Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 36 ~


•••

Prorok Codzienny wydał oficjalne oświadczenie. Sebstiam Sallow, osiągnąwszy pełnoletność, miał wkrótce trafić do Azkabanu. Podano również powód jego skazania, jakim było morderstwo swojego wuja. Kilka dni, po siedemnastych urodzinach Sebastiana, wezwano go na rozprawę. Cecilly nie mogła w niej uczestniczyć, wszak wciąż nie osiągnęła pełnoletności, jednak wezwano Ominisa, który stawił się w Ministerstwie w roli świadka. Anne, ze względu na pokrewieństwo z oskarżonym, mogła odmówić udziału w procesie i tak też zrobiła.

Cecilly i Anne czekały w domu, wyczekując powrotu Ominisa. Ze ściśniętym sercem, wpatrywały się w ścieżkę, na której miał pojawić się chłopak po powrocie z Ministerstwa. Od rana nic nie jadły, jednak nasilające się burczenie w brzuchach, nie było w stanie oderwać ich od okna. Po kilku godzinach, kiedy zapadał już zmierzch, usłyszały dźwięk, towarzyszący teleportacji, a krótko po tym ujrzały Ominisa, zmierzającego do drzwi.

Anne od razu rzuciła się ku niemu, wypytując o przebieg procesu. Cecilly znała już werdykt. Wystarczyło, że spojrzała tylko na Ominisa, jego postawę i wyraz twarzy, a już wiedziała jaki los czeka Sebastiana.

Stała w miejscu i obserwowała jak Anne powoli osuwa się na ziemię. Zakryła usta dłonią, ale Cecilly i tak usłyszała jej głośny płacz.

Wyrok był taki, jakiego wszyscy się spodziewali: Sebastian został skazany na Azkaban. W przypadku użycia jakiegokolwiek z Zaklęć Niewybaczalnych tłumaczenia, że było się niepełnoletnim, że działało się w dobrej wierze, bądź użyto go nieumyślnie, nie miały znaczenia. Czarna magia i jej praktyki prowadziły prosto do Azkabanu.

Wszyscy o tym wiedzieli, jednak wciąż mieli nadzieję, że w tym przypadku będzie inaczej.

Ominis pomógł Anne wstać na nogi i zaprowadził ją do domu, gdzie usadził ją na kanapie. Siostra Sebastiana płakała głośno, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Cecilly wciąż nie ruszyła się z miejsca. Jej ciało zastygło w bezruchu. Nie krzyczała, nie płakała, nie protestowała. Od dawna przygotowywała się na ten moment, wszak wiedziała, iż jest on nieuchronny.

Opuściła jedynie głowę i zamknęła oczy. Wzięła kilka, głębokich oddechów, by uspokoić swoje, szybko bijące, serce.

Ominis zbliżył się do niej i bez słowa objął ją ramionami. Drżał, w jego oddech był nierówny.

– Błagałem ich. – Wyznał szeptem. – Błagałem, by nie skazywali go na Azkaban. Pod koniec procesu zostałem wyrzucony z sali rozpraw.

– Jak on to przyjął? – Zapytała Cecilly, równie cicho.

– Ze zrezygnowaniem. – Oznajmił Ominis, nie przestając obejmować przyjaciółki. – Wiedział co go czeka. Kiedy mnie wyprowadzano, uśmiechnął się do mnie krzepiąco.

Cecilly również objęła Ominisa. Objęła go mocno, wszak tym razem to on potrzebował wsparcia. Odkąd Sebastian został wydalony z Hogwartu, Ominis czuwał przy Cecilly i Anne, będąc dla nich oporą w tych ciężkich chwilach. Czuwał nad nimi, nie pozwalając im popaść w letarg. Tak długo starał się być silny, dla nich, że czasami zapominano, że on również stracił najlepszego przyjaciela. Teraz to on potrzebował wsparcia, a Cecilly zamierzała mu je okazać.

Informacja o skazaniu Sebastiana, wywołała ogromne poruszenie w Hogwarcie. Sebastian i jego poczynania, ponownie stały się tematem numer jeden.

Cecilly i Ominis, kiedy tylko pojawili się w szkole, znaleźli się pod ostrzałem pytań. Rzucano im zaciekawione, a także pogardliwe spojrzenia, szeptano za ich plecami, a niektóre słowa były niezwykle bolesne:

– Bratałaś się z mordercą. – Warknął jeden Krukon, kiedy Cecilly szła do Wielkiej Sali.

– Tragiczny koniec tej uroczej relacji. – Szepnęła jakaś Puchonka do swoich koleżanek.

– Taki sympatyczny chłopak. Lubiłem go. Skąd mogłem wiedzieć, że jest mordercą. – Mawiał inny.

– Taki zdolny uczeń, a tak zmarnował swoje życie.

– Cecilly i Ominis na pewno mu w tym pomogli, ale cudem uniknęli kary. Zapewne Sebastian wziął to na siebie, chcąc ich chronić.

– Biedna Anne. Najpierw rodzice, potem wuj, a teraz brat.

Cecilly usilnie starała się ignorować to wszystko. Zamykała się w sobie, kiedy tylko opuszczała dormitorium.

Dziewczyna wkroczyła niepewnie do Wielkiej Sali po czym bezzwłocznie ruszyła do stołu. Czuła na sobie czujne, a zarazem nieprzychylne, spojrzenia uczniów.

Wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Próbowała sprawiać pozory. Nie mogła dać po sobie poznać, że wewnątrz jest kompletnie zdruzgotana. Przy stole dostrzegła dwie postacie, które uśmiechały się do niej. Nie było fałszu w tych uśmiechach. Westchnęła cicho i zmusiła się do uniesienia kącików ust.

Ślizgoni nie komentowali tak ochoczo poczynań Sebastiana, jednak dało się dostrzec ich niedowierzanie, a także skrywaną odrazę. Przy trzech, pozostałych stołach atmosfera była znacznie bardziej napięta. Nadal czujnie ją obserwowano, a na dodatek zaczęto szeptać za jej plecami. Cecilly zacisnęła pięści i zagryzła zęby.

Cecilly dyskretnie powiodła wzrokiem wzdłuż stołu, kiedy nagle zatrzymała spojrzenie na pustym miejscu, które zazwyczaj było zajęte. Zmarszczyła brwi i przez moment dało się dostrzec rozpacz na jej twarzy.

Zastanawiała się, gdzie podziewa się Ominis, kiedy nagle zjawił się on w Wielkiej Sali po czym wspólnie opuścili pomieszczenie, pod pretekstem pomocy przy pracy domowej.

– Dokąd idziemy? – Zapytała Cecilly.

– Na wieżę astronomiczną. – Oznajmił Ominis. – Istnieje małe prawdopodobieństwo, że kogoś tam teraz spotkamy.

– Naprawdę potrzebujesz mojej pomocy przy pracy domowej?

– Skądże. – Zaprzeczył natychmiast chłopak. – Chciałem uwolnić cię z tarapatów. Domyśliłem się, że jest ci ciężko, tak samo jak mi. Poza tym... – Zniżył głos do szeptu. – Musimy omówić pewne kwestie. Oboje znajdujemy się w dosyć kłopotliwej i problematycznej sytuacji i musimy obmyślić jak się z niej wyplątać.

Cecilly kiwnęła głową, a mina ponownie jej zrzedła. Zbliżyła się do Ominisa, chwyciła go pod ramię i oznajmiła:

– W takim razie chodźmy.

Wspólnie ruszyli w stronę krętych schodów, prowadzących na wieżę astronomiczną.

– Czym szybciej dojdziemy do konsensusu, tym szybciej pozbędziemy się problemów. – Dodał Ominis półszeptem.

– Szkoda, że niektórzy nie mają możliwości rozwiązania tego problemu. – Oznajmiła Cecilly, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Wzmianka o tym była niezwykle ryzykowana i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ominis również, wszak zesztywniał nieco na te słowa.

– Cece... – Rzekł cicho i spokojnie. – On wiedział co robi. Był świadomy swoich czynów.

Cecilly niechętnie przyznała mu rację. Pragnęła jednak dodać, że wcale nie musiało do tego dojść. Mogli temu wszystkiemu zapobiec. Odkąd wydano wyrok na Sebastiana, Cecilly zaczęła się zastanawiać czy można było temu zaradzić. W jej głowie pojawiały się przeróżne, czasami przerażające, myśli. Od zrzucenia winy na kogoś innego po użycie zaklęcia Imperius. Nie mówiła o tym głośno, wszak wiedziała, że Ominis nie poparłby żadnego z tych pomysłów.

– Zbliżamy się do schodów. – Oznajmiła zamiast tego. – Pierwszy stopień.

Wspólnie wspięli się na wieżę astronomiczną, gdzie Ominis wyjął z torby kilka ciastek i owoców.

– Zaszedłem po drodze do kuchni. Jedz.

– Nie jestem głodna.

– Musisz coś zjeść, Cece. – Rzekł niemal błagalnie, na co Cecilly niechętnie chwyciła jabłko.

Usiedli na drewnianej ławce. Ominis odczekał aż przyjaciółka napełni brzuch po czym oznajmił:

– Domyślam się, że różne rzeczy chodzą ci po głowie. Wiedz tylko, że nic nie możemy już uczynić. Nie myśl, że pogodziłem się z wyrokiem Sebastiana. Ja również cierpię, ale muszę zająć się tobą i Anne.

– Doceniamy to, Ominisie. – Rzekła Cecilly.

– Czasami zastanawiałem się czy faktycznie tak jest. – Przyznał chłopak półszeptem. – Po śmierci Solomona i zabraniu Sebastiana do Ministerstwa, zupełnie zamknęłaś się w sobie. Martwiłem się o ciebie tak bardzo, że odwlekałem swoje cierpienie w nieskończoność, chcąc upewnić się, że najpierw ty dojdziesz do siebie. Że nie osuniesz się w mrok.

Cecilly chwyciła jego dłoń i mocno ją ścisnęła.

– Zrobiłabym wszystko, by wyciągnąć go z Azkabanu. Nie zważając na konsekwencje.

– Wiem, Cece.

– Dlatego... – Kontynuowała, wciąż trzymając jego dłoń. – Dziękuję, że mi na to nie pozwoliłeś. Dziękuję za to, że przez te wszystkie lata chroniłeś mnie przed obraniem złej ścieżki. Dziękuję, że trwałeś przy mnie, nawet wtedy, kiedy odwróciła się ode mnie własna matka.

Chłopak uśmiechnął się blado.

– Ominisie? – Odezwała się po chwili Cecilly. – Potrzebuje jeszcze czasu, ale dojdę w końcu do siebie. Rzekomo czas leczy rany, ale tak naprawdę to tobie to zawdzięczam. To ty mnie leczysz i nigdy nie będę w stanie ci się za to odwdzięczyć.

•••

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro