Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 - Praca

Lucretia

Victor, na szczęście dla mnie, po tamtym weekendzie zwolnił trochę z realizacją swojego genialnego planu. Ku mojemu zdziwieniu, zauważyłam jednak, że zaczął korzystać z aplikacji randkowych i zdecydowanie więcej czasu spędzał wlepiony w ekran telefonu. Miałam nadzieję, że albo tam mu się poszczęści, albo że przynajmniej zajmie go na jakiś czas. Ostatnie weekendy spędzał też, realizując duży projekt z pracy, więc nie ciągnęło go do balowania.

Myślałam o tym, co zrobić na obiad, przechadzając się po szkolnych korytarzach. Placówka, w której pracowałam, była sporym liceum i mieściła się w mało ekskluzywnej części miasta. Trafiały tam głównie dzieci pochodzące z klas średniej i niskiej. Prawdę powiedziawszy, nie rzucił mnie tu los, ale moja własna decyzja. Choć krążyła o tych dzieciach opinia, że są „trudne" i nie ma dla nich wielkiej przyszłości, wiedziałam doskonale, że są błędne. Chciałam też tutaj przyjść, ponieważ zakładałam, że będę mogła jakoś pomóc podopiecznym dzięki swojemu darowi. Skoro nie mogłam się go pozbyć, chciałam, chociaż wykorzystać go w dobrym celu.

Objęłam stanowiska pedagoga szkolnego bez większych problemu ze względu na wakat. Już od kilku lat dyrekcja zmagała się ze stałym obsadzeniem tego stanowiska. Ludzie bardzo szybko rezygnowali, mimo że wielu z nich miało w sobie na wstępie mnóstwo pasji i zaangażowania.

Na początku roku przedstawiano mnie każdej klasie, a było ich sporo – dziesięć na rocznik. Chciałam zdobyć zaufanie młodzieży, zachęcałam ich do tego, by przychodzili do mnie nawet z najmniejszym problemem. Na tych krótkich spotkaniach, mówiłam, że jestem tutaj dla nich i żeby pragnę im pomagać, jak tylko będę w stanie. 

Moje przemówienia nie przyniosły pożądanego skutku. Dzieciaki nie zareagowały pozytywnie, tylko zlekceważyły mnie, tak jak zazwyczaj one same były traktowane. Wiedziałam, że rzeczywistość znacznie różni się od wyobrażeń kreowanych przez moich znajomych ze studiów. Wydawało im się, że młodzież zobaczy w nich bohaterów, od razu zaczną ich uwielbiać, traktować jak najlepszych przyjaciół, przybiegać z każdym problemem. A oni wtedy będą mogli odczuwać dumę i szczycić się „wypełnianiem szlachetnej misji". Wszyscy wychodziliśmy od tego, że mieliśmy dobre pobudki, ale sporo z nas całkiem szybko przestawało być idealistami.

– Lucretia, zwolnij trochę. – Usłyszałam nagle lekko zdyszany głos Flory, która próbowała mnie dogonić, jednocześnie nie chcąc krzyczeć na korytarzu. Odwróciłam się i pozwoliłam oprzeć się jej na swoim ramieniu. – Nie jestem aż taka stara, ale chyba zaczyna mnie to powoli dopadać. 

Uśmiechnęłam się lekko. Flora miała ponad pięćdziesiąt lat i nie ukrywała dłużej pod farbą przyprószonych siwizną włosów, ani nie próbowała wygładzać zmarszczek. Moim zdaniem te cechy dodawały kobiecie jeszcze więcej uroku. Dzieliło nas ponad trzydzieści lat, ale w pracy była mi najbliższą osoba.

Dałam jej chwilę na złapanie oddechu, potem podniosła swoje orzechowy oczy i popatrzyła na mnie spod okularów. Zawsze zastanawiałam się, jak w czyimś spojrzeniu jednocześnie może występować tyle samo surowości, co i uprzejmości. Uczniowie uwielbiali zajęcia, które prowadziła, chociaż wymagała dużo, potrafiła zainteresować biologią niemal wszystkich.

– Dyrektor chcę z tobą porozmawiać – oznajmiła. – Mijałam go przed chwilą i prosił, żeby cię zawołać, gdybym cię zauważyła. 

– Coś się stało? – zapytałam zmartwiona. 

– Nic więcej nie mówił, ale nie wyglądał na zdenerwowanego – odpowiedziała Flora, wzruszając ramionami. 

Pokiwałam głową i powiedziałam, że od razu pójdę do jego gabinetu. Miałam zaplanowane tego dnia spotkanie z dyrektorem, ale umówiliśmy się na późniejszą godzinę. Byłam pewna, że w międzyczasie nie zmienialiśmy naszych ustaleń. Idąc w stronę sekretariatu, co jakiś czas zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co mogło wywołać ten pośpiech.

Dotarłam tam po chwili i zapytałam Kelly, czy dyrektor jest u siebie. Młoda dziewczyna, która była na stażu, przytaknęła i skupiła się ponownie na obowiązkach, którymi zajmowała się przed moim przybyciem. Przygotowywano ją powoli do przejęcia na stałe tego stanowiska, ponieważ obecna sekretarka wybierała się niedługo na emeryturę, a ona traktowała tę szansę poważnie. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale sama kończyła tę szkołę i mnóstwo wysiłku kosztowało ją wyjście z trudnej sytuacji rodzinnej oraz materialnej. Pomocną dłoń wyciągnęła wtedy do niej sekretarka, a dyrektor zrobił wszystko, aby dać jej możliwość samodzielności, a tym samym wyjścia na prostą. 

Zapukałam cicho i po zaproszeniu nieśmiało wychyliłam się zza drzwi. 

– O Lucretia, wchodź, wchodź! Wiem, że byliśmy umówieni na później, ale muszę dzisiaj pilnie wyjechać.

– Przestraszyłam się, że stało się coś poważnego – odpowiedziałam z westchnieniem. – Musiałabym wrócić po swoje notatki. Da mi pan chwilkę? 

– Dobrze, dobrze, to leć, mam jeszcze trochę czasu.

Wracając do swojego gabinetu, przyspieszyłam kroku. Myślałam, że będę miała trochę więcej czasu, aby przygotować się do tego spotkania. Przygotowałam wcześniej notatki i ułożyłam w głowie scenariusz, ale to było moje pierwsze poważne wyzwanie od czasu studiów. Chciałam udowodnić, że mi zależy na tej pracy i młodzieży. Wszystko leżało uszykowane na biurku, więc zgarnęłam tylko potrzebne materiały i wróciłam do dyrektora.

Pan Wilbenny był starszym człowiekiem, ale za to bardzo wesołym i nieco chaotycznym. Dyrektor też pragnął jak najlepiej dla dzieciaków, ale czasem ograniczały go środki pieniężne i rada rodziców. Często też powtarzał dwukrotnie słowa w swoich wypowiedziach, co zazwyczaj wszystkich rozśmieszyło, ale z czasem każdy się przyzwyczajał.

– Czytałem twój raport, Lucretio – powiedział poważnym tonem, kiedy już usiedliśmy w jego gabinetu przy małym stoliku do kawy. Niekiedy przyjmował tutaj ważnych gości, dlatego znajdowało się to na wyposażeniu pomieszczenia. – Jest bardzo, ale to bardzo szczegółowy – dodał. – Doceniam to, jak również mnóstwo pomysłów, które zaproponowałaś pod koniec, tak, tak, pod koniec. Zdajesz sobie sprawę, jakie mamy problemy, prawda? 

– Kadra, pieniądze i rodzice? – westchnęłam. – Byłam tego w pełni świadoma, ale i tak wolałam przedstawić więcej opcji. Zawsze wtedy mamy wybór. 

– Zanim do tego wrócimy za chwilę, chciałbym wysłuchać wniosków, jakie ty z tego wyciągnęłaś, poza liczbami, które mi przedstawiłaś w raporcie. No mów, mów – powiedział pan Wilbenny, splatając dłonie na brzuchu. Zdecydowanie wolał słuchać niż czytać, przymykał wtedy oczy i kiwał głowę, intensywnie myśląc, gdy zainteresowała lub martwiła go jakaś kwestia.

Wzięłam głęboki oddech. Mój raport powstał na podstawie ankiet, które rozdałam uczniom na początku roku, na spotkaniach, podczas których zostałam im przedstawiona. Prosiłam, żeby wypełnili je, a potem oddali mi w ciągu tygodnia. Ankieta zawierała pytania o przyszłe plany uczniów, ścieżki zawodowe, którymi chcą podążać, słabe, mocne strony, zainteresowania itp. Przez kolejny tydzień analizowałam je i pisałam raport. Miałam na to sporo czasu, ponieważ uczniowie do mnie jeszcze nie przychodzili. 

Powiedziałam dyrektorowi, że zaledwie jeden procent z naszych uczniów planuje iść na uniwersytet. Aczkolwiek co najmniej jedna trzecia chciałaby się tam wybrać, jednak uważali, że nie mają szans się dostać. W wyborze ścieżek zawodowych dominowały odpowiedzi praktyczne, zawody, które są potrzebne, praca, którą można łatwo zdobyć i nie utracić ze względu na zapotrzebowanie.

Wielu uczniów miało zainteresowania artystyczne, lecz pisało o tym, że nie mają, gdzie i jak ich realizować, a nawet jeśli to rzadko który chciał uczynić z tego swój sposób na życie czy zarobek. Najbardziej jednak martwiło mnie to, że młodzież miała trudności z wypisaniem więcej niż jednej swojej mocnej strony lub cechy, ale gdy przechodziło się do tych słabych, potrafili wyjść poza przeznaczone do tego miejsce.

– Też zwróciłem na to uwagę – powiedział. – Ale to nie oznacza, że nasi uczniowie nie są uzdolnieni czy ambitni, tylko...

– Myślą realistycznie – dokończyłam, zamykając teczkę. 

– Chciałbym jednak, żeby udało się zrealizować chociaż jeden twój pomysł. Ten z klubem artystycznym mi się podoba. – Pan Wilbenny szczerze się do mnie uśmiechnął. – Za tydzień mam spotkanie z rodzicami, czy mogłabyś wszystko przygotować, abym mógł im przedstawić tę propozycję i może wtedy uda się coś zdziałać.

Dyrektor zapowiedział po chwili, że musi się zbierać, więc ja też zaczęłam pakować swoje rzeczy. Podniosłam na chwilę wzrok i zdziwiłam się, że pan Wilbenny zastanawia się, czy mi coś powiedzieć, czy nie. Chwilę dłużej przyglądałam się jego myślom, jednocześnie układając swoje papiery przed włożeniem do teczki.

Na pierwszym spotkaniu rodziców z dyrekcją przedstawiono moją sylwetkę jako nowo zatrudnionej osoby, ale nie spotkałam się z miłym przyjęciem. Dorośli zakładali, że jestem kolejną młodą idealistką, która przyszła tu realizować swoje głupie pomysły i wciągała w to niepotrzebnie dzieciaki. Dodatkowo na moją niekorzyść działał fakt, że pochodziła się z rodziny bogatych i znanych Parkerów. Chciałam, żeby nie oceniali mnie bez bliższego poznania, pomimo tego miałam nadzieję, że ostatecznie zrozumieją, że zależy mi tylko na dobru ich potomstwa. 

– Lucretio... – zatrzymał mnie przy drzwiach. – Chciałbym, ci jeszcze powiedzieć...

– Panie dyrektorze – przerwałam mu. – Damy radę! Szczerze nam zależy prawda? – Uśmiechnęłam się jeszcze i wyszłam.

Nie powiem jednak, że nie zmartwiły mnie myśli dyrektora. Zamierzał mnie uprzedzić, że rada może nie zgodzić się na moje pomysły przez uprzedzenia. Westchnęłam ciężko i poczułam wibracje w kieszeni, oznaczające nadejście wiadomości. Uniosłam brwi, kiedy zobaczyłam, że to od Hyacintha. Pytał się, czy może wpaść na kolację, ponieważ wieczorem będzie w naszej okolicy. Zgodziłam się oczywiście, teraz musiałam wykorzystywać każdą okazję, żeby się spotkać z bratem bez Ginny u boku. Odpisałam jednak zapobiegawczo z pytaniem, czy jej także się mogę się spodziewać. 

Byłam w połowie drogi do mojego gabinetu, kiedy usłyszałam rumor w jednym z mniej uczęszczanych korytarzy, gdzie mieściły się schowki i pokój sprzątaczek oraz woźnych. Uczniowie powinni być w klasach, dlatego zdziwiłam się jeszcze bardziej, kiedy dotarły do mnie krzyki, zdecydowanie należące do młodych ludzi.

Pobiegłam w tamtą stronę i zobaczyłam bijących się nastolatków. Powód musiał być poważny, a emocje silne, bowiem nie żałowali siły. Nie byłam w stanie odczytać ich myśli, ponieważ poruszali się szybko, a ich umysły wydawały się skonfundowane. Wiedziałam, że zachowałam się głupio, i że powinnam w pierwszej kolejności pobiec po pomoc, żeby ich rozdzielić, więc wkroczyłam między nich.

– Panowie, przestańcie! – krzyknęłam najgłośniej, jak mogłam, próbując uchwycić ich ręce, zatrzymać w jakikolwiek sposób. 

W ferworze walki, w jakim się przez przypadek znalazłam, otrzymałam cios w twarz. Nie wiedziałam od którego ucznia, nie obchodziło mnie to, mieli tylko przestać. Czułam, jak wzrasta we mnie gniew i nawet szkła kontaktowe mogły nie zahamować w pełni mojej mocy. Dopiero po tym stanęli na chwilę zdziwieni moją obecności.

Spojrzałam w oczy jednemu i drugiemu, napełniłam ich strachem, sięgając do odpowiednich miejsc w ich umysłach. Gniew zwiększał moja moc i sprawiał, że działała szybciej niż zazwyczaj. Widziałam, jak zwiesili głowy i zaczęli się pocić, ale tym razem nie z powodu wysiłku włożonego w walkę. Zamykali oczy, jakby nie chcieli oglądać, tego co mają przed sobą.

Trzęśli się, wiedziałam, że będą pod wpływem mocy, dopóki się całkowicie nie uspokoję i nie cofnę proces. Aczkolwiek z czasem efekt zacznie słabnąć, jeśli nie będę go cały czas podsycać. Czy kontrolowałam moją moc? Bałam się przyznać, ale nie, nie całkowicie. Na razie jednak musiałam rozwiązać problemem nastolatków i przyłożyć do oka lód.

– Do mojego gabinetu – powiedziałam stanowczo. – Natychmiast.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro