Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 - Przesłuchanie

David

– David, do cholery! Co to miało być?! Wiem, że chodzi o twoje dziecko, ale panuj ty nas sobą – powiedział Jim, zatrzaskując drzwi od swojego gabinetu, gdzie czekałem z Alexem i Victorem.

Krążyłem w koło pod ich czujnym spojrzeniem, próbowałem się uspokoić, zebrać myśli, nie wyciągać pochopnych wniosków, ale one same pojawiały się w mojej głowie. Miałem ochotę walić pięścią w ścianę, ale rozsądek dobił się resztkami sił, żebym akurat w komisariacie nie sprawiał więcej problemów.

Mój przyjaciel usiadł w swoim fotelu i głęboko westchnął. Chociaż był niewiele starszy ode mnie, to stres związany z pracą już sprawił, że miał siwe włosy. Kolor ten objął nawet jego obfite wąsy, których końcówką zawsze się bawił, kiedy nad czymś myślał, tak jak robił to w tamtym momencie. Ostatnio też mu się przytyło, ale twierdził, że zrzuci, kiedy jego wnuki zaczną biegać i będzie musiał za nimi nadążyć. Jego córka niedawno urodziła bliźniaki, i moim zdaniem zajadał stres ciastkami, odkąd dowiedział się, że zostanie dziadkiem. 

– Ciekawe co byś zrobił, gdyby chodziło o Natalie? – odpowiedziałem zgryźliwie, nadal wściekły i trochę zawstydzony, że musiał mnie strofować przy wszystkich.

– Ale nie chodzi o nią. Dlatego muszę myśleć za ciebie – powiedział Jim z westchnieniem, kładąc złożone dłonie na biurku. – Przecież wiesz, że chce ci pomóc, ale musisz zachować trzeźwy osąd. Lucretia nie wróciła do domu tak? Kto ostatni ją widział, któryś z chłopaków? 

– Tak, Victor, rozmawiał z nią, zanim wyszła – potwierdziłem, a potem opowiedziałem mu o wszystkim, czego dowiedziałem się od syna i jego chłopaka. Pominąłem tylko, że są razem, o to poprosili mnie wcześniej, postanowiłem uszanować ich prośbę, skoro i tak nie miało to znaczenia dla sprawy. 

Jim wysłuchał mojej relacji, przejrzał materiały, które przyniosłem i chwilę rozmyślał, po czym sięgnął po telefon. 

– Dawać mi tu natychmiast Collinsa i Petersona – zażądał stanowczo i odłożył aparat. – Jestem za stary na afery, więc mam nadzieję, że to tylko zwykłe nieporozumienie. Peterson to doświadczony glina, zajmie się tym, weźmie młodych na przesłuchaniu i wprowadzi zaginięcie Lucretii do systemu. Macie jej zdjęcie, prawda?

– Oczywiście – odparłem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. 

– A z Collinsem sobie porozmawiamy, zanim zrobi to Peterson – dodał jeszcze Jim. 

Chwilę później usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi. Ciężko mi było opanować emocje, kiedy znowu ujrzałem tego młodego policjanta. Petersona znałem od dawna, skinął głową w moją stronę w ramach przywitania. Nie odzywał się niepotrzebnie, ale gdy już to robił, to zwracał uwagę na umykające innym szczegóły, albo ujawniał się jego talent do rzucania kąśliwych uwag. Jim wyjaśnił mu, po co go wezwał i zabrał ze sobą chłopaków, żeby spisać ich zeznania oraz rozpocząć procedury związane z czyimś zaginięciem.

Poprosił też drugiego oficera, aby usiadł naprzeciwko mnie. Jeszcze nie przeszła mi całkowicie ochota, żeby znowu się na niego rzucić, ale obecność szefa komisariatu jakoś trzymała mnie w ryzach. Przyglądałem się młodzieńcowi przez dłuższą chwilę, teraz miał zupełnie inny wyraz twarzy, jakby się nad czymś mocno zastanawiał i jednocześnie martwił. Lepiej dla niego, aby nie wymyślał na poczekaniu wiarygodnego alibi. 

– Collins, znasz Davida Parkera, zastępcę prokuratora generalnego? Wiem, że pracujesz tu od niedawna, ale może obiło ci się o uszy – zapytał go.

– Kojarzę, wydaje mi się, że kiedy tu wcześniej mieszkałem, to chodziłem z jego synem do jednej klasy – odpowiedział rzeczowo, ale swoje słowa kierował tylko do Jima. – Nie miałem jeszcze okazji poznać osobiście. 

– To teraz jest na to czas. David Parker, Tetsuya Collins – przedstawił nas sobie, wykonując wskazujący gest ręką. 

Na szczęście nie oczekiwał, że podamy sobie ręce, nie miałem na to najmniejszej ochoty, dopóki nie miałbym pewności, że nie ma żadnego związku ze zniknięciem mojej córki. Skinął mi tylko głową, odpowiedziałem tym samym, wciąż łypiąc na niego ze złością. 

– Dobrze, Collins, krótko i na temat, czy znasz córkę Davida, Lucretię? 

– Możliwe – odpowiedział. 

– Co masz na myśli, możliwe?! – wybuchnąłem, unosząc się z krzesła. – Znasz ją czy nie?!

– Dwa dni temu w parku wiosennym poznałem dziewczynę o takim imieniu. Nie podała mi nazwiska, więc nie wiem, czy chodzi o pańską córkę. – Jego głos wciąż brzmiał spokojnie i nie bał się spojrzeć mi w oczy. Poczułem się niezręcznie, jakbym podświadomie czuł, że rzucam w jego stronę fałszywe oskarżenia. – Wymieniliśmy się numerami telefonu, miałem się z nią znowu spotkać w parku wczoraj, ale się nie przyszła. Dzwoniłem parę razy, nie odbierała, więc wróciłem do domu. Wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie. 

– Kontaktowałeś się z nią przed spotkaniem? – dopytywał Jim. 

– Pytała tylko, czy nie jestem na coś uczulony, bo chciała przynieść mi trochę ciasta i co lubi mój pies, bo dla niego też chciałaby coś kupić. 

– Brzmi, jak moja Lucretia – westchnąłem cicho, zakrywając twarz w dłoniach. – Victor cię rozpoznał, pokazywała mu, z kim ma się spotkać.

– Jest tego pewny? – Jim spojrzał na mnie, więc przytaknąłem. I wtedy uświadomiłem sobie, że mogłem popełnić straszliwy błąd. Przyjaciel musiał zauważyć moje nerwowe analizowanie w myślach tej sytuacji. – Collins?

– Robiła zdjęcie Kibie, mojemu psu. Mogłem się na nie załapać – odparł po dłuższej chwili. Nie pozwolił, żeby zaskoczenie dostrzegł jego przełożony, który akurat wpatrywał się w notatki, które przyniosłem. 

Przekląłem cicho w duchu, musiała mu to pokazać poprzez swoje wspomnienia. Wiedziałem, że Lucretia i Victor potrafili wyczyniać takie rzeczy. Dlaczego skłamał na moją korzyść wersją, której na razie nie da się udowodnić. Zrozumiał? Victor wspominał, że Lucretia powiedziała obcemu w parku o swoich mocach i skoro to był on... Uwierzył jej? Tak po prostu? Z jednej strony chciałbym, był jakoś zamieszany w zniknięcie mojej córki. Najłatwiejsza opcja, wystarczyłoby go tylko przycisnąć i śledztwo ruszyłoby do przodu. Z drugiej intuicja podpowiadała mi, że nie jest złym człowiekiem i że nie ma z tym nic wspólnego. Musiałem wyjaśnić jeszcze jedną rzecz, którą mnie męczyła. 

– Dlaczego chciałeś się z nią znowu spotkać? – zapytałem. Usłyszałem, jak Jim wciąga głęboko powietrze, wiedział doskonale, jak to jest mieć córkę i dowiedzieć się, że miała się zobaczyć z jakimś mężczyzną. 

– Spodobała mi się, chciałem ją bliżej poznać – odpowiedział, nadal patrząc mi w oczy i wywołując we mnie to dziwne uczucie dyskomfortu. 

Poczułem, jak uchodzi ze mnie całe powietrze. Moja córeczka nie powinna się z nikim spotykać. Była już dorosła, ale ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju. Uważałem, że i tak nikt by na nią nie zasługiwał, a już na pewno nie ten młody człowiek, siedzący naprzeciwko mnie. Poczułem znowu przytłaczającą falę złości, odrzuciłem wszystko, co mówiła mi intuicja. Dla mnie był głównym podejrzanym. 

Jim bał się, że jednak dojdzie do rękoczynów i odesłał Collinsa do Petersona, a mnie poprosił, żebym zabrał chłopaków i pojechał do domu. Uświadomiłem sobie, że będę musiał powiedzieć o wszystkim Marthcie i Hyacinthowi, i dopiero wtedy poczułem ten ciężar na barkach. 

Nie mogłem pokazać po sobie, jak bardzo mnie wszystko przytłoczyło. Odstawiłem Victora i Alexa, do mieszkania i poprosiłem, by się przespali, bo ledwo trzymali się na nogach. Musiałem zmierzyć się z rolą posłańca samemu. W czasie jazdy zadzwoniłem do żony. 

– Kochanie, jesteś w domu? – zapytałem, kiedy się przywitała. 

– Tak, czekam na nasze zakochane gołąbki, mówili, że będą niedługo, ustalamy ostatnie szczegóły dotyczące przyjęcia – odpowiedziała radośnie, jednak po chwili zreflektowała się, wyczuwając smutek w moim głosie. – Coś się stało?

– Muszę porozmawiać z tobą i Hyacynthem, ale nie przez telefon – wytłumaczyłem. – Chciałem mieć pewność, że będziecie na miejscu. 

– Dobrze, czekamy – odparła poważnym tonem i się rozłączyła.

Denerwowałem się bardziej teraz niż gdy pierwszy raz wiozłem Lucretię do naszego domu. Wszystkie moje obawy z czasem się rozwiały, nawet po wypadku z Victorem. Martha zaakceptowała ją i pokochała jak córkę, chociaż niełatwo było jej to okazywać. Czasem nawet przychodziło jej to z trudem wobec naszych rodzonych synów.

Lucretia nigdy nie stanowiła dla nas zagrożenia, robiła wszystko, żebyśmy jak najrzadziej byli wystawieni na działanie jej mocy. Martwiłem się, nie chciałem, żeby coś jej się stało. Zacisnąłem ręce mocniej na kierownicy, nie mogłem na to pozwolić. Postanowiłem, że znajdę ją za wszelką cenę i ponownie sprowadzę bezpiecznie do domu. 

Kilkanaście minut później byłem na miejscu. Nawet Miał wyczuł mój ponury nastrój i nie odstępował mnie na krok, odkąd przekroczyłem próg. Rodzina siedziała już przy stole, najstarszy syn wpatrywał się w przestrzeń, obracając w dłoniach kubek z kawą. Martha stukała w swój palcem i gdy mnie zobaczyła, poszła po napój również dla mnie. Tylko Ginny przywitała mnie radosnym uśmiechem, nie miałem ochoty jej widzieć. Rozumiałem, że Hyacinth ją kocha, ale czasem denerwowała mnie swoją sztuczną trzepotliwością. 

– Cześć, już niedługo też mój tato – zawołała. 

– Przestań, nie teraz – mruknąłem, rozjuszony pozytywną aurą, którą próbowała wokół siebie roztaczać. – Po prostu nie teraz – dodałem spokojniejszym tonem, widząc jej, nawet nie smutną, co oburzoną minę. 

Spojrzała na Marthę i Hyacintha, oczekując, że jakoś ją wybronią, ale żadne nie zareagowało. Poprosiłem ich, żebyśmy porozmawiali we trójkę. Ginny oczywiście chciała również w tym uczestniczyć, ale jej zabroniłem. Byłem pewny, że jeśli tylko dostanie szansę, to podsłucha naszą rozmowę. Wziąłem Miała na ręce i zamknąłem drzwi do pokoju Lucretii, który wcześniej był moim gabinetem. Przebywanie tutaj już zaczęło sprawiać mi duży ból. 

– Nie musiałeś być taki ostry dla Ginny – skarciła mnie Martha, której nerwy też dawały się we znaki. 

– O co chodzi, tato? – zapytał Hyacinth, który wyglądał na zmęczonego i przygaszonego. Nie przypominał mi pewnego, trochę zadziornego dawnego siebie. 

– Lucretia zaginęła – oznajmiłem, nie mogąc spojrzeć im w oczy. – Wróciłem z komisariatu, zgłosiłem jej zaginięcie.

Żona zacisnęła pięści i usta, Hyacinth pobladł i usiadł na łóżku należącym do jego siostry. Martha spojrzała na mnie z troską, musiała dostrzec, jak wiele już mnie kosztowało i poprosiła o szczegóły, żeby zdjąć ze mnie część odpowiedzialności. Opowiedziałem im, czego dowiedziałem się od Victora, a potem od Collinsa. Oboje oburzyli się, że nie został od razu uznany za podejrzanego, ale uprzedziłem ich, że Peterson i Jim na pewno przyjrzą się uważnie jego każdemu słowu.

Widziałem jak bardzo Hyacinth był podobny do matki. Zazwyczaj ich reakcje, a nawet ich ekspresja się pokrywały, tym razem jednak syn wydawał się szczególnie zdewastowany tą wiadomością. Nie mógł przez długi czas dojść do siebie. Moja żona z kolei opracowywała już w głowie plan działania. W kryzysowych sytuacjach przewodziła ona, spojrzała na mnie i cicho wyszeptała: „Znajdziemy naszą córkę".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro