Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 - Szok

Lucretia

Victor wiedział, że skoro napisałam mu taką wiadomość, to nie żartowałam i naprawdę potrzebowałam jego obecności. Wrócił po jakimś czasie, zdążyłam się już nieco wypłakać, ale kiedy go zobaczyłam, ponownie zaniosłam się łzami. Zapytał, co się stało, a ja nie miałam już siły niczego ukrywać. Chciałam komuś opowiedzieć o tym, co wydarzyło się pomiędzy mną a Hyacinthem, że moja bezpieczna bańka niespełnionej miłosna pękła i to przez Ginny i jej głupie eksperymenty.

– Już ja sobie z nim porozmawiam, a potem go zabije – powiedział stanowczo, kiedy mnie wysłuchał, chociaż już w trakcie mojej opowieści płonął w nim ogromny gniew. 

– Nie, nawet o tym nie wspomnisz słowem – zadecydowałam. – Hyacinth nie jest niczemu winien, to wszystko zaczęło się z mojej strony i niech na mnie się skończy. Od zawsze byłam świadoma, że przez moc nie mam szans na szczęśliwy związek. Potrzebujemy trochę czasu, kiedyś to przegadamy i będzie jak dawniej.

– Tak, Lulu. Wszystko będzie dobrze – próbował mnie pocieszyć brat i wyciągnął ręce, żeby mnie przytulić.

Czułam jednak, że sam tak naprawdę w to nie wierzy, ale przynajmniej miał dobre chęci i chciał mnie jakoś podnieść na duchu. Potrzebowałam też jakiegokolwiek zapewnienia, żeby uwierzyć we własne słowa. Przetrwałam kolejny dzień, chociaż widziałam, że Flora chciała ze mną porozmawiać i dopytać się, czemu mam tak opuchnięte oczy. Sama zbyt dobrze wiedziała, jak wygląda się po przepłakanej nocy. Zbyłam ją, ale byłam wdzięczna za chęć pomocy, jednak zwierzenie się Victorowi poprzedniej nocy było już dla mnie wystarczająco ciężkie. Nie dałabym rady zrobić tego ponownie, nawet w mniejszej skali i nie tak szybko.

Po pracy pojechałam na grób rodziców. Zaszłam jeszcze do kwiaciarni, gdzie czekał już na mnie gotowy bukiet. Ten zakład od lat prowadziła ta sama kobieta, która zapamiętała mnie już podczas mojej pierwszej wizyty lata temu. Początkowo przyjeżdżałam z Davidem, potem sama. Wiedziała zawsze, kiedy się mnie spodziewać. Florystka uśmiechnęła się do ciepło, kiedy przekazywała mi kwiaty. 

– Niedługo będę przechodzić na emeryturę, dziecko – powiedziała do mnie. – Ale przekażę moim następcom, by co roku bukiet dla ciebie czekał. 

– Dziękuję – wyszeptałam. – Wiele to dla mnie znaczy – dodałam szczerze. 

Zanim przeszłam przez bramę cmentarza, zdjęłam soczewki i założyłam okulary. Tata nie lubił, kiedy ukrywałam swój prawdziwy kolor oczu, tolerował to tylko w obecności innych ludzi. Teraz byłam całkiem sama, nie musiałam się bać, że kogoś skrzywdzę. Kiedy pokonałam tak dobrze znaną sobie drogę, zapaliłam znicze, położyłam kwiaty na grobie i usiadłam chwilę na ziemi. 

– Cześć mamo i tato – powiedziałam cicho. – Miło was widzieć. Trochę się u mnie wszystko posypało, ale nie chcę was tym zamartwiać. Pogadałam z Victorem, to mi trochę pomogło. Wydaje mi się, że całkiem nieźle idzie mi w pracy. Dzieciaki są miłe i utalentowane, tylko trzeba im pozwolić na to, żeby były sobą. U Marthy i Davida też wszystko w porządku, jutro się z nimi zobaczę. Zawsze organizują obiad na moje urodziny. Nie wiem tylko, co będzie dalej... Proszę, trzymajcie za mnie kciuki i nie bądźcie za bardzo rozczarowani moimi błędami – zaśmiałam się cicho. – Pewnie mielibyście dla mnie jakieś mądre rady, szkoda, że nie mogę ich usłyszeć.

Poinformowałam rodziców, co się dzieje na bieżąco i pożegnałam się, nie mogąc przez dłuższy czas oderwać dłoni od grobu. Ta wizyta nie przyniosła mi ukojenia, na które liczyłam, ale cieszyłam się, że przyjechałam. Zawsze miło było ich odwiedzić, nawet jeśli oznaczało to krótki monolog do kamiennej płyty.

Kiedy się podnosiłam z ziemi, okulary nieco zsunęły mi się z nosa, ostrożności nigdy za wiele i dopiero wtedy zauważyłam, że ktoś mi się przygląda. Szybko je poprawiłam, na szczęście nie poczułam, żeby moja moc zdążyła się wymknąć w kierunku tej kobiety.

Pewnie słyszała, jak mówię do siebie, bo jej mina zdradzała zdziwienie. Speszyłam się nieco i starałam się nie przyspieszać mocno kroku, gdy zmierzałam w stronę samochodu. Czułam się bardzo nieswojo i przerażało mnie, że nie znam przyczyny, która za tym stoi. Tym bardziej że miałam wrażenie, że przez cały ten czas nie spuszczała ze mnie wzroku.

Następnego dnia, kiedy Hyacinth nie pojawił się na urodzinowym obiedzie zorganizowanym przez naszych rodziców, wcale się nie zdziwiłam. Sama nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację. Znalazł jakąś wymówkę, ale Martha domyśliła się z łatwością, że była kiepska. Mocno namęczyliśmy się z Victorem, żeby przez przypadek czegoś od nas nie wyciągnęła. Pomiędzy daniem głównym a deserem wyszłam chwilę do ogrodu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. 

Wciąż czułam na barkach ciężar urodzin i emocji, które temu towarzyszyły i mnie przytłoczyły. Bałam się, czy w ogóle mam szansę zapanować nad tym całym chaosem, który panował w mojej głowie i sercu. Z jednej strony czułam się okropnie z powodu tego, że mój potencjalny związek z bratem nie miałby szans, a z drugiej tliła się we mnie iskierka szczęścia, że Hyacinth mógłby coś do mnie szczerze czuć. Jednocześnie miałam wyrzuty sumienia, że to nie powinno się dziać, więc tym bardziej musiałam to wszystko zdusić w potencjalnym zarodku.

Kiedy przypomniałam sobie jego słowa, miałam ochotę skakać z radości, a wspomnienie jego ust na moich karku wywoływało dreszcze. Westchnęłam ciężko i oparłam się łokciami o balustradę. Nawet nie zauważyłam, kiedy przy mnie pojawił się Miał. Przyglądał mi się ciekawie, ale ze zwyczajowym sobie poczuciem wyższości. 

– Mniemam, że bardzo doceniasz, iż osobiście złożyłem ci życzenia urodzinowe – pomyślał, zachowując się, jakby doskonale wiedział, że go zrozumiem. 

– Oczywiście – odpowiedziałam nieco z rozpędu. 

– Zasłużyłaś, służko, traktujesz moją władzę poważnie – dodał. – Jednak następnym razem musisz przynieść więcej moich ulubionych smakołyków. Tylko to chciałem ci powiedzieć – oznajmił dobitnie i zeskoczył na taras. 

Nie wiem czemu, ale ta krótka wymiana zmian z naszym rudym kotem mnie rozśmieszyła. Kiedy jako dzieci próbowaliśmy z Victorem sprawdzić, czy moja moc pozwala na czytanie myśli zwierząt, to nic z jego założeń się nie sprawdzało. Jednak z wiekiem, kiedy moja moc też nieco się rozwinęła, sporadycznie udawało mi się tego dokonać. Wydawało mi się, że związek to miało z tym, jak „mocno" konkretne zwierzę jest udomowione i czy chciało koniecznie się ze mną porozumieć, albo mi coś przekazać. Nie badałam szczegółowo tego zjawiska, nie było mi to zbytnio do niczego potrzebne. Postanowiłam jednak zapamiętać prośbę Miała i nie wypaść z kręgu jego ulubionych i zaufanych sług. 

Dni stawały się coraz krótsze i chłodniejsze, nadchodziła powoli zima, a sytuacja między mną a bratem nadal się nie poprawiła. Unikaliśmy się, jeśli trzeba było się dogadać odnośnie spraw rodzinnych to Hyacinth kontaktował się z Victorem. Chociaż młodszemu z braci trudno momentami było się nie denerwować, ale prosiłam go, żeby ze względu na mnie, nie traktował go inaczej. Nie chciałam być winna rozpadowi ich relacji, zwłaszcza że byli biologicznym rodzeństwem.

Victor próbował jak najmniej afiszować się ze swoim uczuciem do Alexa, ale przypominałam mu, żeby się tym nie przejmował. Lubiłam jego ukochanego, choć jeszcze oficjalnie nie chłopaka i cieszyłam się, kiedy nas odwiedzał. Czułam się komfortowo w obecności studenta i radowało mnie słuchanie, o planach i projektach inżynierskich, które zamierza zrealizować. Wiele z nich wiązało się z ekologią, tym milsze było to dla ucha. 

Tylko możliwość obserwowania ich szczęścia utrzymywała mnie przed popadnięciem w rozpacz z powodu własnych uczuć.  Każda myśl o Hyacinthie sprawiała, że czułam się rozdrażniona, a nawet zła na całą sytuację między nami. Wściekłość wywoływały zmiany, które zaszły od moich urodzin i niepewność co do dalszych wydarzeń. Denerwowały mnie codziennie rozmyślania na zasadzie „a co, gdyby", mimo że nie chciałam tego rozważać. To samo wciąż powracało i nie mogłam oprzeć się pokusie, by nie wyobrażać sobie czasem własnego szczęśliwego zakończenia u boku Hyacintha. 

Moje życie prywatne nie powinno mieć wpływu na pracę, więc starałam się, żeby nikt tego nie zauważył. Flora podpytywała, czy nic się nie stało, ale ja zbywałam. Zresztą sama miała w tamtym czasie sporo problemów, chciałam jej pomóc, ale straciłam zapał nawet do tego. Przechadzając się szkolnym korytarzem dotarło do mnie w końcu, gdzieś z otchłani świadomości, że znajduje się tam zagubiona dziewczyna w mundurku Ksiąstewka. Nie zazdrościłam jej, narzekała, że jest jej zimno, a w dodatku nie może znaleźć swojej mamy. Cóż nasza placówka rzeczywiście momentami przypominała labirynt.

– Potrzebujesz pomocy? – Dogoniłam ją i zdobyłam się na uśmiech. Podskoczyła i udawała, że chwyta się za serce, jakbym przyłapała ją na szpiegowaniu.

– Ale mnie pani przestraszyła – mruknęła niezadowolona, że odkryłam skrywaną część jej osobowości.

– Szukam tylko mojej mamy Flory, pracuje tutaj. Kończy za jakiś czas, ale mi odwołali trening, bo się trener pochorował, więc przyszłam wcześniej. Chciałam na nią zaczekać przed salą albo coś.

– Możesz też zaczekać u mnie w gabinecie – zaproponowałam. – Zaparzę ci herbaty, wyglądasz jakbyś marzła.

Rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie, ale stwierdziła, że oferta jest zbyt kusząca, by z niej nie skorzystać. Daisy rozglądała się po moich pracowniczych czterech ścianach, podczas gdy ja przygotowywałam dla nas napój. Dziewczyna ewidentnie nie czuła się komfortowo i wynikało to tylko z niewygodnego mundurka. Rzuciłam niby od niechcenia, że niedaleko jest łazienka i jeśli ma coś na przebranie to śmiało może to wykorzystać. Wróciła w dresie w o wiele lepszym humorze.

Podwinęła nogi pod siebie na fotelu i sięgnęła po herbatę. Usiadłam naprzeciwko ze swoim kubkiem w ręce. Nie chciałam na siłę wyciągać z niej informacji, chociaż odezwała się we mnie ponownie chęć, żeby pomóc Florze. Moja koleżanka chodziła przybita przez ciągłe kłótnie z córką. Konflikt wywoływała najmniejsza rzecz, a ona martwiła się o to, żeby dziewczyna siedząca przede mną miała wszystko, czego potrzebuje, pomimo trudnej sytuacji życiowej. Dlatego wymagała od niej jedynie, żeby Daisy skupiła się na nauce, ponieważ miała stypendium, które mogła łatwo stracić.

– Nie będzie standardowego „twoja mama tyle o tobie opowiada"? – zagadnęła nastolatka, zaintrygowana moim milczeniem.

– To nie byłaby prawda, przynajmniej w moim odczuciu – odpowiedziałam, obserwując, jak dziewczyna smutnieje, chociaż próbowała skryć swoją minę za kubkiem. – Określiłabym to bardziej jako „odpowiada, kiedy ktoś o ciebie zapyta". Na ile zdążyłam poznać twoją mamę, to jest niechętna do dzielenia się swoim życiem prywatnym z innymi, ale wielokrotnie słyszałam, jak ktoś z naszych kolegów pytał, co u ciebie... – Daisy podniosła się nieznacznie złakniona dalszej części mojej wypowiedzi. – Twoja mama wtedy jakby odżywała, pojawia się błysk w oku, a w jej głosie słychać tylko dumę.

– Naprawdę?

– Oczywiście, od razu widać, że mama cię kocha – potwierdziłam, na co nastolatka tylko się skuliła i naciągnęła na głowę kaptur. Podjęła rozmowę po dłuższej chwili rozważając, czy chce się ze mną podzielić prawdą.

– Bo wie pani, ja czasem w to wątpię. Mam wrażenie, że odkąd zaczęłam szkołę, sama pani widziała, gdzie, to mamę nie obchodzi nic poza wynikami. Wiem, że stypendium jest ważne i mi też na tym zależy, ale jest mi trochę ciężko na tym skupić, kiedy... – zbierała przez chwilę słowa. – Jest się tam całkowicie samemu.

Podałam jej paczkę chusteczek, ponieważ zaczęła rzewnie płakać. Właśnie runęła tama, zawzięcie budowana wokół jej problemów, którymi nie chciała zamartwiać mamy. W głębi duszy pragnęła, aby Flora sama zorientowała się, że coś jest nie tak i jej pomogła. Wyciągnęła jeszcze kilka białych, kwadratowych skrawków i zaczęła spokojniej oddychać.

– Bo ja się z mamą ostatnio tylko kłócę – wyszeptała Daisy. – Ciągle tylko pyta o naukę i oceny. Ani razu nie zapytała, czy się z kimś zaprzyjaźniłam. Żeby była jasna nie znalazłam tak nikogo takiego, ale byłoby miło, gdyby to zrobiła, skłamałabym, że mam koleżanki.

– Dlaczego byś skłamała? – zapytałam. – Nie ma obowiązku zaprzyjaźniania się z kimś z klasy, możesz mieć mnóstwo przyjaciół poza szkołą. Co z twoją poprzednią klasą?

– Tak myślałam – żachnęła się. – Ale się obrazili i stwierdzili, że teraz jestem snobką, bo chodzę do prywatnej szkoły. Zapomnieli, ile pracy i poświęcenia kosztowało mnie zdobycie stypendium. A ci z Ksiąstewka to szkoda gadać... Próbuję się jakoś wpasować, ale jestem zmęczona ciągłym udawaniem, że mnie też podoba się najpopularniejszy koleś w szkole, albo że przykładam wagę do tego jak wyglądam. Uśmiecham się do nich, rozmawiam z nimi, ale mam wrażenie, jakby mnie tam w rzeczywistości nie było. – Opadła na fotel i uśmiechnęła się zażenowana.

– To co by powiedziała na ten temat prawdziwa Daisy? – Wskazałam na czajnik z niemym pytaniem, czy ma ochotę na kolejny kubek herbaty. Pokiwała przecząco głową.

– Nienawidzę spódniczek, co ja bym dała, żeby móc do tej szkoły chodzić w dresie. A ten koleś, którym się jarają wszystkie dziewczyny to jakiś laluś, patrzeć na niego nie mogę. Codziennie się zastanawiam, czy bardziej się ulizać włosów nie dało. Wszyscy są tacy sztywni, zażartować się nie da, bo zaraz na ciebie krzywo patrzą. Tam bardzo łatwo zostać odludkiem..., dlatego nie wspominam o tym mamie, żeby się nie martwiła. Chciałabym nie udawać, ale wtedy nikt się do mnie nie odezwie i...

Nie musiała kończyć, wiedziałam zbyt dobrze co ma na myśli. Skupienie się na nauce w ciągłym stresie wpasowywanie się do grupy wydawał się jej lepszą opcją niż nauka w całkowitej samotności, kiedy mogli zacząć ją ignorować, albo co gorsza obrać na ofiarę wszelkich szkolnych złośliwości. Wybrała mniejsze zło i postanowiła poradzić sobie z nim sama.

Wstałam i podeszłam do okna, zastanawiając się czy powinnam jej udzielać jakiś rad. Jednak nie potrafiłam przewidywać przeszłości i zapewnić ją, że gdyby zdecydowała się mnie posłuchać to by dobrze na tym wyszła.

– Sama zdecydujesz co zrobić, ale mnie życie nauczyło, że nigdy nie wychodzi się dobrze na udawaniu kogoś innego dla zadowolenia innych. Bycie sobą wymaga ogromnej odwagi i jest czasem obarczone samotnością, ale przyjaciel, nawet jeśli miałby być tylko jeden jedyny, który zaakceptował cię właśnie taką jest tysiąc razy więcej wart, niż te tysiące, przy których jesteś w rzeczywistości nieszczęśliwa – oznajmiłam spokojnym tonem i sięgnęłam po kurtkę – Mamy jeszcze chwilę czasu, chodźmy się przewietrzyć. Przemyślisz to sobie później na spokojnie.

Zaciągnęłam ją na boisko do koszykówki, gdzie rzuty trenowali Max i Chris. Podziwiałam tych chłopaków za niesłabnący zapał do gry i ćwiczeń. Daisy spojrzała na mnie pytająco, wskazałam głową na sportową śmietankę naszej szkoły. Zauważyli nas i podeszli zaciekawieni dziewczyną, którą ze sobą przyprowadziłam.

– Panowie, możemy chwilę porzucać z wami? To chyba nie jest poważny trening? – zagadnęłam i popchnęłam nastolatkę trochę przed siebie.

– Pewnie – zgodził się od razu Chris, kiedy Max nie potrafił ruszyć się przez dłuższą chwilę, wpatrując się w Daisy. – Wiesz, w czym rzecz? – Podał jej piłkę.

– Trafić tym do kosza – mruknęła urażona, przymierzyła się do rzutu i spudłowała.

Spojrzała na mnie przestraszona, a potem na chłopaków, którzy zaśmiali się serdecznie.

– Znajomości teorii też jest na plus – pocieszył ją szybko Max i podał znowu piłkę, odwracając wzrok.

Tylko ja wiedziałam, że jego czerwone policzki nie są wynikiem treningów na zimnym powietrzu. Sama spróbowałam rzucać, ale nie trafiłam ani razu, więc stwierdziłam, że zostawię to młodzieży, a poobserwuje ich z pobliskiej ławki. Dałam znać Florze, gdzie jesteśmy i przysłuchiwałam się nastolatkom. Daisy po kilku radach udzielonych przez chłopaków zaczęła coraz celniej trafiać. Śmiała się i przekomarzała z tą dwójką, czułam, że przyjście do nich będzie dobrym pomysłem. Chris był wobec niej całkiem bezpośredni, a Max trzymał się na bezpieczny dystans.

Miałam tylko nadzieję, że ich przeszłość nie wpłynie na postrzeganie dziewczyny. Niestety temat szkoły wypłynął na wierzch i postawa chłopaków zmieniała się diametralnie, z bardzo otwartej na niemal agresywną. Byłam gotowa zainterweniować, ale Daisy sama się wyratowała.

– Jak ja nienawidzę tej szkoły! – Wyrzuciła z siebie, jednocześnie wykonując tym razem nieudany rzut. – Mam stypendium i dobrze tam uczą, kto chce to skorzysta, a całej reszcie pomogą pieniądze rodziców. Ja zamierzam sama zapracować na swój sukces, ale trudno się skupić, kiedy dziewczyny tam albo zachwycają się jakimiś lalusiowatymi ziomkami, albo wymyślają jakieś porąbane zawody w stylu, która dłużej będzie miała dwóch chłopaków, zanim się zorientują. No idiotki totalne! – zakończyła swój wywód, tym razem zdobywając kosz. – Ostrzegam, nie zadawajcie się z nimi.

– Za późno. – Uśmiechnął się niemrawo Chris. – Chyba pomyśleliśmy oboje, że też taka jesteś, skoro jesteś z tej szkoły. Chyba, że udajesz.

– Nie, właśnie w tym momencie nie udaję – powiedziała Daisy, prostując plecy, jakby to napawało ją dumą. – To która zołza was tak urządziła?

Flora poklepała mnie po ramieniu i usiadła obok. Obserwowałyśmy przez chwilę nastolatków. Moja koleżanka siedziała zgarbiona, spojrzałam w gorę, kolejny ciężki miesiąc pod względem finansowym. Rozważała podjęcie się znowu prywatnych korepetycji, żeby dorobić do domowego budżetu. Miałam nadzieję, że się na to nie zdecyduje, bo w ostatnich miesiącach stres tylko pogorszył jej stan zdrowia, o czym oczywiście nie powiedziała córce.

– Dawno nie słyszałam, żeby się tak śmiała – westchnęła. – Jaki to piękny dźwięk.

– Daisy jest urocza, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że wzięłam ją do mnie na herbatę.

– Jeśli to nie był dla ciebie problem. Zauważyłaś, że coś ją męczy? – zapytała, więc przytaknęłam. Ukryła twarz w dłoniach ze wstydu, że jest okropną matką. – Nie wiem, jak z nią rozmawiać, żeby było dobrze.

– Tak po prostu, z zainteresowaniem i szczerze – odpowiedziałam, obejmując ją ramieniem. – Nie znam was tak dobrze, ale widzę, że się kochacie, i to bardzo mocno. Jednak ostatnio wybrałyście złe drogi, każda z was poszła własną, a kolejne kroki bazujecie na „nie chcę martwić tej drugiej", więc tylko oddalacie się od siebie. Im dłużej tak będzie, tym trudniej będzie je skrzyżować, a tylko w tym punkcie dacie sobie wsparcie, którego wzajemnie potrzebujecie, kiedy podzielicie się swoimi problemami.

– Nie wiem, skąd ty czasami bierzesz takie mądrości życiowe, a jesteś taka młoda. Chyba powinnam się ciebie bać, przeżyłaś już parę żyć, czy co? – zażartowała Flora i otarła łzę z kącika oka.

Wtedy zauważyła nas Daisy i wprawiła chłopaków w osłupienie, kiedy dotarło do nich, że ich nauczycielka jest jej mamą. Pożegnały się z nami, mogłam być spokojna, że między nimi jakoś wszystko się ułoży. Moi ulubieni koszykarze podeszli do mnie i zapytali, czy o tym wiedziałam.

– Może. – Puściłam im oczko i pożegnałam się, ale postanowiłam jeszcze rzucić na odchodne. – Tylko nie chcę powtórki z rozrywki, zrozumiano?

Nieco lepiej poczułam się w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, ponieważ byłam zajęta szukaniem prezentów i przygotowywaniem wypieków. W tym roku rodzina miała zjechać się do naszego domu rodzinnego, łącznie z dziadkami z obu stron, dwójką braci Marty i starszą siostrą Davida oraz ich bliskimi.

Zastanawiałam się, z czego to wynikało, bo to, że szykujemy się na tak dużą uroczystość, wyszło dosyć niespodziewanie. Z drugiej strony, próbowałam nie szukać żadnych ukrytych intencji i cieszyć się możliwością upieczenia wielu słodkości. Byłam zadowolona z prezentów, które udało mi się zdobyć dla rodziny. Nie sądziłam tylko, że cała radość z przygotowań, którą zdążyłam w sobie znaleźć, zniknie w mgnieniu oka, jeszcze zanim zasiądziemy do wspólnego posiłku. 

Denerwowałam się przed spotkaniem ze wszystkimi a szczególnie z Hyacinthem i Ginny. Zdołałam dowiedzieć się od Davida, że i ona zaszczyci nas swoją obecnością. Z wujostwem i kuzynami dawno się nie widziałam, zazwyczaj mieli do mnie neutralny stosunek. Na początku traktowali mnie jak obcego, ale z czasem zaczęli widzieć we mnie członka rodziny, z którym po prostu utrzymują kontakt z zasady i spotykają się przy okazji rodzinnych uroczystości. 

Starszy brat i jego dziewczyna poprosili mnie o chwilę rozmowy na osobności. Kiedy już mieliśmy pewność, że reszta rodziny nas nie słyszy, Ginny przyglądała mi się uważnie. Przeczytałam jej myśli i poczułam, jak serce ściska mi się w piersi, a oczy rozszerzają się ze zdziwienia. Zacisnęłam pięści, za chwilę będę przecież musiała udawać wielkie zaskoczenia.

Spojrzałam na brata, który nie potrafił tego udźwignąć, więc unikał mojego wzroku. Sam nie wiedział, czego się spodziewać. Najbardziej martwił się moją reakcją i tego, czy jego wersja wydarzeń będzie się pokrywała z moją. Wiedziałam, że mu pomogę nie ważne, czy będzie to zgodne z prawdą, czy nie. Nie pozwoliłabym, żeby stracił twarz, choćbym musiała poświęcić swoją.

Przecież kochał swoją dziewczynę i żałował, że dał się wciągnąć w jej gierki, ale zawsze taki był. Musiał o wszystkim przekonać się sam i do tej pory nie zawracał sobie głowy tym, żeby udowadniać komuś siłę swojego uczucia. To jemu zazwyczaj je przedstawiano, chociaż o to nie prosił, niemal każdej jego byłej zbyt zależało na przekonaniu go, że jest tą jedyną.

– Słuchaj, Lucretio – wycedziła Ginny, nie mogąc już znieść napięcia. – Hyacinth mi się oświadczył i chcemy to przekazać rodzinie podczas świąt. 

– Czuję się zaszczycona, że dowiaduję się o tym pierwsza – powiedziałam, uśmiechając się. Miałam nadzieję, że przynajmniej wygląda to szczerze. – Gratulacje. Mogę zobaczyć pierścionek? Hyacinth ma znakomity gust, na pewno jest się czym chwalić. 

– Nie skończyłam – powiedziała wściekła, już teraz narzeczona mojego brata. – Zanim to nastąpi, muszę mieć pewność, że między wami nic nie ma. 

– A co miałoby być? – zapytałam. Starałam się brzmieć, jakbym była oburzona i zdegustowana jej insynuacjami. 

– Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. – Zbliżyła się do mnie i zrobiła groźną minę. Chciała być koniecznie górą albo przynajmniej mieć tego złudne wrażenie.

– Ginny, naprawdę nie sądziłam, jak cię poznałam, że jesteś taką zazdrośnicą – zaśmiałam się. – Jesteśmy po prostu bardzo z Hyacinthem ze sobą mocno zżyci. Rodzice dużo pracowali, więc często zajmował się mną i Victorem. Nie możesz mieć mi za złe, że kocham własnego brata. 

– Tylko jak brata? 

– Oczywiście, czuję się urażona, że w ogóle możesz myśleć o czymś innym. Cieszę się, że wam się układa, ale nie podoba mi się cała ta rozmowa – powiedziałam, chcąc zakończyć temat. Coraz trudniej było mi powstrzymywać się od łez. – Następnym razem odpuść sobie głupie spekulacje i gierki. Skup się na miłości do mojego brata, bo to najlepszy facet, na jakiego mogłaś trafić. 

Odwróciłam się, ale zanim to zrobiłam, spojrzałam na Hyacintha, który zacisnął mocno usta i nieznacznie skinął głową, wdzięczny za moja pomoc. Widziałam jednak, że trochę żałował, że przyjęłam wiadomość bez większych emocji. Może niekoniecznie chciał, żebym o niego walczyła, ale liczył, że nie pogodzę się z zaistniałą sytuacją z taką łatwością. Kochał Ginny, chociaż jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że to uczucie może być bezgraniczne. Wymusiła nieco szybciej zaręczyny, miały dać jej pewność, dzięki której nie musiała już zawracać sobie głowy głupotami. Miał przysłuchiwał się naszej rozmowie z ciekawością, nawet nie zauważyłam, kiedy wskoczył na szafę i leżał z jedną łapą przerzuconą przez krawędź.

– Jestem zawiedziony – skomentował kot. – Liczyłem na trochę więcej dramaturgii. 

Cała rodzina ucieszyła się z wiadomości. Victor niemal nie zakrztusił się jedzeniem, kiedy o tym usłyszał. Spojrzał na mnie, momentalnie zrzedła mu mina, kiedy zobaczył mój smutny uśmiech. Pokręciłam głową, że nie ma się przejmować. Usunęłam się w cień, próbując ukryć swoje prawdziwe emocje. Nie chciałam, aby Hyacinth miał wątpliwości, tak było dla niego jak najlepiej.

Mój starszy brat po raz pierwszy w życiu czuł się niekomfortowo, będąc w centrum uwagi, Ginny z kolei odżyła, gdy wszyscy podziwiali jej piękny, diamentowy pierścionek. Wybrała go sama, ale się do tego nie przyznawała. Późnym wieczorem byłam zbyt zmęczona udawaniem, poprosiłam Victora, żebyśmy wracali. Tłumaczyłam się złym samopoczuciem i zmęczeniem, wynikającym z przygotowywania wypieków. 

Przez kolejne dni czułam się jak w jakimś dziwnym letargu. Godzina mijała za godziną, a ja nie mogłam dojść do siebie. W głowie nadal odtwarzałam naszą rozmowę i słowo „zaręczyny", które brzmiało dla mnie jak wyrok i kolejny wredny żart losu, ale czego innego mogłam się spodziewać. Hyacinth miał prawo ułożyć sobie życie z kimś normalnym. Wszystko rozejdzie się po kościach, a ostatecznie zawsze mogłam sprawić, żeby zapomniał o paru rzeczach. Roześmiałam się szyderczo do własnego odbicia w lustrze, szkoda, że nikt nie mógł też tego zrobić dla mnie. 

Dzieciaki miały przerwę, więc przerwę świąteczno–noworoczną spędziłam pod kocem, oglądając telewizję, zajadając czekoladę i płacząc, co jakiś czas. Jednak musiałam w końcu zebrać się, aby wyjść z domu, chociażby dla brata. Victorowi ciężko było poprosić, ale chciał spędzić na osobności trochę czasu z Alexem, niekoniecznie zamykając się w swoim pokoju. Zrozumiałam i nie miałam mu tego za złe.

Postanowiłam wybrać się na długi spacer do parku. Po drodze wstąpiłam po kawę w naszej ulubionej kawiarni i sączyłam ją powoli, rozkoszując się ciepłem napoju. W parku obserwowałam, jak dzieci cieszyły się z zimy, zjeżdżając na sankach, lepiąc bałwany, rzucając się śnieżkami. Słyszałam ich radosny śmiech i życzyłam sobie, żeby w jakiś sposób się nim zarazić. Przywołało to wiele wspomnień, w które się na dłuższą chwilę zanurzyłam. 

– Chodź Lulu, jest w końcu zima! – Victor ciągnął mnie za rękaw kurtki, chcąc, żebym wzięła udział w zabawie z innymi dziećmi. 

Nie miałam na to ochoty. Nie przepadałam za ostatnią porą roku i nie do końca ufałam dzieciakom ze szkoły. Wciąż czułam się przy nich niepewnie. Brata jednak rozpierała energia, cieszył się na zabawę z rówieśnikami, przynajmniej wtedy nie musiał martwić się problemem z komunikacją. Miałam jednak bardzo złe przeczucie i dlatego nie dałam się namówić, tylko obserwowałam uważnie otoczenie. 

Moją uwagę zwróciło kilku chłopaków z równoległej klasy, z którymi Victor popadł w jakiś konflikt. Widziałam, jak starają się ubić śnieżne kule, tak aby stały jak najtwardsze. Nie podobał mi się plan, który kształtował się w ich głowach. Uśmiechali się złośliwie i przymierzali do rzutu. Rzuciłam się w stronę brata i popchnęłam lekko, sama narażając się na atak. Uderzenie śnieżną kulą w głowę było bolesne.

Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś otrzymam taki sam cios, tym razem z nieznanej strony, a dodatkowo sekundę później leżałam przygwożdżona do ziemi ciężarem potężnego czworonoga. Słyszałam też zbliżający się szybko zdenerwowany, męski głos, nawołujący pupila. Pies przyglądał mi się zaciekawiony i nie zamierzał się ruszyć. 

– Chcesz być moją nową panią? – zapytał uradowany zwierzak. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro