Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Droga

David

Obserwowałem, jak sprawnie poprawia brązowe soczewki w lusterku samochodowym. Zastanawiało mnie, czy nosi je ze względu na swoje umiejętności, a może z jakiegoś innego, tajemniczego powodu. Nie śmiałem o to zapytać, jednak ciekawość wciąż przypominała o sobie i nie dawało mi spokoju. Chociaż byłem skupiony na drodze, to raz na jakiś czas spoglądałem na dziewczynkę siedzącą obok mnie. Wpatrywała się w mijany krajobraz, przytulając pluszowego żółwia.

- Pan ma do mnie pytanie, prawda? Niech pan pyta - powiedziała, kierując swój wzrok przez chwilę w moją stronę.

- Dlaczego nosisz soczewki? - wydusiłem w końcu z siebie.

Z jednej strony szalenie ciekawiły mnie szczegóły jej umiejętności, a z drugiej bałem się poznać całą prawdę. Jednocześnie coś wtedy do mnie dotarło. Omal nie wdusiłem hamulca do podłogi i nie spowodowałem wypadku. Pomyślałem, czy aby nie popełniłem błędu i nie sprowadzam na swoją rodzinę niebezpieczeństwa. Ponownie ogarnęło mnie to przytłaczające uczucie, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy siedem lat temu. Spojrzałem na nią, jak przypatrywała mi się ze smutnym uśmiechem.

- Nie musi się pan obawiać o rodzinę. Soczewki ograniczają moje zdolności. Nikomu nic nie grozi, nie będę tego używać przeciwko nim - oznajmiła spokojnie i wróciła do patrzenia przez szybę.

Odetchnąłem, ale nie wiem, czy była w tym jakakolwiek ulga. Brzmiała tak, jakby nie raz wypowiadała te słowa albo była zbyt świadoma ich wagi. Czy ktoś jej powiedział, że jest zagrożeniem, nazwał ją potworem, a może sama wyciągnęła taki wniosek? A co jeśli nie był on błędny? Może Martha podświadomie czuła, że przygarnięcie Lucretii to zła decyzja? Coś grozi mojej żonie i synom w jej obecności? A co jeśli ktoś jeszcze wie o jej zdolnościach? Nie miałem kontaktu z ojcem dziewczyny przez siedem lat, przecież w tym czasie mogło się tyle zmienić. Jakie są jej możliwości i limity? Słabości? Co jeśli...?

Po chwili skarciłem się za takie myślenie, przecież to tylko dziecko. Nie planowała chyba przejąć kontroli nad światem. To niedorzeczne, stwierdziłem w końcu i trochę poluźniłem uścisk na kierownicy. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak mocno zaciskałem ręce na kole. Lucretia wciąż wpatrywała się w szybę, lecz miałem wrażenie, że dostrzegła moje zawahanie.

- Wiem, że inni się mnie boją. Przyzwyczaiłam się już. - Wzruszyła ramionami. - Tylko tata tego nigdy nie okazywał, od niego zawsze czułam miłość. I już nigdy więcej ... - zamilkła, kiedy jej głos zaczął się łamać.

Skąd to wiedziała? Ktoś jej to powiedział bezpośrednio? Dotarło do mnie, że Lucretia nie jest zwyczajnym dzieckiem, które ucieszy kolejna zabawka albo wypad do Disneylandu. Zauważyłem już w niej tyle sprzeczności, chociaż wyglądała na radosne dziecko, miała w sobie tyle smutku i bólu, jakby zanadto rozumiała już działanie tego okropnego świata.

Bałem się zadawać kolejne pytanie, dlatego reszta naszej podróży minęła nam w milczeniu. O co miałbym się zresztą jeszcze zapytać? Czy się denerwuje? A może powinienem jej opowiedzieć o chłopcach i Marthcie? Mówić, że na pewno będzie się czuła u nas jak w domu, że się nią zaopiekujemy i będziemy rodziną. Nie wiedziałem, czy ona tego w ogóle chce. Zastanawiałem się, czy po tych wszystkich przejściach nie będzie potrzebny dla niej psycholog. Po powrocie do domu chciałem to przemyśleć, na szczęście był weekend i chociaż przez te dwa dni nie musiałem zajmować się pracą.

Spojrzałem na ekran w samochodzie, który wyświetlił mi nadchodzące połączenie od Hyacintha, odebrałem i samochód rozbrzmiał jego nastoletnim głosem.

- Tato, Victor się pyta, kiedy w końcu przywieziesz mu do domu siostrę?

- Jesteśmy w drodze, nie musi się o to martwić - powiedziałem, uśmiechając się mimowolnie. - Będziemy za dwadzieścia minut.

- Dobrze, bo nie wytrzymam z nim dłużej. Nie rozumiem jego migania, jak jest taki podekscytowany. - Usłyszałem jakiś hałas, prawdopodobnie Victora uraziły słowa starszego brata. - Dobra, na razie - mruknął Hyacinth i się rozłączył.

Zerknąłem na Lucretię, która uniosła się zaciekawiona tą rozmową. Zastanawiałem się, co czuła. Czy może rozmyślała nad tym, że zaopiekujemy się nią, ponieważ musimy i będzie u nas tylko na przechowanie, dopóki nie stanie się pełnoletnia? Wydawało mi się, że takie myśli mogły krążyć po jej głowie, lecz trudno było z niej cokolwiek wyczytać. Miewałem trudności ze zrozumieniem własnych dzieci, a co dopiero kiedy było mi ono zupełnie obce.

- Powinienem cię chyba uprzedzić, że Victor nie mówi, jesteście w tym samym wieku i wierzę, że pomimo tego, jakoś się dogadacie - powiedziałem spokojnie.

- Wiem - odpowiedziała dziewczynka. - Znam też podstawy języka migowego.

- Skąd wiedziałaś? - zapytałem zszokowany. - Nie mówiłem o tym twojemu ojcu.

- Ale tata czytał gazety, a pan i pana żona jesteście trochę sławni w okolicy, prawda? Czasami pisali też o waszych dzieciach. Tata cały czas miał nadzieję, że pan mnie przygarnie, więc przygotował mnie na to - odpowiedziała.

Miała trochę racji, moja kancelaria prowadziła wiele głośnych spraw. Sieć sklepów Marthy i jej kolekcje odnosiły spore sukcesy, więc często gościliśmy w lokalnych mediach, ale staraliśmy się, aby wiązało się to głównie z działalnością charytatywną, a nie z naszymi osiągnięciami zawodowymi.

- Był ze mnie dumny? - zapytałem pod wpływem ogromnej tęsknoty, która mnie w tamtym momencie ogarnęła.

- Bardzo - odpowiedziała. Poczułem wtedy bolesny ucisk w sercu. - Nigdy nie mówił o panu źle. Zawsze powtarzał z dumą, że jego przyjaciel jest znanym i cenionym prawnikiem, i że do tego ma dobre serce.

Dobrze, że właśnie w tym momencie dojechaliśmy, bo czułem, jak kolejne łzy już biegną po moich policzkach. Poczucie winy zabijało mnie od środka. Zacisnąłem bezsilnie ręce na kierownicy, trzęsąc się jednocześnie ze złości i smutku. Wtedy dziewczęca rączka dotknęła mojej, spojrzałem na Lucretię, która smutno uśmiechała się do mnie, jakby rozumiała wszystko, przez co przechodzę.

- Tata często czuł to samo, ale nikt nie jest winny poza mną. Prosiłam go, żeby tak o sobie nie myślał, proszę też o to pana, dobrze?

Jej słowa trochę mną wstrząsnęły, dlatego szybko otarłem łzy i wysiadłem z samochodu. Zdawałem sobie sprawę, że chłopcy już pewnie wiedzą, że jesteśmy na podjeździe. Jeśli niedługo nie wprowadzę Lucretii, Victor tu przyjdzie i sam to zrobi. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i pomogłem dziewczynie wysiąść. Nie mogło ujść mojej uwadze, że mocniej ściska pluszaka, lecz starała się nie pokazywać żadnych emocji. Po prostu szła krok za mną, niepewnie rozglądając się na boki. Kiedy zbliżyliśmy się do drzwi, jej głowa znieruchomiała, a wzrok wbiła w ziemię, jakby widziała tam coś niezwykle interesującego. Nie wiedziałem, jak ją pocieszyć, dlatego początkowo wyciągnąłem rękę, żeby pogłaskać ją po głowie, ale po chwili zrezygnowałem z tego pomysłu.

Wtedy otworzyły się drzwi, a Victor nie miał skrupułów, by rzucić się na szyję Lucretii, zdecydowanie przekraczając granice jej przestrzeni osobistej. Najpierw zaczął do niej migać, chcąc się przywitać, lecz po chwili zrezygnował, widząc, że na niego nie patrzy, szybko więc wyciągnął telefon i zaczął pisać na nim „Cześć, jestem Victor, twój starszy brat". Podsunął jej urządzenie pod nos i oczekiwał, na odpowiedź, w końcu doczekał się cichego: „Cześć, jestem Lucretia".

Mój młodszy syn chyba nie oczekiwał takiej reakcji, jego mina ewidentnie wyrażała niezadowolenie. Pogoniłem go, żeby wrócił do środka i dał dziewczynie możliwość przekroczenia progu. Zaprowadziłem ją do salonu, gdzie czekał Hyacinth nerwowo przebierając nogami, mimo całej otoczki obojętności, też denerwował się zaistniałą sytuacją. Podszedł jednak do niej i wyciągnął rękę.

- Hyacinth - powiedział nieco drżącym głosem.

- Lucretia - przedstawiła się dziewczynka i uścisnęła jego dłoń, lecz jej wzrok był nadal skierowany w podłogę.

Czułem, że ta sytuacja będzie dla wszystkich bardzo niekomfortowa, więc poprosiłem starszego syna, aby poszedł do samochodu po rzeczy Lucretii, zaś Victorowi kazałem pokazać pokój, który miał do niej należeć. Gestem pogoniłem dziewczynkę, że ma iść za nim. Widziałem, że nie czuje się dobrze, do tej pory dom oznaczał dla niej tylko ojca, nagle otaczało ją więcej osób, które mogła nazywać rodziną. W międzyczasie uszykowałem dla dzieci ciepłe kakao i ciastka. Zawołałem ich po chwili do kuchni. Sam zaparzyłem sobie kawę, myśląc o tym, co będzie dalej.

- I jak podoba ci się pokój Lucretio? - zapytałem, kiedy już wszyscy przyszli. - Jeśli czegoś potrzebujesz, to od razu mi powiedz, dobrze? Nie mamy zbytnio doświadczenia w urządzaniu pokojów dla dziewczyn.

- Jest super - odpowiedziała. - Większy niż ten w domu.

- Przyzwyczaisz się. - Uśmiechnąłem się. - Mam nadzieję, że będziesz się w nim dobrze czuła. Martha wróci dopiero po w poniedziałek i pewnie zobaczysz się z nią najprędzej po szkole...

- Będziemy w tej samej klasie - zamigał Victor. - Wszystkim już powiedziałem, że będę miał siostrę i że niedługo ją zobaczą. Wiecie, że nikt mi nie chciał uwierzyć.

- Musisz dać Lucretii też trochę czasu Victorze - powiedziałem. - Pamiętaj, żebyś nie przesadzał w szkole.

Młodszy z moich synów dał znać, że rozumie, ale sądziłem, że dla Lucretii pierwszy dzień w szkole nie będzie łatwy. Cieszyłem się jednak, że ktoś będzie cały czas przy niej. Obok wciąż trzymała swojego pluszowego żółwia i chyba tylko on dawał jej względne poczucie bezpieczeństwa.

- Lubisz żółwie? - pytał Victor.

- Tak - odpowiedziała Lucretia. - Mają skorupy, w których mogą się schować. Też chciałabym mieć taką.

- Ale są bardzo powolne - migał mój młodszy syn.

- A po co mają być szybkie? - odpowiedziała Lucretia.

Z Hyacinthem obserwowaliśmy przez chwilę ich wymianę zdań, a potem musieliśmy wrócić do swoich planów. Nastolatek miał do zrobienia projekt do szkoły, ja zaś chciałem ugościć Lucretię w pierwszy dzień domowym obiadem i potrzebowałem trochę czasu, aby go przyrządzić. Dziewczyna poszła do swojego pokoju, z zamiarem rozpakowania się. Victor chciał jej pomagać, ale mu nie pozwoliłem, czując, że dziewczynka potrzebuje teraz chwili spokoju.

Dwie godziny później w czasie obiadu milczała, jakby sytuacja nagle zaczęła ją za mocno przytłaczać, dlatego po posiłku pozwoliłem jej znowu zniknąć w swoim nowym pokoju i nadal trzymałem Victora z daleka. Jednak wieczorem, kiedy myślałem, że chłopcy już śpią, chciałem sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Podejrzewałem, że może jeszcze nie spać lub mieć problemy z zaśnięciem, więc szedłem do jej pokoju ze szklanką ciepłego mleka. Wypuściłem ją jednak z rąk, kiedy rzuciłem się na pomoc młodszemu synowi, który upadł na ziemię, trzymając się za głowę, po tym jak zajrzał do jej pokoju. Podbiegłem do niego i popchnąłem już otwarte drzwi. Lucretia upadła na kolana z płaczem.

- Przepraszam, nie chciałam - powtarzała.

Martha

Wracając do domu zastanawiałam się, jak będzie wyglądać nasze życie, kiedy jego częścią stanie się Lucretia. Córka Leonarda i Lucii, naszych przyjaciół. Przynajmniej oni wciąż tak o nas myśleli, kiedy my uciekaliśmy od kontaktu z nimi, szczególnie po tym jak David wrócił roztrzęsiony z roczku dziewczynki. Nie dziwiłam się, że zgodził się wypełnić ostatnią wolę przyjaciela, ale ja nie czułam się z tym dobrze. Nie chciałam zastępować Lucretii matki, nie sądziłam, że mam w sobie tyle mentalnej siły, by postrzegać ją jako własne dziecko.

Mój mąż twierdził, że Victor był nią zachwycony, ale to nie wystarczyło, aby ukoić moje nerwy. Czekałam aż wrócą ze szkoły, syn wparował do domu z jeszcze większą werwą niż zazwyczaj, ciągnąc za sobą dziewczynkę. Kiedy ją zobaczyłam, poczułam ukłucie w sercu, wyrzuty sumienia dały się we znaki. Była tak podobna do Lucii, ale nieśmiały uśmiech, który mi sprezentowała na początek, przypominał mi o Leonardzie. Jej widok wyzwolił dawne wspomnienie.

Jakim cudem David i Leo stali się przyjaciółmi, nigdy się nie dowiedziałam. Z jednej strony nikt by ich o to nie podejrzewał, a z drugiej widząc ich razem, od razu czuło się między nimi wyjątkowo więź. Znali się jeszcze zanim zaczęłam chodzić z moim obecnym mężem. Uczęszczali razem do liceum, Leonard miał tam stypendium i zamierzał wykorzystać to jako nowy start na drodze do ukończenia medycyny, bez zawierania żadnych znajomości. To David po prostu stwierdził, że zostaną przyjaciółmi i tak długo go męczył, aż w końcu któregoś dnia wszystko zaskoczyło na swoje miejsce. Od tamtej pory byli niczym papużki nierozłączki, kiedy się nie drażnili, albo nie rywalizowali, to się nawzajem wspierali. Nigdy nie czułam, że muszę rywalizować z Leonardem o męża, wprost przeciwnie otwarcie nam kibicował i często robił za mediatora.

David twierdził, że pierwszy dzień pracy Leonarda w szpitalu tak go zdenerwował, że nie wziął ze sobą nic do jedzenia. Przekonywałam go, że na pewno jest tam bufet, ale uparł się, że dostarczy przyjacielowi wartościowy posiłek. Wybrałam się z nim, żeby przy okazji okazać przyjacielowi również swoje wsparcie.

Czekaliśmy niedaleko wejścia, kiedy Leo będzie mógł zejść po paczkę. Rozglądałam się wokół i rzeczywiście znajdowała się tam jaskrawa strzałka, wskazująca na bufet łamane na stołówka. Szpital, duży i z wyśmienitą renomą mógł sobie na to pozwolić. Obstawiałam, że zatrudniał na tyle dużo personelu, że w ciągu dnia mogli tam zejść i w spokoju zjeść ciepłu posiłek. Trąciłam Davida łokciem i wskazałam znak.

- I co z tego - mruknął. - To jego pierwszy dzień, a co jeśli będzie musiał od razu przeprowadzić operację ratującą życie?

- Jesteś prawnikiem, masz też do czynienia z brutalnością tego świata. - Przewróciłam oczami. - Może przestać oglądać tasiemce w telewizji i poproś...

Zamilkłam, bo moją uwagę przykuła młoda pielęgniarka, która byłaby idealną modelką do mojej najnowszej kolekcji. Nie wiedziałam, co mnie w niej urzekło, ale czułam, że to ona. Popijała kawę i przerzuciła warkocz z ramienia na plecy. David podążył za moim wzrokiem.

- Jakaś dawna znajoma? - zapytał.

- Nie, ale byłaby idealną modelką - westchnęłam ciężko, nie chciałam jej przeszkadzać w pracy. Nie byłam aż tak zdeterminowana, żeby próbować bez pewności sukcesu, a ona jak nic by mi odmówiła.

David zauważył, że spojrzała w naszą stronę, więc udał, że coś go zaczęło boleć w klatce piersiowej i słania się na nogach. Liczył na to, że do nas podbiegnie, ale najwyraźniej zbyt szanowała swój czas na przerwę. Podtrzymywałam tego powaleńca i miałam nadzieję, że jego teatrzyk jednak przyniesie skutek. Ona nas tylko obserwowała, sprawdzałam to co jakiś czas, ale wciąż nie reagowała. Zamiast tego pojawił się Leonard, który z przerażeniem zaczął sprawdzać stan Davida.

- I po co ja się wysilam? - stwierdził z żalem. - Oscar najwyraźniej nigdy nie był mi pisany.

- Udawałeś? - zdziwił się Leo. - Po cholerę ty idioto, myślisz, że w szpitalu ludzie mają czas na takie błazenady.

Kiedy oni się kłócili ja nawiązałam z nią kontakt wzrokowy. Nagle pojawił się we mnie niepokój, dziwne poczucie ciągłego zagrożenia, aż przeszedł mnie zimny dreszcz. Wpatrywała się w nas, jakby wiedziała więcej niż powinna. Wiedziała, że David udaje. Wiedziała, że widziałam w niej modelkę. Wiedziała, jak bardzo się boję. Odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki do windy.

To samo cholernie niekomfortowe uczucie pojawiło się w momencie, kiedy spojrzałam w oczy jej córki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro