Rozdział 1 - Nowa
Bernadette
- Jak twoim zdaniem wygląda śmierć? - Takie pytanie zadałam jej podczas naszego pierwszego wspólnego dyżuru, kiedy mogłyśmy w końcu na chwilę usiąść.
Nie wiedziałam, dlaczego zainteresowało mnie jej zdanie na ten temat. Lucia nie odpowiedziała od razu, dała sobie chwilę na zebranie myśli, wpatrując się w swoje stopy. Skuliła się w rogu kanapy z podciągniętymi pod brodę kolanami.
Potrzebowałam chwili, żeby dostrzec w niej kruchą, młodą i zagubioną dziewczynę. Niepodobną do siebie sprzed jeszcze kilku minut, kiedy pełna werwy i uśmiechu rozmawiała z pacjentami. Wróciłam po dłuższym urlopie w pracy, przyjęto ją w międzyczasie i do tej pory słyszałam tylko plotki od koleżanek.
Ta „nowa" miała mieć w sobie niegasnący zapał do pracy i wygląda na niezadowoloną, kiedy kończyła dyżur, jakby nie chciała wracać do domu. Pacjenci wyczekiwali jej powrotu i żałowali, gdy nie mogli się z nią pożegnać, kiedy opuszczali oddział. Podejrzewałam tak samo jak one, że prędzej czy później dopadnie ja frustracją i zmęczenie praca. Zniknie w większości radość z niesienia pomocy, pojawi się gniew na oczekujących bezwzględnego poświęcenia, aż w końcu dotrze do niej bolesna prawda, że lekarze nie są w stanie pomóc wszystkim.
To zazwyczaj łamało młode, radosne pielęgniarki. Lucia miała jeszcze to doświadczenie przed sobą. Obserwując ją tamtej nocy, w czasie naszego pierwszego wspólnego dyżuru, obraz przedstawiony przez koleżanki jakoś mi uciekał. Mój zmarły przed wieloma laty w wypadku samochodowym mąż zawsze powtarzał, że czasem doszukuję się w ludziach zbyt wiele i niepotrzebnie wtrącam się w ich sprawy. Nie mogłam jednak poradzić nic na to, że moje przeczucia zazwyczaj okazywały się słuszne.
- Czasami jak powolne popadanie w ruinę, a niekiedy przypomina gwałtowną destrukcję buldożerem - odpowiedziała cicho i uśmiechnęła się smutno, nie podnosząc wzroku.
- Ciekawa perspektywa - odpowiedziałam, kiwając z przekonaniem głową. - Jeszcze nie słyszałam takiego porównania.
Lucia nie wyglądała, jakby chciała kontynuować rozmowę na ten temat, więc postanowiłam dać jej spokój. Nie wiedziałam zresztą jak z nią rozmawiać. Koleżanki uprzedzały mnie, że w kontaktach z resztą personelu zachowuje pełen profesjonalizm, ale z łatwością wyczuwało się, że nie ma zamiaru zawierać bliższym relacji ze swoimi współpracownikami.
Zdrzemnęłam się na kilkanaście minut, przyznaje nie powinnam, ale potrzebowałam kilku dyżurów, żeby wrócić do odpowiedniego rytmu. Widziałam jednak, że Lucia nie jest senna, więc poprosiłam, żeby w razie czego mnie obudziła.
Zdziwiłam się, kiedy wstałam i poczułam, jak ześlizguje się ze mnie koc. Miałam niemal stuprocentową pewność, że sama się nie przykryłam. Mojej współpracowniczki nie było w pobliżu. Pomyślałam, że to miły gest ze strony Lucii i postanowiłam jej poszukać. Szłam przez zaciemniony korytarz, nasłuchując, czy nie dobiegają żadne niepokojące dźwięki z sal pacjentów.
Rozpoznałam głos mojej młodej koleżanki, wspominała coś o bólu. Zmarszczyłam brwi, ponoć robiłam to bardziej ekspresyjnie niż większość ludzi. Nie wiedziałam na ile powinnam zaufać poziomowi wiedzy medycznej Lucii, dlatego jej słowa, wypowiedziane jeszcze tak spokojnym tonem mnie zaniepokoiły. Zaczęłam się skradać do sali, w której leżała starsza pani, Ethel.
Ponoć miała w sobie błękitna krew, nawet bym się zgodziła obserwując jej dystyngowane zachowane i wyważone słowa. Pomimo pobytu w szpitalu, bardzo dużo czasu poświęcała na dokładne ułożenie włosów i co chwila wygładzała szlafrok, upewniając się, że nawet w takiej sytuacji wygląda nieskazitelnie. Nawet poruszając się o lasce, miało się wrażenie, że robi to z wrodzoną gracją.
Wyjrzałam zza rogu i dałam sobie chwilę na przyjrzenie się sytuacji, chociaż byłam gotowa w każdej chwili interweniować. Nie mogłam tego zrobić, miałam wrażenie, że oglądam spektakl, który wcale nie jest przeznaczony dla moich oczu. Ethel była jedyną pacjentką w sali, siedziała na łóżku oparta, a obok niej Lucia. Zmarszczyłam brwi, nie powinna tego robić.
- Proszę, jeśli możesz coś zrobić - powiedziała staruszka drżącym głosem, ściskając moją koleżankę za rękę. - Zniosę wszystko. Dzisiaj zapomniałam o naszej rocznicy ślubu, nawet jego twarz we wspomnieniach nie ma już rysów.
Lucia przytaknęła i ku mojemu zdziwieniu zdjęła okulary. Widziałam, jak trzymała je w ręce, a potem zatrzymałam się w połowie kroku. Wiedziałam, że nie powinno mnie tu być. Najpierw zobaczyłam głowę Ethel wychyloną w tył, jakby ktoś ją uderzył i twarz zastygłą przez kilka sekund w bólu. Minęło to równie szybko, jak się pojawiło. Uśmiechnęła się do Lucii, poklepując po ręce.
- Muszę przyznać, że to rzeczywiście dziwne uczucie. Co mam teraz robić? Będę ci przeszkadzać?
Nie usłyszałam, co odpowiedziała moja współpracowniczka, ale Ethel zaczęła opowiadać i z każdym słowem jej głos był barwniejszy w emocje. Wpatrywała się w przestrzeń, jakby przed oczami miała film przedstawiający historię jej miłości, a ona przeżywała na nowo każdą scenę. Trwało to kilkadziesiąt minut, a wydawało mi się, że to wciąż było za mało. Staruszka się zmęczyła i zasnęła z uśmiechem na ustach. Wyglądała na szczęśliwą, więc zaczęłam się wycofywać i postanowiłam nie wracać do sprawy aż do kolejnego dnia. Według grafiku, czekał nas jeszcze jeden wspólny nocny dyżur. Nie wiedziałam, co się wydarzyło, ale najwyraźniej przyniosło to Ethel jakąś ulgę, więc dlaczego słyszałam potem jak Lucia zanosi się płaczem?
Koleżanka z rannej zmiany poprosiła mnie, żebym zmieniła ją godzinę wcześniej. Nie zdążyłam założyć identyfikatora i zapoznać się z wynikami badań przeprowadzonych w ciągu dnia, kiedy dostałam skrót najciekawszych wydarzeń dnia.
- Wyobraź sobie, że Ethel zaraz po przebudzeniu zażądała papieru i ołówka, narysowała portret swojego męża z pamięci, a potem wszystkim pokazywała. - Pomyślałam, że to dziwne, w dokumentacji miała wpisane, że rodzina wspominała o problemach z pamięcią. - To jednak nie jest najlepsze. Po południu padało, a ona wyszła na korytarz i zaczęła tańczyć. Przyszły jej córki, zapytałam się co mogło w nią wstąpić. Opowiedziały mi, że kiedyś Ethel często tak robiła, ponoć ich ojciec uwielbiał tańczyć w deszczu i pomimo jej udawanych protestów, dawała mu się porwać. Niesamowite, jakby nasza arystokratka wróciła do swoich młodzieńczych dni.
Przeprosiłam ją, chciałam wykorzystać chwilę, żeby porozmawiać w Ethel na osobności. Zapytałam ją czy poprzedniej nocy coś się wydarzyło i czy nie rozmawiała wtedy z Lucią. Zdecydowanie zaprzeczyła, ale pokazała mi portret męża. Musiałam przyznać, że była uzdolniona, a z jej męża był przystojniak. Uśmiechnęła się do mnie i czule pogłaskała papierowy policzek ukochanego.
Wróciłam do dyżurki, żeby usłyszeć po raz kolejny, co wyprawiała Ethel, tym razem raport zdawano przybyłej do pracy Lucii. Doskonale opanowała sztukę udawania zdziwienia, widziałam, w jej oczach, że ona to już wszystko wiedziała. Czekałam, aż zostałyśmy same i zapytałam prosto z mostu, co zrobiła Ethel.
- Chyba trochę wyszłam z wprawy, powinnam wyczuć, że tam stoisz - zaśmiała się, jakby tylko do siebie. - Wybacz, ale nie mogę ci zdradzić szczegółów.
- Widziałam jaka jest szczęśliwa, więc nie będę wypytywać, ale powiedz mi, chociaż dlaczego - naciskałam. Rzeczywiście mogłam odpuścić, ale chciałam zrozumieć, czego byłam świadkiem. Bałam się jednak, że ją odstraszę i mi w ogóle nie zaufa.
-Ethel umiera - odpowiedziała spokojnym głosem i wstała, dając mi wyraźnie do zrozumienie, że na więcej pytań nie będzie odpowiadać. - Mogłam zrobić dla niej chociaż tyle, ale to i tak nie wystarczy, żeby spłacić mój dług wobec świata.
Przyglądałam się jak odchodzi, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Ciężar na jej plecach wydawał się jeszcze większy. Upiłam łyk kawy, chociaż w głowie miałam listę pytań, które chciałabym jej natychmiast zadać, to życzyłam jej by miała kogoś z kim będzie mogła podzielić się troskami.
Parę miesięcy później żaliłam się w pracy koleżankom, że moi sąsiedzi chcą się wyprowadzić, ale nie mogą znaleźć nikogo na swoje miejsce. Fajni, życzliwi, starsi ludzie, żałowałam, że oni znikną a pojawi się ktoś nowy. Chcieli być na starość bliżej dzieci i wnuków, rozumiałam ich.
- To pewnie przez cmentarz - skomentowała jedna z nich, ziewając.
- Tak, ja wciąż nie wierzę, że udało im się sprzedać tam wszystko - dodała druga, podając mi dokumenty. - Ale mam nadzieję, że nowi sąsiedzi też będą normalnymi ludźmi. Takie miejsca mogą przyciągać wariatów.
Pokiwałam głową, dla mnie lokalizacja nie stanowiła problemu, mogłam częściej odwiedzać męża. Rozejrzałam się, nie zauważyłam wcześniej, że Lucia się nam przysłuchuje. Zacisnęła usta, ale wydawała się pełna determinacji. Czułam, że tego dnia czeka nas jeszcze rozmowa. Nadeszła chwila, kiedy obie mogłyśmy usiąść i się czegoś napić, moja młoda koleżanka nie zwlekała i zapytała bez ogródek, czy orientuję się jak szybko to mieszkanie będzie wolne.
- Sąsiedzi mówili, że będą potrzebowali dwóch, trzech dni, jeśli uda im się kogoś znaleźć - odpowiedziałam, zastanawiając się, dlaczego jej na tym zależy.
- Możesz im powiedzieć, że ja wejdę na ich miejsce - oznajmiła z pewnością.
- Ale tak bez obejrzenia, dogadania szczegółów? Jesteś pewna? - zdziwiłam się. Mogłam tylko zgadywać, o co chodzi.
- Twoim zdaniem wystarczy na jedną osobę i dam radę je utrzymać z moją pensją?
- Wydaje mi się, że bez większych problemów - odparłam po chwili zastanowienia.
- Więc biorę. - Odwróciła się plecami i zaczęła udawać, że sprawdza czy jest coś do zrobienia.
Obserwowałam ją przez chwilę, wciąż miałam wrażenie, że na jej barkach jest ogromny ciężar. Chciałam jej pomóc, ale nawet ja czułam się momentami zniechęcona, kiedy po raz kolejny odbijałam się od ściany zbudowanej z rezerwy. Zupełnie inna postawa niż wobec pacjentów, westchnęłam cicho i postanowiłam zażartować.
- Zachowujesz się, jakbyś przed kimś uciekała? - zaśmiałam się.
To był błąd, Lucia nagle przystanęła, napięta niczym struna, a w pomieszczeniu zrobiło się chłodno, aż przeszedł mnie dreszcz. Szukała czegoś w ostatniej szufladzie, więc po chwili wyprostowała się, ale nie spojrzała w moją stronę.
- Przed nią nie da się uciec - oznajmiła obojętnie, jakby się pogodziła już ze swoim losem. - Ale jeśli udowodnię, że potrafię radzić sobie sama może kupię trochę więcej czasu. Fajnie się tu pracuje. - Pociągnęła nosem i oparła się o szafkę.
Podeszłam do niej i przytuliłam ją, nie wiedziałam, co powiedzieć, ani jak pocieszyć. Nie znałam sytuacji, w której się znalazła. Mogłam tylko zaoferować trochę współczucia, życzliwości i pomocy młodej dziewczynie, której najwyraźniej z jakiegoś powodu było bardzo ciężko.
W ten sposób Lucia została moją uroczą sąsiadką. Przychodziła z każdym problemem, który chętnie pomagałam jej rozwiązać, chociaż dziwiłam się, że, jak dla dorosłego człowieka, tajemnicę dla niej stanowiły całkiem podstawowe czynności. Jak uratować przypaloną zapiekankę? Czym najlepiej myć okna? Który program w pralce jest odpowiedni do pościeli? Owszem, trochę mnie to śmieszyło, ale zawsze wtedy pukała do moich drzwi z taką niewinną, błagalną miną, że nie sposób było jej odmówić.
Tak minęło pół roku naszego sąsiadowanie, prośby o pomoc powoli przerodziły się w zaproszenia na kawę, ciasto, a nawet wspólne seanse serialowe. Czułam, że się z nią zaprzyjaźniłam, a momentami widziałam w niej córkę. Znałyśmy się zaledwie rok, ale wydawało mi się, że o wiele dłużej, mimo to Lucia wciąż nie dzieliła się ze mną niektórymi szczegółami ze swojego życia.
Pewnego dnia przyszła się pożegnać ze łzami w oczach, oznajmiła, że jedzie na czas urlopu do rodzinnego domu, ale zachowywała się, jakby miała nigdy już nie wrócić. Zażartowałam sobie z tego, ale ona zachowała powagę, jakby znowu chodziło o tę tajemniczą część jej życia, o której nie mówiła.
Nie sądziłam, że dwa tygodnie później zastanę ją słaniającą się na nogach, kiedy próbowała otworzyć swoje drzwi. Złapałam ją zanim upadła, zapytałam, co się stało, na co tylko zaczęła zanosić się śmiechem i łzami.
- Wygrałam - wybełkotała słabo. - Jestem wolna, po prostu wolna.
- To dobrze - oznajmiłam, zastanawiając się, co z nią zrobić.
Wyglądała jakby było pod wpływem jakiś substancji, ledwo utrzymywała równowagę, miała półprzymknięte oczy i co jakiś czas mruczała coś pod nosem. Alkohol wykluczyłam, nie czułam go. Nie sądziłam, żeby coś zagrażało jej życiu, ale wzięłam ją do siebie. Ułożyłam Lucię na kanapie i miałam nadzieję, że zaśnie, ale zamiast tego otworzyła szeroko oczy, zaczęła się rozglądać niespokojnie i w końcu spojrzała na mnie. Coś się nie zgadzało, jej oczy zawsze miały taki kolor?
Z krótkim momentem, kiedy nasze spojrzenia się zetknęły poczułam jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę. Zatoczyłam się i upadłam na fotel, odruchowo chwyciłam się za głowę, bo miałam wrażenie, że kręci się tam jakiś wredny, mały, szalenie ruchliwy owad. Gdzieś przez to nieprzyjemne uczucie przebijał się przerażony głos Lucii. Chyba w kółko powtarzała „nie", ale nie byłam tego pewna. Po chwili wszystko przeszło, moja młoda przyjaciółka leżała na podłodze, dysząc ciężko, jakby właśnie zakończyła jakiś morderczy trening. Ja czułam się już lepiej i martwiłam się o przyjaciółkę, pomogłam się jej podnieść i położyć.
- Co się dzieje? - zapytałam, głaszcząc ją po głowie. Zacisnęła usta, dała mi znak, że nie chcę nic powiedzieć, pomimo chwili słabości. - Może byłoby ci lepiej, gdybyś mi o wszystkim opowiedziała? Możesz mi zaufać.
- Wiem o tym, aż za dobrze - wyszeptała. - Ale nie możesz obiecać, że mnie nie znienawidzisz.
- Głuptasku, cokolwiek to będzie, na pewno się tak nie stanie. - Poklepałam ją po głowie i podałam chusteczkę, a potem pozostawało mi tylko słuchać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro