Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 (Herk i Irene)

– Za trzy dni wracamy do Podziemnej. – Nożyk zamyka drzwi biodrem i zrzuca plecak na ziemię.  – Mają nas podszkolić, więc raczej nie szykuje się nic większego. Zamierzam iść i się upić.

Herk podnosi wzrok znad czyszczenia swojego zakrzywionego ostrza. Irene wyrzuca niechcianego szlamiaka przez okno i też wbija w nią spojrzenie.

– Nie idziecie? – Chuda kobieta próbuje napełnić głos smutkiem, ale ostatecznie wychodzi z tego co najwyżej sarkazm. Wskazuje palcem na łóżko. – Przynajmniej będziecie mieli tutaj inne atrakcje. – Zanosi się wrednym śmiechem, widząc ich miny.

Herk chowa miecz do pochwy i wiesza całość na krześle.
– Czyli jutro i pojutrze mamy wolne?
– Jeszcze jak!

Mężczyzna spogląda na Irene. Dawno nigdzie nie wychodziliśmy... Może tutaj też znajdziemy coś odpowiedniego?



]]^[[

Herk próbuje nabić na widelec kawałek pieczołowicie przyrządzonej ośmiornicy z pięcioma sosami na jednym talerzu, jednocześnie uchylając się przed lecącym w jego stronę krzesłem. Nie tak to sobie wyobrażałem, do jasnej..! Krzesło mija go o włos.

Irene rzuca mu przerażone spojrzenie. Na dziś ubrała błękitną suknię z koronkowym dekoltem i rękawami, znalezioną na składzie jednego z nielicznych sklepów odzieżowych w okolicy. Obok jej ucha śmiga wyrzucony w trakcie bójki widelec i wbija się w ścianę. Sztuciec drży lekko tkwiąc w lakierowanym, ciemnym drewnie. Kobieta osuwa się na krzesło z wrażenia.

– Wychodzimy – stwierdza łapiąc gruby, fioletowy szal. Herk kręci głową, ale już wstaje. Rzut oka na salę pozwala mu zobaczyć, że do bójki przyłączają się kolejni klienci, a obsługi nigdzie nie widać. Wkłada jaskrawo pomarańczową, odrobinę przykrótką, marynarkę i ze zmieszanym uśmiechem pomaga osłabłej ukochanej. W drodze do wyjścia musi jeszcze odciągnąć Irene z toru lotu kolejnego krzesła, ale po chwili, nienaruszeni, znajdują się na zewnątrz. Drzwi odcinają ich od dźwięków bójki i, pchnięte przez kogoś, wrzucają w błogą ciszę na zewnątrz.

Deptak, na który wychodzą jest otoczony cudowną atmosferą. Szczególnie teraz, kiedy nie ma tu tak dużo ludzi. Nieliczni przechodnie, ubrani w najróżniejsze stroje, od jaskrawych jak marynarka Herka, po zwykłe czarne kurtki, przechadzają się po porządnych płytach chodnikowych. Te może nie kuszą wyglądem, ale doskonale pełnią swoją funkcję i wyglądają na dość czyste. Lampy, rozmieszczone tutaj o wiele gęściej niż nad zwykłymi ulicami, zostały odrobinę przygaszone, ale nadal rzucają kręgi tajemniczego, granatowego światła. Na środku deptaku zostały poustawiane rośliny w długich kamiennych donicach. Każda z łodyg, wygięta w elegancki łuk, fluktuuje, dołączając swój poblask do nastroju uliczki. Mają identyczny kolor jak wiszące nad nimi lampy. Do tego zapach... Jest inny od zwyczajowej woni zmokłych liści, która bije od roślin w Skalanym Mieście. Na całym deptaku czuć przyjemny posmak na języku i, choć ostry, to wciąż cudowny zapach rozwijających się pąków. Wzdłuż donic stoją mosiężne ławki bez żadnych zdobień. Arystokrata sadza kobietę na jednej z nich i spogląda jej w oczy.
– Wszystko dobrze?

Irene nieśmiało kiwa głową, ocierając czoło. Niesamowite jak mało się zmieniła przez cały ten czas. Herk sięga po jej dłoń i splata z nią palce. Przez długą chwilę siedzą w milczeniu, chłonąc atmosferę. Jednak milczenie to nie jest tak przyjemne jak byłoby jeszcze kilka dni temu. Herk czuje, że teraz coś ich dzieli, jak niewidzialna zasłona. Lampy przygasają, jeszcze odrobinę pogłębiając panujący na deptaku półmrok. Może uda mi się to naprawić.

– Chodź – Mężczyzna podrywa Irene ławki. – Pokażę ci coś specjalnego.

Przechodzą przez deptak stukając obcasami. Herk skręca i przez kilka kolejnych minut prowadzi w poskręcanych uliczkach. Wreszcie zatrzymują się pod prostym pomnikiem. Na gładkim kawale skały wyryto napis:
„Życie to taniec, życie to śpiew.
Korzystaj z niego i nie cierp".

Mężczyzna mija głaz ledwie na niego spoglądając. Za to kobieta zatrzymuje się i odczytuje kolejne wiersze, umieszczone po drugiej stronie.
„Życie ma dwa końce jak kij.
Jesteś, czerp radość z krótkich chwil".

Herk, zatrzymany przez nadal złączone dłonie, ogląda się na nią, ale ostatecznie nic nie mówi. Placyk na którym się zatrzymali jest oświetlony ciepłym, delikatnym światłem i wyłożony małymi kamiennymi kostkami. Zabłąkany podmuch przynosi do nich zapach czegoś rozgrzanego i miłego. Mężczyzna pociąga Irene dalej, do źródła tej woni. Po chwili wspinają się po schodkach na ganek w całości wyłożony ciemnym drewnem.

Irene uświadamia sobie czym był ten zapach, kiedy tylko wchodzą do środka. Wielki piec chlebowy zajmuje koniec pomieszczenia, roztaczając wokół przyjemne ciepło. Jakiś mężczyzna właśnie się nad nim pochyla z szuflą w dłoni. Wyćwiczonym ruchem otwiera drzwiczki, podnosi jeden bochenek i wyrzuca go na wcześniej przygotowaną tacę. Nieliczni klienci przyglądają się temu z leniwym zaciekawieniem w przymrużonych oczach.

Para zajmuje miejsce przy jednym ze stolików ustawionych w rzędzie pod ścianą, wyłożoną brązowymi i białymi kafelkami. Kiedy Irene zachacza o jeden z nich odkrytym łokciem, czuje, że nagrzały się od pieca. Przyjemny dreszcz przebiega po jej ramionach.

Ładna, wysoka kelnerka w brązowo białym stroju podbiega do ich stolika. Jej ciemno brązowa grzywka podskakuje, kiedy ta prostuje się i przyciska matową tacę do piersi.

– Pańskie zamówienie? – Widząc przepraszający uśmiech Herka, dyga. – Nic się nie stało, naprawdę. – Wskazuje na półeczkę przy ich stoliku, zawieszoną trochę powyżej poziomu oczu. – Tam jest menu, proszę się zdecydować, a znowu podejdę. – Po tych słowach odwraca się i, prawie w podskokach, zmierza do kolejnych gości.

Herk siada wygodniej i toczy wzrokiem po otoczeniu. Jedna rzecz natychmiast przyciąga jego wzrok. Do pieca została przymocowana półka, teraz zajęta przez zwiniętego do snu kota. Zwierzak wygląda zupełnie zwyczajnie, z czarnym futrem w białe paski mierzwionym przez delikatny przeciąg. Jednak arystokrata wie, że zdenerwowanie go w najlepszym wypadku skończyłoby się oderwaniem ręki. Tylko Spektryczne koty mają poziome paski na grzbiecie. Mężczyzna odwraca wzrok z niesmakiem.

Irene puka go w ramię i podsuwa książeczkę pełną możliwych zamówień.
– Hej, coś nie tak? Wybierz coś sobie – dodaje gładko. Herk czuje, że kobieta gra. Że nie jest szczera.
– W porządku. – Mężczyzna uśmiecha się z uczuciem i przyjmuje menu. – Tylko ten kot... Ma paski.
– Paski? To znaczy?
– Brązowy kot – odpowiada z przekąsem. – Kiedyś mój ojciec stwierdził, że jeden taki będzie świetnym prezentem dla jego pięcioletniego syna. Do tego kazał niani przypilnować żebym się z nim bawił. Pewnego razu, podczas – tutaj rysuje w powietrzu cudzysłów – zabawy z kotem, zaczepiłem go na tyle mocno żeby wyciągnął pazury. – Bierze głęboki wdech. – Moja dawna niania pewnie wciąż kuśtyka na tej samej protezie nogi, którą wstawili jej po ataku tego demona w futrze.

Irene wygląda na oszołomioną. Szeroko otwiera oczy i ledwo daje radę wydukać pytanie. Kot właśnie się obudził i, z mruczeniem, zaczął przeciągać.
– Na... na... naprawdę?

Mężczyzna tylko kiwa ponuro głową.
– Nigdy o tym nie słyszałam – kobieta podnosi na niego oczy, wciąż szerokie jak monety. – Twój ojciec musiał zmienić służbę, bo to niemożliwe żeby nie doszły do mnie żadne plotki!

– Nianie wyrzucił od razu, kiedy tylko ją zoperowali. Z jakiegoś powodu przyszli po nią Deraan. Co do reszty nie jestem pewien, bo byłem za mały, żeby samemu pamiętać...

Kelnerka wróciła do stolika, grzecznie skłaniając głowę na przywitanie.
– Mogę już zebrać zamówienie?

 Herk uznałby pytanie za narzucanie się, ale na widok przyjaznego uśmiechu dziewczyny od razu zmienia zdanie.

– Potrzebujemy jeszcze chwilkę. – Kiedy dziewczyna skina głową, mężczyzna wskazuje na kota. – Chciałbym też wiedzieć, dlaczego to zwierzę leży wolno w lokalu pełnym ludzi.

Kelnerka otwiera usta, tak, że wyginają się idealnie w kształt litery „o". Herk wskazuje w stronę półki jeszcze raz.
– On ma paski – tłumaczy z naciskiem.

Wyraz twarzy dziewczyny nie zmienia się przez dobre kilka sekund. Spogląda na kota, właśnie łaszącego się do jednego z gości, jeszcze raz na arystokratę i znowu na zwierzę. Wreszcie uśmiecha się z zakłopotaniem.
– Wie pan – zaczyna lekko czerwona na twarzy. – Może pójdę po szefa i on wszystko panu wytłumaczy?

Herk kiwa głową lekko marszcząc brwi.
– Proszę bardzo.

Kelnerka odwraca się na pięcie i wychodzi za zaplecze. Mężczyzna obserwuje kota, domagającego się pieszczot trzy stoliki dalej, z pod przymrużonych powiek. Zwierzę podchodzi do kolejnego stolika, rozumiejąc, że tamci goście są zbyt zajęci rozmową. Jest bliżej Herka i Irene. Arystokrata gniewnie marszczy brwi i sprawdza kieszenie marynarki. Po chwili tylko zaciska pięści. Rewolwer został w kryjówce, a mężczyzna jeszcze nie nabrał nawyku noszenia noża wszędzie ze sobą. Kobieta tylko przygarbia się, chowając głowę w ramiona. Kot mruczy głośno, właśnie wzięty na kolana przez jednego z klientów. Od pary dzieli go tylko jeden stolik.

Niczego nieświadomy mężczyzna drapie zwierzaka za uszami i pod brodą. Dłonie Herka zaciskają się na krańcu stołu tak mocno, że bieleją mu knykcie. Irene wtula się w ścianę, jakby próbując stopić się z ciepłymi kafelkami. Mała dziewczynka, prawdopodobnie córka człowieka, który trzyma kota na kolanach, przybliża się i łapie puszysty ogon. Zwierzę momentalnie sztywnieje, jeszcze niepewne czy należy zaatakować, czy zignorować nieprzyjemny ucisk. Mężczyzna nachyla się, żeby szepnąć dziecku kilka słów na ucho. Drobne rączki unoszą się nad futrzasty grzbiet, a Herk wzdycha z ulgą.

Jednak chwila spokoju nie trwa długo.

Dziewczynka zaczyna gładzić kota po boku. Jest zupełnie nieświadoma jak czułe jest to miejsce. Ogon zwierzęcia zaczyna szarpać się na boki, wyrażając coraz większe zdenerwowanie, a żyły na wyciągniętych nogach pęcznieją i stają się ciemne. Mężczyzna, siedzący dwa stoliki dalej, patrzy na wszystko z jeszcze większym strachem. Gdzie, do cholery, jest ten właściciel?!

Odpowiedź nadchodzi kilka nerwowych sekund później. Niski mężczyzna, wciąż tłumacząc kelnerce coś z ożywieniem, wychodzi na salę i kieruje się do ich stolika. Przywołuje na twarz wyćwiczony uśmiech i zatyka kciuki za pasek.
– Witajcie. W czym rzecz, że aż potrzeba właściciela?

– Chodzi o kota. – Herk prawdopodobnie powinien poczuć się głupio, ale powaga sytuacji pozwala mu tylko na nerwową stanowczość. – On ma paski na grzbiecie, co znaczy, że jest Brązowy. – Mężczyzna nachyla się nad stołem i wskazuje na dziewczynkę. – Niedługo rozszarpie to dziecko na strzępy.

– Rozszarpie na strzępy... – powtarza właściciel knajpy, wyginając wargi. – Nigdy nie słyszałem o tym „Brązowym kocie". Jesteś pewien, że mój Konstanty jest niebezpieczny? – Przygląda się twarzy arystokraty, szukając oznak odurzenia, czy choroby.

– Niech pan po prostu go zabierze z sali. – Herk prostuje się i dodaje przez ściśnięte gardło: – Proszę.

Starszy mężczyzna jeszcze raz ocenia twarz swojego klienta, mrużąc lekko skośne oczy. Herkowi przemyka przez myśl, że wyglądają identycznie jak te Irene. Mają ten sam odcień szarości.

– Jasne, wezmę go do kuchni – stwierdza gospodarz, widząc, że mężczyzna jest całkowicie przytomny i robi krok w tył.

Arystokrata z wdzięcznością kiwa głową i opada na krzesło. Właściciel knajpy odgania kelnerkę gestem i kieruje się do stolika. Oraz Brązowego kota.

Jest odwrócony plecami, ale Herk wyobraża sobie jak mężczyzna przywołuje na twarz ten sam wyćwiczony uśmiech. Podchodzi do samego stolika, staje tuż obok dziecka.
– Witajcie. Muszę zabrać kota na zaplecze. – Wyraźnie zestresowany przeczesuje dłonią jasnobrązowe włosy. – Teraz. – Wyciąga ręce po zwierzę, ale dziewczynka kręci głową i mocno je ściska. Herk błyskawicznie wstaje, wie co zaraz się wydarzy. Na jego twarz wypływa czyste przerażenie. Potem rozlega się wściekły syk.

Krew pryska na drewniane panele knajpy. Dziewczynka osuwa się na podłogę, krzycząc i płacząc. Kilka poszarpanych ran na jej dłoniach i przedramionach broczy czerwienią. Kot ląduje na ziemi i znowu syczy, strosząc sierść. Jego żyły są pełne Brązu. Nagle w jego stronę wylatuje widelec, ciśnięty przez któregoś z gości. Herk nieruchomieje, każdy mięsień w jego ciele jest napięty do granic możliwości. Sztuciec przelatuje dobre półtora metra nad zwierzęciem i upada na podłogę. Właściciel knajpy zastyga, wciąż wyciągając ręce nad stolikiem. Kiedy wyrzucona przez kogoś szklanka rozbija się o panele, kot wybiega w stronę wciąż otwartych drzwi do kuchni.

Kilka sekund później jedynym śladem po katastrofie jest czerwień mocząca podłogę i podrapane panele.

Herk łapie Irene za dłoń i prawie wyciąga ją zza stolika. Knajpa nagle odżywa, kiedy wybiegają na zewnątrz, odprowadzani przez płacz rannej dziewczynki.



]]^[[

Gdzieś, w jakimś zaułku, daleko od pieca chlebowego, ścian pokrytych ciepłymi kafelkami i drewnianych paneli, brudnych od krwi, mężczyzna o krótkich, brązowych włosach opiera się o ścianę. Tuż obok kobieta w koronkowej sukience siada na ziemi, nie zwracając uwagi na to jak brudny jest chodnik. Pod jej towarzyszem uginają się nogi. Wydaje się przygnieciony czymś więcej niż fizycznym, czy nawet psychicznym wyczerpaniem. Opiera głowę o ramię kobiety. Z jego oczu wypływają łzy, iskrzące w świetle kołyszącej się niedaleko lampy. Wiatr porusza ich ubraniami i długim, złotym warkoczem.



]]^[[



Irene nie jest w stanie powiedzieć jak dużo czasu minęło od ich ucieczki z knajpy. Bliska latarnia przygasła, ale kobieta nie jest w stanie ocenić jak bardzo. Mimo to, czuje, że są tutaj zdecydowanie zbyt długo. Pochyla się i potrząsa Herkiem, leżącym na jej nogach. Mężczyzna otrząsa się jak pies z wody i otwiera oczy. Szybko poszło.

– Herk... – Irene odczekuje chwilę żeby mieć pewność, że arystokrata zrozumie. – Musimy iść. Jesteśmy tu już zbyt długo.

Kiedy pomaga mu wstać chce powiedzieć jeszcze jedną rzecz, ale wydaje się tak nieważna i mała w obliczu wcześniejszej tragedii, że milczy. Później, kiedy chwiejnie wychodzą na ulicę, ten jeden fakt kołacze się w jej głowie. Jednak wciąż wydaje się zbyt mało ważny.

Irene czuje, że zna właściciela tej knajpy. Patrząc na niego miała wrażenie jakby spoglądała w jakieś dziwaczne lustro. Czuje, że zna go bardzo dobrze, lepiej niż kogokolwiek innego. I że na pewno jest kimś ważnym.



]]^[[

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro