Rozdział 11 - Wiadomość
Lucretia
Dyrektor Wilbenny był zdziwiony, że nie chcę w żaden sposób zajmować się sprawą Maxa i Chrisa, a tym bardziej że nie oczekuje nawet, aby ich zawieszono. Obawiał się, że to zdarzenie po pierwsze zaprzepaści przyszłość tej dwójki, a po drugie zniechęci mnie do pracy. Mój pracodawca nastawiał się, że zobaczy na swoim biurku wypowiedzenia. Zamiast tego poprosiłam, żeby ich bójka została odnotowana w aktach, tego nie mogliśmy uniknąć, lecz redakcja tego wpisu nie nastręczała im większych kłopotów w późniejszej edukacji. Tak zresztą planowałam od początku tego całego incydentu.
Wszyscy już wiedzieli, jak zakończyła się dla mnie interwencja. Reszta kadry, poza Florą i Kelly, spodziewała się, że jeszcze przed końcem dnia spakuję swoje rzeczy i odejdę, robiąc ogromne zamieszanie. Trener jednak przyszedł i chciał błagać mnie, żebym nie karała w żaden sposób jego najlepszego i najbardziej zgranego duetu. W głowie już planował, że spróbuje przekupić mnie kwiatami i czekoladkami. Kiedy dowiedział się, że nie zamierzam tego robić, nie ukrywał, że cieszy się, że nie musi ponosić dodatkowych kosztów, nawet dla dobra drużyny.
Dyrektor przy okazji poinformował mnie, że mój projekt klubu artystycznego dostał zielone światło od rady rodziców. Swoją uwagę mogłam teraz całkowicie poświęcić tej kwestii. Rzeczywiście ten tydzień zaczynał układać się całkiem dobrze.
– Słyszałam, że będziesz realizować swój projekt, gratulacje – powiedziała Flora, radosnym tonem.
Przyszła do mojego gabinetu popołudniem w czasie swojej przerwy. Była jedyną osobą, którą wcześniej poprosiłam o wyrażenie szczerej opinii. Mój pomysł się jej spodobał, ale uprzedzała mnie, że nie jest pewna czy da się do niego przekonać rodziców.
– Dziękuję – odpowiedziałam, uśmiechając się i dokładając kolejną porcję ciastek. Naprawdę zrobiłam ich całkiem sporo, pakując je, nie zdawałam sobie z tego sprawy.
– Mogę, czy to tylko dla dzieciaków? – zapytała nauczycielka.
– Pewnie, częstuj się i jak chcesz, możesz też wziąć trochę dla Daisy.
Wzmianka o nastoletniej córce Flory sprawiła, że nieco posmutniała, ale jej myśli nie stworzyły dla mnie wystarczająco jednolitego obrazu. Kobieta jednak szybko powróciła do swojego serdecznego uśmiechu, którym zjednywała sobie uczniów.
Daisy była czternastoletnim i długo wyczekiwanym dzieckiem Flory. Urodziła ją późno, bo dwa lata przed czterdziestymi urodzinami, a krótko potem zostawił ją mąż. Stwierdził, że nie czuję się jeszcze gotowy na dziecko i chce korzystać z życia pełną gębą. Chociaż minęło wiele czasu, Flora często o nim myślała i bolało ją, że została sama z córką.
Kochała Daisy nad życie, ale żałowała momentami, że jej małżeństwo się rozpadło. Podejrzewała, że stałoby się to prędzej czy później, ale zdecydowanie łatwej byłoby to jej przeboleć, gdyby powodem nie było niczemu winne dziecko. Nie chciała na ten temat rozmawiać, więc postanowiłam uszanować jej decyzję i na razie nie doszukiwać się powodu, dla którego zmarkotniała, kiedy wspomniałam imię jej córki.
Kiedy wróciłam do domu, zrobiłam obiad i zostawiłam porcję dla Victora. Nawet w największej złości nie potrafiłabym o niego nie dbać na tyle ile mogłam. Zamknęłam się u siebie i próbowałam stworzyć zarys plakatu reklamującego mój klub. Chciałam dołączyć listę, na którą chętni mogli się wpisywać, ale zaznaczyłam też, że mogą pominąć ten krok i po prostu przyjść. Planowałam zostawać codziennie od trzeciej do piątej i być dostępna dla dzieciaków. Dać im namiastkę przestrzeni do pracy i kogoś z kim zawsze mogliby o swoich zamiłowaniach porozmawiać, nawet jeśli na wiele tematów brakowało mi rzetelnej wiedzy.
Sama jednak cierpiałam na brak uzdolnień artystycznych, więc musiałam schować dumę do kieszeni i poprosić brata o profesjonalną pomoc. Słyszałam, że wrócił wcześniej do domu. Gdy szłam do jego pokoju, zauważyłam, że przynajmniej zjadł obiad. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Musiałam odczekać chwilę, aż Victor podejdzie do drzwi i je otworzy. Spojrzał na mnie z nadzieją, że chcę go przeprosić, ale zrzedła mu mina, kiedy tego nie zrobiłam.
– Chciałam prosić cię o pomoc – powiedziałam, kierując wzrok na jego dłonie. Dałam mu do zrozumienia, że ponieważ jesteśmy skłóceni, nie będę czytać w jego myślach. – Potrzebuje jakiegoś ładnego plakatu, to mój wstępny pomysł. – Podałam mu kartkę z moimi bazgrołami.
– Ile sztuk i na kiedy? – zapytał.
– Fajnie by było na jutro – odpowiedziałam. – Trzy będą w porządku.
– Okej – mruknął tylko i zamknął drzwi.
To zabolało, ale nie byłam jeszcze gotowa przeprosić. Nie uznawałam, że nie warto, dopóki się rzeczywiście nie odczuwało takiej potrzeby. Wróciłam do siebie i zaczęłam oglądać pierwszy lepszy program kulinarny. Po dwóch odcinkach tym razem to Victor zapukał do moich drzwi. Kiedy wszedł do środka, podał mi trzy gotowe, wydrukowane plakaty. Spojrzałam na nie z uśmiechem, zawarł wszystkie informacje, które chciałam, zostawił miejsce na listę, dodał kilka grafik z ludźmi grającymi na instrumentach, piszącymi, szydełkującymi, na delikatnym, niebieskim tle.
– Jest super – powiedziałam szczerze. – Dziękuję!
– Nie ma za co – zamigał od niechcenia. – Dzięki za obiad i ciastka – dodał jeszcze i wyszedł.
Nie znam dziecka, które lubiłoby się przedstawiać podczas pierwszego dnia w nowej szkole. Nie chciałam tego robić, ale musiałam. Na pierwszej lekcji wychowawczyni poprosiła mnie, żebym wstała, wyszła na środek i opowiedziała coś o sobie. Victor pomachał mi wesoło i uniósł kciuk do góry. Wiele dzieci widząc to, przewróciło oczami i podśmiechiwało się pod nosem.
Nadal nie wierzyli w opowieści Victora, że nagle ma siostrę i to ja nią jestem. Wydawało im się to nierealne, bo nie byliśmy do siebie nawet odrobinę podobni. Ogólnie nie pojmowali, dlaczego trafiłam do jego rodziny. Bratu trudno było wszystko wytłumaczyć, ponieważ dzieciaki z jego klasy nie znały dobrze języka migowego. Jednocześnie cechowała je zbytnia niecierpliwość, i nie zamierzały czekać, aż napisze to co chciałby przekazać.
– Um, jestem Lucretia Jones – powiedziałam niepewnie. – Mam osiem lat i pochodzę z Comitown. Przyjechałam tutaj, bo nie mam już rodziców. Pan i pani Parker mnie adoptowali, więc Victor, którego już znacie to mój brat.
– Lucretio, może nam jeszcze powiesz, co lubisz robić, czym się interesujesz? – dopytywała nauczycielka.
– Nie wiem. – Zaskoczyło mnie jej pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, pasje do pieczenia odkryłam w sobie znacznie później. – Chyba lubię pomagać – odpowiedziałam wtedy.
Victor chodził z wysoko uniesioną głową, oprowadzając mnie po szkole i przedstawiając mnie wszystkim, jako swoją siostrę. Nie chciałam mu odbierać tego, że czuł się jak starszy brat. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, jak go zaatakowałam, dlatego czułam się niepewnie nawet w jego towarzystwie. Nie potrafiłam wtedy nikomu powiedzieć, jak przytłaczające było to przeżycie. Miałam ogromne wyrzuty sumienia i od tamtego momentu bałam się, że Parkerowie jednak zrezygnują z adopcji. Victor wydawał się tym niewzruszony, wprost przeciwnie, nie chciał mnie opuścić nawet na krok, co martwiło mnie jeszcze bardziej.
Dzieci w klasie i szkole było dużo, nawet jak na ośrodek prywatny. Gdziekolwiek spojrzałam, pomimo soczewek, czytałam ich powierzchowne myśli. Ich gęstość i zmienność była dla mnie w tamtym okresie zbyt przytłaczająca. Męczyłam się z tym przez wiele lat, dopóki nie nauczyłam się tego nieco wyciszać. Kiedy byłam dzieckiem, próbowałam sobie z tym radzić za pomocą patrzenie w podłogę. Nie było więc w szkole miejsca, gdzie mogłabym zaznać trochę spokoju i po prostu zająć się swoimi sprawami. Uważano mnie za dziwaka, bo nie potrafiłam nawet normalnie rozmawiać z innymi.
Wspominałam to, stojąc w piątek przed jednym z moich plakatów na głównej tablicy ogłoszeniowej i wpatrując się w pustą przestrzeń, gdzie powinny znajdować się nazwiska chętnych uczniów. Przez ostatnie trzy dni nikt też się nie pojawił, gdy czekałam w sali. Chociaż najchętniej przyznałabym się do sromotnej porażki, ale próbowałam trzymać się myśli, że to na razie początki i mój projekt się jeszcze rozkręci.
– Nie przejmuj się, daj dzieciakom trochę czasu – usłyszałam obok siebie ciepły głos Flory, która dopiero wychodziła ze szkoły. Sama miała dodatkowe zajęcia z eksperymentami oraz uzupełniające dla uczniów, którzy nie nadążali z materiałem z jej przedmiotu. Przytuliła mnie lekko. – No a teraz idziemy, starczy pracy na ten tydzień.
Tak zaczął się ten wyczekiwany przez wszystkich czas wolny, ale ja nie miałam co ze sobą zrobić. Z Victorem wciąż ze sobą nie rozmawialiśmy, a chociaż lubiłam oglądać seriale, to na jakiś czas miałam ich dosyć. Postanowiłam zatem, żeby wieczorem udać się do klubu. Liczyłam, że może będzie tam ten miły barman Alex.
Nie wystroiłam się, wieczorami zresztą robiło się już chłodniej. Ubrałam tylko nieco bardziej nadającą się do klubu bluzkę, miała głębszy, ale niewyzywający dekolt, czarne spodnie, botki i brązową kurtkę. Przyszłam dosyć wcześnie, więc nie było jeszcze dużego tłoku. Z łatwością znalazłam miejsce przy barze i szukałam wzrokiem Alexa. Był na szczęście w pracy i ucieszyłam się, kiedy mnie rozpoznał.
– Lucretia? Dobrze zapamiętałem imię? – zapytał.
– Tak. – Uśmiechnęłam się i poprosiłam o drinka z dodatkiem owocowego soku.
Nie poszłam tam z myślą, żeby się napić, tylko zabić jakoś czas i wyrzuty sumienia spowodowane kłótnią z Victorem. Alex zniknął mi na chwilę z oczu i wrócił, podając złożoną karteczkę, spojrzałam na niego pytająco.
– To wiadomość od tego faceta, którego wtedy upolowała Snakey, wrócił tydzień później i zostawił to dla ciebie, gdybyś się kiedyś pojawiła – wytłumaczył mi.
Przeczytałam szybko wiadomość i uśmiechnęłam się smutno. Młody barman wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem, że zdradzę mu treść. Początkowo sprawiał wrażenie, że jest typem osoby, która po prostu wykonuje swoje obowiązki i nie angażuje się w żaden sposób w sprawy gości. Ten przypadek jednak go zainteresował.
– Ostatecznie do zdrady nie doszło. Skończyło się na pocałunku, ale facet i tak tego żałował, przyznał się żonie do tego, co chciał zrobić, a ta wyrzuciła go z domu. Ale pisze, że będzie próbował ją odzyskać za wszelką cenę – powiedziałam.
– Słodko gorzkie zakończenie – skomentował tylko, zaspokajając swoją ciekawość. – Może w jakiś sposób wyjdzie to im na dobre.
Zaczął się robić tłoczno, więc Alex musiał poświęcać uwagę kolejnym klientami. Sączyłam w spokoju drinka, zastanawiając się, czemu w jego myślach często pojawiał się Victor. Zerkał też w moim kierunku, chcąc się zapytać, czy przyszłam z bratem, czy może pojawi się później, ale nie mógł zebrać się na odwagę. Ciekawość zaczęła brać górę, ale nie chciałam chamsko wchodzić do jego umysłu i szukać tam przyczyny tego stanu rzeczy.
– Przypadkiem nie było tu ostatnio mojego brata? Chyba go pamiętasz, pijany nieszczęśnik poszukujący swojej drugiej połówki? – zapytałam, kiedy podawał mi drugiego drinka.
– Właściwie – zawahał się chwilę. – Był tu w zeszłą sobotę, ale nie w humorze. Z nikim nie rozmawiał, tylko pił. Wszystko dookoła go denerwowało. W tym ja, mimo że chciałem być dla niego miły, bo mi się spodobał już tamtego pierwszego razu – ostatnie zdanie dodał sobie w myślach.
To by się zgadzało, dzień po incydencie z Hyacinthem. Nie sądziłam jednak, że mój brat będzie odreagowywał naszą kłótnię w ten sposób. Próbowałam sobie przypomnieć, w jakim stanie wrócił wtedy do domu, ale we wspomnieniach barmana pod koniec wieczoru jego aparycja pozostawiała wiele do życzenia.
Co ciekawe Alex myślał też o tym, żeby dać Victorowi swój numer już od naszego pierwszego spotkania. Walczył przez te tygodnie ze sobą, postanawiając, że jeśli znowu go zobaczy, to odważy się to zrobić, ale okoliczności i zachowanie brata, nie były ku temu sprzyjające. A teraz barman miał znowu wątpliwości, czy powinien postawić siebie i swoje potrzeby na pierwszym miejscu.
Jakie więc było nasze zdziwienie, kiedy odwróciliśmy się zobaczyć, kto znajdował się w większej grupie ludzi, która właśnie weszła do środka i narobiła tym sporo zamieszania. Wśród nich znajdował się Victor, który wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. Mina mu zrzedła, kiedy mnie zobaczył, ale podszedł szybkim krokiem i rozejrzał się, czy jestem w czyimś towarzystwie.
– Co tu robisz?! – zapytał, migając. – Nie powinnaś chodzić do klubów sama.
– Jestem już dorosła – odpowiedziałam hardo, przewracając oczami i biorąc kolejny łyk drinka. – A ciebie co tu sprowadza?
– Świętujemy wszyscy koniec mojego projektu, to w końcu nasz najważniejszy klient. – Dał mi znak, że chce przejść na rozmowę myślową.
– Cieszę się, że ci się udało – powiedziałam. – Wróć zatem do kolegów i ciesz się swoim sukcesem.
– Dzięki – mruknął i odwrócił się na pięcie.
Zawołałam Alexa i poprosiłam o rachunek. Był zaskoczony, że znikam tak szybko, ale obiecałam mu, że jeszcze się zobaczymy. Nie miałam ochoty się już tam znajdować, cały tydzień był jednak kiepski, a ten wieczór wcale nie poprawił mi humoru. Nie chciałam jednak zepsuć spotkania Victorowi, skoro mógł świętować swój sukces z kolegami. Miałam nadzieję, że to dobry zwiastun na integrację w miejscu pracy.
Wzdrygnęłam się lekko i uśmiechnęłam smutno do swojego odbicia w witrynie sklepowej naprzeciwko. Chociaż wstępnie założyłam, że nie będę się mieszać, to wyciągnęłam telefon i napisałam krótką wiadomość „Podobasz się barmanowi Alexowi, już ostatnio chciał ci dać swój numer, ale wciąż się waha. Nie schrzań tego!".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro