01: Klaun w szklanej kuli
Draco Malfoy przez całe swoje życie nie pomyślał, że można być tak szczęśliwym. Niespełna miesiąc temu znalazł sobie żonę – kobietę, która bez względu na wszystko miała być jego już na wieki. Astoria, bo tak miała na imię wybranka, nie od razu spodobała się jego rodzicom. Nie była bowiem potomkiem żadnego z wielkich, czarodziejskich rodów, ale też ciężko było doszukać się w jej najbliższej rodzinie mugola.
Jednak Draco był z nią szczęśliwy, potrafili długimi godzinami rozmawiać na wspólne, interesujące ich tematy, ale również, kiedy milczeli, nie męczyli się w swoim towarzystwie. Mogli bez mrugnięcia okiem nazywać się bratnimi duszami.
I właśnie to zaważyło na tym, że i Narcyza w końcu się przekonała. Widziała, że jej syn odzyskał spokój i znów można było go zobaczyć uśmiechniętego. Lucjusz również zmienił swój stosunek do Astorii, znaleźli wspólny język.
Cała rodzina Malfoyów była szczęśliwa, kiedy para się pobrała, a teraz nie pozostało im nic innego, jak czekać na wnuka.
Jednak nie zawsze było tak pięknie. Każdy medal ma dwie strony i choć od zewnątrz wydawało się, że Draco Malfoy pogodził się z przeszłością, to jednak wielokrotnie w nocy wracał obraz rozpaczy i bólu. Wspomnienia wyłaniały się spod ogromnej szafy tylko wtedy, kiedy otaczała go ciemność. Zdarzały się momenty, w których w świetle jednej świecy, zupełnie bezgłośnie, aby nie obudzić Astorii, podwijał rękaw piżamy i sprawdzał, czy Mroczny Znak nie nabrał ciemnych barw. Co prawda nie czuł żadnego bólu, ale to mu nie wystarczało. Póki nie zobaczył, nie uwierzył, że jest już wolnym człowiekiem.
Ale po każdej nocy przychodził nowy dzień, a ten, w którym rozpoczyna się nasza historia, był wyjątkowo deszczowy, choć uparci twierdzili, że nie wyróżniał się niczym na tle innych, październikowych dni w Anglii...
Poranki w Malfoy Manor zawsze przebiegały według ustalonego schematu, ale tym razem musiało być inaczej. Powód? Dwudzieste trzecie urodziny Astorii. Malfoy nigdy nie był typem romantyka, ale nieraz przy żonie zdarzało mu się dostawać na głowę. Zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni i sam nie potrafił powiedzieć dlaczego. Najprostszym wytłumaczeniem było jedno, z pozoru błahe słowo – miłość.
Kiedy się obudził, kobieta jeszcze spała. Przyglądał się jej twarzy o delikatnych rysach, która w żadnym calu nie przypominała Pansy Parkinson, z którą parowano go przez wszystkie lata szkoły.
Astoria była piękna. Miała delikatną urodę, duże oczy ozdobione długimi rzęsami, niewielki, lekko zadarty nos, wąskie, choć idealnie zarysowana wargi i mały, spiczasty podbródek. Draco obserwował jej gęste, proste, brązowe włosy, opadające niesfornie na policzki i czoło. Bardzo delikatnie dotknął jej ciepłej szyi i powędrował palcem po linii ramion i wystających obojczykach.
To było coś więcej niż miłość...
Nie chcąc przedłużać tej chwili, wstał z łóżka i szybkim krokiem udał się do łazienki. Wybrał tę znajdującą się na korytarzu, aby przypadkiem dźwięk odkręconej wody nie obudził jego żony. Tam szybko się ochłodził, ogolił i ubrał w jedną z dziennych szat. Na strojenie jeszcze przyjdzie czas.
W pośpiechu opuścił pomieszczenie i wezwał skrzata, aby upewnić się, że wszystko jest tak, jak było zaplanowane. Kolejny raz okazało się, że stworzenie spisało się wzorowo i wręczyło Draco metalową, idealnie wypolerowaną tacę, na której spoczywały dwie porcje omletu z pomidorami przygotowanego dokładnie tak, jak lubi Astoria.
Malfoy zaczarował tacę, aby podążała za nim. Nie był pewny, czy, idąc po schodach, nie wylałby dwóch pełnych filiżanek herbaty. Natomiast do rąk chwycił bukiet białych i jasnoróżowych goździków.
Doskonale pamiętał, jak wygłupił się na pierwszej randce, przynosząc kobiecie czerwone róże. Astoria powiedziała mu wtedy bez zbędnych ceregieli, że nie lubi tych kwiatów. Uznała, że są pospolite i nie wymagają od mężczyzny żadnego wysiłku umysłowego. Draco na początku był na nią zły, a ona najprawdopodobniej to zauważyła, jednak przyjęła kwiaty. Malfoy wielokrotnie tłumaczył to sobie tym, że już wtedy jej na nim zależało.
Drzwi od pokoju uchylił z niepasującą do niego delikatnością. Starał się nie wydawać z siebie żadnego odgłosu, ale było to co najmniej trudne. Drzwi zaskrzypiały, cukier w cukiernicy na tacy zagruchał cicho, a jego buty o dziwo wcale nie stąpały po podłodze tak bezgłośnie.
Astoria otworzyła oczy. Usiadła skołowana i popatrzyła na niego swoimi niebieskimi tęczówkami. Kiedy zobaczyła kwiaty, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, prezentujący jej równe, białe zęby.
Przypomniała sobie słowa matki, która twierdziła, że Draco Malfoy nigdy nie zapewni jej tego, na czym jej najbardziej zależy. Teraz mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że jej rodzicielka się myliła. Przy tym mężczyźnie czuła się spełniona pod każdym względem i spokojna, że kolejne dni niczym ją nie zaskoczą.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – rzekł, stawiając tacę na niewielkim stoliku nocnym. Uśmiechnął się i podszedł do żony, wręczając jej kwiaty. - Zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń i samych słonecznych dni...
Życzenia zakończył krótkim, ciepłym pocałunkiem w usta.
- Dziękuję – odpowiedziała, wąchając bukiet. Na jej twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech, a w oczach pojawiły się iskry szczęścia.
Malfoy, nie przejmując się etykietą, zrzucił buty i w szacie wskoczył do łóżka, usadawiając się obok Astorii. Będzie musiał pamiętać, aby kazać skrzatowi zmienić pościel. Objął kobietę ramieniem i położył tacę pomiędzy nimi. Zapach świeżego omletu uderzył w jego nozdrza. Poczuł, jak robi się głodny.
- Mam dla ciebie coś jeszcze – zaczęła, kiedy powoli przeżuwali niewielkie kęsy posiłku.
Astoria spojrzała na niego z ciekawością.
- Chyba nie sądzisz, że przyszedłbym do ciebie tylko z kwiatami i śniadaniem, którego w dodatku sam nie przygotowałem?
- Och, wiesz, że mi by to wystarczyło, choć przyznam, że czułabym się trochę zawiedziona, ale tylko trochę,
I to właśnie w niej kochał. Zawsze była szczera i darowała sobie teksty w stylu: och, Draco, wystarczy mi, że jesteś, twój oddech sprawia, że moje serce bije i bla, bla, bla... Pansy miała skłonności do takich egzaltacji, a on odruchy wymiotne, kiedy to słyszał.
- No więc, co jeszcze masz? - ponagliła, widząc, że się zamyślił.
- To.
Podał jej dwa, niewielkie kawałki pergaminu z mieniącymi się różnego koloru gwiazdami i klepsydrą odwracającą się co kilka chwil. Astorię zahipnotyzował piasek przesypujący się z jednej komory do drugiej w tak ekspresowym tempie.
- Zmieniacz czasu – odczytała. - To bilety na premierę w teatrze pantomimy? Skąd wiedziałeś, że mi na tym zależy?
- Szczerze? Przypadkiem usłyszałem, jak rozmawiałaś ze swoją siostrą.
- No, wiesz co... To już w niedzielę. Będę musiała kupić sobie coś nowego, jakąś sukienkę albo szatę... i obowiązkowo tiarę.
- Tylko nie za wysoką, bo znów będziesz zasłaniać widok temu, kto usiądzie za tobą – przypomniał jej żartobliwym tonem ostatnią wizytę w teatrze.
- Bardzo zabawne, wiesz? Tobie też przydałoby się coś nowego, a dziś jest ostatnia okazja, aby to załatwić.
- Dobrze – dał za wygraną. - Idę do ministerstwa tylko na chwilę. Blaise mnie prosił, abym przejrzał papiery w związku z tymi zawodami, które maja być w lipcu, wiesz, wyścigi miotlarskie. Mam tam sprawdzić, czy jedna klauzura odnośnie bezpieczeństwa jest dobrze sformułowana. Załatwię to najszybciej, jak się będzie dało i wrócę. Ty w tym czasie idź już sobie pooglądać sukienki. Spotkamy się na mieście.
- A Blaise nie może wysłać ci tego sową? - zapytała, dolewając mleka do kawy.
- To nie takie proste, tych dokumentów nie można tak po prostu wynieś z ministerstwa.
- Ok, rozumiem. Ale i tak nie kupię sobie nic, póki mi nie doradzisz.
- Dobrze, chcę tylko, abyś się wstępnie rozejrzała.
Kobieta uśmiechnęła się i spojrzała na twarz swojego męża. Po chwili złożyła na jego ustach długi, czuły pocałunek. Chciała zatrzymać chwilę, w której jego język masował delikatnie jej podniebienie.
- Dziękuję – szepnęła. - To naprawdę piękny prezent.
* * *
Ginny Weasley chciała uważać się za osobę nowoczesną. Nie zamierzała kultywować tradycji matki, że każda kobieta to kura domowa stworzona do rodzenia dzieci, opiekowania się mężem i domem. Na dzieci miała jeszcze czas, domem opiekował się skrzat, a mąż... cóż, gdyby był, to pewnie sam by o siebie zadbał.
No właśnie. Chyba właśnie w tym miejscu jej nowoczesność dochodziła do niebezpiecznej granicy. Wielokrotnie powtarzała Harry'emu, że, owszem, mogą mieszkać razem, ale o ślubie muszą na razie zapomnieć. Powód? Jej zbyt nadęte ego ubzdurało sobie, że musi zrobić karierę pod panieńskim nazwiskiem. Nie chciała, aby w przyszłości ktokolwiek powiedział, że zawdzięcza wszystko mężowi.
Tylko że karierę robiła już od dwóch lat i nadal niezbyt dobrze jej szło.
Najchętniej zapadłaby się pod ziemię za każdym razem, jak ktoś pytał ją o małżeństwo. Większość osób zbywała swoim idealnym argumentem: kochamy się i to jest dla nas najważniejsze.
Tylko, że czuła, że jest coraz gorzej. Rozmowy z Harrym często kończyły się cichymi dniami, a wzmianka o przyszłości kłótnią. Ginny często miała wrażenie, że oboje oczekują od życia czegoś innego, że gdzieś w przeszłości się pogubili.
Kobietę obudziło miarowe uderzanie kropel deszczu o szybę. Kap, kap, kap... hipnotyzujący, a zarazem niezmiernie wkurzający dźwięk. Ginny przeciągnęła się jak kotka i spojrzała na leżący na szafce nocnej zegarek. Rozum podpowiadał jej, że najwyższy czas wstać, jeśli chce wszystko zrobić ze spokojem i bez dodatkowych nerwów.
- Harry, obudź się – rzekła, szturchając lekko chłopaka za ramię.
Przyglądała mu się dokładnie, kiedy ziewał przeciągle i błądził ręką po blacie nocnego stolika w poszukiwaniu swoich okularów. Mogła mu je podać. Tak zrobiłaby przykładna żona, ale ona nie była ani jednym, ani drugim.
Kiedy Harry założył już swoje dodatkowe oczy, usiadł na łóżku i przeczesał palcami swoje przydługie, czarne włosy. Kołdra zsunęła się z jego ramion, ukazując szczupły, blady tors.
- Cześć, kochanie, jak ci się spało? - zawsze o to pytał.
- Dobrze – odpowiadała każdego ranka.
A potem wstawali. Najpierw on szedł do łazienki, bo ogarnięcie się zajmowało mu około piętnastu minut. Ona w tym czasie wybierała, co na siebie włożyć i dawała skrzatowi instrukcje, co ma podać na śniadanie i zrobić, kiedy ich nie będzie w domu. Potem on wychodził i sprawdzał poranną pocztę, a ona przechodziła do porannej toalety.
Każdego ranka stała przed lustrem i sprawdzała, czy na jej twarzy nie pojawiają się zmarszczki. Kiedy z zadowoleniem stwierdzała, że wygląda tak samo jak dzień wcześniej, zabierała się za rozczesywanie swoich długich, gęstych, rudych loków. Później, w zależności od tego, jakie miała plany, nakładała makijaż.
Dziś miała do załatwienia kilka spraw w ministerstwie związanych ze zmianą drużyny quidditcha, więc pokusiła się o naniesienie czarnego tuszu do rzęs i brązowych cieni na powieki. Kiedy efekt zaczął ją zadowalać, uśmiechnęła się do siebie i nałożyła jasną szminkę.
Kiedy miała na sobie nową, ciemnozieloną szatę z najmodniejszym w tym sezonie motywem koronek przy kołnierzu i rękawie, wyszła z łazienki i usiadła obok Harry'ego przy suto zastawionym stole w jadalni. Mężczyzna właśnie odkładał ostatni list, a Ginny szybko się zorientowała, że i tym razem nie przyszła do niej żadna wiadomość.
Upiła łyk soku, zastanawiając się, po co skrzat przygotowuje aż tyle jedzenia i co robi z tym, co zostaje na talerzach. Tosty, naleśniki, racuchy... Tego było stanowczo zbyt wiele jak dla dwóch osób.
- Ładnie wyglądasz – oświadczył Harry.
- Dziękuję – odpowiedziała, marszcząc brwi na widok półmiska sałatki, której wcześniej nie zauważyła. O nie, tak nie może być. Zbyt dobrze wiedziała, jak śmierdzi bieda, aby pozwalać na takie marnotrawstwo we własnym domu.
- To ta nowa szata? - Mężczyzna za wszelką cenę chciał podtrzymać rozmowę.
- Tak... - oznajmiła krótko, dolewając sobie soku. Strasznie chciało jej się pić.
- Myślałem, że kupiłaś ją na kolację.
- Jaką kolację? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, zanim zdążyła ugryźć się w język. Przez twarz Harry'ego przebiegł cień zniecierpliwienia.
- Nie mów, że zapomniałaś – szepnął, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Nie zapomniałam, po prostu nie lubię załatwiać tych wszystkich papierkowych spraw w ministerstwie. Robię się wtedy nerwowa – wymyśliła na poczekanie wymówkę, która zabrzmiała wręcz idealnie. - Nie martw się kolacją, chyba nie sądzisz, że poszłabym w szacie.
Ucieszyło ją to, że Harry wyraźnie się odprężył, kiedy to usłyszał. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. Nałożył sobie na talerz kilka racuchów i naleśnik na słodko. Zaczął jeść pomału, przeżuwając dokładnie każdy kęs.
- Ja dzisiaj pracuję w terenie – oświadczył tak, jakby ona nie wiedziała. Wbrew pozorom znała na pamięć jego plan. - Nie mogę iść tam z tobą. Mogłaś poprosić Hermionę, jeśli się denerwujesz.
Na Merlina, dlaczego on zawsze był taki rzeczowy, taki poukładany i poważny... Przez głowę Ginny przebiegła niespokojna myśl, że jej własny chłopak zaczyna przypominać jej Percy'ego. A tak nie mogło być, musiała przerwać to wszystko, zanim będzie za późno.
- Daj spokój, nie jestem dzieckiem – odpowiedziała, a potem uśmiechnęła się szeroko, aby nie pomyślał, że to kolejny powód do kłótni.
- Oczywiście, że nie...
Kap, kap, kap... deszcz za oknem nie dawał za wygraną. Kobieta miała wrażenie, że pada coraz mocniej, zaczęło ją to drażnić. Nałożyła sobie na talerz porcję sałatki i zaczęła przeżuwać kawałek pomidora o wyjątkowo twardej skórce.
- O której dzisiaj kończysz? - zapytała, postanawiając wypluć kawałek owocu w serwetkę, jedyne, czego jej teraz brakowało, to rewolucja żołądkowa z powodu jakiejś głupiej skórki.
Oczywiście znała odpowiedź na to pytanie, ale facetom trzeba okazać trochę zainteresowania. Teorię męskiego umysłu miała w jednym paluszku, przynajmniej tak jej się wydawało.
- To zależy, czy będziemy mieli jakąś większą akcję – powiedział. - Ale planowo o szesnastej.
Planowo to powinny kursować świstokliki – pomyślała.
- Ja pewnie w ministerstwie uwinę się dość szybko – zaczęła, wybierając ze swojej porcji tego nieszczęsnego pomidora. - Chciałam umówić się z Luną, ale pojutrze wychodzi nowy numer Żonglera, więc ma dużo roboty. Może w takim razie zrobimy coś razem?
Inicjatywa to było coś, bez czego w związku ani rusz.
- Pewnie, a na co masz ochotę?
Przelecieć się na smoku, ścigać się na latającym dywanie, uprawiać seks na trawie... - wymieniały jej myśli, jednak Ginny nie odważyła się powiedzieć tego na głos.
- Nie wiem... - odpowiedziała tylko.
- To może odwiedzimy Rona i Hermionę?
W tym momencie z całych sił musiała się powstrzymać, aby nie uderzyć go w twarz, Cóż za pomysł... Czy ona nie wyraziła się jasno, mówiąc: zróbmy coś razem? Razem znaczy we dwoje, a nie, kurczę, we czworo, a raczej wy we troje, a ja sama cupnę sobie z boczku.
- Pomyślimy nad tym – oświadczyła przez zaciśnięte zęby, wyciągając z kieszeni zegarek i spoglądając przez kilka sekund na jego okrągłą tarczę.
Przez chwilę, zapragnęła, aby czas cofnął się na jej oczach. Była rozdarta, kiedyś z Harrym było inaczej, a przecież niemożliwe, aby już wpadli w przysłowiową rutynę w związku. Nie powinna nawet tak myśleć, ale w czasie wojny jej chłopak był zupełnie inny. Był bohaterem, którego tak bardzo kochała i pragnęła. Każdy jego dotyk, muśnięcie jej skóry, którego nawet nie zauważał sprawiał, że odzyskiwała chęci do życia.
- Muszę już iść – rzekła, wypijając trzecią szklankę soku. - Nie chcę utknąć w jakiejś długiej kolejce.
- Kolejce..?
Harry chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak ona zamknęła mu usta długim pocałunkiem. Przez chwilę, prócz smaku żółtego sera, czuła dawną namiętność i dreszcze na karku. Musiała przerwać te czułości, gdyby tego nie zrobiła, to pewnie poszliby o krok dalej.
* * *
Draco przemierzał korytarze ministerstwa szybkim krokiem. Nawet praca sprawiała mu przyjemność, kiedy miał świadomość tego, że zarabia na swoją żonę, a kiedyś nawet dziecko, któremu będzie chciał zapewnić godną przyszłość. Czasem sam się nie poznawał, optymizm, który w niego wstąpił był jak silny akumulator, który sprawiał, że mógł przenosić góry.
Jego kroki odbijały się echem na wyłożonym czarnymi płytkami, szerokim korytarzu. Normalnie pracował w departamencie zajmującym się bezpieczeństwem, ale dziś miał na chwilę zejść do Magicznych Gier i Sportów. Robił to niechętnie, ale i tak chodziło o wspólne przedsięwzięcie.
Anglia kolejnego lata miała być gospodarzem europejskiej imprezy związanej z zawodami wyścigów na miotłach. Zazwyczaj Brytyjczycy nie byli zainteresowani tą dyscypliną, ale, od czasu zakończenia wojny, byli bardzo szanowani w świecie i każde przedsięwzięcie cieszyło się dużym zainteresowaniem, więc poproszeni nie mogli odmówić.
Malfoy wszedł do windy i zjechał jedno piętro niżej, po czym skierował swoje kroki do odpowiedniej części budynku. Szybko skręcił w odpowiedni korytarz i... wtedy ją zobaczył.
Siedziała przy jednym z niewielkich stolików i wypełniała jakieś papiery. Była skupiona na tym, co robiła. Jej długie, rude włosy opadały na blat. Nawet w najmniejszym calu nie przypominała tej dziewczyny, którą była w szkole. Stare, pocerowane szaty zamieniła na nowy, modny w tym sezonie krój, uszyty specjalnie dla niej.
Draco skarcił się w duchu, że w ogóle w ogóle wywołała na nim jakiekolwiek wrażanie. Ginny Weasley, właśnie, Wesley, wszystkie plotkarskie gazety czekały na jej spektakularny ślub z Potterem. Niektórzy spekulowali nawet, że już dawno się pobrali w trakcie jakiejś cichej, tajnej uroczystości, ale sama Malfoy w to nie wierzył. To nie byłoby w stylu Pottera.
Owszem, Harry przez wszystkie lata szkoły twierdził, że wcale nie chce być w centrum uwagi, że sława mu przeszkadza, ale widząc to, co wyprawia, ciężko było w to uwierzyć.
Draco przyspieszył kroku. Miał załatwić sprawę w ministerstwie najszybciej jak się dało, przecież obiecał to Astorii. Jednak kiedy dzieliły go od Ginny niecałe dwa metry, kobieta podniosła głowę. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
Mężczyzna skinął tylko głową na przywitanie, aby nie pomyślała, że ma ją w jeszcze głębszym poważaniu niż naprawdę i aby nie dawać jej powodów do jakiś idiotycznych komentarzy, które cała jej rodzina opanowała do perfekcji.
- Malfoy... - zaczęła, co wcale go nie ucieszyło, wręcz przeciwnie. - Pracujesz tutaj?
Na Merlina, co ją to obchodzi?! - pomyślał gorączkowo. Od drzwi gabinetu, do którego zmierzał dzieliło go tylko kilka metrów, zbawcze kilka metrów, które najchętniej pokonałby biegiem, aby nie psuć sobie tak dobrego dnia rozmową z nią.
- Piętro wyżej, przepraszam, spieszę się – burknął i już miał iść dalej, jednak w tym momencie poczuł szturchnięcie w prawe ramie.
Przeklął pod nosem, kiedy papiery wypadły mu z rąk. Podniósł głowę, spodziewając się jakiegoś zabieganego pracownika ministerstwa, który rzuci nerwowym głosem szybkie przepraszam i czmychnie jak najdalej. Niestety, nic takiego nie miało miejsca. Osobnik, który go potrącił, był wysoki i dość tęgiej postury, Malfoy nie zdążył zobaczyć jego twarzy, gdyż oddalał się w zaskakująco szybkim tempie. Jedyne, co rzuciło mu się w oczy to, to, że nie miał na sobie szaty. Był ubrany bardzo po mugolsku. Czarne spodnie i ciemna marynarka, opinająca się na jego szerokich plecach.
Malfoy przeklął pod nosem, wracając do zbierania swoich papierów. Ku jego zaskoczeniu Ginny przyłączyła się do pomocy. Jak mógł zapomnieć, że ma do czynienia z tą naiwną dziewczynką, dla której łącznie ze skończeniem wojny skończyły się wszelkie wszelkie spory i niedomówienia? Westchnął głośno, kiedy podała mu zapisane pergaminy.
- Dzięki – mruknął tak cicho, że ona nawet go nie dosłyszała.
- To też twoje? - spytała, wskazując przedmiot leżący pod jedną ze ścian.
- Nie -odpowiedział Draco, zbliżając się do niego.
Włożył dokumenty pod pachę. Na podłodze leżała niezbyt duża szklana kula. Chwycił ją i podniósł. Przyjrzał się jej dokładnie. W środku znajdowała się dziwna, mleczna mgła, w której wirowały kolorowe, kanciaste bryły, układające się w dziwny kształt.
- To chyba wypadło tamtemu facetowi – stwierdziła, a w jej głosie wyczuł dziwną, niepokojącą nutę.
- Chyba tak, zaniosę to do biura rzeczy znalezionych.
- Macie w ministerstwie coś takiego? - zapytała zaskoczona.
W odpowiedzi Draco pokręcił tylko głową. Tłumaczenie jej czegokolwiek mijało się z celem. Spojrzał jeszcze raz na znaleziony przedmiot. Kolorowe odłamki złączyły się w całość, a mleczna mgła opadła. Teraz w środku znajdowała się dziwna postać z pomalowaną twarzą, kolorowymi, rozczochranymi włosami i białym stroju w czerwone gwiazdy.
- To klaun? - zapytała Ginny, nie spuszczając wzroku z zamkniętej kukły.
Jakby w odpowiedzi dziwny stwór otworzył ogromne oczy z wąskimi, czarnymi źrenicami i popatrzył prosto na nią. Potem przeniósł wzrok na Draco i wyszczerzył zęby w czymś, co miało przypominać uśmiech.
Kobieta pisnęła, kiedy po białych kłach popłynęła krew.
- Odłóż to! - krzyknęła. Jej panika zaskoczyła Malfoya.
- Nie przesadzaj...
Klaun wydawał się być uradowany ich niezdecydowaniem. Rozprostował kończyny i zaczął gorączkowo szukać czegoś w kieszeniach kombinezonu. Po chwili wyciągnął małą rolkę pergaminu i zaczął ją powoli rozwijać, cały czas nie spuszczając wzroku z Draco Malfoya.
Odwrócił zwitek tak, aby mogli odczytać widniejący na nich napis. Było tam osiem cyfr zapisanych czerwonym atramentem, który według Ginny równie dobrze mógł być krwią.
31. 10. 1979
Przez chwilę patrzyli jak zahipnotyzowani na tę scenę, jednak Ginny pierwsza odzyskała panowanie nad sobą. Przezwyciężyła paraliżujący ją strach.
- Powiedziałam, odłóż to! - krzyknęła, wytracając szklaną kulę z ręki Malfoya.
Mężczyzna nawet nie pomyślał, by ją łapać, tak był zaskoczony jej reakcją.
Przedmiot wirował w powietrzu przez ułamek sekundy, a potem spadł na twardą posadzkę, rozbijając się na tysiące małych części. Ginny chciała dostrzec coś więcej, jednak w tej samej chwili mleczna mgła zaczęła otaczać całe jej ciało. Poczuła dziwny chłód na plecach, a potem ktoś mocno chwycił jej dłoń.
Chciała krzyknąć, jednak drobinki kurzu dostały się do jej gardła.
Zakrztusiła się...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro