18: Rozdzieleni
Ginny czuła się parszywie. Kiedy położyła się w swoim łóżku w domu Syriusza i Remusa, wiedziała, że nie będzie w stanie zasnąć. To wszystko ją przerosło. Jakaś część jej pogodziła się ze śmiercią Malfoya. Jednak inna była przerażona, że została tutaj całkiem sama.
Nie rozumiała, dlaczego Draco ją pocałował. Czy był tak kompletnie pijany, że nie miał pojęcia, co dzieje się naokoło? Co więcej, po jaką cholerę nazwał ją Weasley?
Po chwili rozległ się ciche pukanie.
- Śpisz już? - Usłyszała spokojny głos Remusa, dochodzący zza ściany.
Na początku chciała milczeć, ale potem coś w niej pękło.
- Nie – odpowiedziała krótko.
Mężczyzna otworzył drzwi. W ciemnościach dostrzegła tylko zarys jego wychudzonej sylwetki. Bez zaproszenia przysiadł na skraju łóżka. Ginny podniosła się do pozycji siedzącej.
- Jak się czujesz? - zapytał, a w jego głosie wyczuła troskę.
- Strasznie – oświadczyła, nie potrafiąc go okłamać. - Boli mnie głowa i mam wrażenie, że moje myśli za chwilę rozsadzą mi czaszkę.
- Przykro mi, że tak się skończył ten dzień.
- To przecież nie twoja wina.
Zapadło milczenie. Ginny nie czuła się skrępowana jego towarzystwem. Zauważyła, że jej oddech stał się spokojniejszy. Była wdzięczna Remusowi za to, że traktuje ją normalnie.
- Ginny, czy mogę cię o coś zapytać?
- Tak, proszę.
- Co twój brat miał na myśli, mówiąc Wybraniec? Jesteś z kimś związana?
Ginny poczuła, jak ktoś wbija jej nóż prosto w serce, a potem jeszcze go przekręca. Opuściła głowę, mając nadzieję, że Remus nie zauważy szkarłatnego rumieńca, który pojawił się na jej twarzy.
- Posłuchaj – kontynuował. - Jeśli nie chcesz, to nie musisz mówić, ale Syriusz... on naprawdę się w tobie zakochał.
- Skąd możesz to wiedzieć? - spytała, a jej głos drżał z emocji. - Jest przystojny, inteligentny, zabawny. Mógłby mieć każdą dziewczynę.
- Ale on nie chce każdej tylko...
- Czekaj – przerwała mu odrobinę zbyt głośno. - Syriusz cię tu przysłał – dodała i w jednej chwili poczuła, że ma rację.
Przez twarz mężczyzny przebiegł cień zwątpienia, a potem pochylił nisko głowę, jakby sam się siebie wstydził. Ginny zmrużyła powieki, czekając, aż potwierdzi jej słowa, jednak nic takiego nie nastąpiło.
- Nie – stwierdził krótko.
- Kłamiesz.
- Tak dobrze potrafisz rozpoznać kłamstwo?
- Potrafię wiele rzeczy, o których nie masz pojęcia.
Dziewczyna dokładnie lustrowała go wzrokiem, czekając na reakcję. Remus wstał z łóżka i podszedł do okna. Otworzył je szeroko, wpuszczając do pogrążonego w mroku pokoju świeże powietrze. Ginny zadrżała, kiedy ostry wiatr dotknął jej obsypanych piegami ramion. Owinęła się szczelniej kołdrą, jednak na niewiele się to zdało.
- Już prawie pełnia – szepnął Remus, a ona poczuła, że za chwilę zwymiotuje.
Czuła, że powinna wstać, podejść do niego, powiedzieć coś, jednak ciało kompletnie odmawiało posłuszeństwa. Drżała, choć wiedziała, że to on powinien być przerażony.
- Powiedz, Ginny – kontynuował Remus, nie patrząc na nią. - Czy ten facet naprawdę jest twoim bratem?
- Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Remus zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Odwrócił się bardzo powoli i spojrzał w jej kierunku. W ciemności widziała, jak jego oczy zalśniły.
- A dlaczego on cię pocałował?
- Bo... bo stracił wiarę.
- Żartujesz? Przecież to nie ma sensu! Normalne rodzeństwo inaczej okazuje brak wiary.
- Był pijany – naciskała Ginny, mając nadzieję, że mężczyzna w końcu jej odpuści.
- Zrobił to wcześniej? - dopytywał się, nie dając jej spokoju.
- A co to za znaczenie?! - wrzasnęła stanowczo zbyt głośno, a z jej oczu popłynęły łzy wściekłości. - Jakie ma znaczenie to, co już się stało? To już przeszłość!
- Ginny, posłuchaj. - Mężczyzna podszedł do niej, po czym usiadł na łóżku. Chciała odwrócić wzrok, jednak on przytrzymał zimną dłonią jej podbródek i nakazał patrzeć prosto w oczy. - Każdy z nas ma jakiś problem, czasem wstydliwy, taki, o którym nie chcemy nikomu powiedzieć. Kiedy cię poznałem i opowiadałaś o swoim bracie, byłem pewny, że bardzo go kochasz i tęsknisz za nim. A kiedy Frank powiedział, że nie żyje, tylko potwierdziłaś moje przypuszczenia. Jednak to, co zobaczyłem kilka godzin temu, zaskoczyło mnie. Chyba nie tak powinniście się witać.
- Uważasz, że czas powinien zwolnić, a ja z szerokim uśmiechem miałam rzucić się w jego ramiona? Miałam płakać i tulić go z całej siły, powtarzając, że teraz nic nas nie rozdzieli? Remusie, nie mamy żadnych wstydliwych sekretów. Problem polega na tym, że zawsze byliśmy po przeciwnych stronach. Poza tym nie wiem czy zauważyłeś, ale był kompletnie pijany i jego zachowanie nie sprzyjało radosnym powitaniom. A Syriusz nie powinien wierzyć we wszystkie jego słowa.
- A w co powinien wierzyć?
- W uczucia. W moje uczucia, a nie mojego brata.
- Myślisz, że twój brat cię kocha?
To pytanie ją rozbawiło. Nie potrafiła powstrzymać nerwowego uśmiechu. Położyła dłoń na ręce Remusa, która cały czas przytrzymywała delikatnie jej podbródek.
- To zależy, jaką miłość masz na myśli. Ale coś mi się zdaje, że mój brat nie darzy mnie żadną miłością – dodała, a w jej głosie nie dało się słyszeć nawet nutki goryczy.
- Chcesz, abym powtórzył to Syriuszowi?
- Sama mogę mu powiedzieć. Ale pewnie i tak mnie wyręczysz.
Remus westchnął głośno, po czym wstał z łóżka i zamknął okno. W kilku krokach znalazł się przy drzwiach. Zacisnął dłoń na klamce.
- Kim jest Wybraniec? - zapytał jeszcze. - Syriusz przecież nie może być niczyim wujkiem, bo jego jedyny brat nie żyje.
- No widzisz... Nie wiem, kogo miał na myśli Draco, moim zdaniem Wybraniec nie istnieje.
* * *
Malfoya obudził silny ból głowy. Przez sekundę miał wrażenie, że eksploduje mu mózg. Skronie paliły żywym ogniem. W pierwszej chwili był zupełnie otumaniony. Nie wiedział, co się stało i gdzie właściwie się znajduje. Czuł zapach świeżej, wykrochmalonej pościeli i o dziwo miał na sobie czyste ubranie.
Nie do końca nad sobą panując, zaśmiał się głośno. To był sen. Nie było żadnego klauna, rozbitej kuli i cofania się w czasie. Voldemort był tam, gdzie jego miejsce, czyli w grobie, a śmierciożercy rozpierzchli się na wszystkie strony świata. Nie widział swojej żony w pieluchach i nie był światkiem pożaru w szpitalu. Wszystko było dobrze.
Tylko gdzie on właściwie się znajdował?
A może zwariował, a Astoria zamknęła go w jakimś szpitalu dla nieuleczalnie chorych? Nie, to nie było w jej stylu. Za chwilę wszystko się wyjaśni – pomyślał. - Za chwilę otworzy drzwi i uśmiechnie się do mnie szeroko.
I faktycznie, ktoś otworzył drzwi. Ale to nie była jego żona. Kobieta mogła mieć około trzydziestu lat. Ubrana była w długą, niebieską suknię, która eksponowała jej mocno zaokrąglone kształty. Spojrzała na Malfoya czujnymi, niebieskimi oczami. W ręku trzymała tacę z parującą herbatą i tostem.
Mężczyzna poczuł, że robi mu się niedobrze na sam widok posiłku.
- Witaj – przywitała się krótko, stawiając tacę na stoliku. - Mam na imię Dorcas.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy? - zapytał, obserwując, jak przysuwa sobie krzesło i siada na nim.
- Jesteś w tym samym pokoju, w którym przez kilka tygodni przebywała twoja siostra.
- Siostra? Jaka znów siostra?
Twarz kobiety się napięła. Draco widział, jak zaciska dłoń w pięść i wtedy zrozumiał swój błąd. To nie był sen. Niestety... Choćby bardzo chciał, nie zobaczy tutaj Astorii.
- Ach, ta siostra – mruknął po chwili. - Gdzie ona teraz jest?
- Po tym, jak na nią nakrzyczałeś i złamałeś jej rękę? Chyba nie sądzisz, że przywita cię, płacząc przy twoim łóżku – odpowiedziała, nie spuszczając go z oczu.
- Ja to zrobiłem?
- Oczywiście... właśnie dlatego alkohol powinien być zakazany dla ludzi twojego pokroju – stwierdziła sceptycznie. - Narobiłeś niezłego zamieszania, kiedy wpadłeś na wesele.
Malfoy zmarszczył brwi. To, co gadała ta baba, było niemożliwe. Przez chwilę pomyślał, że znów wpadł w łapy śmierciożerców, ale po co mieliby robić z niego idiotę? Pewnie zabiliby go, zanim by się odezwał. A przecież żył. I siedział naprzeciwko jakiejś nienormalnej kobiety, która próbowała mu wmówić, że narobił tuzin głupstw.
- Ale nie mi o tym z tobą rozmawiać – rzekła po chwili. - Przyniosłam ci coś na kaca. Wypij, bo osoba, która do ciebie przyjdzie chce, abyś był w pełnej dyspozycji.
- Jestem w kwaterze Zakonu Feniksa? - zapytał Malfoy. Ten pomysł wpadł mu do głowy niespodziewanie. Zdziwił się, że wypowiedział go na głos.
Dorcas nie odpowiedziała. Wstała z krzesła i skierowała się do wyjścia.
- Zaczekaj! - krzyknął za nią. - Gdzie jest moja różdżka?
- Nie miałeś jej ze sobą – odpowiedziała cicho, po czym wyszła z pokoju.
Draco opadł na poduszki, co spowodowało jeszcze większy ból głowy. W końcu dał za wygraną i wypił specyfik, który przyniosła mu kobieta. Był obrzydliwy, ale już po kilku minutach poczuł, że zaczyna działać.
Malfoy miał wrażenie, że nigdy wcześniej tak się nie upił, co więcej w tamtym momencie obiecał sobie, że więcej nie doprowadzi się do takiego stanu.
* * *
Ginny wstała wraz ze wschodem słońca. Po nieprzespanej nocy była blada i miała sińce pod oczami. Prawie nie poznała swojego odbicia w lustrze. Resztki loków po wczorajszej fryzurze sprawiały, że wyglądała dziwnie obco.
Wzięła zimny prysznic z nadzieją, że choć trochę ją to pobudzi. Pomyliła się.
Miała wrażenie, że jej głowa waży co najmniej tonę, a kręgosłup za chwilę złamie się pod jej ciężarem. Oparła się o umywalkę i włączyła wodę, aby zagłuszyć swój przyspieszony oddech. Jej myśli oszalały. Przywołały obraz spoconego ciała Syriusza i jej słonych łez, kiedy spijał z warg ból i poczucie winy.
Wydawało jej się, że gdyby tego nie zrobili, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale przecież jeszcze kilkanaście godzin temu nie żałowała.
To wszystko jest iluzją! - Usłyszała w myślach krzyk Malfoya. - To nie dzieje się naprawdę. Ktoś sobie z nas kpi!
Miała wrażenie, że chłopak mógłby mieć rację. Mógłby, gdyby nie fakt, że Syriusz był taki prawdziwy, realny, kiedy szeptał, że ją kocha. Kiedy położył ją w błocie i całował aż do utraty tchu. Kiedy wszedł w nią i kiedy stali się jednością.
Nie mógł być iluzją, nie po tym wszystkim, co się stało.
Może nawet twój Wybraniec gapi się, jak posuwasz jego wujaszka!
- Harry, wybacz mi – załkała głośno. - Błagam, wybacz mi.
Osunęła się na zimną podłogę i schowała twarz w dłoniach.
Płakała gorzko i głośno. Nie obchodziło ją, czy ktoś usłyszy, zobaczy. To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. To tylko iluzja...
Zacisnęła dłonie w pięści i uderzyła nimi o podłogę. Ból dał jej ukojenie tylko na chwilę. Uderzała tak długo, aż jej ręce zrobiły się czerwone. Nie krzyczała. Nie miała siły...
Po kilkunastu minutach uspokoiła oddech. Z trudem podniosła się na nogi, znów spojrzała w lustro. Wyglądała fatalnie. Blada cera, sińce i czerwone oczy. Opłukała tylko twarz zimną wodą i w pośpiechu założyła sweter, który dostała od swojej matki, i lniane spodnie należące kiedyś do Lily.
Wyszła z łazienki i skierowała swoje kroki do kuchni, aby przygotować sobie coś ciepłego do picia. Już na schodach wyczuła czyjąś obecność. Nawet nie zacisnęła palców na trzonku różdżki, będąc pewna, że zastanie tam Remusa lub Syriusza.
Pomyliła się.
Albus Dumbledore czekał na nią, popijając gorącą herbatę i przeglądając gazetę. Uśmiechnął się delikatnie, a ona musiała się uszczypnąć, aby upewnić się, że za chwilę nie zamieni się w straszliwe monstrum.
- Dzień dobry – mruknęła, nalewając do szklanki wodę mineralną.
- Witaj, Ginny – odpowiedział, odkładając wczorajszy numer Proroka Codziennego. - Widzę, że miałaś ciężką noc.
- Dziwi się pan? - burknęła niezadowolona.
- Nie. Ale muszę cię prosić, abyś udała się ze mną do kwatery. Razem porozmawiamy z...
- Draco – wtrąciła, kiedy profesor się zawahał. - On ma na imię Draco, a ja nie zamierzam z nim o niczym rozmawiać. Nie chcę go nawet widzieć.
- Ginny, proszę...
- Może pan mnie o wszystko zapytać.
- W takim razie, co robił Draco, kiedy spłonął szpital?
- A skąd mam to wiedzieć? - fuknęła niegrzecznie. - Przecież mnie z nim nie było!
- No właśnie.
Dziewczyna opadła zmęczona na krzesło. Oparła ręce na stole i położyła na nich głowę. Oddychała szybko i głośno, czując, że z każdą chwilą robi się bardziej nerwowa.
- Wiem, że to dla ciebie trudne – kontynuował Dumbledore. - Chcę tylko, abyś była w tym czasie w kwaterze. Nie musisz z nim rozmawiać, choć bardzo ułatwiłabyś mi sprawę. A poza tym nie możesz się wiecznie przed nim ukrywać.
- Nie ukrywam się...
- Powiedziałaś mi na początku, że on nie jest twoim bratem i że nigdy nie utrzymywaliście ciepłych stosunków. Nadal to podtrzymujesz?
- Tak – stwierdziła pewnie. Nie ugięła się pod spojrzeniem czujnych oczu Dumbledore'a.
- Dobrze, w takim razie chodźmy złożyć mu wizytę.
* * *
Draco usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zaskoczony niemal zapomniał, co robi się w takiej chwili. Był gościem tak jak w domu państwa Rice, a jednak niektórzy traktowali go z szacunkiem. To zabawne, w jak szybkim czasie jego życie tak się pokomplikowało.
- Proszę! - krzyknął.
Drzwi się otworzyły, a do środka wszedł mężczyzna, o którym niemal zapomniał - Albus Dumbledore. Malfoy zacisnął usta, widząc jego siwe włosy i brodę. Przez lata nie potrafił pozbyć się z pamięci widoku mężczyzny na szczycie wieży astronomicznej. Tak pewnego swojego losu...
Jednak tym razem Dumbledore nie był sam. Zza jego pleców wyłoniła się Ginny Weasley. Wyglądała, jakby w ciągu tych kilku miesięcy postarzałą się o dobrych parę lat. Jej twarz była zupełnie blada, suche wargi drżały. Malfoy miał wrażenie, że za chwilę jej nogi nie utrzymają ciężaru ciała.
Co więcej patrzyła na niego niewyraźnym wzrokiem. Mrużyła oczy, jakby nie do końca była pewna, co widzi. Mężczyzna nie tak wyobrażał sobie ich spotkanie po rozłące.
- Witaj, Draco – rzekł profesor, nie spuszczając z Malfoya badawczego wzroku. - Doszedłeś już do siebie?
I co mu miał odpowiedzieć? Nie przywykł do takiego powitania. Wolałby coś bardziej energicznego. Może to, co gadała ta cała Dorcas było prawdą? Upił się, ale czy aż tak bardzo, aby kompletnie nic nie pamiętać?
- Co tu jest grane? - wydusił z siebie w końcu.
- Dobrze wiesz – odpowiedziała Ginny. Jej głos też brzmiał obco. Był zachrypnięty, jakby miała zdarte gardło. - Profesor Dumbledore wie, kim jesteśmy.
- Zwariowałaś?! - krzyknął. - Przecież nikt nie miał się dowiedzieć!
- Tak samo, jak mieliśmy się nie rozdzielać! - wrzasnęła agresywnie i w kilku krokach znalazła się przy nim. Zmęczona usiadła na skrawku łóżka. - Powiedz mi, co strzeliło ci do głowy wtedy, na Pokątnej?! Czemu mnie zostawiłeś i... okradłeś?
- To nie ja zabrałem galeony – odpowiedział szczerze. - A rozbroiłem cię, bo wydawało mi się, że mam dobry plan.
- Dobry? W tamtym momencie nie było czegoś takiego jak dobry plan. Rozumiesz? Nie było...
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach, nie płakała. Chwiała się niespokojnie, jakby nie umiała utrzymać w sobie tak wielu emocji. Powtarzała coś pod nosem, jednak Draco nie był w stanie ocenić, o co chodzi. Miał wrażenie, że się poddała. Była rozsypanym wrakiem, leżącym na podłodze...
- Byłeś u Voldemorta, prawda? - zapytał po chwili Dumbledore, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu. - Frank cię rozpoznał, mówił, że to ty byleś zamieszany w pożar szpitala. Czy był z tobą ktoś jeszcze?
Wtedy Ginny uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Chciała mu coś przekazać, zerkając porozumiewawczo. Nie mogła jednak zrobić nic, co wzbudziłoby czujność Dumbledore'a.
- Dostałem zadanie wzniecić pożar na najwyższym piętrze. Nie mam pojęcia, czy był ktoś na niższych kondygnacjach – skłamał. Czuł, że musi kryć Snape'a.
- Zapaliłeś szpital? - zapytała Ginny, dławiąc się szlochem. - Oszalałeś?!
Przez chwilę miał wrażenie, że się na niego rzuci. Jednak szybko zrozumiał, że dziewczyna jest zbyt wyczerpana, aby zrobić cokolwiek.
- Nie, nie zapaliłem go. Chciałem podnieść alarm, jednak pojawił się inny, zamaskowany śmierciożerca, który odciął mi drogę. To nie byłem ja. Ledwo uszedłem z życiem.
- Jak? - dopytywał się Dumbledore.
- Nie mam pojęcia. Obudziłem się w domu... jakimś domu, ponoć niektórzy czarodzieje pomagali, biorąc ofiary do siebie. Tak było ze mną i trzema innymi poparzonymi osobami.
Kłamał. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł, że musi to robić. Tylko co jeśli okaże się, że Albus Dumbledore zna prawdę? Owszem, Malfoy znał oklumencję, ale nie był pewny, czy jest w stanie przechytrzyć profesora.
- Pozwolili ci odejść?
- A jakie to ma znaczenie?! - zdenerwował się. - Nie muszę się spowiadać.
- Wasze pojawienie się może nieść szereg konsekwencji. Jeśli mi nie powiecie, to nie będę mógł wam pomóc.
- Przecież i tak nam nie pomożesz! - oburzył się Draco. - Nam nie da się pomóc.
- Jeśli nie dasz mi szansy...
- Dajmy sobie spokój z tą rozmową – przerwał Malfoy. - Jestem zmęczony, a ona tym bardziej – dodał, wskazując Ginny.
- Będę musiał powiedzieć coś reszcie.
- Powiedz cokolwiek. I tak ci uwierzą.
Ginny podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Bała się. Strach był jedyną rzeczą, jaką w niej zobaczył.
- Położę się w pokoju obok – powiedziała do Dumbledore'a. - Muszę się przespać.
- W porządku. Dziś w nocy wartę pełni Remus i Alicja. Jakby co, to możesz zostać z nimi.
Dziewczyna pokiwała głowa, a Draco wiedział, że gorączkowo nad czymś myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro