Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

Spojrzałam na mężczyznę pytająco.
On wręczył mi mniejszą z toreb i się niezauważalnie uśmiechnął.
- Może ci się przydać zanim wyjdziesz. - oznajmił. Otworzyłam sakwę, aby zobaczyć co jest w środku. Znajdowała się w niej część moich ubrań. Ale... Nie rozumiem, dlaczego on miałby, specjalnie po nie jechać. Jeszcze tak z rana, bez kawy.
- D-dziękuję. - rzekłam i poszłam szybko się przebrać. Wyszłam i zaczęłam wykonywać moją część obowiązków.

*****

Gdy już wszystko zrobiliśmy. Razem z Gilanem weszliśmy do chatki. Halt przeglądał jakieś papiery, mrucząc coś do siebie. Kiedy nas zauważył wydał się zadowolony, że może na chwilę się od tego wszystkiego oderwać. Ale trudno stwierdzić, bo znowu przestał używać mimiki twarzy.
- Jesteście pewnie głodni. Chodźcie, nauczę was robienia kilku potraw. Bo zupełnie wyleciał mi ten fakt z głowy, że przecież muszę was tego nauczyć. No chyba, że już umiecie... - zwiadowca w tym momencie spojrzał się na mnie i pokiwał lekko zauważalnie głową na "nie". Jeśli dobrze odebrałam tę informację, to mam odpowiedzieć nie prawdę po to by on mógł mieć spokój z papierami na niecałą godzinę. Ale przecież sam mnie uczył, że zwiadowcy nie kłamią. Chwilę stałam w milczeniu zastanawiając się nad odpowiedzią. W przeciwieństwie do Gilana, który od razu się przyznał do braku umiejętności gotowania.
- Coś tam umiem zrobić, ale na pewno nie jakieś bardziej "skomplikowane potrawy". - odpowiedziałam tak właściwie to zgodnie z prawdą. W końcu umiem robić jakieś jedzenie, żeby nie umrzeć z głodu, ale to są zwykle najprostsze jakie tylko się da. Po niecałej godzinie tłumaczenia nam wszystkiego i gotowania, zasiedliśmy do stołu. Jedliśmy w ciszy. Nikt chyba nie miał zamiaru się odezwać. Nie przeszkadza mi to jakoś. Przywykłam do ciszy. Po skończonym jedzeniu pozmywałam wszystkie naczynia. Poszłam do Halta, który znowu siedział w tych papierach.
- Halt...? - mężczyzna spojrzał się na mnie pytająco.
- Jeśli nie ma nic do roboty to czy mogę wybrać się na przejażdżkę?
- Do zrobienia nic nie ma, a czy możesz wyjść to nie musisz się pytać. - odpowiedział wciąż pochłonięty papierami.
- Dziękuję. - udałam się w stronę drzwi.
- Tylko wróć niedługo bo mieliście się uczyć kamuflażu. A i jeszcze jedno. - zatrzymał mnie jeszcze przez chwilę. Wyciągnął z jakieś szafki płaszcz taki sam jaki zawsze ma na sobie tyle, że mniejszy.
- Na wypadek niechcianych gości. To część technik kamuflażu. Jest bardziej skuteczny niż twoja bluza. - od razu go na siebie zarzuciłam. Jest odrobinę za duży, ale nie przeszkadza mi to. Miło uśmiechnęłam się do mężczyzny i wyszłam. Lilia widząc mnie wesoło zarżała. Podeszłam do niej i pogłaskałam po pysku. Założyłam siodło na jej grzbiet i przypięłam.
- Co powiesz na małą przejażdżkę - Powiedziałam do niej, głaszcząc ją. Odpowiedziała mi wesołym rżeniem.
- Tak bezemnie? - omału zawału nie dostałam przez niego.
- Gilan, ty chcesz, żebym tu na zawał zeszła?
- Spokojnie w tak młodym wieku to ci nie szkodzi. - zaśmiał się. - To co jedziemy?
- Ee... My?
- No dołączam się razem z Blaise'm. - a chciałam pojechać sama z Lilią...
- Pff... Mam rozumieć, że nie przyjmujesz odmowy?
- Doookładnie. - no cóż będę musiała go jakoś znosić... No trudno... Kiedy indziej pozbieram sobie myśli. Wsiadłam na grzbiet klaczy. Widząc, że chłopak chyba nie zamierza wsiąść na swojego konia zwróciłam się do niego.
- Na co czekasz? Chciałeś ze mną jechać, czyż nie?
Chyba się ocknął, bo pomimo, że nic nie odpowiedział to wsiadł wreszcie na Blaze'a.
- To gdzie jedziemy? - spytał się.
- Przed siebie - odpowiedziałam.
- To prowadź.
I tak ruszyliśmy powoli w nikomu nie znanym kierunku.
Byliśmy już trochę oddaleni od chatki Halta. Podczas naszej jak na razie 10 minutowej podróży, Gilan zadał mi ze 100 pytań: gdzie mieszkałam, skąd jestem... Itp.
- Tak właściwie to... Halt wziął cię na czeladniczkę (tak się to odmienia przez osoby??) tak nagle... Twoi rodzice wiedzą, że jesteś u niego? Nie martwią się? - spuściłam głowę przez co kaptur zakrył mi oczy. Lilia chyba wyczuła, że coś jest nie tak, bo się zatrzymała. Nie zamierzam płakać. To nie w moim stylu. Przywykłam do samotności... Ale jednak takie pytania dobijają.
- J-ja... N-nie...
- Przepraszam jeśli cię uraziłem moim pytaniem... - powiedział szybko.
- Nie... Spokojnie skąd miałeś wiedzieć - podniosłam głowę i wymusiłam uśmiech.
- Moi rodzice... Nie żyją. Zginęli na wojnie. Kiedy się o tym dowiedziałam... Uciekłam. Nie chciałam nikogo widzieć. Potem nauczyłam się tak jakby kamuflażu i się usamodzielniłam. Baron do dzisiaj mnie szuka i nie wie gdzie jestem. Jak się niedawno okazało Halt miał za zadanie mnie znaleźć, ale nikt nie wiedział, nawet ja, że od początku wiedział gdzie jestem i zamiast "wydać mnie" pod opiekę barona obserwował moje poczynania, żeby się utwierdzić czy jestem odpowiednia na zwiadowcę. Potem w sumie przypadkowo spotkałam was przy stajni i resztę znasz - powiedziałam na jednym wydechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro