39
Pov Bella
Po kolejnej nieprzespanej nocy uświadamiam sobie, że muszę jak najszybciej zerwać kontakt z Louis'em jak i Zayn'em. Pragnęłam spokojnego życia, a żaden z nich nie mógł mi tego zapewnić. W tej chwili właśnie najbardziej zaczynało mi brakować moim rodziców. Oni na pewno mi by dobrze doradzili i nie pozwolili bym wpakowała się w takiego bagno.
Dziś jest dodatkowo dzień moich osiemnastych urodzin. Jestem wreszcie pełnoletnia i mogę bez żadnych skrępowań opuścić Louisa. Nie wiem jeszcze gdzie pójdę. Lecz długo z nim nie zostanę.
Jak zeszłam do salonu to na stoliku zobaczyłam tort z owocami. Na nim były dwie świeczki jedna z jedyną druga z ósemką. Był dla mnie.
- Pogódzmy się wreszcie. Dziś masz urodziny, powinniśmy spędzić ten czas razem. Chodźmy do kina albo kawiarni - zaproponował jak pojawił się w zasięgu moich oczu.
- Nie mam ochoty - odpowiedziałam mu.
- Od tygodnia nie opuszczasz prawie swojego pokoju. Unikasz mnie jak tylko możesz.
- Zasłużyłeś sobie na to - zamroczałam pod nosem. Za bardzo nie interesowało mnie to czy to usłyszy.
- Nie jestem wcale gorszy od Zayn - powiedział na swoją obronę.
- Dlatego z nim także nie zamierzam utrzymywać kontaktu. Obaj jesteście siebie warci. Ja w odróżnieniu od niego nikogo nie zabiłem.
Spojrzałam na niego wymownie. Skoro Zayna było stać na zabójstwo to sądzę, że mojego brata także.
- Możliwe, ale nikogo kto był dla ciebie ważny. No może oprócz Malika, ale on się nie liczy.
- A to dlaczego? Przecież to także człowiek! Najbardziej mnie boli to jak traktujesz innych ludzi. Nie jesteś wcale od nich lepszy. Zachowaj odrobinę pokory!
Nic mi nie odpowiedział, a jedynie spojrzał na podłogę.
- Mam dla ciebie prezent - zakomunikował po chwili milczenia.
- Nie chcę nic od ciebie.
- To akurat powinno ci się spodobać.
***
Wysiadłam z samochodu rozglądając się do około. To była najbiedniejsza dzielnica w mieście. Diametralnie różniła się od tej, w której mieszkałam. Ja mieszkałam w pięknym domu, a moi rodzice w obskórnym bloku.
- Chcę wejść do środka. Zaprowadź mnie do moich rodziców - poprosiłam Louisa. Sama nie dałabym rady ich odnaleźć. Tu musiało mieszkać wielu ludzi. A ja nawet nie wiedziałam jak oni się nazywają.
- To nie ma sensu. Twoja matka nie będzie chciała nawet z tobą rozmawiać. Sprzedała cię naszym rodzicom. Ona sama nie wie kto jest twoim ojcem. Urodziła cię tylko dlatego, że zoriętowała się, że jest w ciąży tak późno, że aborcja była niedozwolona.
W moich oczach pojawiły się łzy.
- Skąd to wszystko wiesz? - robiłam wszystko co w mojej mocy by się nie rozpłakać.
- Wynająłem prywatnego detektywa. Ale jeśli mi nie ufasz to możesz iść sprawdzić. Twoja biologiczna matka nazywa się Jane Collins.
- Nie trzeba, wracamy.
Wracamy do domu w zupełnej ciszy. Nie mam Louis'owi nic do powiedzenia. Chociaż jestem mu wdzięczna za to co dla mnie zrobił. Poznałam brutalną prawdę, lecz wolę ją niż miałbym mnie karmić kłamstwami.
- Miałam szczęście - powiedziałam do niego jak już dojechaliśmy. - Gdyby nie twoi rodzice to całe swoje życie spędziłabym w domu dziecka. Nigdy nie poczułabym prawdziwego ciepła rodzinnego.
- To byli nasi rodzice. Kochali cię tak samo jak mnie, a może nawet bardziej. Ja także zawsze bardzo cię kochałem. A teraz to już nie mogę przestać o tobie myśleć.
- Przestań - przerwałam mu. Nie miałam ochoty znowu tego słuchać. Chciałam dać mu do zrozumienia, że nigdy nie będziemy razem.
- Czemu mnie nie kochasz? - no i znowu próbował grać na moich uczuciach. Od zawsze był w tym dobry.
- Kocham, ale nie tak jak ty byś tego chciał - oznajmiłam i wyszłam z samochodu. On za to rozpalił silnik i z piskiem opon odjechał.
A ja nie mając ochoty na siedzenie w pustym domu zdecydowałam się pójść do parku. Lubiłam to miejsce i działało ono na mnie kojąco.
Po krótkim spacerze byłam już na miejscu. Usiadłam na ławce i zaczęłam się wpatrywać w drzewo. Próbowałam wyłączyć myślenie.
- Bella - usłyszałam głos Zayna i poczuła jego dłoń na moim ramieniu. Zaraz później zajął miejsce obok mnie. - Codziennie tu przychodzę mając nadzieję, że cię spotkam. Dziś nareszcie mi się udało. Jestem z tego faktu bardzo zadowolony.
- Zostaw mnie samą - poprosiłam.
On jednak nie wyglądał jakby się gdzieś wybrałał.
- Masz dziś urodziny skarbie. Wysztkiego najlepszego - złożył mi życzenie i pocałował mnie w policzek. - Wiem, że zrobiłem coś strasznego, lecz nie możesz mnie za to wiecznie winić. Żałuję tego.
Po tym jak dręczył mnie swoimi telefonami to wykrzyczałam mu wprost co o nim myślę.
- To nie zwróci mu życia - wypominłam mu.
- Zadaje sobie z tego sprawę. Jednak my oboje żyjemy i możemy być jeszcze szczęśliwi.
I miałam już mu coś odpowiedzieć, lecz przerwał mi dzwonek telefonu. Wyciągnęłam go z kieszeni i odebrałam.
- Czy rozmawiam z Isabellą Tomlinson? - usłyszałam zupełnie nie znany mi głos.
- Tak.
- Przyjedź szybko do szpitala, twój brat miał wypadek.
To już jest ostatni rozdział. 10 konkretnych komentarzy i macie dziś epilog.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro