Rozdział 12 (Selia)
Światło wczesnego poranka wpada do jej nowego pokoju przez zakratowane okno. Na zewnątrz, dokładnie tak jak wewnątrz, jest zupełnie cicho. Nic się nie dzieje, od kiedy tu trafili. Nagle przypomina sobie o jednej rzeczy.
Ściąga koszulkę i próbuje wykręcić szyję na tyle żeby obejrzeć to dziwne urządzonko, które przylgnęło do jej łopatki. Tli się błękitnym blaskiem. Wspomnienia wracają falą.
]]^[[
Selia ma czas wolny, a raczej byłby wolny, gdyby nie Kya, która kazała jej iść do sali treningowej.
„Tutejsi żołnierze są świetnie przeszkoleni w walce wręcz, bla, bla, bla".
W każdym razie ląduje tutaj, w korytarzu. Z torbą na ramieniu i ciężkimi butami na nogach. Tutaj w prawo. Jeszcze kilka skrętów i będzie na miejscu. Szare, nudne ściany przesuwają się dookoła niej, a droga zdaje się nie mieć końca.
Rozlega się alarm. Dzwonek, zawieszony pod sufitem, rozbrzmiewa całą kakofonią dźwięków. Dziewczyna zawraca natychmiast i kieruje się w stronę pancernych drzwi Placówki. Tam przekażą jej rozkazy. Biegnie z powrotem, starając się nie mylić drogi. Przez monotonię korytarzy nie jest niczego pewna, ale musi jej wystarczyć, że jest w ruchu.
Mija kolejne drzwi i odnogi, ale zaczyna czuć, że traci kontrolę.
– Cholerna Sześćdziesiąt Dwa! – Syczy do siebie ze złością. – Nic nie da się odróżnić!
Kolejne okno, następne drzwi, jeszcze jedna odnoga. Odnalezienie się w tym wszystkim nie jest już dla niej możliwe. I wtedy, wybiegając zza rogu, wpada na jakąś postać. Kogoś wysokiego i z burzą ciemnych loków. Kya łapie ją za rękę i ciągnie w przeciwną stronę. Według Selii oddalają się od wejścia, ale nie chce nic mówić.
Przebiegając przez korytarze kobieta tłumaczy sytuację:
– Rebelianci atakują tą Placówkę, prawdopodobnie oddział jest w środku. – Nabiera oddechu i poprawia pas z karabinem. – Dostałam rozkaz wyprowadzenia cię bezpiecznie i przeniesienia do innego miejsca, gdzieś na obrzeżach.
Złość kiełkuje w dziewczynie jak rzeżucha. Naprawdę szybko.
Zapiera się piętami i wyhamowuje też Kya'ę. Łapie chrapliwy oddech.
- Dlaczego chcecie mnie chronić?! Jestem żołnierzem jak wy wszyscy! Czemu traktujecie mnie inaczej?!
Kobieta mierzy ją spokojnym wzrokiem.
– Nie jestem osobą odpowiednią do odpowiadania na takie pytania – mówi, wciąż nie puszczając jej dłoni. – Jak sama powiedziałaś, jesteśmy żołnierzami. Dostaliśmy rozkazy, więc musimy je spełnić. Rozumiesz i to akceptujesz?
Złość uchodzi z Selii pod wpływem żelaznej logiki i spokojnego tonu. Wreszcie kiwa głową.
– Dostaniemy sprzęt?
– Magazyn nie jest po drodze.
Biegną dalej przez korytarze. Dzwonki w końcu cichną. Po drodze Kya rozkazuje kilku żołnierzom iść z nimi. Docierają do tylnych drzwi w kilka minut. Jeden z nowoprzybyłych łapie ręczną śluzę i się zapiera. Ciężkie koło porusza się bardzo powoli, ale wreszcie wykonuje pełen obrót i otwiera im drogę na zewnątrz.
Wypadają na podwórze w formacji. Trzech żołnierzy otacza ją i Kya'ę. Ruszają do furtki, a Selia rozgląda się nerwowo. Czuje się naga, za jedyną broń mając krótki nóż. Tyle dobrego, że osłaniający ich oddział ma własne pola siłowe.
Wychodzą na plac, a rebelianci nadal nie obierają ich na cel.
– Wygląda na to, że już skończyli ostrzał - mruczy pod nosem kobieta.
– Wracamy? – Selia odwraca się do niej z nadzieją.
– Rozkaz to rozkaz.
Pokonują kolejne metry w milczeniu. Nadal cisza. Przechodzą przez cały plac nienaruszeni.
– Wchodzimy w 64-B. Uważajcie.
Ulica jest słabo oświetlona i martwa. Rebeliantów nadal nigdzie nie widać.
– Prawo. Idziemy do hangaru Sześćdziesiątki Piątki, a potem aż do Sto Trzydzieści Siedem.
Sto trzydzieści siedem? To kraniec świata, daleko od wszystkiego!
Ale wspomnienia z wcześniejszej rozmowy nie pozwalają podnieść sprzeciwu. Przetrwa tę zniewagę w ciszy.
Wychodzą za róg, prawie wpadając na inną grupkę, skradającą się w tym samym kierunku co oni. Karabiny od razu wypalają, a broń biała wyskakuje z pochew. Selia przetacza się na bok, jej nóż pojawia się w dłoni. Pola siłowe, oczywiście, zatrzymują prawie wszystkie pociski.
Noże i krótkie miecze zderzają się ze zgrzytem, kiedy przeciwnicy szarżują na Deraan. Rebelianci mają dużą przewagę, dłuższa broń pozwala im na bezpieczniejsze i skuteczniejsze ataki.
Rozlega się dziwny, niski dźwięk. Selia rozgląda się, próbując zobaczyć zagrożenie. Coś małego i bardzo szybkiego wbija się w jej łopatkę. Upada na ziemię, nóż wypada z dłoni. To coś przypieka jej skórę.
Jeden z rebeliantów dostrzega okazję i szarżuje na leżącą dziewczynę. Kya nie może jej ochronić, siłuje się z innym przeciwnikiem, reszta żołnierzy próbuje uchronić się przed ciosami mieczy. Jest sama. Rozciąga wokół siebie sferę i posyła błyskawice w stronę mężczyzny. Chwytają go i zdzierają mu hełm, inne wyładowanie sięga po nóż. W oczach jej przeciwnika, zamrożonego w powietrzu, pojawia się strach. Nie na długo.
Błyskawica unosi ostrze i podcina mu gardło. Mężczyzna nie może nawet pluć krwią, bo Spektrum dalej go unieruchamia. Jego oczy sprawiają wrażenie jakby zaraz miały wypaść z orbit, krew leje się strumieniem, ale on nie może nawet jęknąć. Życie uchodzi z niego bardzo szybko.
Selia odgania moc, a ciało pada na ziemię. Ten pocisk, nadal przyczepiony do jej pleców, przestaje parzyć, już ostygł.
Kya uderza innego rebelianta od tyłu i odwraca się do dziewczyny. Łapie Selię za rękę, wywołując falę bólu z oparzonego miejsca, a potem cofa się tam skąd przyszli. Ciągnie ją przez kilka metrów i skręca w jakaś boczną uliczkę. Wbiega tam, prawie niosąc dziewczynę. Straciłam nóż...
Potem Selia traci przytomność.
]]^[[
Teraz urządzonko pulsuje miarowo, na zmianę gasnąc i rozpalając się błękitnym blaskiem. Selia stwierdza, że nie wygląda zbyt ciekawie i rozciąga się na łóżku. Nie ma nic do roboty, bo dopiero co tutaj przybyły. Może się przespać w spokoju.
]]^[[
Pyk.
Jej świadomość zapala się jak lampka.
Selia ma poszatkowane nogi.
Nie czuje tego, po prostu o tym wie.
Jakaś maszyna pracuje, napędzana elektrycznym silnikiem. Stuka miarowo. Trochę dalej, ciężkie ramiona wiatraka obracają się powoli. Mimo to powietrze stoi. Wciąż czuć zapach krwi.
Dziewczyna zaczyna odpływać, a w jej umyśle pojawiają się kolejne sytuacje. Kolejne chwile w których rozlała się obca krew.
Postać rozsmarowana na stalowej ścianie. Niewinny człowiek postrzelony prosto w pierś. Mężczyzna nie mogący nawet jęknąć, mimo strumienia krwi wylewającego się z gardła. Szalona Gwiazda wbita w budynek i zamieniona w krwawą papkę. W końcu żołnierze porozcinani ostrzem potężnej kosy.
Krew, krew, wszędzie krew. Tylko... Po co?
Po co to wszystko?
Mgła zaćmiewa jej umysł próbując przesłonić ostatnią myśl. Zabić ją.
Po co?
Dlaczego?
– Och, odzyskała przytomność. Trzecia dawka, siostro. – Głos odchrząka, a Selia czuje na sobie wzrok. – Potrójna, potrzebujemy mocnej narkozy.
Dziewczyna zaczyna się szarpać. Na tę krótką chwilę, zabójstwa nie są ważne. Musi uniknąć tego piekła. Jakaś ciepła, silna dłoń przytrzymuje ją i uspokaja.
Igła wbija się w jej udo.
]]^[[
Budzi się zlana potem. Zeskakuje z łóżka, gwałtownie nabierając powietrza i omiata wzrokiem otoczenie.
Cicho, ciemno, spokojnie. Zwykły pokój w Placówce. Przez zasłonięte okno sączy się odrobina światła z lamp na Placu, ale jest jaśniej niż powinno być. Jaśniej przez coś świecącego jasnym, błękitnym blaskiem.
Takim jak pocisk który ją trafił przy ucieczce. Dziewczyna rzuca się do biurka i przetrząsa szafki. Jest. Małe okrągłe lusterko. Wyciąga rękę do tyłu i ustawia je tak żeby dostrzec urządzonko.
Świeci coraz jaśniej i pulsuje coraz szybciej. Co to jest?
Jej oczy nie wytrzymują natężenia światła i musi odwrócić wzrok. Raz, dwa, trzy. Otwiera oczy, ale w pokoju znów jest ciemno. Co do jasnej...
– Witaj, dziecko.
Selia porusza się automatycznie. Obrót, kopnięcie, lądowanie na dwóch nogach. Ale jej stopa nie natrafia na żaden opór. Głos, należący do mężczyzny w średnim wieku rozlega się znowu.
– Z czym walczysz? I dlaczego?
Dziewczyna ponawia atak. Krok do przodu, skręt tułowia i cios. Jej pięść przelatuje przez srebrzysty hologram.
– Kim jesteś – wypluwa. – I dlaczego ty nie walczysz?!
– Ja? - Zjawa wydaje się rozbawiona. – Walczę, ale tylko dostępnymi mi sposobami.
– Czyli jakimi? – Pyta, już spokojniej.
– Mogę ci pokazać. Oczywiście, jeżeli mi pozwolisz.
Selia odwraca się żeby naciągnąć buty i ubranie. Jeżeli nie może go dotknąć to nie poradzi sobie z jakimkolwiek atakiem z jego strony.
– Czego chcesz w zamian?
– Nic wielkiego. – Nie widzi go, ale jest pewna, że ten uśmiecha się po ojcowsku. – Chcę żebyś zaakceptowała to co zobaczysz.
– To dość niska cena – stwierdza, wyrzucając włosy spod kurtki. – Gdzie jest haczyk?
– Już go dostałaś. Zaakceptuj to co ci pokażę.
Dziewczyna w milczeniu zagląda w nierzeczywiste oczy.
– To wszystko?
Hologram kiwa głową, więc żołnierz wymaszerowuje z pokoju.
Mężczyzna prowadzi ją przez korytarze, ciągle w dół. Selia spogląda na niego krzywo. Wygląda jakby znał układ na pamięć.
Wreszcie docierają do kraty odgradzającej zejście do piwnicy od korytarza. Wszędzie jest pusto, a drzwi są lekko uchylone. Schodzą jeszcze niżej.
Z każdym stopniem jest coraz ciemniej, ale jej oczy szybko oswajają się z mrokiem. Kolejne drzwi otwierają się po naciśnięciu klamki.
– Włącznik światła po prawej.
Lampy rozświetlają tylko kawałek wielkiej hali. Rząd drzwi po prawej, jakieś stojaki po lewej. Drzwi za plecami i czerń na przeciwko.
Bierze ręczną lampę z kołka w ścianie i odwraca się do mężczyzny.
– Co teraz?
– Na lewo. Jest tu coś co chcę ci pokazać.
Przez chwilę idzie w milczeniu. Lampa rzuca rozmigotany krąg światła.
– Słyszałaś kiedyś o Upadłym Zakonie?
Pytanie następuje dość niespodziewanie, ale dziewczyna i tak nic nie wie.
– Oni walczyli dla ludzi, a potem dla pokoju. Podobnie jak dawniej Deraan. Zakon do którego należysz był naszym mieczem i tarczą. Walczyli, żeby było bezpiecznie.
Mężczyzna odwraca się do niej.
– A ty? Dlaczego walczysz?
– Ja? Dlaczego..?
Przed jej oczami znowu pojawiają się sceny śmierci. Mężczyźni i kobiety cali we krwi.
Na długą chwilę zapada cisza przerywana tylko jej krokami.
– Jesteśmy. – Hologram podlatuje do drzwi ulokowanych między dwoma podporami. Selia otwiera je bez wysiłku. W środku pokoiku żarzy się błękitnym blaskiem skrzynia poprzecinana rurkami i kablami. Mężczyzna, mimo swojej niematerialności, opiera rękę na urządzeniu. Drugą wyciąga w jej stronę.
– Co się stanie jeśli cię dotknę? – Selii nie podoba się ten ruch i ta rzecz.
– To co ci obiecałem. Dowiesz się jak walczyłem i jak nadal walczę.
Dziewczyna kiwa głową, umowa to umowa. Wyciąga rękę i dotyka srebrzystej dłoni. Jej palce przelatują przez nią jak wcześniej, ale mimo to, coś się dzieje. Pokój rozpływa się i ją wciąga.
]]^[[
Młody mężczyzna siedzi przy drewnianym biurku, przepisując coś na arkuszach idealnie białego papieru. Przez okno wpada słońce tak jasne, że dziewczyna ma ochotę zmrużyć oczy. Nagle drzwi do pokoju otwierają się i uderzają w ścianę wewnątrz. Mężczyzna marszczy brwi.
– Doktorze! Coś dziwnego się dzieje!
Mina doktora zmienia się, a on sam wyskakuje zza biurka. Wybiega na korytarz, łopocząc białymi połami kitla. Po chwili wpada do pomieszczenia zamiast jednej ściany mającego hartowane szkło.
Za szybą znajduje się młoda osoba, ale Selia nie jest w stanie określić jej płci. Głowę ma zgoloną do ostatniego włosa, a chude ciało niknie pod sterylnie niebieską narzutą. Drobne, przezroczyste rurki wbijają się w sine ramiona i nogi całymi pękami.
Lampki oraz przełączniki poruszają się jak w drgawkach. Siedząca przy pulpitach kobieta coś gorączkowo przesuwa, szepcząc do siebie. Mężczyzna siada obok niej z paniką na twarzy.
– Co się dzieje?
– Wskaźniki wyskakują na niemożliwe poziomy, a promieniowanie Spektrum powinno ją już dawno spalić na popiół. Nie wiemy skąd wzięła się taka moc, ani dlaczego jeszcze żyje.
– Spróbuj z g-4. Możliwe, że ustabilizuje promieniowanie.
Kobieta odwraca się do niego z oburzeniem.
– Przecież to może ją zabić!
– Nie mamy wyboru, a ja biorę całą odpowiedzialność na siebie. Pomóż mi!
Doktor dopada do krzesła i kładzie ręce na pulpicie.
– Szybko, więcej tlenu i substancji k12.
– Jest!
– Rozpoczynam przesył g-4. Dodatkowe zabezpieczenia od zewnątrz?
– Są!
Szyba mętnieje, ale Selia nadal widzi postać. Urządzenia, którymi jest otoczona wydają głęboki szum, a rurki zabarwiają się na turkusowy kolor. Postać podskakuje na fotelu, ale substancja nie przestaje płynąć.
– Wskaźniki spadają! Tętno przyspiesza! Temperatura spada!
– Jeszcze więcej k12! Wpompować azot!
Substancja w rurkach jaśnieje, a chuda pierś pod ciężką narzutą porusza się coraz szybciej.
– Tętno przyspieszone! Temperatura w normie!
– Nie! Stop! Promieniowanie się podnosi!
Postać zaczyna lśnić. Białym blaskiem, raniącym oczy.
– Dopływ k12 odcięty! Azot wyłączony! Tlen w normie!
Ręce i nogi postaci, zaczynają niknąć, a po chwili znikają pod materiałem.
– Doktorze, ona zaraz..!
Fala blasku uderza w szybę. Podszyta ołowiem narzuta wylatuje w powietrze i upada gdzieś pod ścianą. Fotel zniknął bez śladu. Zamiast niego, wbita w gruby beton, błyszczy się kula wielkości ludzkiego serca. Selii z jakiegoś powodu kojarzy się z iskrą, która wyleciała z ogniska.
Mężczyzna w fartuchu osuwa się na ziemię. To koniec eksperymentu.
]]^[[
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro