15: Jak przyjaciele
Ginny była załamana. Ostatni raz czuła taką nieopisaną pustkę po wojnie, kiedy przyszło jej pochować wielu przyjaciół, znajomych i brata. Nie potrafiła myśleć racjonalnie. Miała wrażenie że spada i nie jest w stanie się niczego złapać. Zastanawiała się, czy to wszystko ma sens. Przecież nawet gdyby udało jej się wrócić do domu, to co powiedziałaby Harry'emu? Że przeniosła się w czasie i spotkała jego rodziców, ale Dumbledore nie pozwolił jej nikogo ratować? Przecież miała to wszystko w zasięgu ręki. Znała daty, miejsca i okoliczności. Mogła zmienić WSZYSTKO. Chwilami żałowała, że Harry nie podzielił się z nią wszystkimi szczegółami dotyczącymi Voldemorta. Wiedziała tylko, że jej ukochany musiał znaleźć i zniszczyć siedem magicznych przedmiotów. Jednym z nich był dziennik Toma Riddle'a.
No właśnie... dziennik. Wspomnienie powróciło. Zaatakowało ją bez ostrzeżenia. Skoro nie mogła pomóc innym, to może chociaż uratuje siebie? Dumbledore nie powinien jej tego zabraniać, zresztą on nie musi o niczym wiedzieć. Teraz, kiedy Draco był martwy, czuła, że ma prawo, ma święte prawo ocalenia siebie.
Miała czas. Może niezbyt wiele, ale zawsze. Pozwoli Lily dokończyć terapię, a kiedy odzyska wzrok uda się do Malfoyów i zniszczy dziennik, który w przyszłości przysporzy jej tyle przykrości. Ach... jeszcze wesele. Harry też został na weselu Billa i Fleur, a dopiero potem wyruszył w swoją podróż. Ginny pomyślała, że też tak zrobi. Jemu się udało, a ze zwycięzców trzeba brać przykład.
Kiedy wyznaczyła sobie cel, poczuła, że spada wolniej...
- Jak się czujesz? - zapytał głos dochodzący z ciemności.
Ginny bez problemu rozpoznała w nim Remusa. Zastanawiała się, co powinna mu odpowiedzieć. W ogóle, to było dość głupie z jego strony, przecież wiedział, że jest w parszywym nastroju.
Dziewczyna poczuła, jak chłopak kładzie jej coś na kolana. Było ciepłe i przez chwilę zlękła się, że postanowił obdarować ją jakimś żywym zwierzątkiem. Wzdrygnęła się, jednak prezent się nie ruszał. Powiodła do niego rękoma i wyczuła miękką, wełnianą, cholernie przygnębiająco znajomą tkaninę.
- Co to? - zapytała, choć praktycznie nie musiała.
- Sweter – odpowiedział krótko Remus. - W ładnym, jasnobrązowym kolorze. Fabian i Gideon chcieli, abym ci go przekazał. To prezent od Molly Weasley, ich siostry. Miałaś chyba okazje ją poznać?
- Tak – szepnęła tylko, przykładając sweter do twarzy. Przez dłuższą chwilę wdychała znajomy zapach. Wełna drapała jej nozdrza, ale mało ją to obchodziło. Czuła, że za chwilę się rozpłacze.
- Wszystko gra? - Usłyszała pytanie Remusa. Jego głos zadrżał.
Nie, nic nie gra – jęknęła w myślach.
- Tak – oznajmiła na głos tak cicho, że nie była pewna, czy mężczyzna ją usłyszał. - Dziękuję.
- To nie mi powinnaś dziękować. Wiesz, że to Fabian wyniósł cię ze szpitala, kiedy straciłaś przytomność?
- Wiem, nie straciłam przytomności.
- Rozumiem. Cieszę się, że się do mnie odezwałaś. Przez ostatnie kilka dni miałem wrażenie, że w ogóle mnie nie słyszysz.
Na twarzy Ginny pojawił się cierpki uśmiech. Wolała nie potwierdzać tych słów. Dzięki temu wiedziała, że nie będzie musiała wdawać się w dyskusję na tematy, których wolała unikać.
- Jutro przyjdą Lily i Dorcas – postanowił zmienić temat Remus. - Zajmą się twoimi oczami i wszystko będzie... lepiej.
Lepiej... to słowo niczym rozgrzana włócznia wbiło się w jej serce. Lepiej – powtarzała w myślach. Miał powiedzieć – dobrze. Nie lepiej...
Zastanawiające było to, że Ginny zapomniała, jak wyglądają Remus i Syriusz. Nie myślała o nich, jak o młodych chłopakach, którzy dopiero co skończyli szkołę. W jej głowie mieli twarze, które znała z lat szkoły. Lupin jako dobry i troskliwy nauczyciel i Syriusz, lekko szalony i zarośnięty facet ze zmęczoną twarzą.
Właśnie dlatego omal nie krzyknęła, kiedy Lily zdjęła jej ciężki opatrunek z oczu.
Obraz najpierw był niewyraźny i tak zamglony, że ledwo rozróżniała kontury. Dopiero po chwili, kiedy zamrugała kilkakrotnie i zaciskała powieki, wszystko zaczęło wracać do normy. Oczy zaczęły jej łzawić, choć nie był to płacz, nie panowała nad tym odruchem.
- I co? - zapytał Remus.
Spojrzała na jego zamazaną twarz i doszła do wniosku, że niedawno musiała być pełnia. Chłopak był bardzo blady i podrapany. Jak mogłaby być aż taką idiotką i kompletnie zapomnieć, że każdy ma jakieś problemy?
- Mrużysz oczy – stwierdziła Dorcas. Ona też wyglądała jakoś inaczej. Nie uśmiechała się. - Obraz trochę się wyostrzy, ale nie wiem czy będzie tak jak dawniej - dodała ostrożnie, obserwując reakcje Ginny.
- To nic – szepnęła dziewczyna, czując, że się rumieni. Najwyższy czas zachować się, jak dorosła osoba, a nie rozchwiana emocjonalnie dziewczyna. - Naprawdę. Jestem wam wdzięczna. Zrobiliście dla mnie tak wiele, a przecież...
Głos uwiązł jej w gardle. Poczuła niewygodną gulę. Wiedziała, że jak powie coś jeszcze, to rozpłacze się zupełnie. Zakryła twarz, a potem poczuła, jak ktoś ją przytula. Była to Lily. Ginny wtuliła twarz w jej włosy. Czuła zapach róż pomieszany z nutą jaśminu.
Kobieta gładziła ją czule po plecach i szeptała czułe słowa. A wtedy Weasley rozkleiła się zupełnie. W tym geście było tyle miłości i oddania. Dziewczyna nie płakała nad sobą. Tylko nad Harrym. Małym zagubionym chłopcem, który nie pamiętał tego magicznego uczucia.
A przecież to było takie proste. Mogła to zmienić...
♥ ♠
- Ginny? - zagadnął ją Syriusz, kiedy wpatrywała się w zachmurzone niebo za oknem. - Nie chcę, abyś coś sobie pomyślała głupiego, nie, skądże...
Dziewczyna odwróciła głowę, wyczuwając jego zakłopotanie. Uśmiechnęła się, widząc jak wygina knykcie. Był inny niż myślała. Czuła, że zbyt pochopnie go oceniła.
- O co chodzi? - zapytała, aby ułatwić mu sprawę.
- Zastanawiałem się tylko, czy nie chciałabyś iść ze mną na ślub Lily i Jamesa. Nie jako para. Po prostu jako przyjaciele... znajomi... bliscy znajomi.
Nie – podpowiadał jej zdrowy rozsądek.
- Tak – powiedziała na głos, a on uśmiechnął się szeroko. Zadowolony wyszedł do kwatery głównej Zakonu. Dziś była jego zmiana.
Po kilku godzinach nastała noc. A Ginny dalej się nie poruszyła. Księżyc wspiął się na szczyt widnokręgu. Mało spostrzegawcza osoba uznałaby, że to pełnia, ale dziewczyna wiedziała, że blada tarcza nie jest idealnie okrągła. Westchnęła. Ostry wiatr odgonił chmury, a tysiące bezwstydnych gwiazd obserwowało, jak w zadumie opiera podbródek na dłoniach.
Drżała z zimna. Wystarczyło, że się obróci i chwyci sweter przewieszony przez oparcie krzesła, aby się nim okryć. Wystarczyło tak niewiele. Ale Ginny mimo najszczerszych starań nie potrafiła zdobyć się na odwagę.
- Zmarzniesz.
Ktoś chwycił sweter i okrył nim dziewczynę. A potem ta sama osoba wcisnęła jej do ręki kubek parującej herbaty i kawałek czekolady. Ten zapach przewyższył przyjemną woń maminego swetra.
- Dziękuję, Remusie – odpowiedziała cicho, nawet nie spojrzawszy na chłopaka.
Usłyszała, jak przysuwa sobie drugie krzesło i siada obok niej. Milczeli przez chwilę, wpatrując się w granatowe, nocne niebo. Ginny złapała się na tym, że próbuje dostosować swój oddech do jego tak, jakby od tego zależało jej życie.
Wdech, wydech... zaskakujące. Oddychał tak spokojnie, że dziewczyna miała wrażenie, że zaraz się udusi.
Nie wytrzymała. Odwróciła głowę i spojrzała prosto w jego miodowe oczy. Był zamyślony i kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Ginny zmarszczyła brwi, czując, jak czekolada roztapia się między jej palcami.
- Chcę ci coś powiedzieć – oświadczył po dłuższej chwili.
- Słucham.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią. W bladym świetle widziała jego zniszczoną skórę, kompletnie nie pasującą do dwudziestolatka.
- Tamtego dnia, kiedy spłonął szpital... Przyszłaś do mnie do biblioteki, pamiętasz?
- Tak – szepnęła, choć wcale nie musiałaby mu przytakiwać.
- Chciałbym cię przeprosić. Wiem, że nie potraktowałem cię zbyt dobrze. Pomyliłem się co do twojej osoby.
Ginny zdobyła się na uśmiech, po czym odstawiła na parapet kubek herbaty. Bez wahania ujęła dłoń Remusa. Musiała ją odrobinę mocniej ścisnąć, bo ten w pierwszej chwili chciał uwolnić się z jej uścisku.
- Przeprosiny przyjęte – stwierdziła.
I znów zapadło milczenie. Ale tym razem byli razem. Połączeni niewidzialnym łańcuchem. Ginny poczuła się dziwnie spokojna i miała ochotę błagać, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek Remus zaufa jej na tyle, aby zdradzić swój największy sekret.
- Ginny?
Serce zabiło jej szybciej.
- Pomyślałem, że moglibyśmy iść razem na wesele Jamesa i Lily. Zgadzasz się?
- Tak – odpowiedziała mechanicznie i dopiero po sekundzie zdała sobie sprawę, co właśnie wykombinowała. Już chciała mu to wszystko wytłumaczyć, jednak zauważyła szeroki uśmiech, który zagościł na twarzy Remusa. Nie miała serca gasić tak wielkiej radości.
♥ ♠
Biały welon opadł na jej plecy, zasłaniając rude włosy. Przełknęła głośno ślinę, obserwując swoje odbicie w gładkiej tafli lustra. Nie miała siły po raz setny tego wszystkiego analizować. Oddychała spokojnie, będąc gotową zmienić bieg historii.
- Pięknie ci w welonie! - krzyknęła Lily entuzjastycznie, stając obok niej. Uśmiechała się szeroko, ukazując proste, białe zęby. - Może chcesz przymierzyć jeszcze sukienkę?
- Nie, dzięki – rzekła szybko, próbując zdjąć nakrycie głowy. Gdyby nie panna Evans, to sama by sobie nie poradziła. - To twój wielki dzień. Wskakuj w kieckę i się nam pokaż.
- Tak, tak, już.
Lily była szczęśliwa. Energia z niej tryskała, a optymizmem zarażała wszystkich, którzy znaleźli się w jej pobliżu. W mgnieniu oka uciekła za kremowy parawan, a do pokoju wkroczyły Dorcas i Alicja.
Ta pierwsza niosła tacę z ciastkami, a tuż obok niej lewitował czajnik z herbatą. Wyglądała lepiej niż jeszcze kilka dni temu. Ginny dowiedziała się od niej, że szpital pomału podnosi się z upadku i już zaczął przyjmować pierwszych pacjentów, którzy do tej pory lokowani byli w ośrodkach zastępczych.
Natomiast Alicja wyglądała na najszczęśliwszą osobę pod słońcem. Jej szeroki uśmiech przebijał nawet Lily. Rozsiadła się wygodnie na kanapie i sięgnęła po pierwszą przekąskę. Gdyby mogła, to całymi dniami opowiadałaby o Franku.
- Pospiesz się! - krzyknęła w stronę parawanu, za którym skryła się Lily. - A w ogóle, to nas nie musisz się wstydzić.
- Jasne, jasne, a zaraz będziecie się śmiać z mojego brzucha!
- A co? Jest wzdęty z nerwów? - dopytywała się Dorcas, a po chwili cała trójka wybuchła śmiechem. Ginny też próbowała się uśmiechnąć, aby nie psuć humoru koleżanką.
- Uwaga... - mruknęła Lily, jakby chciała zapowiedzieć koncert najpopularniejszej gwiazdy rocka. - Tadam!
Kiedy Lily wyszła zza parawanu, Alicja zatrzymała ciastko w połowie drogi do ust, Dorcas zrobiła oczy jak talerze, a Ginny omal nie krzyknęła.
- Wyglądasz bosko! - krzyknęła z przekonaniem uzdrowicielka.
- Obłędnie! - wtórowała jej Alicja.
Po chwili cała trójka spojrzała na Ginny, aby i ta wyraziła swoją opinię.
- Szczerze? - jęknęła, na co kobiety pokiwały głowami. - Paskudnie.
Suknia była szeroka i bardziej szarawa niż biała. Lily wyglądała w niej jak w za dużej koszuli nocnej przewiązanej na brzuchu grubym pasem z trzema różyczkami. Rękawy sięgały jej prawie łokci a dekolt - golf zakończony był kawałkiem koronki. Ubranie w żadnym calu nie podkreślało atutów Lily. Wręcz przeciwnie...
Ginny miała wrażenie, że nigdy nie widziała czegoś równie okropnego. Może i nie zawsze miała to, czego chciała, rodzicom brakowało pieniędzy i nie mogła sobie pozwolić na królewskie kreacje, ale w czymś takim na pewno by nie pokazała się publicznie.
- Żartujesz? - zapytała niepewnie Lily z zasmuconą miną.
- Nie...
- To największy krzyk mody! - wtrąciła oburzona Alicja.
- Może i tak, ale suknia ślubna powinna wyglądać tak, aby za dwadzieścia lat można było bez wstydu pokazać dziecku zdjęcie z uroczystości – wytłumaczyła Ginny, nalewając herbaty do filiżanki.
I wtedy ją oświeciło. Zdjęcie. Pamiętała fotografię, którą miał Harry. Może nie miała pamięci do takich szczegółów, jak dokładny krój sukienki Lily, ale na pewno nie wyglądała tak jak to.
- Lily, nie smuć się – oznajmiła szybko Alicja, mierząc Ginny nieprzyjemnym spojrzeniem. - Nie każdy ma dobry gust...
Kobieta stała przed lustrem. Opuszkami palców dotknęła gładkiej tafli. Ginny widziała napięte mięśnie jej twarzy. Miała wrażenie, że Lily zaraz wyrzuci ją z domu.
- Masz rację...
Alicja uśmiechnęła się tryumfalnie, ale po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że te słowa nie były skierowane w jej stronę. Panna Evans uśmiechała się szeroko do Ginny.
- To nie jest zbyt trafiony krój – dodała. - Masz jakiś inny pomysł?
- Tak – odpowiedziała pewnie. - Mam.
Kobiety szybko zabrały się za poprawki przy sukience. Ginny miała już swoją wizję, ale bała się, że jej nie wyjdzie. Nigdy nie była dobra w szyciu, ale znała podstawowe zaklęcia. Kiedy była w piątej klasie przerobiła swoją kreację na bal u Slughorna. I po tych kilku latach musiała przyznać przed sobą, że wyszło jej to całkiem dobrze.
Tam podcięła, tam przyszyła. Cały czas udawała, że wie co robi, była skupiona, jakby zajmowała się przeróbkami krawieckimi na co dzień.
- Nieźle – pochwaliła ją Dorcas. - Chyba podrzucę ci też moją sukienkę.
- Trzeba sobie radzić. Kiedyś mama przerabiała mi ubrania po starszych braciach.
Ginny nie zdążyła ugryźć się w język. Przeklęła w duchu swoją głupotę.
- Przecież mówiłaś, że miałaś jednego brata, który w dodatku był prawie w tym samym wieku co ty – rzekła Lily, zerkając na nią niepewnie. Alicja zmarszczyła brwi, jakby tylko czekała, aby zareagować.
- No tak... - jęknęła, zastanawiając się jak dobrać słowa. - Mieliśmy też starszego o dziesięć lat brata przyrodniego. Wyjechał za granicę pięć lat temu i nie mam pojęcia, co się u niego dzieje.
Ginny była pewna, że zabrzmiało to mało przekonująco. Trzy kobiety spojrzały na nią z powątpiewaniem, czekając aż powie coś jeszcze. Dziewczyna jednak milczała, modląc się w duchu, aby żadna z nich nie ciągnęła jej za język. Musiała szybko zmienić temat.
- Słuchajcie – zaczęła ostrożnie. - Mam pewien problem...
- Co się stało? - zapytała Lily jako pierwsza, a w jej głosie dało się wyczuć troskę.
- Syriusz chciał, abym była jego partnerką na weselu.
- To świetnie! - ucieszyła się szczerze Dorcas. - Zgodziłaś się?
- Tak... ale kilka godzin później zaprosił mnie również Remus i... też się zgodziłam. Syriusz miał nocną zmianę w kwaterze. Kiedy wychodziłam, spał. Pewnie jak wrócę, będą wściekli.
- I słusznie – odezwała się Alicja, mocząc ciastko w herbacie. - To było podłe.
- Przestań – skrytykowała ją Lily. - A co byś wolała? Który z nich byłby twoim zdaniem lepszym partnerem dla ciebie?
- Co za głupie pytanie. Kocham ich obydwu.
I znów powiedziała zanim pomyślała. Jej towarzyszki spojrzały na nią szeroko otwartymi oczami. Ginny poczuła, że się czerwieni. Jak jeszcze będzie musiała je okłamać?
- Kocham w sensie takim, że jestem im wdzięczna – oświadczyła. - Och, nie ważne... Przymierz sukienkę, Lily.
- Ginny, chcesz pogadać na osobności? - zapytała panna Evans, co nie spodobało się reszcie koleżanek.
- Nie – odmówiła zbyt szybko.
Odwróciła głowę, aby ukryć zakłopotanie. Podeszła do okna i oparła czoło o zimną szybę. Gdyby tylko mogła im to wszystko wyjaśnić... Wtedy byłoby jej łatwiej. Lily na pewno by coś wymyśliła. Doradziła w najlepszy z możliwych sposobów.
♥ ♠
Ginny się nie pomyliła. Atmosfera w domu była napięta. Kiedy tylko przekroczyła jego próg, zaskoczyła ją panująca tam cisza. Przełknęła ślinę, kiedy jej kroki odbiły się echem na drewnianej podłodze.
- Jest tu ktoś? - rzuciła, drżącym z emocji głosem.
Nikt jej nie odpowiedział.
Nie wiedzieć czemu, jej myśli same podsunęły obraz przerażającego monstrum, siedzącego w salonie. Widziała dokładnie osobnika o nieznanej płci. Jego mleczne oczy i niemal przezroczystą skórę.
Musiała się zatrzymać. Nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa. Oparła się plecami o ścianę i oddychała głęboko. Za wszelką cenę starała się nie tracić nad sobą kontroli, ale to wszystko było silniejsze od niej.
Ktoś czekał na nią w salonie. Tego była pewna w stu procentach. Ktoś siedział na kanapie i wpatrywał się w drzwi prowadzące do holu.
Ginny czuła, jak po jej plecach spływają zimne stróżki potu. W ostatnim przebłysku zdrowego rozsądku wyciągnęła z kieszeni różdżkę i resztkami silnej woli wkroczyła do pokoju. Już chciała rzucić zaklęcie rozbrajające na postać siedzącą na kanapie, kiedy zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z Syriuszem i Remusem.
- Oszaleliście?! - krzyknęła. - Omal nie zeszłam na zawał. Nie raczyliście się nawet odezwać?
Dopiero po kilku sekundach zrozumiałą, że mężczyźni nawet na nią nie patrzą. Twarze mieli napięte i wyraźnie zdenerwowane.
- Stało się coś? - zapytała z bijącym sercem, choć tak naprawdę nawet nie musiała tego robić. Dokładnie wiedziała gdzie leży problem.
Ginny opuściła nisko głowę. Poczuła, jak na jej policzkach pojawiają się czerwone wypieki. Było jej wstyd. Czuła się podle i nie wiedziała, jak powinna z tego wszystkiego wybrnąć.
Syriusz wydawał się być spokojniejszy. Siedział wyprostowany z wysoko uniesioną głową. W jego czarnych oczach nie dostrzegła niczego. Natomiast Remus kręcił się niespokojnie. Wyglądał tak, jakby za wszelką cenę chciał uniknąć jej wzroku.
- Przepraszam – burknęła.
- Jeszcze żadna kobieta mnie tak nie upokorzyła – stwierdził Syriusz, a Ginny czuła, że zakręciło jej się w głowie.
- Przepraszam – powtórzyła bezgłośnie.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, dziewczyna miała wrażenie, że z każdą chwilą atmosfera staje się coraz gęściejsza. Z nerwów zrobiło jej się niedobrze, a salon zawirował przed oczami. Ginny była bliska zasłabnięcia, kiedy nagle sytuacja się zmieniła.
Syriusz zaczął się śmiać, a Remus tylko delikatnie się uśmiechnął. Po chwili Black wstał z kanapy i podszedł do niej. Gdyby nie chwycił jej mocno za ramię, to pewnie by się przewróciła.
- Żartowałem – powiedział szybko. - Jejku, po co się tak spinasz. Jesteś cała mokra.
Syriusz miał racje. Cała jej bluzka była przepocona. Gdyby ją zdjęła, pewnie mogłaby wycisnąć litr wody. Mężczyzna bez słowa chwycił ją pod ramię i posadził na kanapie.
- Wystraszyłam się – jęknęła cicho, kiedy Remus podsunął jej szklankę wody. - Myślałam, że was nie ma tylko ktoś inny...
- Ktoś inny? - dopytywał się Lupin. - Kto?
- Nie wiem...
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W powietrzu słychać było tylko tykanie dużego zegara i jej przyspieszony oddech.
- Wiem, że nie zachowałam się najlepiej – oznajmiła po kilku minutach. - Nawet nie wiem, jak to się stało, że zgodziłam się iść na wesele z wami... Po prostu nie umiem wybrać, bo nie chcę żadnego z was skrzywdzić.
- Nie zamartwiaj się tym – poprosił Remus, a w jego głosie wyczuła czułość, ale też smutek. - Pójdziemy w trójkę. Jak przyjaciele.
Przyjaciele... Chwyciła się tego słowa tak kurczowo, że rozbolały ją palce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro