Rozdział 10 - Plan
Lucretia
Początkowo nie wiedziałam, co zrobić, sytuacja wymykała się spod kontroli. Victor był wściekły i nie mógł tego wyrazić. Hyacinth nie do końca rozumiał, w czym rzecz, ale nie był też świadomy, jak wiele wie jego młodszy brat. Mój przyjaciel zakładał, że wydarzyło się pomiędzy nami coś, co doprowadzi ostatecznie do mojego załamania. Założył, że Hyacinth bawił się moimi uczuciami, bez dokładnego rozważania, czemu właściwie miałby to robić w tym momencie.
Victor, chociaż zmęczony pracą, wyprowadził dosyć mocny cios w stronę twarzy brata. Na szczęście tamten zdołał wykonać unik. Przecież to nie pierwsza bójka między nimi, Hyacinth wiedział, czego mógł się spodziewać. Próbował jakoś pochwycić i uspokoić brata. Na Victora to nie działało. Nie mogłam pozwolić, aby złość całkowicie nim zawładnęła, nie chciałam też wykorzystywać mocy, aby wyciszyć go siłą.
Po raz kolejny tego dnia musiałam stanąć pomiędzy ludźmi, którzy byli sobie bliscy, a przedmiotem ich sporu była kobieta. Ciężko było przyznać, że w tym przypadku dotyczyło to mnie. Całkiem patetycznie nieprawdaż? Wiele kobiet ucieszyłoby się, będąc na moim miejscu, ile razy widywałam to w ich myślach.
Ja o tym nie marzyłam, w końcu rzecz dotyczyła moich braci, a miałam świadomość, że kiedyś konflikt dotyczący tej kwestii może w końcu wybuchnąć. Starając się nie popełnić tego samego błędu co rano, nie weszłam bezpośrednio pomiędzy nich, tylko chwyciłam Victora w pół i próbowałam go odciągnąć. Kiedy w końcu mi się udało, stanęłam przed nim i wymusiłam, żeby spojrzał mi w oczy.
– Uspokój się! – krzyknęłam do niego w myślach.
– Ale...! – zagrzmiała jego odpowiedź w mojej głowie.
– Żadne „ale"! – Tym razem wykorzystałam też swoją moc, by mimo wszystko nieco stłamsić jego emocje.
Spojrzał na mnie zdziwiony, z cichym wyrzutem, że to zrobiłam. Poczuł się naprawdę urażony, tym, że stawiam w tej sytuacji Hyacintha wyżej niż jego. Z zewnątrz wyglądało to dziwnie, ponieważ używaliśmy wtedy mimiki zamiast gestów. Nasza rodzina przyzwyczaiła się już do specyficznego sposobu naszej komunikacji, poza Davidem, który znał prawdę. Starszy z braci wygładził swoje ubranie i poprawił włosy.
– Co ci odbiło? – naskoczył na Victora.
– A tobie co odbiło? – odparł, gwałtownie gestykulując w języku migowym. – Co robiliście? Co zrobiłeś Lulu?
Hyacinth zaczerpnął głośno powietrza i nie odpowiedział, zamiast tego się zaczerwienił. Spojrzałam na niego zszokowana, normalnie nie dałby nic po sobie poznać. To on sprawiał, że kobiety się rumieniły, a nie one. Walczył jednocześnie ze sobą, obwiniając się o głupotę i z wściekłością na Ginny za ten głupi pomysł.
– Sugerujesz coś?
– Spójrz – powiedziałam do Victora, interweniując i pokazałam swoje podbite oko. – Po prostu się temu przyglądał. Rozdzieliłam uczniów w szkole i mi się przypadkiem oberwało – wytłumaczyłam jeszcze, chcąc uniknąć dalszych błędnych domysłów z jego strony.
– A co on tutaj robił? – zapytał, układając w głowie już kilka możliwości, każda zakładała złe zamiary ze strony Hyacintha.
Spojrzeliśmy na siebie ze starszym bratem, szukając na szybko jakieś wymówki.
– Moje urodziny – rzuciłam.
– Co z twoimi urodzinami? – Victor spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Hyacinth chciał się dowiedzieć, czy coś planuje i czy ewentualnie mógłby mi z czymś pomóc – ciągnęłam dalej kłamstwo, ale Victor wciąż nie był przekonany
– Przecież od tego masz mnie. Hyacinth się nigdy tym zbytnio nie interesował. Tylko dawał ci prezent, składał życzenia i był z siebie zadowolony, że tak o ciebie dba. – Patrzył przy tym na brata, dając mu znać, że gdyby mógł mówić, to ta uwaga byłaby pełna zgryźliwości.
– I przy okazji został na obiedzie, który też powinieneś zjeść, zaraz ci odgrzeje – zarządziłam, zmieniając temat.
Jedzenie powinno załagodzić sytuację, prawda? Przynajmniej taką miałam nadzieję. Kiedy Victor jadł obiad, Hyacinth postanowił jak najszybciej zniknąć, żeby nie prowokować brata, który obserwował go z uwagą, nadal nie wierząc w moje kłamstwo.
Odprowadziłam starszego brata do drzwi, nie wiedząc, jak powinnam się zachować ani co powiedzieć. On także nie wiedział. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, żeby widzieć Hyacintha zmieszanego i niepewnego. Zawsze jawił mi się jako ten super gościu, który doskonale wie, co zrobić w każdej sytuacji, aby wyjść bez szwanku. Wielokrotnie jego statyczny umysł wydawał mi się nie do ruszenia, a jednak on też musiał poddawać się działaniu emocji.
– Lulu... – zaczął – jeśli chodzi o to, co stało się wcześniej.
– A co się stało? – zapytałam, udając, że nie wiem, o czym mówi. – Pewnie moje oko będzie wyglądało jeszcze gorzej, dobrze, że wtedy nie będziemy się widzieć.
– Gdyby coś się działo, to dzwoń. – Przyjął znowu postawę troskliwego brata, wiedząc, że wciąż jesteśmy pod obserwacją.
– Nie no co ty, nic mi pewnie nie będzie. Po prostu następnym razem postaram się interweniować z daleka. – Uśmiechnęłam się ciepło i zobaczyłam, że pomyślał o tym, że wyglądam słodko. Zdarzało mu się to czasem, gdy byliśmy dziećmi, ale to pierwszy raz, gdy miało to romantyczny wydźwięk.
– Uważaj na siebie Lulu, tylko o to cię proszę – powiedział czule, zbyt czule jak na niego i uniósł rękę, jakby chciał znowu dotknąć mojej twarzy.
Wtedy niemal podskoczył, gdy Victor uderzył pięścią w ścianę i wpatrywał się w nas w jeszcze większą podejrzliwością. Wyczuwałam złość i rozgoryczenie, jednak ważniejsze dla mnie było niespodziewane zachowanie starszego brata, niż przejmowanie się jego zdaniem na ten temat. Hyacinth pogłaskał mnie tylko po głowie, jak często robił, gdy byliśmy młodsi, targając mi włosy. Nigdy nie oszczędzał mojej fryzury, co zawsze miałam mu za złe, ale tym razem nie potrafiłam rzucić mu nawet wściekłego spojrzenia.
– Na razie – rzucił do Victora. – Zostawię bez komentarza twoje zachowanie, braciszku.
Mój przyjaciel machnął tylko na to ręką i znowu spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Nic nie powiesz? – zapytał w myślach. Nie odpowiedziałam. – A rób, co chcesz i tak wam nie wierzę. Jak nie chcesz powiedzieć mi prawdy, to nie – mruknął, wzruszając ramionami. Poszedł do siebie i trzasnął drzwiami, chociaż twierdził, że go to nie obchodzi, jego zachowanie temu przeczyło.
Obudziłam się, słysząc, jak tata wraca do domu po nocnym dyżurze i przekonuje ciocię, że może się mną opiekować. Wiedziałam, że ona wróci, jak tylko będzie mogła, żeby po raz kolejny się przekonać, że to nie była prawda. Poczekałam, aż wyjdzie i cicho weszłam do salonu, gdzie tata siedział na kanapie, ziewając.
– Czemu nie śpisz, moja kruszynko? – zapytał, uśmiechając się.
Robił to w taki specyficzny sposób i sprawiał tym, że miałam wrażenie, że wszystko będzie dobrze. Domyślałam się, że jeszcze lepiej działa to na jego pacjentów. Tak bardzo za tym tęskniłam. Chociaż wspominanie tych chwil było bolesna, to jednocześnie dawało mi złudne poczucie szczęścia.
– Obudziłam się, jak przyszedłeś – powiedziałam, wyciągając ręce i żądając długiego przytulenia.
Tata wziął mnie na kolana i tulił przez chwilę, walcząc jednocześnie z przytłaczającym go snem i zmęczeniem. Czułam jak, co jakiś czas opada mu głowa i zaczyna przysypiać.
– Tata, idź spać – poprosiłam cicho i podsunęłam mu koc.
– Kruszynko, ktoś się musi tobą zajmować – odpowiedział, kładąc się. – Zadzwonię po Ber... – nie zdążył dokończyć, zasnął.
– Mam już cztery lata, jestem duża – odpowiedziałam sama sobie i poszłam zrobić śniadanie.
Jakiś czas wcześniej ukrywał miskę i swoje ulubione płatki w niskiej szafce, do której zawsze miałabym dostęp. Wyzwanie stanowiło zdobycie mleka, żeby się do niego dostać, potrzebowałam podstawić krzesło i się na nie wdrapać, a lodówka uparcie zamykała drzwi, kiedy ich nie trzymałam. Po kilku nieudanych próbach w końcu udało mi się wsunąć krzesło, zanim znowu się przede mną zatrzasnęła. Krzyknęłam z radości i usłyszałam, jak tata obraca się na drugi bok. Śniadanie zjadłam z wyrazem triumfu na twarzy i spoglądając z wyższością na lodówkę.
Pomyślałam, że czas zabrać się do pracy. Wtedy nazywałam tak pomaganie tacie, kiedy wracał zmęczony po pracy. Razem z Panem Tarczą usiadłam w fotelu i pilnowałam, czy jego umysł wystarczająco odpoczywa. Często było tak, że mimo snu część jego umysłu pracowała. Myślał o pacjentach, wynikach badań, alternatywnych rozwiązaniach, krokach, jakie musi podjąć, aby im pomóc. Wchodziłam wtedy i wyciszałam to wszystko, zmuszałam go do odpoczynku, a przy okazji trochę szpiegowałam.
Lubiłam podczas tych wizyt przeglądać jego wspomnienia, szczególnie te o mamie, kiedy się uśmiechała. Tata mówił, że jestem do niej bardzo podobna i cieszy się, że odziedziczyłam tyle cech po niej, a nie po nim. Uważałam, że mam na pewno tyle samo rzeczy po nim, ale one jeszcze się nie pokazały. Cieszył się wtedy i oznajmiał wesoło, że nie może się doczekać, żeby się o tym przekonać. I to nigdy nie nastąpiło..., ale chyba byłbyś ze mnie dumny tato? Ciocia i David tyle razy mówili, że widać, że jestem twoją córką.
Uśmiechnęłam się na myśl o tym, jak ciocia zawsze potem wracała, ponarzekała, że „znowu to samo" i przynosiła nam obiad. Dopiero jak podrosłam, to wierzyła mi, że zjadłam już śniadanie i że wszystko ze mną w porządku. Postanowiłam, że ją odwiedzę w najbliższym czasie, może jeszcze przed urodzinami.
Wspominałam to, kiedy leżałam na łóżku i zamartwiałam się przy okazji zaistniałą sytuacją. Ile bym dała, żeby móc użyć moich specjalnych umiejętności na sobie i umożliwić sobie sen bez wyrzutów sumienia oraz niepotrzebnych rozmyślań.
Westchnęłam ciężko, wciąż odtwarzałam w głowie to, co wydarzyło się pomiędzy mną a Hyacinthem, chociaż w rzeczywistości nie stało się nic konkretnego. Jednak dla mnie to było coś znaczącego. Tyle lat się w nim podkochiwałam, nie pozwalałam sobie na najmniejszą nadzieję, a niespodziewanie pierwszy krok wychodzi z jego strony. Nawet jeśli przyczyną tego wszystkiego był głupi eksperyment Ginny, to wciąż napawało mnie szczęściem.
Chociaż od tego zdarzenia minął cały weekend, w tym dwie nie do końca przespane noce, nadal wszystko wydawało się to bardzo nierealne. Zachichotałam, przypominając sobie jego dotyk na twarzy, inny niż zazwyczaj. Przez chwilę nie widział we mnie siostry, a to wszystko mogłoby się skończyć pocałunkiem.
Z jednej strony uszczęśliwiłoby mnie to z drugiej, widziałam oczyma wyobraźni, jak wiele chaosu mogłoby wprowadzić w naszym życiu. Bałam się, że gdyby to tego doszło, moja relacja z Hyacinthem uległaby całkowitej dewastacji, nie mówiąc już o niezbyt pochlebnej reakcji naszego otoczenia. Nie potrafiłam znaleźć w tej sytuacji nic pozytywnego poza własnymi egoistycznymi pobudkami. Wiedziałam, że nie kierowało nim romantyczne uczucie, a mimo to wierzyłam, że magicznie mogłoby się pojawić, skoro w ogóle rozważał moją osobę pod względem partnerstwa.
Chciałam porozmawiać o tym z Victorem, ale był na mnie obrażony i wściekły. Jeśli już widzieliśmy się przez weekend, to nie musiałam nawet czytać jego myśli, żeby wiedzieć, że nie chce mieć ze mną do czynienia, przynajmniej przez jakiś czas. Nie było tak, że nigdy się nie kłóciliśmy i między nami zdarzały się sprzeczki, ale zazwyczaj szybko się godziliśmy. Jednak nasza relacja zawsze przechodziła poważną próbę, gdy chodziło o naszego starszego brata.
Według Victora powinnam sobie całkowicie wybić z głowy Hyacintha, a on nie miał się pilnować, aby nawet nie pomyśleć o tym, by spojrzeć na mnie inaczej niż na młodszej siostrę. A wszelka nieświadomość w działaniu, nie była żadną wymówką, nie mógł mnie zranić nawet przypadkiem. Denerwowałam się na sam fakt, że się w jakieś kwestii ze sobą nie zgadzali i nawet krótkotrwały konflikt z bratem był dla mnie niczym tortury.
Przewróciłam się na bok i spojrzałam na zegarek, wskazujący trzecią nad ranem. Wyliczyłam, że i tak musiałabym wstać za trzy godziny, więc równie dobrze mogłam w tym czasie upiec ciastka. Zazwyczaj pomagało mi to ukoić nerwy lub ogólnie poradzić sobie w okresach zwiększonego stresu.
Wybrałam prosty przepis, który nie wymagał użycia miksera, żeby nie hałasować w mieszkaniu. Zagniotłam ciasto i dodałam do niego czekoladowe krople, mój pewnik, że każdemu będą smakować. Nie wliczałam w to nieszczęśników uczulonych na ten przysmak.
Piekąc, wchodziłam w pewnego rodzaju trans i nie zauważyłam, jak szybko minęło mi te kilka godzin a góra ciastek tylko rosła. Musiałam w końcu przyszykować się do pracy. Zapakowałam całkiem sporo swoich wyrobów z pierwszych partii, ponieważ zdążyły wystygnąć. Resztę zostawiłam dla Victora z nadzieją, że pomimo kłótni się na nie skusi i potraktuje je jako znak pokoju, a nie próbę przekupstwa.
Kiedy weszłam do szkoły, kręciło się już w środku kilku uczniów, którzy nie mieli co ze sobą zrobić w domu. Przychodzili więc się pouczyć albo po prostu zaznać trochę spokoju. Jednak zdziwiłam się, kiedy pod drzwiami gabinetu zobaczyłam Maxa z opuchniętymi od płaczu oczami. Uśmiechnęłam się smutno i podeszłam do niego.
– Ciężki weekend, co? – zapytałam, zapraszając go do środka. Pokiwał smutno głową. – Mój tak samo, ale mam ciastka – powiedziałam. – Może to poprawi ci humor.
Otworzyłam okno, żeby przewietrzyć pomieszczenie i zaczęłam parzyć kawę dla siebie. Zaproponowałam też jedną Maxowi, ale odmówił. Wyłożyłam ciastka na talerz i postawiłam przed młodzieńcem. Wyczytałam też w jego myślach, że chciałby mi o czymś powiedzieć, ale się zbyt wstydził, żeby rozpocząć rozmowę. Odwróciłam się więc i spoglądałam przez okno na zmierzających do szkoły pojedynczych uczniów. Dałam mu trochę czasu i przestrzeni, ale jednocześnie chciałam mu pokazać, że nie niczego nie oczekuje i może po prostu spędzić w moim gabinecie trochę czasu, jeśli tego potrzebował.
– Rozmawiałem z Kathy i zerwałem z nią – rzucił niepewnie chłopak, jakby spodziewał się negatywnej oceny z mojej strony.
Zdziwiłam się, nie sądziłam, że którykolwiek z nich zdecyduje się na bezpośrednią konfrontację z dziewczyną, a co dopiero na tak drastyczny krok. Uśmiechnęłam się do niego i zachęciłam, żeby kontynuował swoją opowieść. Najwyraźniej sytuacja była na tyle poważna, że podjął taką decyzję.
Chłopak był jednocześnie wściekły i zrozpaczony. Stracił swoją pierwszą miłość w dość nieprzyjemny sposób i miał świadomość, że mógł przez to zaprzepaścić swoją przyjaźń z Chrisem. Max zażądał od swojej dziewczyny wyjaśnień i nie odpuszczał, kiedy zobaczył najmniejsze oznaki kłamstwa.
Okazało się, że wraz z koleżankami z drużyny założyły się, której uda się najdłużej mieć na raz dwóch chłopaków, a międzyszkolny turniej był doskonałą okazją do wyłapania swoich ofiar. Pomyślałam, że to okrutne i przerażające, że młodym osobom do głowy przychodzą takie pomysły. Niepokojące było już to, z jaką łatwością przychodziła im świadoma zabawa czyimiś uczuciami.
Siedzący przede mną Max chciał się dowiedzieć, czy Kathy w ogóle zwróciłaby na niego uwagę, gdyby nie był tak łatwym celem. Chris jednak wciąż pozostawał jej pierwszym wyborem. Kolejny niespodziewany cios dla niego i jego niskiej samooceny. Denerwował się na nią, na przyjaciela, że dziewczyny go wolały, na siebie, że nie potrafił być taki atrakcyjny jak on. A złamane serce bolało, tak po prostu.
– Ciężko mi coś poradzić, Max – odpowiedziałam, siadając w swoim fotelu. – Nie uleczę złamanego serca, to potrafi tylko czas. Ale podziwiam cię za odwagę. – Spojrzał na mnie zaskoczony. – Konfrontacja z Kathy na pewno nie była łatwa, zwłaszcza że prawda była tak okrutna. – Uśmiechnęłam się, podsuwając mu pod nos talerz z łakociami.
– Ale nadal czuje się jak głupek, że dałem się tak oszukać – powiedział przygnębiony, dając się skusić na coś słodkiego.
– To przynajmniej jest nas dwoje. – Odwróciliśmy się oboje i zdziwieni ujrzeliśmy, wchodzącego bez ostrzeżenia do gabinetu Chrisa. Czyży przez drzwi dało się nas tak łatwo podsłuchać? – Ale nasza przyjaźń jest ważniejsza – oznajmił doniośle i rzucił album na kolana Maxa. – O ciastka?! – zauważył nagle i zapytał się, czy może się poczęstować dopiero po tym jak w jego ręku znalazła się cała garść.
– Pewnie – mruknęłam i obserwowałam z dobrym przeczuciem dalszy rozwój wydarzeń.
Chris rozsiadł się wygodnie na drugim krześle i zajadał moimi wypiekami, jednocześnie rozmyślając o tym, czego się dowiedział. Dla niego to również były rewelacje, ale postanowił udawać, że nic się nie stało i planował już wstępnie, jak wyleczyć zarówno siebie jak i Maxa z nieszczęśliwej miłości. Przeżywał zdradę na swój sposób, bardziej wewnętrznie, a negatywne emocje złość i frustrację kierował na Kathy oraz jej perfidność. Nie zamierzał jednak tracić na nią więcej czasu.
Przyjaciel był dla niego ważniejszy, zabrał ze sobą album, żeby mu to udowodnić. Jednocześnie wykonał zlecone przeze mnie w piątek zadanie. Zbierał ich wspólne zdjęcia, wycinki z gazet o wspólnych sukcesach w drużynie, różne pamiątki z drogi, którą przeszła ich przyjaźń. Max nie wiedział o istnieniu albumu, więc przeglądał kolejne strony z niedowierzaniem i wzruszeniem. Chris naprawdę nie sprawiał osoby, która by przywiązywała taką wagę do wspomnień, a tym bardziej do gromadzenia ich z pieczołowitością i sentymentem.
– Max, no spróbuj w końcu tych ciastek, są mega dobre – rzucił Chris i podsunął mu jedno, które wciąż trzymał pod nos. – Masz, bo się jeszcze za mocno wzruszysz. Gdzie pani kupiła?
– Sama piekłam – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Naprawdę mega smaczne. Mogę jeszcze?
– Oczywiście, możecie nawet wziąć trochę na później, jak chcecie dam wam jakiś pojemnik – powiedziałam, wstając.
– Nie trzeba, Chris zje wszystko jeszcze zanim dojdziemy do klasy – wtrącił się Max, wyrywając się z letargu.
Młodzieńcy spojrzeli na siebie i się roześmiali. Chociaż pewnie na długo zapamiętają tę sytuację i stracą na jakiś czas zaufanie do rówieśniczek. Obstawiałam, że przez jakiś czas nie będą chętni do zawierania nowych związków, ale przynajmniej umocnili swoją przyjaźń. Wychodząc, zaprosili mnie na kolejny mecz, a ja uśmiechałam się do siebie, mając nadzieję, że może jednak ten tydzień nie będzie taki zły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro