Rozdział 25 - Wyznania
Lucretia
Chciałam się ukryć, więc szybko uciekłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Znowu oddychało mi się ciężko, usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę i uderzałam w nią głową. Płakałam i brzydziłam się sobą. Moja moc mogła tylko początkowo zwalać z nóg, ale nie powinna sprawiać silnego bólu, poza szkodą moralną oczywiście. Tym razem jednak chciałam, żeby Hyacinth czuł każdą sekundę mojej obecności w swoim umyśle. Chciałam, żeby cierpiał... Boże, co ja zrobiłam?! Spojrzałam na swoje drżące ręce i przypomniało mi się, co chciałam zrobić wiele lat temu, tamtej pierwszej nocy w domu Parkerów. Nie powinnam się wtedy zawahać, czemu Victor mnie wtedy powstrzymał? Nadszedł czas na dokończenie dzieła?
Z letargu wyrwało mnie delikatne pukanie do drzwi, dopiero wtedy dotarło do mnie, że Kiba od dłuższego czasu piszczy i drapie w drzwi.
– Lucretia, wpuszczę do środka Kibę, żeby cię przypilnował, dobrze? – powiedział Tetsuya zmartwionym tonem, nieco przytłumionym przez drzwi. Jednocześnie, gdy tylko się lekko uchyliły, pies już przeciskał się do środka.
Kiba usiadł przede mną i chwilę się we mnie wpatrywał, po chwilę zaczął lizać moją twarz, jakby próbował wyczyścić ją z łez. Powstrzymałam go po chwili i odsunęłam od siebie, nie wiedziałam, czy nasze więzi powinny się zacieśniać.
– Ja nie wiedziałem, że ty możesz być taka straszna – powiedział, próbując znowu się do mnie przybliżyć. – Przepraszam, że cię nie broniłem, ale sam się ciebie bałem.
– To ja powinnam przeprosić, że cię przestraszyłam. – Ukryłam twarz w dłoniach. – Jestem potworem.
Poczułam za chwilę jego łapę na swojej ręce, podniosłam wzrok, prosił, żebym tak nie myślała i domagał się głaskania. Uległam mu w końcu, zadziałało to nieco uspokajająco, kiedy moja dłoń zanurzała się w jego miękkim futrze. Kiba położył głowę na moich udach i próbował mi pomóc, jak umiał, samą swoją obecnością.
– Wiesz, o czym mówił twój pan? – zapytałam. – O tym dokończaniu spraw?
– A tak – przypomniał sobie pies. – Już kiedyś ten facet tu przyszedł i się pobili, ale mój pan się w ogóle nie zmęczył. A ten twój brat to cienias tak w ogóle.
– Więc to tak – odparłam i przestraszyłam się, gdy usłyszałam znowu otwierające się drzwi.
Zamknęłam oczy, ale nie usłyszałam kroków.
– Spokojnie nie wejdę – powiedział Tetsuya. – Ale wypij i zjedz coś. Ja będę siedział po drugiej stronie.
Uniosłam nieco powieki i zobaczyłam tylko jego dłonie z parującym kubkiem herbaty. Kiedy go przyjęłam, zaraz podał mi talerz z kanapkami.
– Dziękuję – Uświadomiłam sobie, jak byłam głodna i przyjęłam poczęstunek ze szczerą wdzięcznością. – I przepraszam za kłopot.
– Przestań – odpowiedział. – Mogę zostawić otwarte drzwi, żeby łatwiej nam się rozmawiało? – zapytał i odetchnął wyraźnie z ulgą, kiedy się zgodziłam. – To ja powinienem przeprosić. Twój brat znalazł się tutaj przeze mnie.
– Co masz na myśli? – Nie chciałem go o nic oskarżać, ale poznać prawdę. Nie wiedziałam tylko, co tak naprawdę się wydarzyło.
– Rano poszedłem spotkać się z twoim ojcem – oznajmił. – I tak doszliby po numerze, że dzwoniłaś do niego z mojego telefonu, a cóż wydawało mi się, że powinien wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Pisałem do niego przed chwilą, czuł się tak kiepsko, że poprosił Hyacintha, żeby go podwiózł na spotkanie ze mną, ale sądził, że tylko go wyrzuci i wróci do domu. Najwyraźniej musiał usłyszeć, że tu jesteś i przyjechał cię uratować z moich łap – zaśmiał się delikatnie.
– Kiba powiedział, że zdążyliście się już pobić – wtrąciłam.
– O tak, ten mały zdrajca wygada wszystko – mruknął, westchnąwszy lekko. – Aż dziw pomyśleć, że jak chodziłem z nim do jednej szkoły przez dwa lata, to się nawet kumplowaliśmy, ale nie musisz się martwić, nigdy nie zostalibyśmy przyjaciółmi. Jesteś zła?
– Nie – odpowiedziałam, zresztą szczerze. – Czuję pewną ulgę. Jak się trzyma ojciec?
– Pewnie poczułby się lepiej, gdyby zobaczył na własne oczy, że jesteś cała i zdrowa.
– W końcu się z nim spotkam – powiedziałam, znowu obarczając się winą.
– Pamiętaj, że w razie czego możesz tu zostać, ile chcesz, tyle ile potrzebujesz – Tetsuya rzucił pośpiesznie, usłyszałam pewien rumor, jakby zerwał się na nogi.
– Nie chce się narzucać. – Przestałam na chwilę głaskać Kibę, pies spojrzał na mnie podejrzliwie. – Chciałabym tylko dotrzymać złożonej obietnicy i zniknąć.
– Dlaczego to dla ciebie takie ważne? – zapytał z ciężkim westchnieniem.
– Bo to najważniejsza rzecz, która pozwoliła mi jakoś zachować zdrowe zmysły, gdy mnie trzymali w posiadłości – wyszeptałam, jakbym wstydziła się do tego przyznać na głos.
– Dobrze, będziemy kwita, ale tylko jeśli obiecasz mi jeszcze jedną rzec, teraz jeszcze nie wiedząc, o co poproszę – odparł zdecydowanie. Nie powinnam się na to godzić, domyślałam się, co to będzie. Byłam na siebie wściekła, że nie potrafiłam dotrzymywać swoich własnych postanowień. – Obiecaj, że nie znikniesz.
– Obiecuję. – Uśmiechnęłam się delikatnie, obietnica nie narzucała żadnego konkretnego momentu.
Kiba uniósł lekko głowę i spojrzał na mnie podejrzliwie. Jego zacięta mina mówiła, że mnie dopilnuje, żebym nic nie wykombinowała. Pogłaskałam go po głowie delikatnie.
– Miło by było powiedzieć o tym komuś, kto nie zna sytuacji, bo wiesz... – Tetsuya westchnął ciężko. – Generalnie wszyscy uważają, że rozwód to moja wina. Nie chcę mówić, że jestem całkowicie bez winy, ale to jeden z powodów, dla których tu wróciłem. Dwa lata, które tu wcześniej spędziłem, wspominałem miło, więc stwierdziłem, że nie zaszkodzi się tu przenieść. Tak się tu znalazłem – zaczął swoją opowieść jakby od tyłu. Postanowiłam mu nie przerywać i w międzyczasie zjeść śniadanie, które dla mnie przygotował. – Tak więc z Evie poznaliśmy się w pracy, z tym, że ona była częścią ekipy laboratoryjnej, oboje byliśmy świeżakami, więc szybko znaleźliśmy wspólny język i zakochaliśmy się w sobie. Rok później już staliśmy na ślubnym kobiercu. Nasze rodziny się lubiły, wszystko zapowiadało się świetnie. Pierwsze trzy lata małżeństwa były naprawdę wspaniałe...
Zamilkł na chwilę, korciło mnie, żeby zobaczyć, jak w tym momencie wygląda i jaką ma minę, gdy to wspomina. Pomyślałam, że pewnie uśmiecha się czule na myśl o szczęściu, jakiego zaznawał wtedy u boku żony. Poczułam małe ukłucie w sercu, byłam zazdrosna, że o mnie nikt nie myśli w ten sposób. Potem przypomniałam sobie, że przecież się rozstali i zawładnęła mną ciekawość.
– A potem cóż, nagle coś między nami zaczęło przygasać. Kłóciliśmy się coraz częściej, ja chciałem, żebyśmy założyli rodzinę. Evie mówiła tak, tak pewnie, ale wydaje mi się, że tylko dlatego, że chciałem to usłyszeć. Gdy tylko poruszałem ten temat, wściekała się na mnie, stopniowo zaczęła coraz więcej pracować. Wróciła na uniwersytet zrobić kolejny doktorat, jeździła na konferencje naukowe. Odsunęliśmy się maksymalnie od siebie. Koledzy śmiali się ze mnie, że na za dużo jej pozwalam i powinienem po prostu jakimś podstępem spłodzić dziecko i postawić ją przed faktem dokonanym, ale za bardzo ją kochałem i szanowałem. Naprawdę chciałem, żeby to była nasza wspólna, przez nikogo nie wymuszona decyzja – powiedział smutno.
Ponownie chciałam wyjrzeć zza drzwi, spojrzeć na niego, odczytać więcej, ale się powstrzymałam. Nie chciał, żeby ktokolwiek go oceniał, ale czułam, że powinnam poczekać z próbami pocieszenia go. Wiedziałam, że chce się wygadać.
– Nie, żebyśmy nie próbowali niczego naprawiać – podjął opowieść. – Przez chwilę było dobrze, a potem i tak temat rodziny gdzieś się przewijał. Evie chyba bardziej niż ja była zmęczona tym poczuciem, że cokolwiek byśmy nie zrobili i jak się nie starali to i tak wszystko się zepsuje. A właśnie wtedy myślałem, że może pomogłaby nam terapia... Nawet niedane było nam spróbować. – Jego głos drżał, mogłam sobie tylko wyobrazić, że ociera łzę z policzka.
– Jak długo walczyliście o wasze małżeństwo? – zapytałam, żeby powstrzymać się przed jakimkolwiek działaniem.
– Ponad rok, ale w sądzie sobie odpuściliśmy. Nie robiliśmy sobie problemów na sprawie rozwodowej, chcieliśmy rozstać się w spokoju i w poszanowaniu dla siebie – podsumował i dodał po chwili. – Dzięki, że mogłem to z siebie wyrzucić.
– Próbowaliście – skomentowałam. – Być może zabrakło wam siły, żeby wszystko naprawić lub po prostu nie miało to wam być dane. Nie mnie oceniać – skwitowałam i wzruszyłam ramionami. – Mam nadzieję, że jesteśmy teraz kwita.
Milczeliśmy przez chwilę. Nie zauważyłam, kiedy Kiba zasnął i przestał przysłuchiwać się naszej rozmowie. Podziękowałam jego panu za śniadanie i gościnę. Z jednej strony chciałam uciec, obietnica spełniona, a z drugiej moja ciekawość wciąż była niezaspokojona. Moje serce pragnęło zostać i być bliżej niego, a umysł krzyczał, żebym zniknęła i nie sprawiała więcej kłopotów.
– Lucretia, czy to prawda, co mówiłaś Hyacinthowi? – zapytał po chwili zaciekawiony.
– Co masz na myśli? – Zmarszczyłam brwi, ale w sumie nie byłam pewna, jak wiele z tego usłyszał.
– Że byłabyś w stanie wymazać uczucia do kogoś? – A więc to, dlaczego się tym zainteresował, chciał mnie o coś potem poprosić?
– Mogę co najwyżej schować to w czyimś umyśle na tyle głęboko, by miał wrażenie, że o tym całkowicie zapomniał, ale nie jestem w stanie się tego pozbyć. Chyba moja babcia to potrafi, dlatego ciocia zaplanowała moją ucieczkę – odpowiedziałam.
– Ktoś chciał cię tam skrzywdzić? – zapytał zmartwiony – Jeśli nie chcesz rozmawiać, o tym, co tam się działo, to nie musisz mi nic mówić.
– Nie, chyba sobie poradzę – mruknęłam. – Babcia miała już dosyć mojego braku chęci do współpracy, więc chciała zrobić sobie z mojego umysłu czystą kartę, żeby sobie mnie łatwo przyporządkować.
– Dlaczego jej tak na tym zależało?
– Powiem ci tyle, co sama wiem – westchnęłam. – Ciężko byłoby to wyjaśnić bez szerszego kontekstu. Moce przejawiają się w mojej rodzinie od pokoleń, to ustabilizowało nam pewną ciekawą pozycję na świecie. Moi przodkowie zbili powoli na tym fortunę, pracując zarówno dla rządów, dobrych ludzi jak i tych złych. Mamy koneksje i wpływy w wielu miejscach. W rodzinie wszyscy walczą o władzę i kontrolę nad resztą. Moja babcia Luisa ma bliźniaczkę, Matildę i cóż ich rywalizacja jest całkiem zacięta. Pierwsza miała dwie córki – moją mamę i ciocię Lindę, druga dwóch synów – Micheala i Matthew.
–Czy to jakaś dziwna tendencja z imionami?
– Tak, jakby – zaśmiałam się. – Wszyscy od Luisy mają imiona na L, a od Matildy na M. Babcia się cieszyła, myślała, że ma większe szanse na rządzenie, bo ewentualnie córki będzie łatwiej zachować przy rodzinie, zwłaszcza jak pojawią się wnuki. Bo wiesz, kto już raz znajdzie się w tej rodzinie, tak łatwo z niej nie wyjdzie, zwłaszcza że inwestowali we wszystkie możliwe najnowsze technologie medyczne i zlecali badania nad naszymi genami, żeby jak najlepiej dobierać potencjalnych partnerów, żeby gen daru, jak oni to nazywają – powiedziałam to ze zniesmaczeniem. – Na pewno przeszedł do następnego pokolenia. Już mnie przebadali pod tym kontem, ponoć babcia miała niedługo wybierać dla mnie odpowiednich kandydatów.
– Nie powiem, brzmi to okropnie – mruknął Tetsuya.
– Cóż babcia jest trochę szalona, reszta rodziny była miła. Ona też na początku tak się zachowywała, chciała mnie sobie zjednać po dobroci, ale w końcu pokazała swoja prawdziwą naturę. Mama pod pretekstem studiów uciekła z domu, żeby nie brać udziału w tym procederze. Babcia jeszcze to przeżyła, miała przecież wciąż Lindę, ale okazało się, że ciocia nie może mieć dzieci, a mama poznała mojego tatę. Oczywiście nikomu nie podobał się jej wybór, zerwała z rodziną wszystkie kontakty. Babcia nie sądziła, że tata zapewni odpowiednie geny, żebym zyskała moc, ale ciocia przypadkiem odkryła, że je mam.
– Zobaczyła w tobie szansę na odbudowę potęgi swojej części rodziny?
– Dokładnie, na początku roztaczała przede mną piękne wizje, jak wykorzystać moce, jak silna mogę być, jak bardzo chcieli mnie odzyskać i tak dalej. Na początku wiesz, byłam zachwycona, że mogę mieć kontakt z rodziną, ale kiedy dowiedziałam się prawdy o tym co robią, nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Skoro nie miałam zamiaru przyłączyć się do jej misji dobrowolnie, postanowiła zmusić mnie psychicznymi torturami, aż jej się znudziło i już wiesz, co zamierzała zrobić.
– Przykro mi – powiedział Tetsuya, miałam wrażenie, że jego głos jest teraz nieco bliżej.
Zamknęłam oczy, przestraszyłam się, że będzie coś kombinował. Niemal podskoczyłam, budząc Kibę, kiedy chwycił moją dłoń i delikatnie ją uścisnął. Poczułam się dziwnie spokojna, jakbym pierwszy raz rzeczywiście uwierzyła komuś, gdy próbował mi przekazać, że wszystko będzie dobrze. Odwzajemniłam gest, chciałam, żeby to znaczyło coś więcej, żeby było wstępem do czegoś więcej. Miałam prawo o to prosić? Gdzie moje postanowienia o zniknięciu z życia wszystkich, którzy byli mi bliscy? Zaśmiałam się żałośnie w duchu z własnej słabości, jaką był brak konsekwencji.
– W sumie nie powinienem o to pytać, po prostu nie sądziłem, że zakocham się ponownie tak szybko. – Wyczułam jego obecność obok mnie. Nie zauważyłam, kiedy się tam znalazł. – Nie boję się twojej mocy, ty też nie powinnaś. Musisz tylko uwierzyć, że to ty nią rządzisz, a nie ona tobą.
– Proszę cię, nie mów takich rzeczy – wyszeptałam, mocniej zaciskając powieki. – Jestem potworem i nie chce już nikogo skrzywdzić.
– Byłbym jednak wdzięczny, gdybyś dała mi szansę – powiedział tonem, tak miłym, że niemal uwodzicielskim. Czułam, że mówi szczerze i wierzy, że może mi pomóc i pragnie dać nam szansę.
Chciałam go posłuchać, naprawdę powinnam spróbować? Serce już od dłuższej chwili biło mi z przyśpieszeniem, żądało, żeby choć na chwilę oddać mu władzę. Zgodziłam się pełna niepokoju. Bałam się, że skończy się to jak z innymi. Podniosłam powoli powieki i poczułam, jak moc wyrwała się do przodu, ale zatrzymała się jakby zdziwiona, że ktoś zaprasza ją do środka, że nie musi się nigdzie wdzierać. Wpatrywałam się w Tetsuyę, chociaż mnie nie znał, w jego wzroku było tyle zaufania a w uśmiechu ciepła. Moc w końcu dotarła do jego umysłu, wkroczyła do środka delikatniej niż zwykle, gdy to się stało, mężczyzna wciągnął głęboko powietrze. Przestraszyłam się i ogromnym wysiłkiem zmusiłam moc do wycofania się.
– Przepraszam. – Zwiesiłam głowę. – Nie powinnam się na to godzić.
– Cóż to uczucie było nieco intensywne, ale zbyt skupiłem na twoich pięknych oczach, by się tym przejmować. Mógłbym wpatrywać się w nie w nieskończoność – roześmiał się i usiadł obok mnie. – Nie było tak źle, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro