06: Dla dobra dzieci
Kiedy Eileen zniknęła w kuchni, aby dokończyć obiad, Severus i Draco zostali sami w pokoju. Malfoy starał się być spokojny i zachować pozory opanowanego, pewnego siebie człowieka. Ku jego zaskoczeniu nie można było powiedzieć tego samego o młodym Mistrzu Eliksirów. Chłopak nerwowo chodził w kółko po pomieszczeniu i wyginał długie, blada palce.
- Przysłał cię Czarny Pan? - zapytał w końcu ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Tak – odpowiedział Draco, podejmując swoją grę.
- Nigdy nie widziałem cię w szeregach śmierciożerców.
- Jeśli jesteś aż takim niedowiarkiem, to mogę pokazać ci Mroczny Znak – burknął Malfoy, chwytając się za lewy rękaw szaty.
- Stój. Nie chcę, aby matka to widziała.
- Rozumiem...
Zapadło milczenie, przerywane tylko głośnym tykaniem ogromnego zegara, wiszącego na frontowej ścianie. Tyk, tyk, tyk... równomierny, hipnotyzujący dźwięk. Draco wiedział, jak Severus bije się z myślami. Na jego bladej twarzy malowało się niezdecydowanie.
- W takim razie, po co tutaj przyszedłeś? - podjął temat Severus, ale w wyrazie jego twarzy coś się zmieniło. Malfoy poczuł się zaniepokojony.
- Bo Czarny Pan chce, abyś mi pomógł.
Chłopak zaśmiał się cicho, kiedy usłyszał tę odpowiedź. Trochę to trwało, zanim doszedł do siebie i spojrzał prosto w oczy Draco.
- Żarty sobie ze mnie robisz? - zapytał, a Malfoy poczuł, że włosy stają mu na głowie dęba. Gdyby mógł, to pogratulowałby sobie tak idiotycznego zachowania. - Nie wierzę, aby Czarny Pan mógł zniżyć się do takiego poziomu. Skoro potrzebujesz pomocy, to prawdopodobnie jesteś bezużyteczny. Zaczynam wątpić, czy na pewno jesteś śmierciożercą...
- No wiesz!
Malfoy drżącą dłonią chwycił lewy rękaw szaty, już chciał go podwinąć, kiedy w drzwiach od kuchni pojawiła się Eileen. Mężczyzna zamarł w bezruchu.
- Może zje pan z nami obiad, panie Marshall? - zapytała, wycierając ręce w fartuch przewiązany w pasie. - Może nie mam uczty, ale ciągle jest mi bardzo przykro za zachowanie męża. On naprawdę jest inny na co dzień.
Draco miał już dość jej ciągłego tłumaczenia się. Pomyślał, że kobieta chce go oszukać tak samo, jak on oszukuje Severusa. Niestety, o ironio, żadnemu z nich to nie wychodziło. Malfoy wiedział, że powinien odmówić, jednak głośne burczenie w brzuchu zaczęło go zdradzać. Miał nadzieję, że jego były przyszły nauczyciel nie powie nic głupiego w obecności matki.
Jednak Snape nie był jedynym powodem wahań. Draco nie pamiętał czy kiedykolwiek jadł coś, co nie było przygotowane przez skrzata domowego...
- Nie chcę robić kłopotu – rzekł, unosząc delikatnie kącik warg.
- To żaden kłopot. Zaraz podam do stołu.
Kobieta uśmiechnęła się i z powrotem zniknęła w kuchni. Przez chwilę dało się słyszeć dźwięki jej krzątaniny, brzdęk sztućców i talerzy. Malfoy przełknął ślinę.
- No tak. - Usłyszał przepełniony jadem głos Severusa. - Śmierciożercy zazwyczaj nie chcą robić kłopotu, pozwalają się uderzyć mugolowi i zachowują te wielkie dozy kultury, aby zachować pozory. Oczywiście...
Draco odchrząknął. Nie spieszyło mu się, aby powiedzieć cokolwiek. Bardziej zależało mu na tym, aby słuchać. Nigdy, nawet w najdziwniejszych i najbardziej szalonych snach nie pomyślałby, że ojciec Snape'a mógł być mugolem. To było nie do pomyślenia, że czarodziej półkrwi znajdował się w szeregach Czarnego Pana.
- Co się tak na mnie gapisz? - zapytał po chwili Severus, nadal napinając mięśnie twarzy.
- Chodzi o to, że...
- Severusie! - rozległo się wołanie z kuchni. - Przyprowadź swojego gościa, wszystko już jest ciepłe.
- Już idziemy! - krzyknął. - A z tobą pogadam później – dodał półgębkiem, kierując się w stronę kuchni. Draco również podniósł się z kanapy i poszedł w jego ślady. Wykalkulował w głowie, że ma około trzydziestu minut na wymyślenie czegoś sensownego.
Malfoy dawno nie był tak głodny. Zjadł całą uszykowaną porcję, starając się zachować przy tym resztki godności i kultury. Pomału kroił kotleta i wkładał go do ust, zastanawiając się, jak to możliwe, że człowiek jest w stanie przyrządzić coś, co smakuje podobnie do dzieła domowego skrzata. Podobnie, choć wcale nie lepiej. Zaschło mu w ustach na myśl, że teraz będzie musiał żywić się głównie takimi posiłkami.
Jednym haustem wypił całą szklankę wody mineralnej.
W trakcie posiłku mało rozmawiał z gospodarzami. Eileen chciała wydobyć z niego jakiekolwiek informacje na temat ich rzekomej wspólnej pracy, jednak zanim Draco zdążył coś powiedzieć, Snape zbywał ją jakimiś półsłówkami.
Kiedy Malfoy spostrzegł, że na jego talerzu pozostały już tylko dwa kawałki ziemniaków, zaczął przeżuwać jeszcze dokładniej. Severus już czekał, wbijając swoje ciemne oczy prosto w jego twarz. Mężczyzna mógł odwlekać zapowiedzianą rozmowę, ale wcześniej czy później musiało do niej dojść.
W końcu otarł usta serwetką i odłożył sztućce tak, aby dać gospodyni do zrozumienia, że bardzo mu smakowało.
- Mamo, chcemy porozmawiać w spokoju – rzekł Severus, wstając z krzesła i odkładając talerze do zlewu. - Pójdziemy się przejść...
- Dobrze – odpowiedziała kobieta, a w jej głosie dało się wyczuć ulgę. - Tylko nie wracaj za późno.
- Spokojnie, będę zanim się ściemni.
Według Malfoya nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Grzecznie podziękował za posiłek, pożegnał się z Eileen, po czym odwrócił się na pięcie i razem z Severusem wyszedł z posiadłości.
Niebo było zachmurzone, ale na szczęście nie padało. Jego ubranie co prawda zdążyło już wyschnąć, ale nie uśmiechało mu się znów moknąć. W całkowitym milczeniu brnęli przez brudne chodniki Spinner's End. Przez głowę Draco całkiem niespodziewanie przeszła myśl, że mieszkanie tutaj musi być największą udręką świata. Z trudem złapał równowagę, kiedy potknął się o rozrzucone na podjeździe przy jednym z domów butelki po tanim winie.
Malfoy sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Kiedy wpatrywał się w szczupłe plecy Snape'a czuł, że ten mężczyzna na pewno mógłby mu pomóc, gdyby miał kilka lat więcej. Ale czy powinien zaufać dziewiętnastoletniemu chłopakowi, który prawdopodobnie prowadził go do lasu, aby tam torturować go, by wyciągnąć jak najwięcej informacji? Pewnie nie...
To wszystko było takie zakręcone.
Kiedy znów znaleźli się na skarpie i pokonali metalowy płotek, prowadzący nad rzekę, pierwszy raz od dłuższego czasu, Malfoy pomyślał o Ginny. Nie powinni się rozdzielać. Teraz to wiedział. Czuł, że jej będzie łatwiej. Na pewno zna jakieś sekrety Zakonu Feniksa, które pozwolą jej zdobyć ich zaufanie, na pewno szybko się otrząśnie i zacznie działać.
Jednak jego myśli podsunęły mu dość niepokojącą wizję. Co jeśli nie zdążyła się podnieść, a śmierciożercy ją zauważyli? Nie. Nawet jakby? Po co miałaby im być?
- Stój. - Wyrwał go z zamyślenia stanowczy głos Severusa.
Tak jak się spodziewał. Wrócił do miejsca, w którym pojawił się po teleportacji. Zawiał ostry wiatr, a drzewa zaszumiały złowrogo. Snape wyciągnął różdżkę i mierzył nią w Draco.
- Teraz pokaż mi Mroczny Znak – powiedział głosem niewnoszącym sprzeciwu.
Malfoy może i by się zawahał, może zareagowałby na to jakoś inaczej niż tylko posłusznym podwijaniem rękawa u szaty... tylko że cały czas czuł się uczniem. Nie odczuwał tego, że jest o blisko cztery lata starszy. To nie miało żadnego znaczenia.
Severus dość długo wpatrywał się w znamię wypalone na skórze, jednak nie wydawał się być zbytnio zaskoczony. Po chwili podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
- Czarny Pan z chęcią się tobą zajmie – rzekł młody Mistrz Eliksirów.
- Co? Przecież mówię ci, że...
Ale Draco nie było dane zakończyć. Snape machnął różdżką, a snop czerwonych iskier uderzył go w pierś. Upadł na ziemię w bezruchu. Pochłonęła go ciemność.
* * *
Ginny była tak zmęczona, że zasnęła od razu, jak tylko się położyła i szczelnie okryła kocem. Było jej ciepło i błogo. Nie śniła o niczym, przez co wydawało jej się, że spała zaledwie kilka chwil. Nie przesadzały jej sprężyny kanapy boleśnie wybijające się między żebra. Była w domu i to było dla niej najważniejsze.
Snu jednak nie miała aż tak bardzo kamiennego. Wojna sprawiła, że stała się bardziej ostrożna i budził ją nawet drobny hałas. Gwałtownie otworzyła oczy, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Przez chwilę wydawało jej się, że odkąd zasnęła, nie minęło nawet kilka sekund. Ginny musiała się dłużej zastanowić, aby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje.
Norę spowijał półmrok. Widziała tylko zarys nadal śpiącego w fotelu Fabiana. Spodziewała się, że nastał wczesny ranek, gdyż z podwórza dało się słyszeć cichy śpiew ptaków.
Gdzieś, kilka metrów od niej coś się poruszyło. Zmrużyła oczy, dostrzegając swojego ojca, który ściągał szatę i powiesił ją na wieszaku. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, przykrywając się szczelniej kocem. Zaczęła błagać w duchu, aby Artur jej nie zauważył. Nie mógł być aż tak głupi, aby nie pamiętać jej z ministerstwa.
Mężczyzna wydawał się być mocno zmęczony, nie rozglądając się po izbie skierował swoje kroki w kierunku schodów. Ginny już chciała odetchnąć z ulgą, mając nadzieję, że jak najmocniej uda jej się odwlec to spotkanie, kiedy nagle Fabian poruszył się w swoim fotelu.
Dziewczyna widziała, jak otwiera oczy i zaczyna się nerwowo rozglądać. Kiedy spojrzał na męża siostry, jego twarz złagodniała. Artur najwyraźniej też go dostrzegł. Przez chwilę wydawał się być lekko zaskoczony.
- Fabian? - zapytał. - A ty co tu robisz?
- Jakby to powiedzieć... pilnuję twojej żony i dzieci – stwierdził, a Ginny była pewna, że w tym momencie wskazał na nią.
Zacisnęła mocniej powieki, jakby myślała, że to sprawi, że stanie się niewidzialna. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, usłyszała ciężkie kroki ojca. Mężczyzna zatrzymał się przy niej. Czuła na sobie jego wzrok, a potem omal nie podskoczyła, kiedy z jego piersi wyrwało się głośne krzyknięcie.
Ginny szybko otworzyła oczy i omal nie nie pisnęła, widząc zmęczoną twarz ojca, celującego w nią różdżką. Przełknęła głośno ślinę, bojąc się poruszyć.
- Artur, spokojnie – odezwał się Fabian. - Molly przyprowadziła ją z Pokątnej, były jakieś zamieszki czy coś, ona jej pomogła...
- Pomogła? - mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany. - To ona uruchomiła alarm w ministerstwie! Zaatakowała aurora i uciekła, a wcześniej...
- Co tutaj się dzieje? - Usłyszeli głos Molly owiniętej w ciepły szlafrok. Kobieta, nadal mocno zaspana, zeszła po drewnianych schodach z groźną miną. - Obudzicie dzieci! Arturze, co ty wyprawiasz?
- Ja? Molly, wpuściłaś pod nasz dach śmierciożercę!
Gdzieś do góry rozległ się płacz, jednak nikt nie kwapił się, aby iść to sprawdzić. Cała trójka stała wpatrzona w Ginny. Dziewczyna miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Gdyby mogła się poruszyć, to uszczypnęłaby się w ramię, aby sprawdzić, czy to aby nie sen. Jak mogła być taka naiwna? Przecież to było oczywiste, że Artur ją rozpozna. Przecież go popchnęła, przecież stała nad nim przez chwilę i zastanawiała się, czy powinna mu pomóc.
- Nie jestem śmierciożercą – odezwała się w końcu drżącym głosem. - Fabian może to potwierdzić.
- Mogę potwierdzić tylko tyle, że nie masz na ramieniu Mrocznego Znaku – odpowiedział szybko mężczyzna. - Arturze, co się stało w ministerstwie?
- Nie wiem do końca. Z tego, co mówili, to ona była tam ze swoim bratem. Mieli jakąś sprawę w departamencie magicznych gier i sportów. Zachowywała się tak dziwnie, że wezwano aurora, aby ich sprawdził. Młody Kingsley twierdzi, że widział, jak chłopak chowa Mroczny Znak. Zapytał ich o nazwisko. Przedstawili się jako rodzeństwo Marshall. Odmówili współpracy, a potem ona go zaatakowała. Uciekli. Od razu było widać, że znają dokładnie ministerstwo.
- Twój bart jest śmierciożercą? - zapytała Molly, spoglądając na Ginny. - Powiedz nam.
Dziewczyna zacisnęła usta. Nie mogła wsypać Draco. Po prostu czuła, że nie może tego zrobić. Musi wymyślić coś innego, musi opracować jakiś plan.
- Po co miałby podwijać rękaw, będąc w ministerstwie? - odpowiedziała w końcu pytaniem na pytanie. - To przecież bez sensu...
- To może powiesz nam – kontynuował Artur, cały czas nie spuszczając różdżki. - Dlaczego chciałaś przenieś się do innej lokalnej drużyny quidditcha, skoro rozgrywki zostały zawieszone? Albo z jakiego powodu wpisałaś zupełnie innego kapitana Harpii? A może wytłumaczysz nam złą datę? I moje ostatnie pytanie: dlaczego wpisałaś na dokumencie, że nazywasz się Ginevra Molly Weasley?
Molly jęknęła, oczy Fabiana zrobiły się dwa razy większe, a Ginny miała ochotę płakać. Jak mogła zapomnieć, że zostawił na biurku ministra tamten dokument? Jak mogła być aż tak głupia, że z gabinetu wyszła tylko z numerem Proroka Codziennego? Zaczęła się zastanawiać, co jeszcze ciekawego rozsypał Draco na posadzce.
- To nie tak... - szepnęła niepewnie. - Ja... nie potrafię tego wytłumaczyć.
- Arturze, jesteś pewny? - zapytał Fabian, nie potrafiąc dać wiary w jego słowa. - Może ona ma coś z głową?
- Jej brat sugerował to samo młodemu Kingsleyowi.
- Nie jestem chora psychicznie – jęknęła, a jej głos zabrzmiał dziwnie obco. Najchętniej zasłoniłaby twarz dłońmi, ale bała się, że jak się poruszy, to Artur straci panowanie nad sobą i uderzy w nią jakimś zaklęciem.
Zapadło milczenie, przerywane jej głośnym szlochem i płaczem któregoś z bliźniaków na górze. Ginny sama nie wiedziała, kiedy się tak rozkleiła. Dawno nie czuła takiej pustki i bezradności. Zaczął ogarniać ją strach, dziwny, niewytłumaczalny, paraliżujący strach. Co się za chwilę z nią stanie?
- Musimy zawiadomić aurorów i ministerstwo – odezwała się Molly, jednak jej głos był zdecydowany. Nie wyczuła w nim nawet grama empatii. - Niech oni decydują, co z nią robić. My nie możemy narażać zdrowia dzieci.
Artur przytaknął jej bez słowa, a Fabian wyjął różdżkę. Już chciał wysłać wiadomość w postaci patronusa, kiedy Ginny uznała, że nie może dłużej czekać. Miała jeszcze jedną kartę. Ostatnią. Jeśli to nie zadziała, to będzie dla niej koniec.
- Stój! - krzyknęła. - Ja mam znak. Mam wasz znak na plecach.
Jej rodzice spojrzeli po sobie, nie do końca wiedząc o czym mówi, ale Fabian zrozumiał od razu. Zmarszczył czoło i spojrzał jej prosto w oczy. Nie cofnął jednak zaklęcia. Wysłał wiadomość, jednak do kogoś innego, niż na początku zamierzał.
- Fabian, o czym ona mówi? - zapytała Molly niepewnie.
- Zaraz się dowiesz, jednak ciężko mi uwierzyć, że to prawda.
Mężczyzna chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak wtem usłyszeli cichy tupot stóp na schodach. W izbie pojawił się Charlie z zaspaną miną. Ziewnął przeciągle i przyjrzał się dokładnie wszystkim zgromadzonym.
- Mamo – jęknął. - Fred cały czas płacze...
- Kochanie, idź do góry, uspokójcie go jakoś z Billem, dobrze? - poprosiła kobieta drżącym głosem. - Za kilka minut do was przyjdę.
- Stało się coś? - dopytywał się maluch, wybijając wzrok w wystraszoną twarz Ginny.
- Nie, wszystko w porządku. Idź do góry.
Charlie był niezdecydowany. Spojrzał na ojca, jednak ten trzymał stronę Molly i pokiwał tylko głową. Chłopiec nie zamierzał się sprzeczać z rodzicami. Był ciekawy, o co mogło chodzić, ale uznał, że lepiej będzie wrócić na górę i z wysokości pierwszego piętra przysłuchać się reszcie rozmowy.
Maluch odwrócił się na pięcie i wspiął się po schodach. Po kilku minutach płacz dochodzący z pokoju bliźniaków ucichł, a pani Weasley odetchnęła głęboko.
W tamtej chwili Ginny przeżywała piekło. Trzęsła się niesamowicie. Zimne strużki potu spływały po jej bladym czole, niektóre z rudych pukli przykleiły się do zaczerwienionych policzków. Starała się nie ruszać, nie chcąc dawać Fabianowi kolejnych pretekstów do podejrzeń.
Dopadały ją na zmianę fale zimna i gorąca. Serce jak szalone waliło w piersi, a w gardle powstała niewygodna gula. Czuła, że z nerwów robi jej się ciemno przed oczami, że całe pomieszczenie zaczyna wirować. Nie mogła pozbyć się mylnego wrażenia, że gorzej być nie może. Wstrzymała oddech, marząc o tym, aby się udusić i nie musieć dłużej znosić tej katorgi.
Jaką miała pewność, że to wszystko nadal trwało? Mroczny Znak nie zniknął, ale czy jej znamię również pozostało nietknięte?
- Ta dziewczyna za chwilę zawału dostanie... - szepnęła Molly, a w jej głosie dało się wyczuć troskę. - Fabian, na brodę Merlina, przestań w nią mierzyć! Przecież i tak zabrałeś jej różdżkę.
Mężczyzna już chciał posłuchać siostry, kiedy nagle drzwi od Nory się otworzyły, a razem z bladym blaskiem poranka do izby wszedł niewysoki mężczyzna, utykający na lewą nogę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro