*25*
Cameron zgasił samochód i czekał. Stał pod domem Arte, miał nie wchodzić, chłopak sam do niego przyjdzie. Gdy go zauważył, wysiadł, by wziąć jego torbę. Nic nie powiedział, tylko przytulił go do siebie delikatnie, w razie jakby ten chciał się odsunąć. Jednak jego miłość nie odepchnęła go, tylko złapała za koszulkę i czuł, że ten zgrzyta zębami.
- Myślę, że potrzebna nam jest dobra impreza - oznajmił i uśmiechnął się do niego. - Wsiadaj. Ubierzemy się w jakieś dyskotekowe ciuchy i idziemy się napić. - oznajmił z jeszcze większym uśmiechem. - Nigdy nie byliśmy razem w klubie. W końcu zobaczę twoje kocie ruchy na parkiecie.
- Dzięki - parsknął chłopak i potarł policzki. - Jedźmy w takim razie do ciebie. Jestem bardzo ciekawy twojego mieszkania.
- Wiesz... Mam mały syf - mężczyzna podrapał się po potylicy. - Nie spodziewałem się gości. Nawet matka się zapowiada. - zaśmiał się niezręcznie, a ten pokręcił głową.
- Nie szkodzi. - zaśmiał się. - Jako podziękowanie będę mógł ci je postrzątać...
- Nie musisz, no co ty? Wolę komuś zapłacić, mam taką sąsiadkę, która dorabia sobie u mnie w ten sposób, bo jest samotną matką. - powiedział szybko.
- Prawdę mówiąc... Sprzątnie mnie uspokajaja. - oznajmił spokojnie chłopak.
- No to... Mogę ją poprosić, by zostawiła ci ubrania do złożenia. W porządku? - zapytał, a ten pokiwał głową i przytulił się do niego.
- Dziękuję. - szepcze i odsuwa się. - To jak? Jedziemy? - zapytał i wziął od niego swoją torbę wsadzając ją na tylne siedzenie. Usiadł na siedzeniu pasażera i zapiął pasy. Nie minęło dwadzieścia minut i byli pod mieszkaniem. Arte nie skomentował bałaganu, tylko wyjął swoje dżinsy i przylegającą koszulkę. W tym postanowił iść do klubu. Cameron po szybkim prysznicu wyglądał ... Jak młody Bóg. Narzucił na siebie koszulę, dżins oraz skórzaną kurtkę i jego przyjaciel wiedział, że ten będzie miał dobre łowy. - Szykujesz się na upojną noc?
- Sam nie wiem. Tobie by się przydało kogoś bzyknąć - oznajmił spokojnie i popryskał się perfumem. - Mam cię przypilnować, albo coś? A może sam wybzykać? - zapytał niby nonszalancko, ale chciał się dowiedzieć, co by myślał o tym pomyśle.
- Właśnie... Rozmawiałem z mamą. Chyba ... Chyba spróbuję być uległy w łóżku z Alexem. - oznajmił. - Mama mówiła, że to nie znaczy, że jest się słabszym...
- Ale zerwałeś z nim. - powiedział trochę za ostro. Zazdrosny był, to oczywiste.
- Tak... Ale często tak bywa. Kłóciliśmy się o to, że każdy z nas chce być seme. Rozstawaliśmy się, bzykaliśmy ile chcieliśmy, a gdy wracaliśmy do siebie nikt o to nie pytał.
- Więc, równie dobrze, zanim do niego wrócisz możesz się przerżnąć ze mną? - zapytał, a ten pokiwał głową.
- Teoretycznie tak.
- A praktycznie?
- Jesteś moim przyjacielem, głuptasku. Nie ma mowy bym wskoczył ci do łóżka - zaśmiał się. - Traktuje cię jak brata - uśmiechnął się. - Idę zadzwonić do Alexa. - oznajmił i wyszedł z pomieszczenia nie zdając sobie sprawy z tego, że Cameron był bardzo blisko wybuchu. Jebana mac! Został w jebanym friendzonie! Jak on ma się z tego wyrwać?! Chyba będzie musiał zabić tego Alexa... Ożesz, kurwa. Czemu nie może być to chodź troszkę prostrze?
Tego wieczoru mało się odzywał. Poszli do klubu i usiadł przy barze, bo odechciało mu się czegokolwiek. W dodatku miał poznać tego... Szczęściarza...
- Wiesz co, Idę usiąść sobie na kanapy, a ty powinieneś porozmawiać sam na sam z tym Alexem i omówić wszystko. Jakbyś potrzebował pomocy w daniu mu w mordę, to jestem - zaśmiał się cichutko udając, że nie ruszyło go wcześniejsze wyznanie. Dotarli do klubu, przy akompaniamencie muzyki z radia taksówkarza.
- Tak myślisz? - zapytał próbując przekrzyczeć muzykę. - Dobra, jakby co, będę pisał, trzymaj telefon przy sobie!
- Jasne! - odkrzyknął mu i wziął swoje picie od barmana i usiadł. Musiał się nad sobą troszkę poużalać, to było cholernie nie sprawiedliwe. Od tylu lat się starał. Opiekował nim i kochał, a to wszystko ma mu zabrać jakiś pojebany typ. Spojrzał na komórkę i podniósł się. Musiał wyjść na pobliskie balkony klubowe, byli tam ludzie palący, więc i on odpalił sobie fajkę, po czym odebrał telefon. - Co tam mamo?
- Jest z tobą, prawda? - zapytał Olivier, a mężczyzna westchnął.
- Jest dorosły przecież... - mruknął i zaciągnął się. Mężczyzna westchnął.
- Eric się boi, że sobie coś zrobi. Powiedział ci co się stało? - zapytał okularnik, a gdy chłopak odpowiedział mu szczerze, że nie ma pojęcia to znowu westchnął. - Tobiasowi i Ericowi się nie układa. Ja też się dopiero dowiedziałem i jestem w szoku - uprzedził go przed pytaniem. - Proszę, przypilnuj go.
- Dobrze, przypilnuje.... - nie zdążył dokonczyc, bo w słuchawkę krzyknął mu Eric. Najwyraźniej był z jego rodzicielem.
- Sprowadź go do domu! Proszę! Nawet pijanego! Chce z nim porozmawiać. Nie chcę znowu stracić syna na lata! - krzyknął. Słychać było po głosie, że był bliski załamania nerwowego.
- Postaram się, ale miał się spotkać z Alexem, więc...
- Proszę!
- No dobrze! - oznajmił i agresywnie zgasił końcówkę papierosa. - Zrobię co mogę. - powiedział i westchnął rozłączając się. No tak. Nawet się nie napije za dobrze, bo ma słabość do próśb Erica. W końcu w najgorszym momencie jego życia przymykał oko, że wkradał się do pokoju jego syna. Miał u niego duży dług i musiał go spłacić.
Ruszył powoli do środka i złapał przyjaciela za ramię. - Twoja mama błaga byś wrócił do domu i z nią porozmawiał - oznajmił, a ten westchnął. Wyglądał na smutnego, więc Cameronowi zapaliła się lampka.
- No dobrze... Chodźmy - oznajmił i złapał go za dłoń, ciągnąć do wyjścia. - Alex nie przyjdzie. Coś mu wypadło - szepnął cichutko uprzedzając jego pytanie. - Nie chce o tym rozmawiać. Zajdźmy po butelkę wódki - poprosił i ruszył z nim do pierwszego lepszego sklepu, gdy tylko wyszli z klubu. Cam nie oponował. Najwyraźniej chłopak tego potrzebował. Biedactwo... Musi się nim zająć. Nie ma bata. Cameronowa miłość i chęć zadbania o mężczyznę była większa niż rozczarowanie tym, że nigdy nie będzie jego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro