Rozdział 6 - Obiad
Lucretia
Wróciliśmy do mieszkania w ciszy. Mój brat chciał, żebyśmy zostali i nie pojawili się na obiedzie u rodziców. Stwierdziłam, że byłoby to zbyt podejrzane zachowanie z naszej strony. Pomimo złości wolał na pierwszym miejscu postawić moje zdrowie.
W końcu zgodziliśmy się nie odwoływać swojej wizyty, zatem Victor zamknął się w swoim pokoju, oznajmiając mi, że mam być gotowa za trzy godziny, a jeśli pojawi się jakakolwiek oznaka złego samopoczucia, zostajemy w domu.
Nie cierpiałam tych chwil, kiedy byliśmy na siebie obrażeni na tyle, by ze sobą nie rozmawiać. Również udałam się do siebie i starałam się, aby nie popaść w zbyt wielkie wyrzuty sumienia. Victor powinien zrozumieć, że mimo tego jak jesteśmy blisko, są rzeczy, które niekoniecznie chciałam z nim omawiać. A jedną z nich był ten sen. Wydawał się taki prawdziwy, pewnie dlatego, że część z tych rzeczy rzeczywiście wydarzyła się tamtej nocy.
Westchnęłam ciężko. Czemu chciał o tym porozmawiać właśnie teraz? Dlatego, że mieliśmy poznać Ginny? Stało się coś, o czym mi nie mówił? Głowa zaczęła mi pękać, nie powinnam się tak o wszystko martwić, prawda?
Aby zająć czymś myśli przed szykowaniem się na obiad, przeglądałam Internet w poszukiwaniu inspiracji do dekoracji ciastek, które zamierzałam przygotować na pierwszy dzień w swojej nowej pracy. Znalazłam ciekawe pomysły, ale wiedziałam, że nie miałam odpowiednich form. Sięgnęłam po kalendarz i w ramach listy rzeczy do zrobienia na ten tydzień wpisałam sobie ich zrobienie. Obejrzałam też odcinek jakiegoś kulinarnego programu, a potem zaczęłam się szykować.
Wzięłam szybki prysznic i ubrałam lekkie, eleganckie spodnie, do których dobrałam jasną koszulę z krótkim rękawem. Rozczesałam moje długie, falowane, kasztanowe włosy i upięłam je w luźny kok. Umalowałam się lekko, choć nie lubiłam tego robić. Nie czułam, żeby makijaż dodawał mi specjalnego animuszu, bardziej widziałam w nim rodzaj społecznego przymusu. Jednocześnie nie czułam się na tyle pewna siebie, by nie nosić go wcale i sprzeciwiać się temu dziwnemu przeczuciu, że dziewczyna musi się malować.
Samo przygotowanie się nie zajęło mi dużo czasu, więc czekałam na Victora, który sprawił sobie podobną fryzurę do mojej, lecz postawił na mniej elegancki styl. Do zwykłego T–shirta założył jeansy i trampki. Nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, co znaczyło tyle, że będzie sobie marudził, a ja mam zdecydować, jak się do tego odniosę. Chociaż znaliśmy się dobrze, zdarzały się momenty, gdy jego emocje były tak skomplikowane, że aż trudne do odczytania. Patrzyłam na jego umysł i zmieszane kolory troski, złości, zrezygnowania oraz zniechęcenia.
Lulu nie ma pojęcia, co przeszedłem, kiedy zobaczyłem, że jej nie ma. Jestem pewny, że to był mini zawał. Nawet nie mogłem pisać, bo tak mi się ręce trzęsły, bałem się, że coś się jej stało. A ona to tak po prostu bagatelizuje i nie chce o tym rozmawiać. A jak mam jej pomóc w takim przypadku. Jeśli nic nie wyciągnie się z niej na siłę, to nie ma bata, by coś powiedziała sama z siebie. Jest czasem taka uparta... a teraz jeszcze musimy jechać na ten głupi obiad.
Uśmiechnęłam się lekko, podeszłam do niego i się przytuliłam. Odwzajemnił uścisk mimo złości.
– Wiesz, że cię kocham prawda, starszy braciszku? – powiedziałam. – Nie złość się już na mnie, musimy połączyć siły, chociaż na czas obiadu.
Zazwyczaj nazywanie go starszym bratem działało, tak i było w tym przypadku. Victor zawsze chciał mieć młodsze rodzeństwo, którym mógłby się opiekować. Nas dzieliło zaledwie kilka miesięcy, więc podkreślanie, że jest starszy, zawsze się sprawdzało. Wtedy czuł tę dumę, że ktoś na nim polega i widzi w nim autorytet.
– Tak. – Zacisnął pięść. – My kontra nasz idealny brat.
Przytaknęłam i zaczęliśmy się zbierać do podróży na drugi koniec miasta. Victor prowadził w skupieniu, ponieważ mimo iż to było niedzielne przedpołudnie, ruch w mieście był dosyć spory. Może nie były to ogromne korki, ale jazda nie przebiegała zbyt płynnie. Zastanawialiśmy się, jaka jest Ginny. Ogólnie mieliśmy o niej mało informacji, oprócz tego, że również wyrabia sobie nazwisko w świecie mody i jest ogromną fanką Marthy.
Chociaż Victor był niemy, to w rozmowach ze mną nie musiał używać języka migowego. Dzięki temu, że potrafiłam czytać w ludzkich myślach, mogłam się z nim porozumiewać bezpośrednio, kiedy tego chciał. Moje moce miały swoje zasady i ograniczenia, lecz udało nam się wypracować nasz własny system.
Przez wypadek, który zdarzył się tamtej nocy, miałam swobodny dostęp do umysłu Victora. Podobnie wyglądała sytuacja z Davidem, który wystawił się na działanie mocy w dniu moich pierwszych urodzin. To przypominało zdobycie klucza do czyjegoś umysłu, który mogło się swobodnie wykorzystywać. Nigdy nie chciałam czerpać z tego zysków zarówno w przypadku jednego jak i drugiego, ale Victor sam mnie o to prosił. Jego ciekawość zmuszała mnie do korzystania z mocy, odkrywania jej nowych sekretów i przesuwania granic.
To brat był tą osobą, która chciała, żebym na nim testowała wszystkie możliwości i wypróbowywała nowe rozwiązania. Ile razy, kiedy byliśmy dziećmi, przybiegał do mnie z zapytaniem „A może mogłabyś czytać w myślach zwierząt?". Na co ja zazwyczaj odpowiadałam, że nie wiem i nie chcę wiedzieć. Jednak po wielu namowach w końcu zazwyczaj zgadzałam się, by przetestować jego teorie.
W towarzystwie innych osób rozmawialiśmy poprzez miganie Victora, kiedy ja mówiłam normalnie albo też używałam języka migowego. Zależało od sytuacji, lecz przez większość czasu porozumiewaliśmy się poprzez czytanie jego myśli i moje odpowiedzi. Czasami, jednak kiedy nie chcieliśmy, żeby ktoś wiedział, o czym rozmawiamy, ja również odpowiadałam mu poprzez myśli. Zdarzało się też, że Victor migał jedno, a myślał drugie, co też sprawdzało się w naszych dziecięcych żartach czy planach.
To wszystko razem sprawiało też, że nasza relacja była wyjątkowa i dlatego ceniłam ją szczególnie mocno. Nie tylko z tego względu, że Victor jako jedna z niewielu osób, które znały mój sekret i nie nienawidził mnie za to. Wprost przeciwnie uważał, że to niesamowite i chciał mnie przekonać, że to naprawdę wspaniałe, nie wiedząc czasem, ile bólu i problemów mi to sprawiało. Chociaż czasem zastanawiałam się, jak mu to wyjaśnić, to nigdy nie znajdowałam odpowiedniego sposobu czy słów, ale cieszyłam się, że jest obecny w moim życiu i że jest moim najlepszym przyjacielem.
Dojechaliśmy w końcu do domu, w którym się wychowaliśmy. Hyacinth i Ginny byli już na miejscu, ale jako pierwszy na powitanie wyszedł nam David z kotem na rękach. Rudawy Miau trzymał się dobrze, zadowolony, że jest noszony niczym król, którym zresztą ten rozpieszczony kocur był. Rodzice wzięli go po tym, jak poszliśmy na studia, żeby jakoś zabić pustkę spowodowaną naszą nieobecnością.
Ojciec z radością nas uściskał, sam pewnie będąc w domu od niedawna z powodu pilnego wyjazdu, przez który nie mógł nam pomóc w przeprowadzce. Nie wiem, czy bardziej tęsknił jednak za zwierzakiem, czy za nami. Miau zrobił nam wielką łaskę, pozwalając się pogłaskać, uważając nas za nic nieznaczące istoty w jego świecie. Pewnie widział nas tylko jako dodatkową służbę na czas naszego pobytu. Lubiłam go, mimo że uważałam, że jest zbyt rozpieszczony.
Weszliśmy do środka, gdzie udaliśmy się do kuchni przywitać z matką, która zaparzała już dla nas kawę.
– Znowu próbujecie wyglądać jak bliźniaki – oznajmiła z westchnieniem, spoglądając na nasze fryzury i witając się z nami buziakami w policzki.
– Tak wyszło – powiedziałam. – Poza tym, to Victor zazwyczaj mnie papuguje.
– Po prostu nie chcesz przyznać, że lepiej wyglądam – odparł, migając.
– Nawet – mruknęła Martha. – I chyba zacznę się przyzwyczajać do twoich długich włosów.
Victor uśmiechnął się triumfująco, w końcu po wieloletniej walce, szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na jego stronę. Usłyszeliśmy kroki za naszymi plecami i odwróciliśmy się do Hyacintha i jego dziewczyny. Bracia podali sobie ręce, ja natomiast podeszłam do Ginny i się przedstawiłam.
Miała krótkie czarne włosy, których odcień nie wskazywał na naturalny kolor. Pomimo mocnych rysów, jej twarz wciąż sprawiała wrażenie bardzo delikatnej i kobiecej, może to przez wymuszony, sztuczny uśmiech, który przybrała. Jej zielone oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem. Spojrzałam nieco wyżej i zauważyłam przejawy agresji, które przybrały wyraźniejszy kolor, po tym jak Hyacinth przywitał się ze mną. Odruchowo zrobił to cmokiem w policzek.
– Jak się czujesz? – zapytał mnie szeptem, pozostając bardzo blisko.
– Dobrze – odpowiedziałam, czując na sobie jego spojrzenie, kiedy próbował ocenić, czy nie kłamie.
– Cieszę się – mruknął. – Ale nie rób tak więcej, ja też się przestraszyłem, kiedy Victor się ze mną skontaktował.
– Ze spokojem, to się więcej nie powtórzy.
– W ogóle nie jesteście do siebie podobni – wtrąciła się Ginny, przytulając się do swojego chłopaka. – Hyacinth i Victor tak. Widać, że są braćmi, ale patrząc na ciebie, nie powiedziałabym, że jesteście spokrewnieni – stwierdziła z uśmiechem, poprawiając śliczną, letnią sukienkę do kostek w kwiatowe wzory.
– Jestem adoptowana – powiedziałam od razu, obserwując jej reakcję.
Była zaskoczona, czego nie ukrywała, lecz jednocześnie uznała mnie za konkurencję do serca Hyacintha. Rozśmieszyło mnie to, bo nawet gdybym chciała coś zrobić z moimi uczuciami do brata, to nie zdecydowałabym się na to z szacunku do niego i jego rodziny, która przyjęła mnie pod swój dach.
– Adoptowana?
– Ginny, nie wiem, czy Lulu chce o tym rozmawiać – powiedział Hyacinth ostrzejszym tonem.
– Lulu, jak uroczo – stwierdziła sarkastycznie jego dziewczyna.
– Tak, państwo Parkerowie wzięli mnie na prośbę mojego taty. Poprosił o to w swoim testamencie – odpowiedziałam.
Marthcie nie spodobał się ton naszej rozmowy, więc szybko zmieniła temat, oznajmiając, że kawa jest gotowa, a obiad poda za jakąś godzinę.
– Sama upiekłam ciasto, wiem, że nie będzie tak dobre jak twoje Lucretio, ale skoro tu wróciliście, to stwierdziłam, że mogę spróbować swoich sił – dodała.
– Przecież mogłam coś przywieźć – powiedziałam. – Wiesz, że nie mam z tym problemu, od razu wypróbowałabym nowy piekarnik.
– Byliście zajęci przeprowadzką. Po co miałabyś się kłopotać.
– Pieczenie to nigdy nie jest kłopot dla mnie. – Uśmiechnęłam się. – Mam przepisy na mało wymagające ciasta.
– Już, już. Tylko nie oceniaj matki zbyt surowo. – Zaśmiała się szczerze.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, rzadko zdarzały się nam takie miłe interakcje. Zazwyczaj Martha traktowała mnie chłodniej. Nawet jeśli było to tylko przedstawienie pod tytułem "szczęśliwa rodzinka" dla Ginny i tak było to przyjemne uczucie. Po kawie zasiedliśmy do wspólnego obiadu. Miau nie opuszczał kolan Davida, spoglądając podejrzliwie na nową osobę, jakby nie ufał jej na tyle, by uznać ją za wartę swojego otoczenia. Ojciec raczej przysłuchiwał się rozmowie niż brał w niej udział, chciał po prostu wiedzieć, co dzieje się u jego dzieci i cieszyć się ich obecnością.
Ginny małymi gestami, głównie wykonywanymi dla mnie, próbowała zaznaczyć swoje posiadania Hyacintha. Trzymała go za rękę, gdy tylko kładł ją na stole, starała się co jakiś czas położyć dłoń na jego ramieniu lub plecach. Podkreślała, jak są ze sobą blisko. Mojego starszego brata ewidentnie to męczyło. Widząc jego niezbyt zadowoloną minę, naśmiewaliśmy się z tego po cichu z Victorem. Przypominało nam to jego liczne, mniej lub bardziej udane, wcześniejsze związki.
Martha natomiast była nią zachwycona, słuchając o jej ostatnich pomysłach i pokazach, widząc w niej swoją następczynię pod względem kreatywności oraz stylu. Zauważyłam, jak w głowie już uznawała ją za przyszłą synową i doskonałą partnerkę dla swojego pierworodnego, z której pomocą jeszcze lepiej zadba o jej firmę.
Pomimo wszystkiego te kilka godzin w domu upłynęło nam przyjemnie. Kiedy wracaliśmy do siebie, zapytałam Victora, co sądzi o Ginny.
– Może być zabawnie, kiedy będzie w pobliżu – powiedział i zaśmiał się, przypominając sobie miny, które robił Hyacinth, gdy ta kolejny raz chwytała go za rękę.
– Dopóki Hyacinth będzie szczęśliwy może być i ona – stwierdziłam i uśmiechnęłam się smutno.
Victor wtedy wpadł na pomysł, który niekoniecznie chciałam realizować i niestety nie mogłam go od niego odwieść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro