęliśmy się twoimi ranami. Taki był nasz obowiązek po tym, co stało się z szpitalem, ale teraz jesteś prawie zdrów. Rany zagoją się w swoim czasie, ale nie ma już nic, co moglibyśmy dla ciebie zrobić.

- Rozumiem, że mam odejść.

- Nie, tego nie powiedziałem. Nic o tobie nie wiemy. Nie znamy twojego nazwiska, nie wiemy, z jakiej pochodzisz rodziny. Nic. Powiedz nam coś o sobie, wtedy pozwolimy ci zostać dłużej.

Malfoy napiął wszystkie mięśnie swojej twarzy. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego. Ascot najwyraźniej wyczuł jego zamieszanie i kontynuował wolniej:

- Musisz zrozumieć moją żonę i mnie. To niebezpieczne czasy, a my mamy pod swoim dachem naszą ukochaną wnuczkę. Nie pozwolimy, aby stała się jej krzywda.

- Nie skrzywdzę jej – oznajmił Draco pewnie. Miał nadzieję, że mężczyzna opacznie go nie zrozumie. - Państwa też nie skrzywdzę. Jestem wdzięczny za pomoc i... nie jestem zwolennikiem Sam-Wiesz-Kogo.

To nie było kłamstwo, ale Malfoy wiedział, że te słowa są równie dalekie od prawdy. Zdanie zawisło w powietrzu. Uniosło się pod sufitem, a Draco zacisnął powieki, aby na nie nie patrzeć.

- Dobrze, w takim razie wybieraj. Albo opowiesz mi o sobie, albo opuścisz ten dom jeszcze dzisiaj – postawił sprawę jasno dziadek Astorii.

Malfoy uśmiechnął się cierpko. W tym momencie nie miał wyboru. Wyjście było tylko jedno.

- Zniknę przed wieczorem – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z twarzy mężczyzny.

Askot najwyraźniej spodziewał się tej odpowiedzi. Westchnął głośno i pokiwał tylko głową.

- Dobrze – oświadczył, wstając z krzesła. - Żona poda ci jeszcze obiad. Możesz wziąć też te ubrania, które ci przygotowaliśmy.

- Nie wiem, jak mam się odwdzięczyć.

- Nie musisz, może kiedyś sobie o nas przypomnisz i coś wymyślisz.

Askot odwrócił się na pięcie i pomału wyszedł z pokoju, kiedy stał w progu, zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć. Zrezygnował jednak po krótkim namyśle. Zamknął za sobą drzwi, zostawiając Draco samego ze swoimi myślami.

Malfoy się nie poruszył. Ukrył twarz w dłoniach. Nie miał pojęcia, co będzie dalej. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Czuł, że źle zaczął, że nie powinien rozdzielać się z Ginny. Ale mógł winić za to tylko siebie. To był jego chory pomysł. Gdyby tylko wiedział, gdzie ona teraz jest.

Przez głowę przechodziły mu absurdalne myśli. A jeśli nie żyje albo, co gorsza, zostawiła go tutaj i szczęśliwie wróciła do ich czasów. Przecież mogła znaleźć jakiś sposób. Ale to była Weasley, była Gryfonka. Ciężko było mu uwierzyć, że po takim wydarzeniu udawała, że nic się nie stało i zapomniała, że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Draco Malfoy. Mężczyzna miał nadzieję, że to było nie w jej stylu.

Rozejrzał się po pokoju. Było miło, ale on wiedział, że to co dobre szybko się kończy. Nie miał za dużo do pakowania. Wręcz przeciwnie. Dwie stare, za duże szaty. Nie zamierzał ich brać. Tak samo, jak nie chciał czekać na obiad. Im wcześniej zniknie, tym lepiej.

Jego wzrok padł na obraz czarownicy z dzieckiem na kolanach. Kobieta bawiła się z malcem w najlepsze, jakby w ogóle nie widziała dramatu, który rozgrywał się w głowie Draco.

W pierwszej chwili mężczyzna chciał zniszczyć to dzieło, ale wtedy uświadomił sobie, że nie ma nawet swojej różdżki. Zaśmiał się gorzko. Idiotyzm... bez niej nie był w stanie nic zrobić.

Zrobił kilka kółek wokół pokoju, dostrzegając rolkę czystego pergaminu, pióro i atrament na stole. Rozejrzał się, jakby bał się, że ktoś przyłapie go na czymś złym, po czym usiadł na łóżku i rozłożył papier. Krzesło robiło mu za blat. Mocno zgarbiony, w najmniej wygodnej pozycji świata, zaczął pisać. Miał wrażenie, że ciemny atrament sam układa się w słowa...

Kochanie,

to nie miało dla mnie znaczenia. Kiedyś? Owszem, ale przecież przeszłość nie ma znaczenia. Ludzie rodzą się czarodziejami i mugolami, a inni stoją pomiędzy. Należą do obydwu światów i przez to czują się nieszczęśliwi. Kiedyś zarzuciłaś mi, że boję się tego słowa. Charłak. Chyba miałaś rację. Nie potrafię wypowiadać go swobodnie, bo kiedy patrzę na Ciebie, mam wrażenie, że Cię obrażam. Przyznaj się przed sobą, czy Ty potrafisz je powiedzieć z uniesioną głową? Kiedy patrzysz mi w oczy? Kiedy sobie patrzysz w oczy?

Astorio, Twoi dziadkowie tak wiele dla mnie zrobili. Dla Ciebie też, ale to inna historia. Chciałbym się im jakoś odwdzięczyć i chyba już wiem jak...

Marzę, aby Cię jeszcze kiedyś zobaczyć, ale wiem, że to może nigdy nie nastąpić. Jeśli kiedyś to przeczytasz, to wiedz, że to wszystko nie ma znaczenia. Nie ma.

Kocham Cię.

Malfoy nie przeczytał tego listu po raz drugi. Czuł, że i tak nie potrafiłby tego inaczej przekazać. Bez zastanowienia podszedł do jedynego obrazu w pomieszczeniu i, pomimo sprzeciwów kobiety i płaczu dziecka, zdjął dzieło ze ściany. Na początku chciał przykleić kartkę z tyłu, ale szybko zdał sobie sprawę, że bez różdżki nie jest w stanie tego zrobić.

Zdjął zabezpieczenia, a potem otworzył ramę. Tam umieścił wiadomość.

Zaśmiał się głośno. To wszystko było nie w jego stylu...

- Co pan robi?

Draco podskoczył, omal nie wypuszczając z rąk ciężkiego obrazu. Odwrócił się, mając nadzieję, że tylko się przesłyszał. Niestety. W drzwiach stała Astoria. Mała dziewczynka w różowej sukience, ściskająca w ręce nóżkę większego od niej misia. Obserwowała go dużymi, ciemnymi oczami i Malfoy wiedział, że nie łatwo będzie ją spławić.

- Poprawiam – oświadczył idiotycznie. - Wisiał troch krzywo – dodał, odwieszając obraz.

- Ach. - Dziewczynka nie wydawała się być przekonana. - Babcia mówi, że pan odchodzi.

- Tak.

- Mogę iść z panem?

To pytanie zaskoczyło Malfoya. Omal nie odpowiedział twierdząco. Szybko jednak ugryzł się w język i pokręcił głową. Podszedł do dziewczynki i uklęknął przed nią.

- Dlaczego nie chcesz mieszkać z dziadkami?

- Pewnie niedługo mnie oddadzą. Tak jak rodzice.

Draco poczuł, ze robi mu się słabo. Nie potrafił się powstrzymać i przytulił do siebie dziewczynkę. Przez ułamek sekundy czuł ciepło i zapach swojej żony. Resztkami sił udało mu się nie rozpłakać. Drobne ciałko niemal zaginęło w jego ramionach.

- Dziadkowie bardzo cię kochają. Bardzo. I na pewno nie tylko oni. Kiedyś znajdzie się ktoś, kto odda ci swoje serce.

Dziewczynka jednak nie rozumiała jego słów...

Od kilku dni nie jadł. Chciał Zapomnieć o Astorii i o Dafne, najlepiej wymazać z pamięci całą rodzinę Greengrass. Tylko że to nie było takie łatwe. Widział jej twarz, kiedy zamykał oczy. Astoria była piękna, ale nawet to nie miało większego znaczenie. Gdyby była brzydka, to sprawa i tak nie wyglądałaby lepiej.

Ona miała w sobie coś, co go przyciągało. Jakiś czar, wewnętrzny blask, który nie przygasł nawet w momencie, kiedy wypowiedział zakazane słowo.

Pamiętał jej łzy i grymas złości. Draco nie był do końca pewien, na co się wściekała. Czy na niego, że odkrył tajemnicę, czy na rodziców, że taką ją urodzili, czy na siebie?

Uciekła zaraz po tym, jak padło to słowo. I już jej nie zobaczył. Te pięć dni ciągnęły się jak pięć wieczności.

- Mówiłam ci, że z tą rodziną jest coś nie tak – oświadczyła z wyrzutem Narcyza.

- Ty? A kto chciał, abym związał się z Dafne? - odpowiedział pytaniem na pytanie Malfoy.

- To co innego...

- Nie – zaprzeczył jej agresywnie. - Nie zwalaj całej winy na mnie.

- Przecież wiesz, że tego nie robię.

Draco nie odpowiedział. Nie miał ochoty się dłużej spierać z matką. Machnął ręką i wstał z kanapy. Zatrzymał się na chwilę przy oknie, po czym wyszedł z pokoju.

- Gdzie idziesz? - Usłyszał za plecami pytanie Narcyzy.

Nie odpowiedział.

Nie da się zapomnieć. Mógł wymazać z pamięci imię swojej pierwszej sowy, mógł nie pamiętać, co dostał na jedenaste urodziny, ale nie coś takiego.

Jej gorące łzy, które roztopiły resztę śniegu... Jej delikatny uśmiech i to zagubione spojrzenie zranionego zwierzęcia. Astoria znała cierpienie. Wiedziała, czym jest ból. On też to wiedział, może właśnie dlatego tak dobrze było im razem? Może...

Udał się prosto do domu państwa Greengrass. Ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało przed zapukaniem. Odwrócił się na pięcie i pognał prosto do oddalonego o pół kilometra starego dębu.

Przeczucie go nie zawiodło. Astoria stała oparta o gruby konar drzewa. Widział jej profil i spojrzenie utkwione w oddali. Kiedy się zbliżył, zdał sobie sprawę, że kobieta drży.

- Mówiłem ci, że za cienko się ubierasz – oznajmił.

Podskoczyła wystraszona i rozejrzała się nerwowo. Kiedy napotkała jego twarz, jej oczy się rozszerzyły. Wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać.

- Draco? - zapytała, drżącym z emocji głosem. - Co tutaj...

Nie dokończyła. Mężczyzna położył palec na jej zimnych wargach.

- Nie dbam o to, co oni powiedzą – oświadczył, po czym złożył na jej ustach namiętny pocałunek.

I w tamtym momencie zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie całował żadnej kobiety.

♠ ♥

Ginny zrozumiała, że musi wrócić do treningu. Ilość spożytych kostek czekolady Remusa nie przekładała się na kilometry, które przebiegła. A kiedy pewnego dnia weszła na wagę, to omal nie dostała zawału. Na początku wydawało się, że powinna chudnąć przez te nerwy, ale potem przypomniała sobie swoją największą bolączkę. Im bardziej się denerwowała, tym więcej czekolady pochłaniała. A odkąd znów widziała, namierzała słodkości w tempie ekspresowym.

Dość – powiedziała sobie w końcu. - Bo cię Harry nie pozna po powrocie.

Z domu wyszła o świcie, mając nadzieję, że nie obudziła żadnego z mężczyzn.

Posiadłość otoczona była lasami. Miała nadzieję, że jej zmysł orientacji jest w świetnym stanie i nie zgubi się gdzieś w czeluściach drzew. Ruszyła przed siebie, a jej sportowe buty przyklejały się do błotnistego podłoża.

Warunki nie były zbyt sprzyjające. Ścieżka była śliska, a Ginny w każdej chwili mogła się poślizgnąć i przewrócić. Jednak dziewczyna zdawała się tym nie przejmować. Była zdeterminowana jak nigdy wcześniej.

Na początku ciężko było jej ustabilizować oddech. Dopiero po dobrych kilkunastu metrach łapała powietrze synchronicznie z ustawieniem nóg. Zmuszała mięśnie do wysiłku. Nie spodziewała się, że tak szybko może wypaść z rytmu.

I wtedy to usłyszała. Dziwny szmer w krzakach, niepodobny do tego, który wydaje wiatr. Od jakiegoś czasu biegło obok niej coś dużego. Człowiek? Nie była pewna, musiałby mieć dość dobrą kondycję, poza tym nie czuła jego oddechu. To musiało być zwierze.

Zwolniła, omal nie przypłacając tego bolesnym upadkiem.

I nagle TRZASK. Z krzaków wyskoczył ogromny, czarny zwierz. Instynkt kazał jej uciekać, jednak po sekundzie zrozumiała, z kim ma do czynienia.

- Na Merlina! Syriuszu, ale mnie wystraszyłeś...

I to był błąd, tyle że za późno to zrozumiała. Czarny pies zawarczał głośno, po czym jednym, długim susem naskoczył na jej plecy. Był ciężki i dziewczyna poczuła to na własnym kręgosłupie. Jęknęła cicho, kiedy nie utrzymała równowagi i przewróciła się prosto w błoto.

Szamotała się przez chwilę ze stworzeniem, aż w końcu udało jej się odwrócić na plecy.

Dopiero kiedy zobaczyła obnażone, ostre kły kilka cali od jej twarzy, ogarnął ja strach. Poczuła, że robi jej się niedobrze, a zapach wilgoci tylko potęgował skurcze żołądka.

Pies oparł przednie łapy o jej ramiona. Tylne były gdzieś na wysokości bioder.

W oddali błysnęło, a później głośny grzmot zagłuszył jej sapanie i warkot psa. Po kilku, trwających wieczność sekundach, zaczęło padać. Woda sprawiła, że sierść zaczęła wydawać z siebie dość specyficzną, nieprzyjemną woń.

- Błagam cię – jęknęła, myśląc nad kolejnym sensownym kłamstwem. - Syriuszu.

Łeb pochylił się niżej, a Ginny zacisnęła powieki. Coś kapało na jej twarz i nie była pewna, czy to deszcz, czy ślina.

- Jeśli powiem ci prawdę, to i tak mi nie uwierzysz – szepnęła. - Ale błagam, musisz mi zaufać. Dumbledore tego chce, to on każe mi wszystko zachować w tajemnicy. Proszę cię...

Nie wiedziała, jak ma dobrać słowa, kiedy jego gorący oddech musnął jej szyję. Otworzyła oczy i krzyknęła mimowolnie. Nie miała już nad sobą psa. Nad jej twarzą nachylał się człowiek.

Syriusz Black jeszcze nigdy nie wyglądał tak pięknie. Czarne oczy lustrowały ją dokładnie, a równie ciemnych włosów kapały krople deszczu. Kap, kap, jedna za drugą opadały na jej odsłonięty dekolt. Podbródek drżał mu z nerwów. Wydawało się, że mężczyzna chce coś powiedzieć, jednak nie potrafi zabrać się na odwagę.

- Nie lubię się dzielić – oświadczył w końcu.

- Słucham?

Kolejna błyskawica przecięła niebo. Kolejny grzmot zagłuszył głośne bicie jej serca.

- Nie lubię się dzielić – powtórzył.

- Chyba nie chodzi ci o wesele? - spytała, próbując powstrzymać drżenie głosu. Czuła, że coraz bardziej zakopuje się w błocie. Było jej zimno.

- Owszem, o wesele. To ja byłem pierwszy – stwierdził.

Ginny już otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć, jednak nie była w stanie tego zrobić. Poczuła na nich wargo Syriusza. Całował ją tak zachłannie, że niemal nie była w stanie złapać tchu. Jedną rękę wplótł w jej włosy, a drugą delikatnie uniósł plecy.

Dziewczyna była zszokowana. Otwartymi oczami widziała rozmazana twarz kochanka. Jego język błądził po jej podniebieniu.

I wtedy zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie czuła takiego narastającego podniecenia.

- Właśnie to w tobie kocham – powiedział, łapiąc oddech. - Tajemnicę.

A potem znów ją pocałował.

Błyskawice, grzmoty i deszcz - zimny, siarczysty, który nie był w stanie odebrać im tej chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro