*2*
Arte leżał na boku, wpatrując się w okno. Bolała go głowa, więc skulił się jeszcze bardziej pod kołdrą. Zastanawiał się, dlaczego powiedział takie słowa do własnej matki... to naprawdę było okropne... Ale przecież nie o to mu chodziło. Chciał jej raz, a dobitnie powiedzieć, że nie interesują go chłopcy. Po prostu... był zmęczony tym, że w szkole ciągle o tym gadają i gadają, a mama? Ucieszyła się, bo nie wysłuchała go do końca i wybuchnął. Karma jest suką i dlatego powiedział o kilka słów za dużo i Eric wziął to za bardzo do siebie. Arte nie chciał! Kochał matkę i ojca, byli jego wsparciem, w każdej sytuacji... Nie powinien był wtedy się unosić, ale zirytowanie wzięło górę. Co miał zrobić, by przeprosić?
Cameron w tym czasie oddawał się najzwyklejszej czynności na świecie, jaką jest zmywanie. Co chwilę jednak zerkał na telefon czekając na odpowiedź od Arte. Zadał mu bardzo ważne pytanie, cóż, przez sms-a, Ale co miał zrobić jak ten nie dopuszczał go inaczej do siebie.
- Dziękuję kochanie - mówi Olivier siedząc przy laptopie, jak zwykle pykał i pykał w klawiaturkę. - Więc... może mi powiesz, dlaczego na okrągło kłócisz się z Arte? - pyta, zamykając urządzenie.
- Nie kłócimy się. - oznajmił chłopak wycierając ręce w ręczniczek. - Dlaczego tak myślisz? - zapytał patrząc na niego.
- Słyszałem waszą rozmowę - oznajmił układając ręce w piramidkę patrząc na niego przenikliwym wzrokiem. - Więc mnie nie okłamuj, bo się o Ciebie martwię. Dawno przestałeś się nam zwierzać, przychodzisz do domu, zamykasz się w pokoju i siedzisz tam, dopóki Cię ktoś nie zawoła. - oznajmił. - Więc? Siadaj i mów co Ci na sercu leży.
- Mamo...
- Nie mów "mamo" tylko mów, o co chodzi. Nie denerwuj mnie lepiej - oznajmił poważnie.
- Po prostu... przepraszam, nie mogę - wyszedł z kuchni i schował się do pokoju zamykając się na klucz.
***
Eric otworzył drzwi i poprawił torbę na ramię. Ruszył powoli do salonu, a na kanapie dostrzegł swojego syna. Usiadł przy nim i pogłaskał go po głowie. Zmarszczył brwi, bo czoło jego pociechy było gorące, a całe jego ciało okrywał pot. Podniósł się i podbiegł do kuchni po termometr.
Mężczyzna pod stołem kawowym zaklął pod nosem. Musiał się wydostać, bo matka jego celu w końcu go zauważy. Wsłuchał się w dźwięki. Słyszał, że brunet szpera gdzieś więc bezszelestnie wysunął się spod mebla i przodem do wejścia do kuchni, powolutku się cofał. Wykonał trzy kroki w tył i zamarł. Słyszał, że drzwi wejściowe się otwierają, więc wskoczył za zasłonę. Była długa, do ziemi i chodź na pierwszy rzut oka nic nie było widać. Tobias położył torbę w salonie, zerknął na syna i ruszył do kuchni. Włamywacz słyszał szelest ubrań.
- Zostaw mnie, Tobias - oznajmił poważnie zły Eric. Słychać to było po głosie. - Zabierz ze mnie ręce. Jestem na Ciebie wściekły.
- Kochanie... przepraszam, naprawdę - szepnął czarnowłosy. - Nasz syn jest dorosły i może przeżyć trzy dni bez rodziców w domu.
- I to niby ma być twoje wytłumaczenie? - syczy, a mężczyzna zza zasłony postanowił zostawić ich samych. Oni go nie obchodzili. Interesował go tylko Arte. - To, że jest dorosły oznacza, że mam się od niego odciąć byś mógł mnie co chwilę pieprzyć?!- wyminął go i ruszył do salonu. Dostrzegł poruszenie zasłony więc zmarszczył brwi, podszedł do niej i odsunął, ale na parapecie siedział kotek. Alexander. Zielonooki westchnął cichutko i pogłaskał zwierzę. Ten maluszek był maleństwem. Jego mamcia już nie żyła, poza tym i tak była stara jak ją urodziła. Biedactwo zdechło niedawno, zaraz po urodzeniu jednego maleństwa.
Odwrócił się i na spokojnie podszedł do synka. Zmierzył mu temperaturę pistoletem i westchnął, bo okazało się, że miał temperaturę. Ruszył do kuchni, a za nim kocie maleństwo. Dał mu mokrej karmy i zaczął przygotowywać okład dla syna, bo dopóki śpi to nie może dać mu leków.
- Skarbie, przepraszam - Tobias otulił go w pasie i przytulił do siebie. - Jestem zazdrosny o naszego syna... czasem spędzasz z nim więcej czasu niż ze mną.
- Na Ciebie mam czas do końca życia. Poza tym Ty, bierzesz mnie i boli mnie dupa. - prycha. - A z nim rozmawiam i go uczę.
- My też rozmawiamy, kochanie, no. - westchnął bezsilny. Nie chciał się kłócić z mężem. Poza tym miał ja niego ochotę, a ten ciągle się bronił przed daniem mu rozkoszy.
- Ta, rozmawiamy. Raczej oznajmiasz mi, w jakiej pozycji mnie weźmiesz - wyrwał się i wziął ręczniki papierowe i wodę. Złożył trzy i namoczył. Położył na czole syna. Pogłaskał go po policzku. Włączył telewizor i zaczął oglądać wiadomości, co dziesięć minut zmieniając okład, bo ten pod wpływem temperatury robił się ciepły.
Najedzony kociak przyszedł i położył się na klatce chorego chłopaka kładąc łepek w jego szyi.
Tobias przyszedł do pomieszczenia ze zrobionymi tostami oraz herbatą. Położył to na stół i usiadł na podłodze między nogami ukochanego opierając się o jego kolano. Ten po chwili zaczął miziać jego włosy wzdychając ciężko.
Arte przebudził się i przetarł oczy. Dostrzegł mamę, która zmieniała mu okład przez co było mu lekko lżej z tym gorącem na twarzy.
- Mamuś - szepnął z chrypką patrząc na niego, a ten uśmiechnął się do niego gładząc go po policzku. -Ja... Nie o to mi chodziło. Naprawdę Cię kocham, nic nie mam do geji, chce tylko powiedzieć, że nigdy nim nie będę...
- Dobrze skarbie - mówi. - Źle zareagowałem, wiem. - szepcze i całuje go w nos. - Nie powinienem mówić o chłopcach.
- Przepraszam mamo... proszę, nie bądź na mnie zła. - szepcze a rodzieciel kiwa głową.
- Już nie jestem. Wiesz, że Cię kocham, synku. Nie dam Cię skrzywdzić. Nawet jakby to miało znaczyć, że mnie nienawidzisz, bo rozwalę Ci związek.
- Oby nie - śmieje się słabo i przytula do mamy. Przyjął leki i znowu zasnął. Eric martwił się o swoje maleństwo, był jego oczkiem w głowie, jego jedynym małżeństwem, tyle się nacierpiał na początku ich historii, od tamtego momentu nie chciał wyjeżdżać nigdzie, bo bał się, że go straci.
- Kochanie, chodź, położysz się po podróży - oznajmił czarnowłosy wchodząc do salonu z kolejną herbatą.
- Nie.. Będę przy nim czuwał. - oznajmił rodziciel i pogłaskał syna po głowie.
Tobias westchnął ciężko. Jego mąż był naprawdę cudownym człowiekiem. Najlepszym na świecie. Nigdy nie spotkał kogoś tak... pięknego w tym okrutnym świecie. Piękna twarz, piękne ciało, piękna dusza, cały był cudowny.
- Skarbie... - uklęknął przed nim i położył mu dłoń na policzku. - Jesteś taki... cudowny - szepcze.
- Mówią mi to od dwudziestu lat - uśmiecha się. - To piękne. Tyle z Tobą wytrzymałem... te twoje pomysły i przerobiliśmy całą camasutre - zarumienił się chichocząc. Tobias wstał i poderwał go za dłonie w górę. Złapał w pasie i ruszył do sypialni.
- Głupku! Połamiesz sobie kręgosłup jak będziesz mnie nosił! Nie masz dwudziestu lat! - piszczał, gdy ten rzucał go na ich łóżko.
- On jest tak samo twardy, jak wtedy, gdy miał dwadzieścia lat - położył jego dłoń na swoim przyrodzeniu. - Poza tym cicho bądź. Bo obudzisz naszego syna i nie będzie zabawy.
- No co Ty! - ściska jego krocze. - Toż to już flaczek, a nie konar - mówi już ciszej prowokująco mu prosto w usta. - Czy on w ogóle jeszcze staje?
- Oj, przesadziłeś. Rozboli Cię jeszcze od niego tyłek. Jak dwadzieścia lat temu. - warknął łącząc ich usta agresywnie.
***
Następnego dnia, z samego rana, Eric pożegnał męża i przygotował kanapę dla syna. Było z nim troszkę lepiej, ale brunet przetrzymał go w domu, nie puścił do szkoły. Ułożył poduszkę, przysunął stolik ze śniadaniem herbatą oraz pilotem. Poszedł do pokoju syna i przyszli na dół.
- Jakby co skarbie, będę w biurze ojca. Muszę coś zrobić, dobrze? - zapytał jak ten brał się za tosty. Syn pokiwał tylko głową, więc zostawił go na dole i poszedł do domowego biura i usiadł przed laptopem. Coś go męczyło od kilku dni, więc wpisał hasło i włączył filmy z monitoringu jak ich nie było. Widział, że Arte wyszedł lekko ubrany po zakupy, to pewnie dlatego dostał gorączki, patrzył próbując wyłapać to co ciągle mu umykało.
Zatrzymał film i wpatrywał się w okno w pokoju syna, którym ktoś wchodził do środka. Szerzej otworzył oczy, puścił nagranie i patrzył jak włamywacz podchodzi do jego pociechy z nożem w ręce. Serce zabiło mu przeraźliwie szybko. Patrzył jak mężczyzna w masce pochyla się nad śpiącym Arte i głaska go po policzku.
Gwałtownie odwrócił drogę i zastopował film, gdyż usłyszał coś z pokoju obok. Z ich sypialni. Nie mógł to być Arte, bo leżał na dole, zapewne spał, bo Eric siedział już dobrą godzinę w gabinecie.
Złapał telefon i z mocno bijącym sercem napisał na grupie, w której był Tobias, Olivier i Liam "Ktoś jest w domu, szybko!".
Z szuflady wyjął pistolet męża, przerażony, że jego pociecha może być w niebezpieczeństwie, wyszedł z gabinetu nie wydając żadnego dźwięku.
Dostrzegł cień, niedaleko schodów, więc pobiegł tam, miał po nich zbiec, ale intuicja kazała mu się odwrócić. Zdążył to zrobić i został dźgnięty w bark przez zamaskowanego napastnika. Wszystko działo się dla niego w zwolnionym tempie. Zdążył strzelić, zanim spadł ze schodów, pchnięty z nożem barku. Niestety, potem była tylko ciemność.
ZOSTAW JAKIŚ KREATYWNY KOMENTARZ.
BĘDZIE MI BARDZO MIŁO.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro