09: Zakon Feniksa
Dorcas Meadowes okazała się być trzydziestoletnią kobietą o bardzo zaokrąglonych, kobiecych kształtach. Miała przyjemną twarz o delikatnych rysach i ciemne włosy obcięte na wysokości uszu. Spoglądała na świat czujnymi, niebieskimi oczami. Jej usta wygięte były w delikatnym uśmiechu już od pierwszej chwili, kiedy Ginny ją zobaczyła.
Kobieta weszła do jej małej sypialni akurat w momencie, w którym Ginny kończyła rozmawiać z Dumbledore'em. Dziewczyna podskoczyła, jakby ktoś przyłapał ją na czymś niestosownym, jednak delikatny uśmiech jej byłego dyrektora od razu postawił ją do pionu. Czuła, że przy nim nie musi się obawiać.
- No dobrze – oświadczył mężczyzna, wstając z łóżka. - Później jeszcze porozmawiamy, ale to, co najważniejsze już wiesz. Zostawię cię w dobrych rękach. Obowiązki wzywają. Do widzenia.
Pożegnał się skinieniem głowy, po czym opuścił pokój. Kiedy był w drzwiach, mrugnął porozumiewawczo do Ginny. Dziewczyna poczuła, że serce bije jej szybciej. Z jednej strony nie chciała zostawać sama. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować i czy przypadkiem nie powie zbyt wiele, ale z drugiej Dorcas wyglądała naprawdę sympatycznie i jako jedna z nielicznych osób nie patrzyła na nią jak na potencjalnego wroga.
- Witaj, nazywam się Dorcas Meadows – przedstawiła się kobieta, wyciągając rękę w jej kierunku. Ginny uścisnęła ją niepewnie. - Jestem uzdrowicielką, wybacz, że musiałaś tyle na mnie czekać. Dostałam wiadomość od Albusa już kilka godzin temu, ale w szpitalu było urwanie głowy.
- Rozumiem, nic się nie stało. Jestem Ginny Marshall. A w zasadzie Ginevra.
- Ginevra? Bardzo ładne imię. Bez urazy, ale bardziej pasuje do tak pięknej kobiety niż Ginny – stwierdziła Dorcas, podchodząc kilka kroków.
- Może... Nie zastanawiałam się nad tym. Wszyscy zawsze mówili na mnie Ginny. Wydaje mi się, że do pełnej wersji mojego imienia musiałam dorosnąć.
- Bardzo ładnie to ujęłaś – stwierdziła. - Mogę obejrzeć twoje plecy?
- To nic takiego. Szkoda zachodu – odpowiedziała dziewczyna, kręcąc głową.
Dorcas zmarszczyła brwi, mięśnie jej twarzy wyraźnie się napięły. Już chciała otworzyć usta, by coś powiedzieć, jednak Ginny uznała, że lepiej zaoszczędzić jej zachodu i sama zdjęła obcą, jak stwierdziła po kroju, męską koszulkę i odwróciła się tyłem do uzdrowicielki.
- Grzeczna dziewczynka – szepnęła zadowolona.
Po chwili Ginny poczuła jej zimne palce na skórze. Dotyk Dorcas sprawiał, że rana zapiekła nieznośnie. Zacisnęła zęby, powstrzymując się przed cichym jęknięciem. Trwało to dosłownie kilka sekund, a dziewczyna miała wrażenie, że mija cała wieczność.
- Alastor jak zwykle w żywiole – mruknęła uzdrowicielka. - Ale nie martw się. Przemyję to wywarem z liści doloru i jutro nie będzie żadnego śladu.
- Dziękuję – powiedziała Ginny. - Za wszystko.
- Nie ma problemu. Skoro Dumbledore ci ufa, to ja też. Uważam, że ten człowiek jest nieomylny, jak kiedyś go zabraknie, to będzie wielka strata w świecie czarodziejów.
Strata? Jego śmierć nie była stratą. Strata jest wtedy, kiedy kupujemy kociołek na bazarku za trzy sykle, a jeden stragan dalej widzimy identyczny za dwa i pół sykla. Wtedy jest strata. Śmierć Dumbledore'a była czymś więcej. Była ciosem, gromem z jasnego nieba, a w pewnym sensie porażką.
Ginny przełknęła łzy, które nagromadziły się pod powiekami. Tak. Dorcas miała rację. W jej oczach dyrektor Hogwartu zawsze był kimś wielkim. Czasem miała mu za złe, że w porę nie spostrzegł więzi, która łączyła ją z Tomem Riddlem, ale po długich przemyśleniach dochodziła do wniosku, że właśnie tak miało być.
- Masz niesamowite ciało – kontynuowała kobieta, nie zauważając reakcji dziewczyny na wcześniejsze słowa. - Widać, że dużo ćwiczysz.
- Jestem sportowcem – odpowiedziała, ciesząc się ze zmiany tematu. - Gram w quidditcha. To znaczy chcę grać, jak to wszystko się skończy.
- Rozumiem... Musisz cały czas trzymać formę.
Nie odpowiedziała. Pozwoliła wetrzeć kobiecie maść. Czuła dziwne napięcie i chłód, ale uczucie należało raczej do przyjemnych i dających ulgę.
- Śliczny jest ten twój feniks – paplała dalej Dorcas. - Ma piękne skrzydła i bije z niego moc. Nie wiem, czy wiesz, ale każdy feniks jest inny, zależy...
- Kto go rysuje – dokończyła za nią Ginny. - Wiem.
- Nie chciałam powiedzieć nic złego. Tylko stwierdzam fakt. Ja dostałam swojego od Albusa i powiem ci szczerze, że niezbyt jestem zadowolona z efektu, a jakby nie było, jest na całe życie. Miałaś szczęście, że tobie trafił się artysta.
Na twarzy panny Weasley pojawił się mimowolny uśmiech. Dorcas kojarzyła się jej z Tonks. Były do siebie podobne. Pełne wiary i optymizmu. Każdy marzył, aby spotykać na swojej drodze takich ludzi i Ginny była wdzięczna losowi, że ma taką szansę, ale zarazem przeklinała go, że tak wspaniali ludzie tak młodo odchodzili.
- Gotowe – rzekła po chwili uzdrowicielka. - Możesz założyć już koszulkę. Swoją drogą, ciekawe, jakich słów użyła Lily, aby Remus ci ją pożyczył.
- Remus?
- Tak, pewnie za chwilę ich wszystkich poznasz. Obecnie znajdujesz się w kwaterze głównej, ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Nie ma tutaj wszystkich członków Zakonu, ale ktoś zawsze stoi na posterunku.
Ginny pokiwała głową, nakładając na siebie ubranie młodego Lupina. Dałaby głowę, że jeszcze przed chwilą nie pachniało aż tak bardzo męskimi kosmetykami. W momencie, w którym naciągnęła rękaw, usłyszała pukanie.
- Proszę! - krzyknęła Dorcas, wyręczając dziewczynę.
W drzwiach pojawiła się czarna czupryna rozczochranych włosów. Ginny wstrzymała oddech, czując, jak jej serce przyspiesza. Pierwsze wrażenie znów ją zmyliło. James Potter uśmiechnął się szeroko.
- Dumbledore chce, abyś zjadła obiad z nami – oświadczył.
- Ja? - zdziwiła się panna Weasley.
- A kto, Rudzielcu, Dorcas nie potrzebuje specjalnego zaproszenia. Nie martw się, stary profesorek wszystko wyjaśnił. To znaczy niewiele wyjaśnił, ale powiedział, że nie mamy pytać, bo dowiemy się wszystkiego w swoim czasie. W każdym razie mówi, że mamy ci ufać. I tyle.
- Nie mów tak na mnie... - mruknęła, a James spojrzał na nią zaskoczony.
- Co? - zapytał głupkowato.
- Nie mów na mnie Rudzielec – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Wybacz... To co, idziesz? Z tego co wiem, jest pieczony kurczak.
- Staram się uważać na to, co jem – odpowiedziała, zaciskając ręce na cienkim kocu, którym była przykryta. Ani myślała wychodzić z tego pokoju i oglądać ludzi, nad którymi głowami wisiały idealnie dobrane daty ich śmierci.
- Ginevro, przecież oni też są ciekawi – wtrąciła się Dorcas.
Ginny wzdrygnęła się, kiedy usłyszała swoje imię w pełnej wersji.
- Ciekawi? - powtórzyła jak echo. - Ale ja jestem zmęczona. Nie mogę zjeść tutaj?
- Nie – odpowiedział jej James stanowczo. Zabawne. Jeszcze nigdy nie słyszała, aby Harry był aż tak pewny jakiegokolwiek słowa, które wypowiedział. - Poza tym tam nie ma całego Zakonu, więc nie przesadzaj. Mnie i Syriusza już poznałaś. Jest Remus, ale raczej się nie pojawi. Jak sam twierdzi, on je dopiero później, Dorcas, moja narzeczona Lily, która cię ogarnęła, jak byłaś nieprzytomna i Dumbledore.
- Zapomniałeś o Alicji – wtrąciła się uzdrowicielka.
- Alicja pewnie też nas nie zaszczyci... Będzie miło. A jakby co, to jutro dołączysz do Syriusza. On biega codziennie rano. To znaczy, ja mu nie wierzę, że biega. Pewnie wyskakuje na panienki...
- James – mruknęła Dorcas bezgłośnie. - Może już chodźmy, zanim powiesz coś, czego będziesz potem żałować.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, po czym żwawym krokiem opuścił pokój. Kobieta nie wyszła za nim. Stała obok łóżka i cały czas przyglądała się niezdecydowanej twarzy Ginny. Westchnęła głośno.
- Chyba nie myślisz, że ktoś będzie ci tutaj usługiwał i przynosił posiłki? - spytała, a na dziewczynę podziałało to jak kubeł zimnej wody. Argument był mocny.
Ginny wzięła kilka głębokich oddechów, po czym zwlokła się z tapczanu. Kiedy stanęła na własnych nogach, zakręciło jej się lekko w głowie, jednak utrzymała równowagę bez niczyjej pomocy. Dopiero po kilku sekundach zauważyła, że Dorcas się uśmiecha.
- Żartowałam – rzekła, chwytając ją pod ramię. - Nie bądź taka spięta.
Poprowadziła ją w stronę wyjścia z pokoju. Ginny sama nie wiedziała, czego spodziewać się za drzwiami. Liczyła na fanfary, fajerwerki, brudne mury, pajęczyny albo najlepiej czarną, głęboką przepaść. Nic z tego. Znajdował się tam najzwyklejszy, długi korytarz wyłożony kremową boazerią z dużymi żyrandolami, zwisającymi pod sufitem. Żadnych obrazów, żadnych zdjęć, żadnych ozdób. Nic.
Dziewczyna miała na stopach tylko szare skarpetki, więc odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że na drewnianym parkiecie rozłożono pomarańczowy, wytarty dywan. Lepsze to niż perspektywa poślizgnięcia się.
Dorcas doprowadziła ją aż do schodów, jednak, o dziwo, nie prowadziły one w dół, lecz w górę. Jeszcze kilka minut temu Ginny dałaby sobie rękę uciąć, że znajduje się na piętrze. Przecież w jej niewielkim pokoiku znajdowało się okno z widokiem na ciemny las. Już chciała zapytać o to uzdrowicielkę, kiedy usłyszała dźwięki rozmowy dochodzące z góry.
Obydwie kobiety wspięły się po schodach i znalazły się w dość dużej jadalni z pomalowanymi na niebiesko ścianami. Ginny była pod wrażeniem ogromnego, suto zastawionego stołu i eleganckich krzeseł. Gdyby ktoś ją zapytał, jak wyobraża sobie kwaterę główną Zakonu, to pewnie odpowiedziałaby, że ma przed oczami podziemną kryjówkę z kamiennymi ścianami.
Tutaj było inaczej. Gdyby postawić wszystkie meble pod ścianą, to można by urządzić bal. Tak, bal, ciekawe kto z zebranych tutaj ludzi myślał o tańcach i zabawie. Ginny obrzuciła wzrokiem twarze wszystkich zgromadzonych i odetchnęła z ulgą. James jej nie okłamał.
W centralnym miejscu siedział Dumbledore, dalej lekko przyciszony Syriusz, starający się nie patrzeć w jej stronę, sam, wspomniany wyżej James i Lily, która już wstawała ze swojego miejsca, aby się przywitać. Ginny poczuła wielki smutek na widok tej kobiety. Nie potrafiła tego określić ani opisać, po prostu czuła, że na widok zielonych oczu, coś w jej wnętrzu umiera.
- Witaj – rzekła entuzjastycznie Lily, odgarniając z ramion swoje długie, kasztanowe fale. - Cieszę się, że widzę cię w lepszym stanie. Jestem Lily Evans, ale to pewnie już wiesz. Siadaj obok mnie.
Dziewczyna nie miała siły jej odmówić. Pozwoliła poprowadzić się do miejsca, przy którym stało jedno z pustych nakryć. Usiadła akurat na wprost młodego Blacka. Przełknęła ślinę, kiedy ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę.
Dorcas również zajęła miejsce przy stole, po czym nałożyła sobie na talerz ogromną ilość gotowanych warzyw.
- A Alicja i Remus? - zaczęła. - Na pewno nie chcą z nami jeść?
- Remus jest w bibliotece – odpowiedział jej Syriusz, podając talerz Jamesowi, który dzielił jednego z trzech parujących kurczaków. - A Alicja... cóż... Mówiła, że może później zejdzie się przywitać.
- Rozumiem.
Ginny nie była głodna, ale nie odmówiła, kiedy młody Potter ją obsłużył. Kątem oka dostrzegła, jak Lily pęka z dumy, subtelnie prezentując pierścionek zaręczynowy na placu. Dziewczyna nie mogła się powstrzymać i spojrzała na jej płaski brzuch. Czy to możliwe, że już teraz znajdowały się w nim komórki, z których miał powstać jej chłopak? Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.
Zaczęli jeść w milczeniu, dokładnie przeżuwając każdy kęs. Ginny nie chciała się odzywać, najchętniej stałaby się niewidzialna. Nie mogła znieść na sobie wzroku czarnych jak węgiel oczu, świdrujących ją bez skrępowania. W pewnym momencie twarz Syriusza zaczęła robić się coraz bardziej napięta, a dziewczyna czekała na moment, w którym wybuchnie.
Nie pomyliła się, czując, że to tylko kwestia czasu.
Widelec wypadł z dłoni mężczyzny z głuchym brzdękiem, zwracając tym samym uwagę wszystkich par oczu. Syriusz przeklął głośno.
- Możemy przestać udawać?! - krzyknął. - Wszyscy wiemy, że ta dziewczyna nie wzięła się znikąd!
- Syriuszu – powiedział spokojnie Dumbledore. - Tłumaczyłem ci, ona jest członkiem Zakonu. Musisz to uszanować, czy ci się to podoba, czy nie.
- Ani trochę mi się to nie podoba. Ani trochę... - odpowiedział, wstając z krzesła. - Nie zrobicie ze mnie wariata.
Po kilku sekundach wyszedł z jadalni, nie racząc nawet po sobie posprzątać. Dorcas na pożegnanie obdarzyła go tylko krótkim, nieuprzejmym spojrzeniem.
- Nie przejmuj się nim – rzekła w kierunku Ginny. - Jak dla mnie zawsze miał coś z głową. Pewnie teraz poszedł do Remusa, aby przekabacić go na swoją stronę.
- Dorcas – syknęła Lily. - Powinniśmy zostać przy teorii, że każdy ma własny mózg i decyduje, komu wierzy, a komu nie. Prawda?
Kobieta nie odpowiedziała, wzruszyła tylko ramionami i wróciła do jedzenia.
Ginny nie była w stanie już niczego przełknąć. Nie dziwiła się Syriuszowi, ale wolała, by okazał jej więcej ciepła i zrozumienia. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wiele by dała za okazanie odrobiny ciepła. Marzyła, aby ją przytulił. Objął ramieniem tak jak wtedy i szepnął: umieramy, aby znów się odrodzić.
- Przepraszam – szepnęła po chwili. Poczuła, jak wszyscy spojrzeli w jej kierunku. - Nie powinnam była... Jeśli o mnie chodzi mogę zniknąć jeszcze dzisiaj.
- Nawet nie próbuj – rzekł Dumbledore głosem, nie wnoszącym sprzeciwu. - Jutro zorganizujemy zebranie Zakonu. Lepiej, aby wszyscy się o tobie dowiedzieli. A teraz muszę wracać do Hogwartu. I żadnych głupot. James, liczę na ciebie.
- Oczywiście.
Dumbledore dojadł swoją porcję do końca, po czym wstał od stołu i pożegnał się ze wszystkimi. Spojrzał na Ginny, jakby chciał dodać jej odwagi, dziewczyna jednak zdawała się nie zwracać na niego większej uwagi.
- Na razie zostaniesz tutaj – oświadczyła Lily po kilkunastu minutach od zniknięcia dyrektora. - Znajdę dla ciebie jakieś wygodne ubrania i może opowiem ci trochę o tym miejscu? Na dole są dwie sypialnie i biblioteka. Na parterze jadalnia i kuchnia, a piętro wyżej kolejne pokoje. Zazwyczaj śpi tutaj jedna lub dwie osoby, dlatego nie ma aż tak wielu pokoi. Nocą zmianę mieli mieć Syriusz i Remus, ale w zaistniałej sytuacji James i ja też zostaniemy, prawda?
- Oczywiście – przytaknął jej energicznie narzeczony. - Dorcas, a ty jak chcesz, to możesz wracać już do domu.
- Tak, chyba tak zrobię, ale najpierw zajrzę do Alicji – odpowiedziała, po czym opuściła jadalnię.
Ginny zastanawiała się, czy powinna o to zapytać. Nie była pewna, jednak Lily od razu wyczuła jej wahanie. Popatrzyła porozumiewawczo na Jamesa, po czym zaczęła mówić przyciszonym, niepewnym głosem:
- Alicja Longbottom to dość przykra historia. Niespełna miesiąc temu wzięła ślub z Frankiem, a tydzień temu dowiedzieliśmy się, że porwali go śmierciożercy. Jest naprawdę wspaniałym aurorem i wierzę, że sobie poradzi, ale dziewczyna kompletnie się załamała.
- A czy Zakon nie jest od tego, aby go uratować? - zapytała Ginny, zastanawiając się, czy to aby na pewno tak miało być.
- To nie jest takie proste – odpowiedział James. - Pewnie jutro poruszymy ten temat na zebraniu. Nie musisz się martwić, pewnie twoja osoba zejdzie na dalszy plan.
- Nie rozumiem... - szepnęła półgłosem.
- Czego? - zdziwiła się Lily.
- Dlaczego jesteście dla mnie tacy mili?
- A co, byłoby ci łatwiej, gdyby wszyscy cię przekreślili? - odpowiedział pytaniem na pytanie James. - Chciałabyś, abyśmy reagowali impulsywnie jak Syriusz? Daj spokój i przestań się powtarzać. Wiesz, jaki jest nasz największy problem?
- Wiem. Masz rację. Tylko że... nieważne. Dziękuję.
- Coś cię chyba trapi – wtrąciła się Lily. - Jeśli będziesz chciała pogadać, to wiedz, że zawsze będę do twojej dyspozycji.
- Będę pamiętać.
Ginny odwróciła się na pięcie i zeszła po schodach. Marzyła tylko o tym, aby znaleźć się sama w ciasnym pokoju. James miał rację, może trochę przesadzała, ale gdyby znał prawdę, to pewnie by jej tak nie potraktował. Zastanawiała się nad tym, co powiedział jej Dumbledore, kiedy rozmawiali ze sobą kilka godzin temu. Nikt nie może się dowiedzieć. Nikt. To by mogło zbyt wiele zmienić. Zniszczyć cały świat.
Nie wolno igrać z czasem. Nie wolno...
* * *
Lily dotrzymała słowa. Jeszcze poprzedniego wieczora skombinowała jej trochę ubrań i bielizny. Znalazła nawet buty, które były za duże tylko o jeden rozmiar. Dzięki temu Ginny nie musiała się martwić o to, co założy na zapowiedziane spotkanie Zakonu. Może czarny, zbyt obszerny golf i lniane spodnie związane szerokim pasem nie były szczytem elegancji, ale przynajmniej nie musiała paradować w koszulce, pod którą rysowały się jej niezbyt małe piersi.
Odetchnęła głośno, po czym ruszyła w schodów.
Jadalnia nie zmieniła się zbytnio, odkąd była tam wczoraj. Na dużym stole ustawiono już kilkanaście nakryć i parujące potrawy, z których unosił się smakowity zapach. Były tam pieczone ziemniaki, kotlety schabowe, kurczaki, różnorodne surówki i warzywa. Ginny nigdy nie przypuszczałaby, że pierwsze zebrania Zakonu Feniksa wyglądały jak biesiada pełna wina i jedzenia. Uśmiechnęła się w duchu, kiedy zdała sobie sprawę, że jest sama.
Usiadła na tym samym krześle, które zajmowała wczoraj i chwyciła jedną z przygotowanych butelek czerwonego wina. Otworzyła ją prostym zaklęciem, którego nauczył ją Charlie, kiedy miała czternaście lat i nalała sobie pełny kieliszek trunku.
Nie, pełny kieliszek stanowczo nie był elegancki. Powinna najpierw spróbować, powąchać, zamoczyć usta... a ona? Cóż, wypiła całą porcję jednym łykiem. Poczuła posmak dojrzałych winogron i porzeczek. Zapragnęła więcej. Już miała nalać sobie kolejny kieliszek, kiedy usłyszała za plecami męski głos.
- Ładnie to zaprawiać się przed posiedzeniem?
Butelka wyślizgnęła się z jej dłoni, a kilka szkarłatnych kropel kapnęło na jasny, kremowy obrus. Wyglądały jak krew.
Ginny niechętnie odstawiła karafkę i popatrzyła na mężczyznę, który miał czelność jej przeszkodzić. Na pierwszy rzut oka miała wrażenie, że to Fabian, ale coś jej się nie zgadzało. Zbyt dużo życia spędziła z Fredem i George'm, aby nie dostrzec tych subtelnych różnic.
- Jesteś Gideon, prawda? - spytała.
- Tak, a ty Ginny. Fabian dużo mi mówił o waszym pierwszym spotkaniu.
Fabian był szczuplejszy od swojego brata i miał trochę ostrzejsze rysy twarzy. Kiedy patrzyła na Gideona, widziała w nim więcej cierpliwości i dobra. Uśmiechnęła się, kiedy podała mu rękę, a on ucałował zewnętrzną cześć jej dłoni. Był elegancki. Dokładnie taki, jak Ginny sobie wyobrażała.
- Miło poznać – oświadczył, siadając obok niej. - Nie przejmuj się, oni zawsze się spóźniają... Jejku, jeszcze się nie zdarzyło, abyśmy zaczęli punktualnie. Nigdy.
Mężczyzna bez zbędnych ceregieli chwycił butelkę wina i napełnił dwa kieliszki. Ginny była zaskoczona jego podejściem do sytuacji, ale po wczorajszej rozmowie z Jamesem, uznała, że nie będzie tego komentować. Tym razem delektowała się smakiem alkoholu, kosztując go niewielkimi łykami.
- Mogę dać ci dobrą radę? - zaczął.
- Pewnie, będę wdzięczna.
- Nie daj się im złamać i nie opuszczaj głosu. Do Zakonu należą różni ludzie, nie wszyscy mogą być tobą zafascynowani. Najważniejsze, abyś nie płakała.
- Postaram się.
Gideon uśmiechnął się szczerzej. Ginny miała wrażenie, że chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak wtem do jadalni weszły dwie osoby. Jedną z nich był Albus Dumbledore, co niezmiernie ją ucieszyło. Wiedziała, że dopóki dyrektor Hogwartu jest z nią, to nie palnie żadnej gafy i wszystko jakoś się ułoży.
Drugim mężczyzną był starszy jegomość, który został jej przedstawiony jako Elfias Doge. Był niski i dość krępy. Jego głowę pokrywała czupryna siwych włosów, a pół twarzy zajmowały dość pokaźne wąsy.
Zaraz za nimi zjawił się Alastor Moody, który obrzucił ją dość niesympatycznym spojrzeniem, Syriusz, James oraz Lily. Następnie próg przekroczył Remus Lupin. Ginny nie mogła powstrzymać głośnego westchnienia na widok jego chudego ciała i licznych zadrapań na bladej cerze.
Dziewczyna zacisnęła dłoń w pięść, kiedy do jadalni wkroczył Peter Pettigrew. Co prawda w pewnej chwili go nie poznała, nie przypominał tego zniszczonego mężczyzny, którym stał się po kilkunastu latach w formie szczura. Od razu jej uwadze nie uszedł fakt, że chłopak zachowuje się dość nerwowo i unika patrzenia na nią.
Sala się zapełniała. Dorcas weszła razem z dwoma kobietami – Emmeliną Vance i Marleną McKinnon. Dwa kroki za nimi podążała Alicja Longbottom, po której Neville odziedziczył brązowe włosy i niebieskie oczy.
Ginny zrobiło się szkoda tej kobiety. Dorcas miała rację, Alicja kompletnie się załamała. Jednak dziewczynę martwiło coś jeszcze. Przypomniała sobie datę urodzenia Neville'a i miała nadzieję, że jej przybycie nie zmieniło zbytnio biegu historii i kobieta, choć jeszcze o tym nie wie, jest w ciąży.
Wszyscy, którzy się zjawili, zasiedli przy dużym stole. Gideon zaczarował wino, aby napełniało po kolei każdy kieliszek. Pili w milczeniu, oczekując na resztę.
Spóźnieni prawie piętnaście minut zjawili się trzej pracownicy Hogwartu. Minerwa McGonagall, nerwowo poprawiająca szatę, Filius Flitwick oraz Rubeus Hagrid, który ledwo zmieścił się w drzwiach. Ginny uśmiechnęła się szeroko, kiedy ogromny mężczyzna przywitał się z nią bez większych krępacji.
Nauczyciele nie zdążyli usiąść, kiedy do jadalni przybył Aberforth Dumbledore.
- Gideonie, a gdzie Fabian? - zainteresował się Albus Dumbledore. - Tylko jego brakuje...
- Nie wiem, pewnie za chwilę przyjdzie.
Mężczyzna miał rację. Jego brat pojawił się po niespełna kilku minutach. Przeprosił wszystkich za spóźnienie i zajął miejsce obok Gideona.
- No dobrze – powiedział Albus. - Skoro już jesteśmy wszyscy, to możemy rozpocząć.
Ginny była pewna, że ma na myśli obrady. Dlatego też energicznie pokiwała głową. Jak wielkie było jej zaskoczenie, kiedy kilkanaście członków Zakonu wzięło się za pałaszowanie smakowicie wyglądających potraw.
- Oni przyszli tutaj jeść? - szepnęła do siedzącej po prawej stronie Dorcas.
- Obiad to taki dodatek – odpowiedziała, nakładając na talerz Ginny kotleta. - Zazwyczaj siedzimy do późna, więc...
To był najdziwniejszy posiłek, w jakim Ginny kiedykolwiek brała udział. Członkowie Zakonu rozmawiali w najlepsze o sprawach kompletnie niezwiązanych z wojną i pałaszowali wykwintne przysmaki i popijali je czerwonym winem. Dziewczyna nie miała apetytu i z ulgą stwierdziła, że nie tylko ona dziobie w swoim talerzu. W podobnej sytuacji były dwie osoby – Alicja Longbottom i Remus Lupin. Syriusz jadł spokojnie, starając się panować nad emocjami, jednak nawet na chwilę nie spuścił jej z oczu.
Dopiero kiedy talerze były prawie puste, Albus wyprostował się na swoim krześle i zabrał głos.
- Moi mili, jak pewnie wiecie, do Zakonu dołączyła Ginevra Marshall. – Tutaj wskazał na Ginny. - Wiem, że niektórzy mogą mieć niezbyt pochlebne zdanie na jej temat, ale proszę, abyście wszyscy traktowali ja z szacunkiem.
Nikt nic nie powiedział. Kilka osób kiwnęło głową, inni się uśmiechnęli, a Ginny poczuła dziwne ukłucie w sercu. Już niedługo większość tych ludzi będzie martwa. A ona sama nie wiedziała, czy chce w tym uczestniczyć.
Może została tutaj wysłana, aby zmienić bieg wydarzeń? Może powinna coś zrobić? Cokolwiek... aby później nie żałować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro