Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07: Jedyny sprzymierzeniec

Drzwi od Nory się otworzyły, a razem z bladym blaskiem poranka do izby wszedł niewysoki mężczyzna, utykający na lewą nogę. Ginny w pewnej chwili go nie poznała. Alastor Moody niesamowicie się zmienił przez te dwadzieścia lat. Jego twarz posiadała kilka blizn, ale nie była aż tak przerażająca jak w dzień śmierci. Włosy nie były siwe, a jasnobrązowe. Mężczyzna stał pewnie na swoich obydwu nogach i jedyną rzeczą, która przypominała jej tego Szalonookiego, którego znała, było magiczne, niebieskie oko, które w jednej chwili omiotło całe pomieszczanie.

Kobieta sama nie wiedziała, kogo powinna się spodziewać. Jednak obecność Alastora jeszcze bardziej ją przeraziła. Szanowała tego człowieka, jednak obawiała się jego porywczości i lekkiej paranoi. Przełknęła głośno ślinę.

- Gdzie jest ten twój problem, Fabianie? - zapytał bez przywitania. Jego wzrok spoczął na wystraszonej Ginny. - Nie mów mi, że mówisz o tym przerażonym dziecku?

- To przerażone dziecko narobiło zamieszania w ministerstwie – wtrącił się Artur, a twarz Alastora się napięła.

- W takim razie dlaczego nie wezwiecie aurora, który obecnie ma dyżur? - spytał bezbarwnie, podchodząc kilka kroków. Stanął blisko Ginny i przyjrzał się jej twarzy.

- Miałem taki zamiar, ale ona twierdzi, że jest... no wiesz... jednym z nas – oświadczył Fabian, obserwując reakcję Szalonookiego.

Moody prychnął głośno, a Ginny poczuła, że jak teraz się nie odezwie, to może strach sparaliżuje ją całkowicie.

- Jestem członkiem Zakonu Feniksa – pisnęła cicho i niezrozumiale, co wywołało jeszcze większe rozbawienie na twarzy aurora.

- To w takim razie wiesz, że łatwo to sprawdzić – odpowiedział krótko. - Fabian masz jej różdżkę?

- Tak, sama mi ją oddała kilka godzin temu. Molly, Artur, moglibyście iść do góry? Nie chcę, abyście...

- Zwariowałeś? - przerwała mu kobieta. - Co ty chcesz jej zrobić? Fabian, nie pozwolę ci na te machlojki w moim domu!

- Molly... to są po prostu tajemnice Zakonu – odpowiedział spokojnie jej brat. - Nie zrobimy jej żadnej krzywdy, chcemy tylko coś sprawdzić. Proszę, nie utrudniajcie tego...

- Zakon, ciągle tylko ten Zakon!

Krzyki na parterze znów zdenerwowały dzieci. Jednak tym razem płacz powrócił ze zdwojoną siłą. Pani Weasley załamała ręce. Była zmęczona tą całą sytuacją. Spojrzała jeszcze na Ginny, która usilnie próbowała wychwycić w jej oczach jakiś znak, nutę współczucia i zrozumienia. Na darmo. Jej wzrok pozostał pusty i bez wyrazu, nie dodał jej ani krztyny odwagi. Molly odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki w kierunku schodów.

- Ja i tak uważam, że ona jest chora na głowę – rzekł Artur, a Ginny poczuła się tak, jakby wbił jej nóż w serce, a na końcu przekręcił. Mężczyzna nie powiedział nic więcej, ruszył za żoną w kierunku schodów.

Alastor i Fabian odczekali chwilę, aż kroki małżeństwa zupełnie ucichną, po czym spojrzeli na przerażoną dziewczynę, skuloną na kanapie.

- Załatwmy to szybko – rzekł Moody. - Kładź się.

Dziewczyna miała zupełną ciemność przed oczami, kiedy położyła się na brzuchu. Z jezdnej strony była na siebie zła, może gdyby była pewniejsza siebie i okazała więcej odwagi, to łatwiej byłoby im uwierzyć? Może traktowaliby ją poważniej? Przez chwilę żałowała, że nie wypiła wieczorem więcej alkoholu, może on pozwoliłby jej nie myśleć. Huczało jej w uszach, miała wrażenie, że ciśnienie podnosi się jej z każdą chwilą.

- Ile ona ma w ogóle lat? - Usłyszała jeszcze pytanie Szalonookiego.

- Twierdziła, że dwadzieścia dwa – odpowiedział Fabian.

Ginny zacisnęła powieki.

Płacz na piętrze ucichł.

Raz, dwa, trzy... - liczyła w myślach.

I nagle trach. Poczuła, jak cienkie ostrze rozcina wełnianą sukienkę należącą do jej matki. Równiutko, wzdłuż linii kręgosłupa. Nie zabolało, ale mimo to przeszedł ją dreszcz. Cisza, która zapanowała, była nie do zniesienia. Ginny sama nie wiedziała, co ma o niej myśleć. Wstrzymała oddech.

- Mówiła prawdę... - szepnął Fabian, a przez twarz dziewczyny przebiegł cień uśmiechu.

- Najwyraźniej... - mruknął Alastor.

- Wiedziałeś... - Usłyszała kobiecy głos i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że należy on do niej. - Moody, wiedziałeś, że mam ten znak... Twoje magiczne oko widzi przez ściany, materiał nie powinien stanowić dla niego problemu.

- Bystra jesteś, jak na kogoś, kogo okrzyknięto psychicznie chorym. Pozwolisz jednak, że sprawdzę to dokładniej. Chyba się ze mną zgodzisz, że każdy może namalować sobie taki znak.

Zgodziła się, choć tylko w myślach. Zacisnęła mocno zęby, domyślając się, że to, co wydarzy się dalej zupełnie przejdzie jej oczekiwania. Czuła, jak ktoś dotyka jej pleców. Zimna dłoń przesuwała się między jej łopatkami, wywołując dreszcze. Odchyliła lekko głowę i dostrzegła, że robi to Fabian. Moody stał trochę dalej.

- Odsuń się – rzekł po chwili Alastor.

Mężczyzna machnął różdżką. Dziewczyna nic nie poczuła, usłyszała tylko ciche westchnięcie. Po chwili kolejne zaklęcie zderzyło się z jej skórą, tym razem zapiekło. Następne przypominało tępe uderzenie. Przez chwilę zabrakło jej tchu.

- Niemożliwe. - Usłyszała ciche mruknięcie Fabiana.

- To się jeszcze okaże... - odpowiedział mu starszy auror.

Kolejne długie minuty najchętniej wykreśliłaby ze swojego życiorysu. Bez ostrzeżenia mężczyzna zadał jej ogromny ból. Poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej między łopatki miliony niewielkich, rozgrzanych igieł. Nieprzyjemne uczucie zaczęło narastać. Igły wbijały się coraz głębiej, stawały się coraz gorętsze, niemal stykały się z jej kręgosłupem.

Próbowała powstrzymać krzyk, jednak kiedy wszystkie nerwy zostały podrażnione, a ból zaczął rozchodzić się po kolei krótkimi impulsami do reszty jej kończyn, narządów wewnętrznych i mózgu, nie była w stanie się powstrzymać.

Krzyknęła.

Nie myślała, bo o czym można myśleć w takich momentach? Pragnęła tylko, aby to wszystko się skończyło. Nieważne, w jaki sposób. Mogła to być nawet śmierć... Umrzeć w domu, w którym spełniło się najpiękniejsze czasy dzieciństwa, na kanapie, na której przekomarzała się z braćmi, w pokoju, w którym pomagała mamie nakryć do stołu, w pobliżu kominka, przy którym tata czytał jej bajki, z ludźmi, których z całego serca kochała, a którzy jej nie znali... Czy mogło być coś piękniejszego.

- STOP! - krzyknął ktoś, zbiegając po schodach.

Był to mężczyzna, tak doskonale jej znany mężczyzna. Artur Weasley stał na wytartym dywanie i łypał groźnym wzrokiem na Alastora, potem przeniósł spojrzenie na Fabiana i pokręcił głową z niedowierzaniem.

Ginny nie była w stanie racjonalnie myśleć. Z trudem udało jej się otworzyć zaciśnięte powieki i popatrzeć na ojca. Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu. Ból kompletnie pozbawił ją świadomości.

- Tatusiu... - szepnęła, wyciągając rękę w stron Artura.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę, ale kiedy spojrzał na jej bladą twarz z kilkoma pasmami mokrych od potu włosów przyklejonych do policzków i ogromne, wystraszone oczy, otoczone brązowymi sińcami, zrozumiał, że nawet najlepszy aktor wypadłby z roli w takim momencie.

Musiała go z kimś mylić, kiedy w jej oczach tańczyły iskry nadziei na jego widok. Musiała... ale czy to miało teraz jakieś znaczenie? Skoro mógł w jakiś sposób ulżyć tej dziewczynie, to czemu miałby tego nie robić? Bez wahania chwycił jej dłoń. O dziwo, była ciepła...

- Oszaleliście? - rzekł już trochę spokojniej. - W tym domu są dzieci, a wy pokazujecie im jawną przemoc? Co wyście w ogóle chcieli zrobić?

- Arturze, to tajemnica... - szepnął Fabian drżącym z nerwów głosem.

- To zabierajcie te swoje cholerne tajemnice z mojego domu! - Poczuł, jak palce Ginny zaciskają się mocniej na jego dłoni. Nie czekając ani chwili dłużej, wyszarpnął swoją rękę z uścisku. - Za pięć minut ma was tutaj nie być – dodał spokojniej. - Jej też...

Gospodarz nie czekał na ich odpowiedź, odwrócił się na pięcie i zniknął za cienką kotarą oddzielającą kuchnię od głównej izby. Bez problemu dało się usłyszeć jego krzątaninę i nalewanie wody do szklanki.

- Zabieraj ją do kwatery głównej – rozkazał Moody. - Niech Dumbledore sam decyduje, co z nią zrobi. Ona za dużo o nas wie.

Dumbledore... Dumbledore... dziewczyna próbowała sobie przypomnieć to nazwisko. Było jej znane, sprawiało, że czuła dziwne ciepło w sercu. No tak, Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu. Jak mogła zapomnieć o tym człowieku? Jeśli chciała szukać kogoś, kto na pewno jej pomoże, to powinna w pierwszej kolejności zgłosić się do niego.

Fabian nie dyskutował z Alastorem. Nie zwracając uwagi na jej ból, chwycił ją w ramiona. Nie trwało długo, a dziewczyna ze zmęczenia i strachu straciła przytomność.

Nie było ciemności. Nie tym razem. Znów otaczała ją mgła, gęsta, mleczna mgła, w której nie była w stanie nic dostrzec. Stała sama, a nogi wydawały się być ciężkie jak z ołowiu. Chciała się poruszyć. Pobiec przed siebie, jednak było to niewykonalne.

Krzyknęła, ale niewidzialny pył dostał się do jej gardła. Zakaszlała, czując dziwne drapanie w krtani. Była sama, a samotność była czymś, czego bała się najbardziej. Nieprzyjemne uczucie narastało. Pamiętała, jak kilkanaście lat temu wykorzystał je Tom Riddle, teraz też miała wrażenie, że ktoś na to czekał.

Nie chciała płakać. Tak bardzo nie chciała płakać...

- Śpisz? - Usłyszała spokojny, kobiecy szept dobiegający z mgły.

Tak... - pomyślała. - Tak, ale chcę się już obudzić.

- Co z nią? - odezwał się inny głos, męski, jakby trochę znajomy?

- Nie wiem, poczekajmy na Dorcas. Ona na pewno coś na to poradzi. Z tego co mówił Fabian, to pewnie jest w szoku. Profesor Dumbledore powinien porozmawiać z Szalonookim, aby bardziej nad sobą panował.

- Lily, a co jeśli ona faktycznie byłaby śmierciożercą?

Kobieta nic nie odpowiedziała. Odeszła, we mgle dało się słyszeć odgłos jej kroków.

- Żartuję – powiedział po chwili mężczyzna. - Lily ci ufa, to ja też. Możesz się obudzić, obronię cię przed Szalonookim.

Obronię cię... Magiczne słowo, które zadziałało jak hasło posiadające niewyobrażalną moc. Mgła zaczęła opadać, a Ginny w końcu mogła podnieść ciężkie powieki.

Na początku bała się kolejnej fali bólu, jednak nic takiego nie nastąpiło. Grubą, wełnianą suknię zastąpiono cienką koszulką i wygodnymi, materiałowymi spodniami. Leżała na twardym, choć wygodnym materacu, wdychając zapach świeżo wykrochmalonej pościeli w drobne kwiaty.

Kiedy zobaczyła przed sobą mężczyznę z czarnymi, rozczochranymi włosami, pomyślała, że to wszystko było tylko snem. Jej umysł podsunął gotowy scenariusz. Była w ministerstwie, spotkała Malfoya, jakiś facet zgubił podejrzaną kulę, rozbiła ją, a mgła, która się z niej wydobyła była toksyczna i dała im uczucie iluzji.

Tak, to musiało tak być. Teraz w końcu ocknęła się z tego koszmaru i choć obraz przed jej oczami nadal był zamazany, to w końcu mogła odetchnąć z ulgą.

- Harry... - szepnęła dziwnie zachrypniętym głosem. - Co się stało?

Mężczyzna siedzący przy jej łóżku zaśmiał się nerwowo. To było dziwne, dziwne i obce...

- Chyba mnie z kimś pomyliłaś – rzekł. - Nie jestem Harry. Mam na imię James. James Potter dla ścisłości.

Nagle jej wzrok się wyostrzył, a to podziałało jak kubeł zimnej wody. Mężczyzna mógł być podobny i każdy, kto powtarzał jej chłopakowi, że przypomina ojca, miał rację. Ale podobny nie oznacza identyczny. James miał ostrzejsze rysy twarzy, mocniej zarysowany podbródek i żuchwę oraz kompletnie inne oczy. Trochę mniejsze, z lepiej zarysowanymi powiekami i w kolorze czekolady, a nie tak jak jego syn – zielone.

- Nie... - jęknęła.

Mężczyzna najwyraźniej nie zrozumiał jej poruszenia.

- Tak – odpowiedział swobodnie. - Narobiłaś niezłego bigosu tym swoim pojawieniem się, ale dobrze, że już się ocknęłaś. Fabian ma trochę wyrzutów sumienia, ale Moody, jak zwykle nie poczuwa się do odpowiedzialności za całe zamieszanie w Norze.

Ginny straciła ochotę, aby go słuchać, jednak James wydawał się tego nie zauważać i mówił dalej.

- Mam nadzieję, że nie bolą cię już plecy? Lily się tobą zajęła, ale nadal nie wygląda to dobrze, Dorcas za kilka godzin wróci z pracy, to...

- James! - krzyknął stanowczy, męski głos.

Ginny omal nie podskoczyła, kiedy go usłyszała. Co innego spotykać osoby, o których istnieniu się słyszało, a co innego takie, które przez pewien czas były częścią jej życia, na których jej zależało i które umarły zupełnie niesprawiedliwie i stanowczo zbyt wcześnie.

W drzwiach niewielkiego pokoju stał mężczyzna, a raczej jeszcze chłopak, o długich włosach, związanych w na karku w krótką kitkę i czarnych jak węgiel oczach. Był wysoki i dobrze zbudowany. Prawie nie przypominał człowieka, którym się stanie po dwunastu latach w Azkabanie.

Syriusz Black stał wyprostowany i spoglądał groźnym wzrokiem na przyjaciela. Jego wargi wygięły się w niespokojnym grymasie, kiedy wyczuł, że Ginny przygląda mu się bliska łez i ledwo powstrzymuje się przed rzuceniem się w jego ramiona.

- James, na brodę Merlina! Co jeszcze jej opowiesz? - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Zawsze jesteś taki naiwny, jak widzisz ładną buzię?

- Syriuszu, bez przesady...

- Co bez przesady?

Mężczyzna podszedł pewnym krokiem do Ginny. Przysunął sobie drugie krzesło i usiadł na nim. Zaplótł ręce na piersiach i wyprostował się dumnie.

- Ile ty w ogóle masz lat? - zapytał, marszcząc brwi.

- Ile jeszcze razy usłyszę to pytanie? - jęknęła. - Dwadzieścia dwa.

- Tak?

- Tak.

- A w którym roku się urodziłaś?

- W tysiąc dziewięćset osiem... to znaczy... siedemdziesiątym...

- Och, daj spokój – przerwał jej.

Dziewczyna przeklęła pod nosem. Jak mogła dać się nabrać na najprostszą zagrywkę? Dawno nie była na siebie tak wściekła. Syriusz najwyraźniej osiągnął swój cel, gdyż na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech zwycięstwa. James wydawał się być zakłopotany, usilnie próbował zainteresować się jakimkolwiek meblem w małym pokoiku.

- Pewnie zaraz mi powiecie, że to Szalonooki tak na nią podziała, że ma kłopoty z pamięcią – kontynuował Syriusz. - To musiało być bardzo traumatyczne...

- To nie tak – zaczęła Ginny, choć podświadomość podpowiadała jej, że powinna siedzieć cicho.

Obydwaj mężczyźni spojrzeli na nią z ciekawością. Czekali, aż powie coś jeszcze. Syriusz gotowy był wybuchnąć śmiechem w razie jej kolejnej wpadki.

- Panowie... - rozległ się po chwili męski głos, a Ginny kamień spadł z serca.

Do pomieszczenia wkroczyła pierwsza osoba, która według Ginny przez ostatnie dwadzieścia lat niewiele się zmieniła. Albus Dumbledore. Starszy mężczyzna o długich, siwych włosach i brodzie zerkał na nią swoimi niebieskimi oczami spod okularów-połówek.

- Ile jeszcze każecie dzisiaj znieść tej dziewczynie? - zapytał, kiedy James i Syriusz wstali z krzeseł. - Zostawicie mnie z nią samego?

Mężczyźni posłusznie kiwnęli głowami, po czym w ekspresowym tempie opuścili pokój. Ginny zagryzła wargę, po czym usiadła na łóżku. Chciała oprzeć się plecami o ścianę, jednak uniemożliwiło jej to nieprzyjemne mrowienie w kręgosłupie. Skrzywiła się.

- Słyszałem, że masz na imię Ginny – zaczął Dumbledore, siadając obok niej na łóżku. Jednym machnięciem różdżki odstawił krzesła pod ścianę. - Chcę, abyś wiedziała, że bardzo mi przykro. Alastor czasem przesadza.

- To normalne, że jest ostrożny w takich czasach – odpowiedziała półszeptem.

- Owszem. Wybacz moją śmiałość, ale nie wiem, czy powinienem ci się przedstawić. Nie kojarzę cię z Hogwartu. W jakiej szkole się uczyłaś?

Pytanie padło, ale Ginny nie umiała na nie odpowiedzieć. Słowa dyrektora uniosły się w powietrze i zawisły nad sufitem.

- Znam pana nazwisko – oświadczyła cicho.

Mężczyzna westchnął głośno.

- To może powiesz mi, kto wprowadził cię do Zakonu? - zadał kolejne pytanie, które po chwili dołączyło do pierwszego. Obydwa przysiadły na lekko okurzonej, pustej półce, wiszącej nad jej głową.

- Nie wiem, czy wiesz, na czym polega ten proces – kontynuował Dumbledore. - Nie każdy członek Zakonu może werbować nowych. To znaczy może, nie ma uprawnień do malowania im feniksa na plecach. Taki przywilej mają tylko osoby...

- Z długim stażem – dodała za niego. - Wiem.

- Na dzień dzisiejszy mogę to zrobić ja, Alastor, Minerwa McGonagall, Filius Flitwick i Elfias Doge więc sama widzisz, że nie jest to takie proste. W dodatku każdy feniks wygląda inaczej, w zależności od tego, kto go rysuje, a twój jest zupełnie inny, jakby stworzyła go zupełnie obca mi ręka.

- Czyli mi pan nie wierzy – rzekła Ginny, czując narastająca bezradność. - Uważa pan, że jakimś cudem udało mi się ominąć antyzaklęcia i sama narysowałam tego feniksa?

- Nie... tego nie powiedziałem. Sam wymyśliłem ten system i nie sądzę, aby ktoś był w stanie go złamać.

Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Przy Dumbledorze czuła się swobodnie.

- Poza tym – kontynuował mężczyzna. - Wiele osób twierdzi, że masz problemy z głową. Nie mi to oceniać, uważam, że każdy z nas jest na swój sposób... pokręcony. Chodzi mi o to, że wydaje mi się, że masz ogromny problem i bezzwłocznie potrzebujesz pomocy. Obiecuję, że spróbuję ci jej udzielić tylko najpierw musisz powiedzieć, co cię trapi.

- Nie uwierzy mi pan...

- Ginny, skąd w tobie taki bark wiary? Spróbujmy metody małych kroczków. Uczyłaś się w Hogwarcie?

- Jeszcze nie.

Przez twarz Albusa przeszedł cień uśmiechu. Najwyraźniej nie do końca zrozumiał jej odpowiedź.

- Hogwart, to szkoła magii, do której trafia się w wieku jedenastu lat – uściślił.

- Wiem, ale ja nie mogłam się tam uczyć, bo... jeszcze się nie urodziłam.

Serce zabiło jej szybciej, kiedy wszystkie mięśnie jego twarzy się napięły. Zdjął okulary i położył je na niewielkiej szafce. Milczał, czekając aż ona będzie kontynuować.

- Cofnęłam się w czasie o dwadzieścia cztery lata – jęknęła, nie panując nad łzami. - Nic na to nie poradzę, to po prostu się stało...

- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jakiego narobiłaś zamieszania.

- Wierzy mi pan? - zapytała z nadzieję, nie zwracając uwagi na jego słowa.

- Chyba nie mam wyjścia. Jak się nazywasz, tak naprawdę?

- Ginevra Weasley, jestem córką Molly i Artura, urodzę się za dwa lata. To znaczy powinnam się urodzić, bo teraz to sama nie wiem... Niech mi pan powie, co mam robić?

- Po pierwsze nie mówić tego nikomu. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej. A teraz powinniśmy chyba wyjaśnić sobie parę spraw. Podobno w ministerstwie byłaś z bratem, gdzie on teraz jest?

- Z bratem? Nie... Draco nie jest moim bratem – sprostowała szybko.

- Ale przenieśliście się razem?

- Tak. Pracował w ministerstwie, tylko że on w czasie wojny był...

- Śmierciożercą – dokończył za nią Dumbledore. - Źle, że się rozdzieliliście, bardzo źle...

Ginny nie miała wyboru. Musiała przyznać mu rację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro