Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02: Biała sala

Ginny nie mogła sobie pozwolić na zbyt długą żałobę, bo najzwyczajniej w świecie nie umiała długo usiedzieć w miejscu. Czuła, że musi działać, bo inaczej może przegapić okazję do znalezienia jakichkolwiek wskazówek odnoście ukrycia serca Harry'ego.

Już drugiego dnia po bitwie wstała skoro świt i na palcach udała się do łazienki. Nie chciała budzić pozostałych mieszkańców Nory. Dla wszystkich poprzedni dzień był trudny, ale musieli szybko się podnieść na nogi, bo śmierć Voldemorta nie zażegnała wszystkich problemów. Na opłakiwanie ofiar może przyjdzie czas za parę miesięcy.

Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i westchnęła ciężko. Niechętnie spojrzała w lustro. Pomimo kilku godzin snu nadal nie wyglądała najlepiej. Blada cera kontrastowała z ogromnym siniakiem na prawym oku i grubym zadrapaniem na policzku. Zabawne, nawet nie pamiętała, jak znalazły się one na jej twarzy. Kiedy tak stała w swoim domu, nie mogła uwierzyć w to, co przeżyła dwa dni temu. Wspomnienia walki były tak realne, że poczuła dreszcz na plecach.

Dym, kurz, gruzy pod nogami i lśniące iskry nadlatujące z każdej strony.

Ginny oparła się o umywalkę i prychnęła cicho. To cud, że wyszyła z tego wszystkiego tylko z kilkoma zadrapaniami, cud, że cała jej rodzina to przeżyła.

Przeżyła...

A co z tymi, którzy nie mięli tyle szczęścia? Jej myśli przywołały obraz chłopaka, z którym przez pięć lat siedziała w jednej ławce na zaklęciach. Colin Creevey – czym zasłużył sobie na taki los? Ginny doskonale pamiętała jego jasne, wiecznie rozczochrane włosy, przekrzywiony kołnierzyk szaty i uśmiech, który zawsze nosił w komplecie z radosnymi iskierkami w oczach. Było coś jeszcze. Aparat. Chłopak nie rozstawał się z nim nawet na krok. Kiedyś zrobił jej zdjęcie z ukrycia. Była wściekła, kiedy się o tym dowiedziała. Miała ochotę urwać mu głowę, choć sama nie znała powodu tak nerwowej reakcji. A potem pokazał jej fotografię. Pierwsza reakcja? Na Merlina, dlaczego jestem taka niefotogeniczna?! A potem przyjrzała się dokładnie. Miała wtedy piętnaście lat, a na jej twarzy malowało się zmęczenie i zamyślenie. Wyglądała starzej, dużo starzej. I wtedy zrozumiała, że Colin był fotografem duszy.

* * *

Zaczęła przygotowywać śniadanie, jeszcze zanim do kuchni zeszła Molly. Kiedy mama ją zobaczyła, uśmiechnęła się delikatnie. Zapytała o samopoczucie, a Ginny, aby jej nie denerwować, skłamała, że jest całkiem nieźle. Potem zszedł tata i Ron. Pozostali bracia nie mieszkali już w Norze, usamodzielnili się i woleli wrócić do swoich domów. Tym sposobem tylko czwórka Weasleyów zasiadła do stołu.

– Chcesz jeszcze soku, Ron? – zapytała pani Weasley, nalewając napój do pucharków. Syn spojrzał na nią tępo i pokręcił przecząco głową.

Ginny nagryzła kolejnego tosta, było to najlepsze rozwiązanie, bo tego dnia wolała się nie odzywać. Niestety, rozmowa wyraźnie się nie kleiła i po kilku uprzejmościach zeszła na temat, którego dziewczyna wolała uniknąć.

– Ron, wczoraj do późna byłeś w szpitalu – rzekł Artur, a Ginny zaczęła ładować w siebie ósmą grzankę z marmoladą. – Jak się czuje Hermiona? Jak Harry?

Chłopak spojrzał posępnie znad swojego talerza. Dziewczyna widziała, jak nerwowo marszczy brwi, a jego dłoń zaczęła zaciskać się na nożu do smarowania.

– Pojutrze Hermiona wychodzi ze szpitala – oświadczył krotko.

– Och, to znaczy, że lepiej się czuje? – spytała Molly, siląc się na uśmiech.

Ronald westchnął, a potem postukał palcami o blat stołu. Ginny obserwowała, jak nagryza wargę i próbuje dobrać odpowiednie słowa.

– Fizycznie tak – oznajmił powoli. – Ale uzdrowiciele nie wiedzą, co dalej z jej pamięcią. Czasem ma jakieś przebłyski, mówi mi o pojedynczych scenach, ale to wciąż za mało.

Przy stole zapadła cisza. Ginny przebiegła wzrokiem po twarzach rodziców. Molly była wyraźnie przygnębiona. Jej talerz był czysty, tego ranka nic nie przełknęła. Natomiast Artur drapał się zawzięcie po policzku i od piętnastu minut przeżuwał jeden kęs. Dziewczyna uświadomiła sobie, że tylko ona rzuciła się na jedzenie. Poczuła, że robi jej się niedobrze.

– Czy Hermiona będzie mogła tu zamieszkać? – Pytanie Rona wyrwało ją z zamyślenia.

– Naturalnie – odpowiedziała pani Weasley, uśmiechając się pokrzepiająco do syna. – A co z Harrym?

Z niewiadomych przyczyn wzrok zgromadzonych powędrował w stronę Ginny. Dziewczyna miała wrażenie, że robi się czerwona na twarzy. Cały wczorajszy dzień siedziała zamknięta w pokoju. To wstyd, że nie odwiedziła swojego ukochanego.

– Bez zmian – stwierdził Ron, upijając łyk soku dyniowego. – Myślę, że dzisiaj na zebraniu Zakonu trzeba poruszyć tę kwestię.

– Tak, może razem coś wymyślimy – przytaknął ojciec. – Ktoś na pewno musi coś...

– Dzisiaj jest zebranie Zakonu? – przerwała mu zaskoczona Ginny. – Kiedy i gdzie?

– To bez znaczenia – oświadczyła gniewnie pani Weasley. – Ty nie jesteś jego członkiem i dopóki nie będziesz mieć siedemnastu lat, nie będziesz w nim uczestniczyć.

Ginny uniosła wyżej brwi. W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć w słowa matki, a potem prychnęła jak rozzłoszczona kotka. Skrzyżowała ręce na piersiach i wyprostowała się na krześle. Wydawało jej się, że to, co przeżyła dwa dni temu uświadomiło jej matkę, że nie ma do czynienia z małą dziewczynką.

– Gwardia na pewno też będzie – powiedziała, spoglądając kątem oka na ojca. Szukała w nim choćby najmniejszego wsparcia.

– I? – spytała Molly, wstając ze swojego miejsca. Jej czysty talerz powędrował do zlewu.

– To, że jeśli myślisz, że będę siedzieć z założonymi rękami, to...

– Dość – przerwał im stanowczo pan Weasley, co nie spodobało się jego żonie. – Molly, nie zabraniaj jej tego. Nie twierdzę, że od razu ma łapać śmierciożerców, ale niech przynajmniej jest blisko nas.

Przez twarz gospodyni przebiegł cień niezadowolenia. Już chciała coś powiedzieć, jednak Ron odezwał się pierwszy.

– Mamo, jeśli nie pozwolisz jej działać, to zacznie działać na własną rękę, a wtedy na pewno wpakuje się w większe tarapaty.

Ku zaskoczeniu Ginny, pani Weasley wydawała się być przekonana. Nie przyznała jednak racji żadnemu z mężczyzn. Spojrzała na córkę, a dziewczyna miała wrażenie, że dostrzegła to, co kiedyś Colin uchwycił na fotografii. Odezwała się po kilku chwilach.

– Szykuj się, Ron za chwilę uda się do szpitala – oznajmiła, zmieniając temat. – Odwiedź Harry'ego, a potem stawcie się na zebraniu Zakonu.

Ginny poczuła niewygodną gulę w gardle. Nie była pewna, czy jest gotowa zobaczyć swojego ukochanego. Wolała jednak nie martwić rodziców. Kiwnęła delikatnie głową, a potem poszła do łazienki i zwymiotowała z nerwów całe śniadanie.

* * *

Szpitalne korytarze były dziwnie puste w porównaniu do tego, co zastała tu zaraz po bitwie. Przemierzała je sama, bo Ron udał się do Hermiony. Zapewnił ją, że przyjaciółka nie jest jeszcze gotowa na wizytę innych osób, ale obiecał, że przyjdzie potem do sali, w której leżał Harry i razem udadzą się na zebranie Zakonu. Ginny mu uwierzyła, bo nie wiedziała, dlaczego miałby kłamać.

Szła bardzo pomału, jakby chciała opóźnić to, co było nieuniknione. Jej kroki odbijały się głośnym echem. W uszach słyszała bicie własnego serca. Bum, bum, bum... – szybkie, głośne i nierównomierne.

Czuła, że kręci jej się w głowie, a pusty żołądek związał się w supeł. Pulsowanie w skroniach nie ułatwiało trzeźwego myślenia i pewnie dlatego przychodziła jej do głowy tylko ucieczka. Miała ochotę rzucić się pędem wzdłuż ścian i zniknąć z własnego życia.

Kiedy stanęła przed odpowiednią salą, niemal zapomniała, jak się oddycha.

Ku jej zaskoczeniu drzwi były uchylone. Pomyślała, że to jakiś uzdrowiciel zapomniał je zamknąć, ale kiedy zbliżyła się o krok, usłyszała głos. Doskonale znajomy, delikatny i melodyjny ton sprawił, że poczuła niemoc. Nie miała prawa przeszkadzać.

Bezszelestnie przyłożyła oko do szpary. Widziała tylko tyle, ile chciała – dziewczynę siedzącą tyłem do drzwi. Jej długie, jasne włosy opadały na plecy. Była lekko przygarbiona, bo pochylała się nad osobą leżącą na łóżku, której Ginny nie była w stanie dostrzec. Jedyne, co rzuciło jej się w oczy, to dłonie złączone w uścisku. Przełknęła głośno ślinę i zaczęła nasłuchiwać.

– Widzisz, Harry? Zawsze wiedziałam, że ci się uda. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy? Byłeś niepewny swojej roli, ale ja wiedziałam, że cokolwiek się stanie, ocalisz świat. Wszyscy jesteśmy tacy dumni, ale teraz mamy nowe zadanie. Nie martw się, nie zostawimy cię. Odwdzięczymy się za to, co dla nas zrobiłeś, bo zasługujesz na wielkie szczęście i...

– Przepraszam, szuka pani czegoś?

Ginny podskoczyła jak poparzona, a potem odwróciła się gwałtownie. Stała przed nią uzdrowicielka, którą pierwszy raz widziała na oczy. Mogła mieć około czterdziestu lat. Była szczupła i wysoka, a długie ciemne włosy związane miała w ciasny kok na czubku głowy. W nerwowym geście poprawiła okulary w drucianych oprawkach i spojrzała groźnie na dziewczynę.

– Jeśli jest pani redaktorką jakiejś gazety i szuka taniej sensacji, to...

Ginny była tak zaszokowana, że nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Stała z szeroko otwartymi oczami i przecząco kręciła głową, próbując wejść w słowo rozzłoszczonej kobiecie, która bardzo poważnie potraktowała całą sprawę.

– Ginny? Czemu się tak czaisz na korytarzu? – Drzwi otworzyły się szerzej, stanęła w nich dziewczyna, która jeszcze przed chwilą pogrążona była w rozmowie z Harrym. Luna Lovegood wyglądała tak jak zwykle. Na jej twarzy nie było żadnych siniaków czy zadrapań. Może jedynie odrobinę schudła?

– Panie się znają? – zapytała dociekliwie uzdrowicielka.

– Tak – przytaknęła Luna, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Ginny jest dziewczyną Harry'ego.

Dziewczyna poczuła, jak jej serce na chwilę się zatrzymało, a potem znów zaczęło bić dwa razy szybciej. Co teraz pomyśli sobie o niej ta uzdrowicielka? Dziewczyna, która nie miała czasu nawet na krótkie odwiedziny?

– Byłą – uściśliła więc panna Weasley, a na twarzy Luny pojawił się cień zaskoczenia.

Uzdrowicielka najwyraźniej dała się przekonać. Kiwnęła tylko głową i pomału oddaliła się do swojego gabinetu. Ginny miała wrażenie, że mruknęła coś pod nosem, ale zbyt cicho, aby ta mogła rozróżnić słowa.

– Witaj, Luno – przywitała się, przytulając ją delikatnie, próbując jeszcze bardziej opóźnić wkroczenie do sali. – Co u ciebie?

– W porządku – odpowiedział krótko przyjaciółka. – Cały czas nie mogę uwierzyć, że najgorsze za nami.

Ginny przytaknęła delikatnie, nie będąc pewna, czy w pełni się z nią zgadza.

– Ale nie będziemy chyba stały na korytarzu – kontynuowała Luna. – Przyszłaś do Harry'ego, prawda?

Teraz nie miała innego wyjścia. Wstrzymała oddech, po czym przekroczyła próg sali. Przez długą sekundę toczyła bitwę sama ze sobą, a potem spojrzała na postać leżącą w białej pościeli. Poczuła, jak jej serce pęka i rozsypuje się na tysiące drobnych kawałków. Dopiero teraz uświadomiła sobie, co tak właściwie się stało.

Gdyby nie Luna, która objęła ją ramieniem, to prawdopodobnie upadłaby na podłogę.

Harry leżał prosto, bez charakterystycznych okularów niemal nie przypominał siebie. Gdyby nie blizna w kształcie błyskawicy, która dokładnie rysowała się na jego bladym czole, może pomyliłaby go z kimś innym. Jego czarne włosy były rozczochrane, nawet teraz nie dało się ich w żaden sposób okiełznać. Natomiast jego usta wygięte były w delikatnym uśmiechu spokoju i ulgi, jakby zdawał sobie sprawę, że udało mu się ocalić świat.

Jakie znaczenie ma jeden człowiek w obliczu milionów?

Harry wyglądał jak śpiące dziecko, bo nim właśnie był. Dzieckiem, które może nigdy nie pozna dorosłego życia, nie podejmie pracy, nie zatraci się w kobiecie, nie będzie miał potomków. Dzieckiem, od którego zbyt wiele się wymagało.

Ginny zaczęła gorączkowo myśleć, czy był świadom tego, co się działo, czy kiedy stanął naprzeciw Voldemorta, wiedział, że w jego piersi nie ma serca? Czy gdyby było, to osiągnąłby to wszystko? Czy kiedy szedł do Zakazanego Lasu, wiedział, że nie może zginąć?

Co powinna teraz zrobić? Zapewnić go o swojej bezgranicznej miłości? Ucałować suche wargi i obiecać, że zrobi wszystko, aby go ocalić? Kim właściwie dla niego była? Tak wiele pytań, które jak na złość nie chciały zrodzić odpowiedzi.

Miała wrażenie, że ich miłość była tylko krótkim, szalonym romansem. Pocałunki na błoniach, długie rozmowy nad jeziorem i jej dłoń w jego. Nic więcej. Tak wiele osób uważało, że jej uczucie nie jest prawdziwe, że to zauroczenie, w jakimś stopniu też pragnienie posiadania i rewanż za uratowanie życia. Dlaczego, do cholery, nie mogli mieć racji?

Ginny poczuła, że się rozpływa, wypala, wariuje. Nawet nie zauważyła, kiedy łzy zalały jej bladą twarz. Czas się zatrzymał.

– Usiądź obok niego. – Usłyszała spokojny głos Luny, a jej ręka wskazała drewniane krzesło, które przed kilkoma minutami sama zajmowała.

Panna Weasley pokręciła energicznie głową.

– No, dalej, złap go za rękę, opowiedz coś. Na pewno wyczuje twoją obecność – nalegała przyjaciółka, a Ginny miała wrażenie, że jej słowa docierają do niej z głębi oceanu.

– Nie potrafię – wydusiła z siebie, a potem wyrwała się z jej uścisku i najszybciej jak umiała opuściła szpitalną salę.

* * *

Nic już nie będzie tak, jak dawniej... i to Remus Lupin musiał sobie uświadomić. Kiedy w południe obudził się w kuchni, z czołem opartym o blat stołu, nie wiedział do końca, co się z nim stało. Ból głowy i pleców również nie ułatwiał sprawy i nie pomagał w zebraniu myśli. Rzeczywistość oblała go kubłem zimnej wody dopiero, kiedy wypił mocny eliksir przeciwbólowy.

W pierwszej chwili miał ochotę usiąść i przeczekać tak resztę swojego życia. Potem zauważył na stole poranną pocztę. Zainteresował się tylko krotką wiadomością:

Spotkanie, 14:00, pierwsza kwatera, druga wojna.

- K. S.

Remus miał ochotę zignorować wezwanie. Pomyślał, że Zakon Feniksa świetnie da sobie radę bez niego, ale potem uświadomił sobie, że sprowadzi sobie na głowę jego członków, którzy koniecznie będą chcieli go pocieszać. A co oni mogli wiedzieć?

Westchnął, nie miał ochoty nic jeść. Miał dwie godziny do spotkania. Musiał je jakoś przetrwać, a potem może dostanie jakieś zadanie, które zapełni mu czas i pomoże nie myśleć.

Przecież masz już zadanie. – Usłyszał w myślach znajomy głos.

Wzdrygnął się. Niemal zapomniał o gościu, który nawiedził go zaraz po bitwie. Dobrze więc, jeśli jego celem jest odzyskanie serca Harry'ego, w takim razie on musi poruszyć ten temat na spotkaniu. Może ktoś będzie mieć pomysł jak zacząć?

Remus w zamyśleniu podszedł do zlewu i nie zwracając uwagi na to, co robił, umył dwa kubki, z których razem z Tonks pili herbatę przed wezwaniem do Hogwartu. Ostatni ślad po jego żonie zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro