12: Bilans strat
Każdy dzień był taki sam. Ginny nawet nie wiedziała, ile czasu minęło od pożaru w szpitalu. Starała się to wszystko jakoś sobie poukładać, ale było to zbyt trudne. Kiedy leżała w ciemności, dużo myślała o Malfoyu. Zastanawiała się, gdzie on teraz jest. Oczywiście, świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że zachował się wobec niej jak ostatni idiota, ale jednak wolałaby wrócić z nim do domu, a nie sama. Jeśli w ogóle będzie mi dane wrócić – pomyślała, przełykając gorzkie łzy.
Coraz częściej miała wrażenie, że wszyscy trzymają ją z boku tego całego bagna. Syriusz nie przychodził do niej prawie wcale. Remus tylko w ostateczności, aby sprawdzić, czy niczego nie potrzebuje. Miała dość, zdawało jej się, że skoro ona nic nie widzi, to najwyraźniej sama też stała się niewidzialna. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że stało się coś złego.
Pewnego dnia lub nocy, nie była w stanie tego określić, postanowiła z tym skończyć. Przełknęła głośno swój strach i pomału usiadła na łóżku. Starała się nie zwracać uwagi na pulsujący ból w skroniach. Wyciągnęła przed siebie ręce, ale nie wyczuła nic oprócz ciemności.
Już chciała z powrotem się położyć, jednak ostatkiem sił zmusiła swoje ciało do kolejnych ruchów. W ciszy słyszała tylko swój przyspieszony oddech i energiczne łomotanie serca. Jak to możliwe, że potrafi ono aż tak szybko i głośno bić.
Odrzuciła na bok kołdrę, po czym opuściła nogi. Zlękła się. Miała wrażenie, że łóżko jest zawieszone bardzo wysoko i nie może dosięgnąć podłogi. Dopiero po kilku sekundach, które w jej mniemaniu trwały wieczność, stopy dotknęły zimnej posadzki.
Znów wyciągnęła ręce przed siebie i omal nie pisnęła, kiedy lewa dłoń natrafiła na jakiś twardy mebel. Było to krzesło, na którym przesiadywali mężczyźni, kiedy przypominało im się o niej. Chwyciła się mocno oparcia i dźwignęła się na nogi.
Poczuła mdłości, a ból w skroniach się nasilił. Odetchnęła kilkakrotnie, opuszczając nisko głowę. Gdyby nie to, że miała pusty żołądek, to najprawdopodobniej zwymiotowałaby pod nogi.
Trzymając się jedną ręką krzesła, zrobiła krok do przodu. Potem drugi i trzeci, puściła się jedynego oparcia i przeszła kolejny kawałek. Wstrzymała oddech, kiedy jej ręce błądziły w gęstej ciemności, nie mogąc natrafić na żaden przedmiot. W jednej chwili zapragnęła wrócić do łóżka.
Poczuła strach. Paraliżujące uczucie zawładnęło jej ciałem. Zimne krople potu zaczęły spływać po jej czole. Miała wrażenie, że cienka koszulka, którą miała na sobie, przykleiła się do jej rozgrzanego ciała.
Powiodła dłonią do opatrunku znajdującego się na jej twarzy. W narastającej panice próbowała go jakoś zerwać. I nagle trach. Potknęła się o coś leżącego na posadzce. Upadła, uderzając kolanami o twardą powierzchnię. Jęknęła mimowolnie, robiąc przy tym sporo hałasu. Próbowała się jakoś opanować, kiedy usłyszała zamieszanie panujące gdzieś za ścianą.
Ktoś się zbliżał. Była nawet pewna, że są to dwie osoby.
Trzask.
Coś twardego uderzyło ją w głowę. Przez chwilę zupełnie ją zamroczyło.
- Na Merlina, Ginny, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął ktoś i dopiero po chwili rozpoznała w tym głosie Syriusza. Po chwili poczuła, jak chwyta ją mocno za ramiona, a potem dotknął miejsca, w którym czuła największy ból.
Kiedy nie widziała, pozostałe zmysły się wyostrzyły. Bez problemu poczuła rdzawy zapach krwi.
- Remus, zapal światło – krzyknął Black, a Ginny przez ułamek sekundy łudziła się, że za chwilę i ona coś zobaczy w ciemności. Niestety...
- Powiedz coś... - odezwał się tym razem drugi głos.
Ale ona nie miała ochoty spełnić jego prośby. Gdyby to zrobiła, udowodniłaby, że jest gdzieś w tym mroku. Poczuła, jak ktoś, pewnie Syriusz, bierze ją w ramiona. Nie położył jej jednak na łóżku. Usiadł na brzegu, pozostawiając ją na swoich kolanach i kołysząc delikatnie w ramionach.
Przez chwilę miała wrażenie, że to sen. Ale nawet w snach nie czuła się tak bezpiecznie jak teraz.
Usłyszała, jak Remus siada na krześle.
- Traktujecie mnie, jakbym nie istniała – szepnęła wbrew sobie.
- Nieprawda – zaprzeczył Syriusz, a ona tylko prychnęła.
- Nie mam pojęcia, ile minęło czasu ani nawet co się stało. Zostawiliście mnie tutaj z nadzieją, że sama wykończę się psychicznie.
- Nieprawda – powtórzył raz jeszcze Syriusz. - To były trudne tygodnie dla nas wszystkich. Miałaś prawo czuć się z tym wszystkim źle.
- Dzięki za pozwolenie – mruknęła. - Ale wypadałoby jeszcze coś z tym zrobić.
- Dobrze, od czego chcesz zacząć?
- Chcę się wykąpać – oświadczyła, a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
- Sama?
- A co, z tobą? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Jak wolisz...
Usłyszała jeszcze ciche prychnięcie Remusa, a potem mężczyzna wstał z krzesła i oddalił się z zajmowanego przez nią pokoju.
Syriusz stanął na wysokości zadania. Powoli zaprowadził ją do łazienki. Ginny miała wrażenie, że długi, ciemny korytarz ciągnął się w nieskończoność. Lewą ręką wodziła po szorstkiej tapecie. Mężczyzna nic nie mówił i tak było lepiej. Dziewczyna nie chciała słuchać o kolorze ścian i obrazach wiszących na korytarzu. Wierzyła, że przyjdzie taki czas, kiedy sama to wszystko zobaczy.
Po chwili wprowadził ją do łazienki. Powoli i cierpliwie tłumaczył, że na wprost znajduje się duża wanna, do której Remus nalał już ciepłej wody, obok stały mydła i szampony, a na wieszaku przewieszono świeży ręcznik i czyste ubranie.
Dziewczyna była zadowolona, mogąc znów poczuć się samodzielną choćby w tak minimalnym stopniu. Choć i tak nie była głupia i doskonale zdawała sobie sprawę, że w trakcie, kiedy dokładnie namydlała swoje ciało, Remus i Syriusz stali przy drzwiach, aby zareagować, gdyby usłyszeli jakieś podejrzane odgłosy świadczące o tym, że coś jej się stało.
Nie było tak źle, jak na początku jej się wydawało. Ciemność ją przytłaczała, ale dodawała sobie otuchy, powtarzając, że za jakiś czas to wszystko się skończy. Syriusz mówił, że potrwa to góra miesiąc.
Opatrunek, który miała na oczach, nie zmoczył się w trakcie kąpieli. Dzięki temu mogła umyć włosy, nie bojąc się, że stanie się coś złego.
Wytarła się bez problemu. Kłopot sprawiły jej ubrania. Długo trwało zanim odgadła, gdzie jest przód, a gdzie tył koszulki. Kiedy w końcu ją założyła, zmieniała zdanie jeszcze trzy razy, nie będąc pewna, czy dobrze wygląda. W końcu dała sobie z tym spokój.
Owinęła ręcznik na głowie, gdyż znalezienie szczotki w ciemności graniczyło z cudem i pomyślała, że teraz jest gotowa zmierzyć się z rzeczywistością.
Przez kilka minut szukała klamki, aż w końcu zrezygnowana krzyknęła, że mężczyźni mogą wejść. Tak jak się spodziewała, otworzyli drzwi w ułamku sekundy. Tym razem to Remus wziął ją pod ramię. Wyczuła to bez problemu po jego szczupłej ręce i innym zapachu.
- Wszystko w porządku? - zapytał, a Ginny wyczuła, jak bardzo się martwi.
- Tak – stwierdziła, nie chcąc dokładać mu zmartwień. - Teraz mi opowiecie, co się stało w trakcie pożaru?
- Może usiądziemy w salonie? - zaproponował Syriusz, a dziewczyna tylko kiwnęła głową.
Może gdyby wiedziała, że aktualnie znajduje się na pierwszym piętrze, nie byłaby taka chętna. Zejście po schodach sprawiło, że ogarnął ją strach. Co prawda Syriusz zaproponował, że może ją znieść, ale kategorycznie odmówiła. Kroki stawiała pomału, opierając się na poręczy. Drugą rękę zaciskała na szorstkim swetrze Remusa.
- Muszę być samodzielna – jęknęła bardziej do siebie niż kogokolwiek z nich.
Po kilku minutach znaleźli się w salonie, choć według Ginny wyglądało tutaj dokładnie tak samo, jak w reszcie domostwa. Lupin posadził ją na wygodnej, miękkiej kanapie, a potem zajął miejsce obok. Milczeli przez chwilę, aż nie zjawił się Syriusz i nie postawił przed nią tacy z (jak później wytłumaczył) trzema szklankami z sokiem pomarańczowym. Jedną z nich wcisnął dziewczynie do ręki.
- To nie miało tak wyglądać – zaczął rozmowę Black.
- Dobrze, rozumiem – odpowiedziała, upijając łyk soku. Miała wrażenie, że nigdy nie piła tak dobrego napoju. Zastanawiała się, czy było to spowodowane tym, że dawno nie miała w ustach nic zjadliwego, czy może zmysł smaku również jej się wyostrzył.
- Ten pożar w szpitalu był największą porażką Zakonu w historii – kontynuował za przyjaciela Remus. - W płomieniach zginęło wielu czarodziejów, chorych, wykształconych uzdrowicieli... Większość z tych, co chcieli pomóc, została ranna. Poparzenia to chyba najmniejszy zmora w tej chwili. Nie ma co zrobić z poszkodowanymi. Zaangażowano do pomocy jakiś mugolski szpital, ale wiadomo, że tamte metody leczenia różnią się od naszych. Brakuje leków, eliksirów, środków opatrunkowych... Świat czarodziejów chyba jeszcze nigdy nie znalazł się w tak krytycznej sytuacji.
Ginny poczuła, że dłonie zaczynają jej drżeć. Próbowała przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek spotkała się choćby z najmniejszą wzmianką o tym, że szpital trawiła tak wielka pożoga.
- Ale odbudują go, prawda? - spytała. - Za jakiś czas wszystko wróci do normy?
Gdzieś w ciemności usłyszała cichy, nerwowy śmiech Syriusza. Odwróciła głowę mniej więcej w tamtym kierunku.
- Przepraszam – wydusił z siebie mężczyzna. - To takie niewinne, co mówisz. Naprawdę.
Chciała się na niego zezłościć, ale jakoś nie potrafiła. Odstawiła na stół pustą szklankę po soku, upewniając się dwa razy, czy aby na pewno pewnie stoi, po czym schowała twarz w dłoniach. Nie chciało jej się płakać, ale poczuła dziwny, narastający smutek.
- A co z innymi członkami Zakonu? - zapytała. Słowo innymi zabrzmiało tak, jakby i ona mogła być częścią tego przedsięwzięcia. Pierwszy raz poczuła ukłucie w sercu na tę myśl. Niegdyś tak bardzo tego chciała, a teraz wszystko się pogmatwało.
Zapadła chwila milczenia, która według Ginny mogła zwiastować tylko najgorsze zło. Słyszała przeraźliwie głośne tykanie zegara, szum wiatru i przyspieszone oddechy dwóch mężczyzn. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak wymieniają między sobą spojrzenia i myślą: ty jej to powiedz.
- Nie jest aż tak źle – oświadczył po chwili Syriusz, a dziewczyna miała wrażenie, że słyszy w jego głosie nutę niepewności. - Kilka złamań, liczne poparzenia, większość podłamała się psychicznie. Tylko Szalonooki...
- Co z nim? - zapytała stanowczo zbyt gwałtownie.
- Stracił nogę.
Miała ochotę krzyknąć. Poczuła, że jest to dowód na to, że takie lub inne, acz podobne wydarzenie miło miejsce w przeszłości. Z trudem powstrzymywała swoją twarz przed wyrażaniem emocji, które mogłaby zostać źle zrozumiane przez Remusa i Syriusza.
- Lewą? - zapytała, przypominając sobie wizerunek mężczyzny, który utkwił jej w pamięci.
- Nie – odpowiedział Remus z zakłopotaniem. - Prawą, ale jakie to ma znaczenie?
Zbladła. Przez jej ciało przeszła fala mdłości. Zaczęła żałować, że w ogóle piła ten sok. Napój zaczął ciążyć na jej żołądku. Zacisnęła dłonie w pięść, próbując opanować narastającą panikę. To nie mogło tak być. Po prostu nie miało prawa się wydarzyć.
- Muszę porozmawiać z Dumbledore'em – jęknęła.
- Mogę wysłać do niego wiadomość, ale wątpię, aby rzucił wszystko i przybiegł do ciebie – oświadczył Syriusz. - Możesz poczekać do kolejnego spotkania Zakonu.
- Ale ja nie mogę czekać. Muszę z nim porozmawiać teraz!
- Mówię ci przecież, że do niego napiszę – zdenerwował się Black. - Przecież nie wparujesz do Hogwartu!
- Wyślę mu patronusa – stwierdziła, nie zwracając uwagi na jego słowa. - To lepsze niż sowa i szybciej dojdzie do celu. – Ginny mechanicznie chwyciła się za kieszenie spodni. - Gdzie jest moja różdżka?
I znów zapadło milczenie. Tyk, tyk, tyk, rozbrzmiewało gdzieś w oddali, a ona gdyby tylko cokolwiek widziała, to rzuciłaby się na tych dwóch facetów i pokazał, kto tutaj rządzi.
- Gdzie jest moja różdżka?! - powtórzyła pytanie, zrywając się na równe nogi.
- Spokojnie – szepnął Remus. Poczuła, jak mężczyzna chwyta ją za nadgarstek swoją zimną dłonią. - Twoja różdżka jest tutaj.
Usłyszała, jak Syriusz wstaje z kanapy i kieruje się w bliżej nieokreślonym kierunku. Zaczął przekładać jakieś przedmioty, po czym znów do niej podszedł. Położył jej palce na trzonku różdżki, ale sam też jej nie puścił.
- Nie męcz teraz Dumbledore'a – powiedział, a jego ton lekko złagodniał.
- Muszę – oznajmiła twardo.
Dał za wygraną.
- Potrafisz wyczarować cielesnego patronusa, kto cię tego nauczył? - zapytał Remus, a Ginny poczuła, że na jej twarzy pojawiają się delikatne rumieńce.
- To nieważne – szepnęła tak cicho, że ledwo dosłyszała swój głos.
* * *
Większość czasu spędzonego w domu państwa Rice Draco Malfoy przespał. Innymi razy gapił się beznamiętnie w wiszący na ścianie obraz, jakby to miało sprawić, że ponownie wróci do swojego domu. Nienawidził tego uczucia bezsilności. To było gorsze niż ból, który rozpalał jego skórę.
Starał się nie myśleć, ale jego podświadomość sama podsyłała mu nowe tematy do rozważań. Drugi, trzeci, a nawet setny raz. O dziwo, w tamtych dniach częściej nawiedzał go obraz Ginny niż Astorii. Z niewiadomych przyczyn ubzdurał sobie, że znalazła jakiś sposób, by dostać się do Zakonu, a tamtego pamiętnego dnia również znajdowała się w szpitalu.
Zaskakujące, że tak dokładnie pamiętał różne, pojedyncze sceny, które miały miejsce w Hogwarcie. Kiedyś, bodajże w czwartej klasie, śmiał się razem z Blaise'em z jej włosów. W jego głowie kotłował się nawet najdrobniejszy szczegół tej rozmowy i to dobijało go najbardziej.
- Jak bym miał taką czuprynę na głowie, to pewnie ściąłbym się na krótko – skwitował Zabini, kiedy obserwowali pędzącą korytarzem Ginny.
- No... wygląda, jakby jej się łeb zapalił – przyznał mu rację Malfoy. Kątem oka dostrzegł, jak jego przyjaciel wyciąga różdżkę.
- Ciekawe jakby wyglądała, jakby faktycznie zapłonęła.
- Przestań – szepnął Draco, choć uśmiech nie zszedł z jego twarzy. Położył dłoń na różdżce Blaise'a. - Wiesz, że jest ulubienicą dyrektora. Nie będziemy robić czegoś takiego na środku korytarza.
Wtedy Ginny się zatrzymała, jakby słyszała, że ktoś w pobliżu o niej rozmawia. Rozejrzała się po korytarzu, a kiedy jej wzrok padł na chłopaków mięśnie jej twarzy się napięły. Draco obserwował, jak prostuje plecy i idzie dalej, nie spuszczając wzroku z różdżki Zabiniego.
- Masz rację, Dumbledore najchętniej postawiłby jej piedestał – odezwał się Blaise, chowając swoją broń. - To jego umiłowanie do biednych i słabych jest żenujące...
Wtedy Draco zgadzał się z Zabinim, ale teraz sam nie wiedział, na czym polegały relacje Dumbledore'a z Ginny. Może było w nich coś, czego on nie potrafił zrozumieć, coś, czego nawet ona nie rozumiała. Nie. To nierealne.
Nie myśląc zbyt wiele, wstał z łózka. Zakręciło mu się w głowie, ale zignorował to uczucie. Nie miał pod ręką żadnego zegarka, ale stwierdził, że musi być już po południu. Pewnie Astoria Rice niedługo przyniesie mu posiłek. Nie dbał o to, co wtedy zastanie.
Po cichu podszedł do drzwi. Bez wahania nacisnął na klamkę i wzeszedł z pokoju. Korytarz był zaciemniony. Ktoś przysłonił ciężkimi zasłonami ogromne okno, znajdujące się po jego lewej stronie. Na pomalowanych na szaro ścianach czaiły się niespokojne cienie. Ruszył w prawą stronę, a odgłos jego kroków tłumił gruby dywan, leżący na podłodze.
Wstrzymał oddech, kiedy doszedł do schodów. Zawahał się tylko przez chwilę, a potem zaczął schodzić. Nie ufał sobie, cały czas kręciło mu się w głowie, więc oparł się o elegancką poręcz.
Kiedy znalazł się w dużym, jasnym salonie, serce stanęło mu w piersi. Było to duże, okrągłe pomieszczenie ze ścianami pokrytymi mozaiką wielobarwnych liści. Na jednej ze ścian wisiał ogromny obraz z biegającym po lesie jeleniem. Wnętrze było dziwne, było w nim coś dzikiego i niespotykanego w tamtych czasach.
Spojrzał na leżący na ziemi dywan. Wyglądał jakby był porośnięty mchem. Jednak nie to zwróciło jego największą uwagę. Przy drewnianym stole siedziała mała dziewczynka w zielonej sukience. W niewielkich rączkach trzymała szmacianą sowę z szeroko rozłożonym skrzydłami.
Malfoy chciał się odwrócić i pognać do pokoju, który zajmował, jednak nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Kiedy dziewczynka podniosła głowę i spojrzała w jego stronę, poczuł, że robi mu się gorąco. Jej włosy były jaśniejsze niż pamiętał, ale i tak nie pomyliłby jej z nikim innym.
Astoria. Jego Astoria mogła mieć nieco ponad rok. Siedziała i patrzyła na niego swoimi mądrymi, dużymi oczami.
W salonie u dziadków czułam się jak w zaczarowanym lesie – mówiła, kiedy poznali się już lepiej. - Wiesz, że czasem wyrażałam sobie, że przyjedzie po mnie książę na białym koniu. Na Merlina, jak teraz o tym myślę, to chce mi się śmiać z własnej głupoty.
Ale jemu wcale nie było w tym momencie do śmiechu. Przełknął głośno ślinę.
- Och, proszę pana? Draco? - Usłyszał po chwili głos gospodyni.
Odwrócił głowę. Kobieta stała w drzwiach, które prawdopodobnie prowadziły do jadalni i przyglądała mu się uważnie. Na jej twarzy malował się cień strachu i niepokoju. Powoli podeszła do Draco.
- Nie powinien pan wstawać – rzekła szybko. - Coś się stało? Mógł pan zawołać.
Ale Malfoy nie był w stanie nic powiedzieć. Obserwował, jak mała Astoria wstaje i chwiejnym krokiem podchodzi do babci. Objęła kobietę za nogę, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
- To moja wnuczka – oświadczyła szybko kobieta. - Ma na imię tak samo jak ja. Astoria. Jest nieśmiała i bardzo skryta. Ostatnio dużo czasu u nas spędza. Moja córka ponownie zaszła w ciążę, a opieka nad dzieckiem sprawia jej tyle kłopotu.
- Rozumiem – szepnął, choć doskonale wiedział, ile kłamstwa jest w słowach kobiety. - Ma pani rację, nie powinienem wstawać i kręcić się po domu. To było niestosowne, przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Za jakiś czas wszystko panu pokażę. Wróci pan sam do pokoju? Przyniosę obiad za kilka minut.
Nie sprzeczał się z nią. Odwrócił się na pięcie i nie zwracając uwagi na ból głowy, zaczął wspinać się po schodach. Nie odwrócił się nawet wówczas, kiedy usłyszał cichutki, niewyraźny głos dziewczynki:
- Kim jest ten pan i czemu ma taką brzydką twarz?
- To nasz gość, kochanie, i nie wolno tak mówić. Ten pan miał wypadek i jest mocno poparzony.
Draco bezwiednie powiódł palcami do swojej twarzy. Pod zimnym dotykiem opuszków poczuł twarde rany, znajdujące się pod lewym okiem i na podbródku. Zląkł się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro