Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*2*

Arte leżał na boku, wpatrując się w okno. Bolała go głowa, więc skulił się jeszcze bardziej pod kołdrą. Zastanawiał się, dlaczego powiedział takie słowa do własnej matki... to naprawdę było okropne... Ale przecież nie o to mu chodziło. Chciał jej raz, a dobitnie powiedzieć, że nie interesują go chłopcy. Po prostu... był zmęczony tym, że w szkole ciągle o tym gadają i gadają, a mama? Ucieszyła się, bo nie wysłuchała go do końca i wybuchnął. Karma jest suką i dlatego powiedział o kilka słów za dużo i Eric wziął to za bardzo do siebie. Arte nie chciał! Kochał matkę i ojca, byli jego wsparciem, w każdej sytuacji... Nie powinien był wtedy się unosić, ale zirytowanie wzięło górę. Co miał zrobić, by przeprosić?

Cameron w tym czasie oddawał się najzwyklejszej czynności na świecie, jaką jest zmywanie. Co chwilę jednak zerkał na telefon czekając na odpowiedź od Arte. Zadał mu bardzo ważne pytanie, cóż, przez sms-a, Ale co miał zrobić jak ten nie dopuszczał go inaczej do siebie.

- Dziękuję kochanie - mówi Olivier siedząc przy laptopie, jak zwykle pykał i pykał w klawiaturkę. - Więc... może mi powiesz, dlaczego na okrągło kłócisz się z Arte? - pyta, zamykając urządzenie.

- Nie kłócimy się. - oznajmił chłopak wycierając ręce w ręczniczek. - Dlaczego tak myślisz? - zapytał patrząc na niego.

- Słyszałem waszą rozmowę - oznajmił układając ręce w piramidkę patrząc na niego przenikliwym wzrokiem. - Więc mnie nie okłamuj, bo się o Ciebie martwię. Dawno przestałeś się nam zwierzać, przychodzisz do domu, zamykasz się w pokoju i siedzisz tam, dopóki Cię ktoś nie zawoła. - oznajmił. - Więc? Siadaj i mów co Ci na sercu leży.

- Mamo...

- Nie mów "mamo" tylko mów, o co chodzi. Nie denerwuj mnie lepiej - oznajmił poważnie.

- Po prostu... przepraszam, nie mogę - wyszedł z kuchni i schował się do pokoju zamykając się na klucz.

***

Eric otworzył drzwi i poprawił torbę na ramię. Ruszył powoli do salonu, a na kanapie dostrzegł swojego syna. Usiadł przy nim i pogłaskał go po głowie. Zmarszczył brwi, bo czoło jego pociechy było gorące, a całe jego ciało okrywał pot. Podniósł się i podbiegł do kuchni po termometr.
Mężczyzna pod stołem kawowym zaklął pod nosem. Musiał się wydostać, bo matka jego celu w końcu go zauważy. Wsłuchał się w dźwięki. Słyszał, że brunet szpera gdzieś więc bezszelestnie wysunął się spod mebla i przodem do wejścia do kuchni, powolutku się cofał. Wykonał trzy kroki w tył i zamarł. Słyszał, że drzwi wejściowe się otwierają, więc wskoczył za zasłonę. Była długa, do ziemi i chodź na pierwszy rzut oka nic nie było widać. Tobias położył torbę w salonie, zerknął na syna i ruszył do kuchni. Włamywacz słyszał szelest ubrań.

- Zostaw mnie, Tobias - oznajmił poważnie zły Eric. Słychać to było po głosie. - Zabierz ze mnie ręce. Jestem na Ciebie wściekły.

- Kochanie... przepraszam, naprawdę - szepnął czarnowłosy. - Nasz syn jest dorosły i może przeżyć trzy dni bez rodziców w domu.

- I to niby ma być twoje wytłumaczenie? - syczy, a mężczyzna zza zasłony postanowił zostawić ich samych. Oni go nie obchodzili. Interesował go tylko Arte. - To, że jest dorosły oznacza, że mam się od niego odciąć byś mógł mnie co chwilę pieprzyć?!- wyminął go i ruszył do salonu. Dostrzegł poruszenie zasłony więc zmarszczył brwi, podszedł do niej i odsunął, ale na parapecie siedział kotek. Alexander. Zielonooki westchnął cichutko i pogłaskał zwierzę. Ten maluszek był maleństwem. Jego mamcia już nie żyła, poza tym i tak była stara jak ją urodziła. Biedactwo zdechło niedawno, zaraz po urodzeniu jednego maleństwa.
Odwrócił się i na spokojnie podszedł do synka. Zmierzył mu temperaturę pistoletem i westchnął, bo okazało się, że miał temperaturę. Ruszył do kuchni, a za nim kocie maleństwo. Dał mu mokrej karmy i zaczął przygotowywać okład dla syna, bo dopóki śpi to nie może dać mu leków.

- Skarbie, przepraszam - Tobias otulił go w pasie i przytulił do siebie. - Jestem zazdrosny o naszego syna... czasem spędzasz z nim więcej czasu niż ze mną.

- Na Ciebie mam czas do końca życia. Poza tym Ty, bierzesz mnie i boli mnie dupa. - prycha. - A z nim rozmawiam i go uczę.

- My też rozmawiamy, kochanie, no. - westchnął bezsilny. Nie chciał się kłócić z mężem. Poza tym miał ja niego ochotę, a ten ciągle się bronił przed daniem mu rozkoszy.

- Ta, rozmawiamy. Raczej oznajmiasz mi, w jakiej pozycji mnie weźmiesz - wyrwał się i wziął ręczniki papierowe i wodę. Złożył trzy i namoczył. Położył na czole syna. Pogłaskał go po policzku. Włączył telewizor i zaczął oglądać wiadomości, co dziesięć minut zmieniając okład, bo ten pod wpływem temperatury robił się ciepły.
Najedzony kociak przyszedł i położył się na klatce chorego chłopaka kładąc łepek w jego szyi.
Tobias przyszedł do pomieszczenia ze zrobionymi tostami oraz herbatą. Położył to na stół i usiadł na podłodze między nogami ukochanego opierając się o jego kolano. Ten po chwili zaczął miziać jego włosy wzdychając ciężko.

Arte przebudził się i przetarł oczy. Dostrzegł mamę, która zmieniała mu okład przez co było mu lekko lżej z tym gorącem na twarzy.

- Mamuś - szepnął z chrypką patrząc na niego, a ten uśmiechnął się do niego gładząc go po policzku. -Ja... Nie o to mi chodziło. Naprawdę Cię kocham, nic nie mam do geji, chce tylko powiedzieć, że nigdy nim nie będę...

- Dobrze skarbie - mówi. - Źle zareagowałem, wiem. - szepcze i całuje go w nos. - Nie powinienem mówić o chłopcach.

- Przepraszam mamo... proszę, nie bądź na mnie zła. - szepcze a rodzieciel kiwa głową.

- Już nie jestem. Wiesz, że Cię kocham, synku. Nie dam Cię skrzywdzić. Nawet jakby to miało znaczyć, że mnie nienawidzisz, bo rozwalę Ci związek.

- Oby nie - śmieje się słabo i przytula do mamy. Przyjął leki i znowu zasnął. Eric martwił się o swoje maleństwo, był jego oczkiem w głowie, jego jedynym małżeństwem, tyle się nacierpiał na początku ich historii, od tamtego momentu nie chciał wyjeżdżać nigdzie, bo bał się, że go straci.

- Kochanie, chodź, położysz się po podróży - oznajmił czarnowłosy wchodząc do salonu z kolejną herbatą.

- Nie.. Będę przy nim czuwał. - oznajmił rodziciel i pogłaskał syna po głowie.
Tobias westchnął ciężko. Jego mąż był naprawdę cudownym człowiekiem. Najlepszym na świecie. Nigdy nie spotkał kogoś tak... pięknego w tym okrutnym świecie. Piękna twarz, piękne ciało, piękna dusza, cały był cudowny.

- Skarbie... - uklęknął przed nim i położył mu dłoń na policzku. - Jesteś taki... cudowny - szepcze.

- Mówią mi to od dwudziestu lat - uśmiecha się. - To piękne. Tyle z Tobą wytrzymałem... te twoje pomysły i przerobiliśmy całą camasutre - zarumienił się chichocząc. Tobias wstał i poderwał go za dłonie w górę. Złapał w pasie i ruszył do sypialni.

- Głupku! Połamiesz sobie kręgosłup jak będziesz mnie nosił! Nie masz dwudziestu lat! - piszczał, gdy ten rzucał go na ich łóżko.

- On jest tak samo twardy, jak wtedy, gdy miał dwadzieścia lat - położył jego dłoń na swoim przyrodzeniu. - Poza tym cicho bądź. Bo obudzisz naszego syna i nie będzie zabawy.

- No co Ty! - ściska jego krocze. - Toż to już flaczek, a nie konar - mówi już ciszej prowokująco mu prosto w usta. - Czy on w ogóle jeszcze staje?

- Oj, przesadziłeś. Rozboli Cię jeszcze od niego tyłek. Jak dwadzieścia lat temu. - warknął łącząc ich usta agresywnie.

***

Następnego dnia, z samego rana, Eric pożegnał męża i przygotował kanapę dla syna. Było z nim troszkę lepiej, ale brunet przetrzymał go w domu, nie puścił do szkoły. Ułożył poduszkę, przysunął stolik ze śniadaniem herbatą oraz pilotem. Poszedł do pokoju syna i przyszli na dół.

- Jakby co skarbie, będę w biurze ojca. Muszę coś zrobić, dobrze? - zapytał jak ten brał się za tosty. Syn pokiwał tylko głową, więc zostawił go na dole i poszedł do domowego biura i usiadł przed laptopem. Coś go męczyło od kilku dni, więc wpisał hasło i włączył filmy z monitoringu jak ich nie było. Widział, że Arte wyszedł lekko ubrany po zakupy, to pewnie dlatego dostał gorączki, patrzył próbując wyłapać to co ciągle mu umykało.
Zatrzymał film i wpatrywał się w okno w pokoju syna, którym ktoś wchodził do środka. Szerzej otworzył oczy, puścił nagranie i patrzył jak włamywacz podchodzi do jego pociechy z nożem w ręce. Serce zabiło mu przeraźliwie szybko. Patrzył jak mężczyzna w masce pochyla się nad śpiącym Arte i głaska go po policzku.
Gwałtownie odwrócił drogę i zastopował film, gdyż usłyszał coś z pokoju obok. Z ich sypialni. Nie mógł to być Arte, bo leżał na dole, zapewne spał, bo Eric siedział już dobrą godzinę w gabinecie.
Złapał telefon i z mocno bijącym sercem napisał na grupie, w której był Tobias, Olivier i Liam "Ktoś jest w domu, szybko!".
Z szuflady wyjął pistolet męża, przerażony, że jego pociecha może być w niebezpieczeństwie, wyszedł z gabinetu nie wydając żadnego dźwięku.
Dostrzegł cień, niedaleko schodów, więc pobiegł tam, miał po nich zbiec, ale intuicja kazała mu się odwrócić. Zdążył to zrobić i został dźgnięty w bark przez zamaskowanego napastnika. Wszystko działo się dla niego w zwolnionym tempie. Zdążył strzelić, zanim spadł ze schodów, pchnięty z nożem barku. Niestety, potem była tylko ciemność.

ZOSTAW JAKIŚ KREATYWNY KOMENTARZ.

BĘDZIE MI BARDZO MIŁO.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro